wtorek, 30 maja 2023

Agentom nie można ufać nigdy

 „Strażnik kłamstw” – Kate Furnivall

Paryż, rok 1953, trwa zimna wojna między wschodem, a zachodem i trzecia wojna światowa, między Związkiem Radzieckim a USA, wydaje się nieunikniona.
Rodzeństwo Eloïse i André Caussade, 23 i 29 lat. On jest tajnym agentem amerykańskiej agencji CIA, ona, wpatrzona w brata jak w obrazek, zazdrości mu udziału w fantastycznej i patriotycznej przygodzie, bo tak postrzega jego działania przeciwko wrogim agentom Związku Radzieckiego. Oboje pochodzą z niewielkiego miasteczka gdzieś między Camargue, Serriac i Arles, w każdym razie w dolinie Rodanu. Ojciec, Aristide Caussade, nadal prowadzi tam gospodarstwo rolno-hodowlane, ale w momencie rozpoczęcia akcji oboje znają Paryż i jego zaułki lepiej niż ktokolwiek z rodowitych Paryżan.

Brat zawiadamia siostrę, że potrzebuje jej pomocy i prosi, żeby w wyznaczonym miejscu podjechała po niego autem. Eloïse zabiera André z ulicy, a następnie długo i z trudem uciekają przed pościgiem nieznanych wrogów, ludzi, którzy bez skrupułów zabijają. Wreszcie jakoś wymykają się pogoni i ukrywają w starym, zagraconym garażu.

Dostrzegłam grymas na twarzy brata, gdy wsunęłam się za kierownicę i zapaliłam silnik.
– Czy to rozsądne? – zapytał.
– Pewnie od dawna ich nie ma – zapewniłam go radośnie i z pewnością siebie. – Jesteśmy tu od ponad godziny, pochowali się już w dziurach, z których wypełzli. Zobaczysz [1].

Właśnie zacząłem się zastanawiać, skąd ta durna baba miałaby o tym wiedzieć, bo na technikach pracy tajnych agentów znał się jej brat, a nie ona, gdy natychmiast po opuszczeniu garażu, źli ludzie ich dopadli, spowodowali groźny wypadek i z poważnymi obrażeniami posłali oboje do szpitala. W efekcie i znacznie później on może się poruszać o kulach lub na wózku, ona nosi na twarzy szpecącą bliznę.
Przypomniało mi to pewną moją złotą myśl, wynikającą z obserwacji świata i bliźnich: są ludzie, którzy mają przekonania zbudowane na wiedzy i doświadczeniu, ale są i tacy, którzy mają przekonania zamiast wiedzy i doświadczenia.

Eloïse, na prośbę brata, zawiadamia jego towarzyszy o ataku, więc ci ewakuują go ze szpitala w jakieś bezpieczne miejsce. Prześladowcy wpadają do szpitala kilka godzin później i odchodzą z niczym.
Po trzech miesiącach, nie mając kontaktu z bratem, Eloïse dochodzi do wniosku, że André umarł i… zaczyna go opłakiwać. Ale żyć trzeba, więc ze złamanym sercem, wraca do pracy.
Eloïse Caussade próbowała zatrudnić się w CIA i we francuskim wywiadzie, ale jej tam nie chcieli (no, myślę!). Znalazła swoje miejsce w Agencji Detektywistycznej Favre i Wspólnik, gdzie ten Wspólnik, to właśnie ona. W każdym razie krótko po powrocie z chorobowego Eloïse otrzymuje telegram od ojca z żądaniem przyjazdu. To upewnia ją o śmierci brata i znowu zaczyna go opłakiwać – zaiste powiadam wam, oderwanie tej kobiety od rzeczywistości i faktów, sprawia wrażenie jakiegoś psychicznego zaburzenia. Po przyjeździe do gospodarstwa ojca (hodowla koni i byków na znaczną skalę) okazuje się, że ktoś zabił ich medalowego byka, Goliata; w domu jest też André.

Czy biedny Goliat zginął z powodu pracy szpiegowskiej André? A może to wiadomość dla ojca rodzeństwa, który sprzedał część ziemi siłom powietrznym USA na poszerzenie ich nuklearnej bazy lotniczej? Dochodzenie prowadzi Léon Roussel, obecnie policjant, kiedyś kolega szkolny Eloïse.

W tym momencie właściwa akcja powieści dopiero się rozkręca i to w oszałamiającym tempie. Wiele spraw i zdarzeń okazuje się czymś zupełnie innym, niż się wydawało. Szpiedzy, agenci, podwójni agenci, przewerbowani agenci, tajemnice z czasów wojny, mrożący krew w żyłach pościg samochodem, który – jak wcześniej wspomniano – był w stanie osiągnąć oszałamiającą prędkość 65 kilometrów na godzinę, strzelaniny, utrata zaufania, mnożące się wątpliwości, walczący francuscy komuniści…

Bardzo dobra powieść i to nie tylko ze względu na jej wątek sensacyjno-kryminalno-szpiegowski. Dzięki temu, że i przekładem zajmowała się kobieta, a więc nic się nie zmieniło, nie zostało zmodyfikowane, czytelnicy mogą w pełni „dotknąć” specyficznego widzenia takich (i wielu innych) spraw i zdarzeń przez kobiety.

Przykład. Po przyjeździe do domu, mimo wezwania ojca, Eloïse nie czuje się tam dobrze. Brat, ojciec i wielu innych, mają do niej uzasadnione pretensje o kalectwo André, nie ufają jej, nie uznają już za jedną ze swoich – stała się elegancką paryżanką, a nie swojską, prostą dziewczyną ujeżdżającą konie. Nie jest już częścią tej rodziny, ale raczej kimś obok niej. I to nie zawsze kimś mile widzianym. Podczas pogrzebu Goliata ojciec, w symboliczny sposób, przyjmuje ją i akceptuje na powrót – podaje jej łopatę, jedną z wielu, którymi rodzina będzie zakopywać grób byka. Co robi Eloïse, której tak zależy na powrocie na rodzinne łono? Nie podejmuje łopaty. Postanawia, że teraz właśnie to ona chciałaby pojechać do miasteczka, pogadać z merem, jeśli ten zechce ją przyjąć bez wcześniejszego umówienia się, posiedzieć w kawiarniach, poobserwować parkujące samochody…

I tu uwaga. Fakt, że postawy i zachowanie Eloïse mogą być niezrozumiałe dla mężczyzn, a nawet momentami irytujące, nie świadczy o jakości powieści, a rozrywka to przednia, choć momentami nieco naiwna (podstawowe wyposażenie radzieckiego szpiega, według autorki, to radionadajnik i czerwona flaga z sierpem i młotem), tym niemniej polecam.




---
[1] Kate Furnivall, „Strażnik kłamstw”, przekład Alina Siewior-Kuś, Świat książki, 2023. s. 16.

 

 

 Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.



czwartek, 25 maja 2023

Nowe technologie i spiski

 „Czarna lista” – Brad Thor

Lektura zaczęła się wręcz fantastycznie. Byłem zachwycony. Specjalni superagenci, zaawansowane technologie informatyczne, dynamiczna akcja od pierwszego akapitu. Czytałem łapczywie dalej, a tam specjalni superagenci, zaawansowane technologie informatyczne, dynamiczna akcja. W połowie książki poznawałem rzesze specjalnych superagentów, zaawansowane technologie informatyczne, dynamiczną akcję. Ale wtedy zacząłem też pytać, o co tu w końcu chodzi? Superagentów sporo, więc ci dobrzy mylili mi się z tymi złymi. Zwłaszcza, że ich metody wyglądały bardzo podobnie. W każdym razie, w wyniku skomplikowanej intrygi, jedni chcieli przejąć pełną władzę nad USA (czytaj: nad światem), a drudzy im w tym przeszkodzić.
Ludzi, którzy mogli, choćby potencjalnie, zagrozić realizacji planów przejmowania kontroli, ci źli umieszczali na czarnej liście, czyli po prostu wykazie osób do likwidacji. Na listę tę trafiła supertajna organizacja Carltona i jej najlepszy superagent, Scot Harvath. Większość siatki Carltona wylądowała w piachu i teraz Scot Harvath, z pomocą karła Nicolasa, musi uratować świat.

Miało być znakomicie – wyszło średnio.

poniedziałek, 15 maja 2023

Adolf Hitler przed aparatem

 „Mój przyjaciel Hitler: Wspomnienia fotografa Hitlera” – Heinrich Hoffmann

Głównie i przede wszystkim książka ma wartość inspiracyjną, bo niestety nie informacyjną. Podczas lektury pojawiają się pytania, rodzą wątpliwości; „Mój przyjaciel Hitler” skłania do mniej lub bardziej głębokich przemyśleń i zajmowania w różnych kwestiach własnego stanowiska. Za to zdecydowanie nie jest to lektura porywająca czy ekscytująca. Momentami jakaś taka… nijaka, beznamiętna. I kompletnie nie sensacyjna.
Pewne rozczarowanie wynikać może z oczekiwań. Jeśli przez dwadzieścia pięć lat Hoffmann i Hitler byli najbliższymi przyjaciółmi, to najwyraźniej w przedwojennych Niemczech, przyjaźń wyglądała inaczej, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni w Polsce. Herr Hitler, herr Hoffmann – ci mężczyźni nigdy nie mówili sobie po imieniu. Inny naród, mentalność, zwyczaje i kultura – owszem, to prawda, ale nie jest prawdą, że w tamtych czasach żadni mężczyźni nigdy nie przechodzili na „ty”, wystarczy poczytać Remarque’a czy Svena Hassela.

„Mój przyjaciel Hitler” to książka zdecydowanie bardziej o Hoffmannie niż o Hitlerze. O tym, gdzie, kiedy, w jakich okolicznościach, z kim, fotografował Hitlera. O samym Hitlerze też jest… trochę. Że miły, ujmujący, kulturalny, pożądany towarzysko (głównie przez kobiety), że nie pił, nie palił, nie jadł mięsa, że interesował się malarstwem i muzyką, że gardził ludźmi, którzy za sport uważają polowania. Właściwie dowiedziałem się o nim bardzo niewiele ponad to, co już wiedziałem. Na przykład – oglądając publiczne wystąpienia Hitlera na archiwalnych filmach, można odnieść wrażenie, że miotał się na scenie, jak szaleniec. Nie wiedziałem, że wszystkie te miny, pozy i gesty Hitler wcześniej mozolnie trenował przed aparatem Hoffmanna, żeby zaplanować, które z nich będą robiły największe wrażenie na obserwujących go tłumach.

Książka reklamowana jest informacją, że zawiera zdjęcia, które Hitler zabronił publikować. To prawda, ale ważne jest, dlaczego zabraniał. Na przykład jedno z nich przedstawia go podczas wycieczki, w krótkich spodniach (typ tyrolski lub bawarski), podkolanówkach i w ogóle… na sportowo. Hitler uważał, że tak nie powinien być prezentowany wódz Tysiącletniej Rzeszy. Gardził Mussolinim, bo ten pozwolił zrobić sobie zdjęcie na basenie w kąpielówkach.

Heinrich Hoffmann wielokrotnie powtarza, że polityką się nie interesował i na niej nie znał, ale do partii nazistowskiej wstąpił wcześniej niż Hitler, a sąd denazyfikacyjny skazał go na 10 lat obozu pracy, zakaz wykonywania zawodu i przepadek mienia, więc coś tu nie do końca trzyma się kupy. Jednak z drugiej strony, czego można się było spodziewać? Że przyjaciel Hitlera, po wojnie, będzie manifestował swoją wiarę w narodowosocjalistyczne idee Wodza? Dostałby wtedy kary jeszcze dotkliwsze, więc, jak wielu z nich, nic nie widział, nic nie słyszał, nic nie wiedział.
W zakładzie fotograficznym Heinricha Hoffmanna „Photohaus” w Monachium Hitler poznał, pracującą tam wówczas, Evę Braun, przyszłą kochankę i żonę. Lekarza szarlatana, który szprycował wodza podejrzanymi lekami i narkotykami, doktora Theo Morella (w NSDAP od 1933 roku), Hitler też poznał dzięki Hoffmannowi. Córka Hoffmanna, Henriette, była żoną Baldura von Schiracha, przywódcy nazistowskiego Hitlerjugend. Więc nie wydaje się możliwe, żeby skromny fotograf był tak bardzo niedoinformowany i niezaangażowany.

Fotografia. Książka zawiera sporo reprodukcji, ale i tak znacznie mniej, niż się spodziewałem. Jako że na temat fotografii coś tam wiem i potrafię, pozwolę sobie stwierdzić, że są to zdjęcia artystycznie bardzo przeciętne. Wartość mają tylko ze względu na osoby, które Hoffmann fotografował, a nie jego talent czy wybitną sztukę.

Ostatecznie – czasu nie żałuję, ale głównie dlatego, że miałem okazję, kolejny raz zresztą, zastanawiać się nad możliwością oddzielenia życia i postawy moralnej twórcy od jego dzieł. Podobnie jak to było w przypadku reżyserki, scenarzystki, Leni Riefenstahl, architekta Hitlera, Alberta Speera i wielu innych.

piątek, 12 maja 2023

Ofiara wzbudza współczucie

 „Studentka” – Gary Braver, Tess Gerritsen

Zaczyna się od śmierci. Ciało wyjątkowo zdolnej studentki uniwersytetu Northeaster, Taryn Moore, przypadkowy przechodzień znalazł nad ranem na chodniku – wypadła, wyskoczyła lub została wyrzucona z okna swojego mieszkania na piątym piętrze.
Najprościej i najwygodniej dla policji byłoby, gdyby to było samobójstwo, ale na taką łatwiznę nie chce pójść doświadczona detektywka, Frankie Loomis (ponad 30 lat służby), z bostońskiej policji. W mieszkaniu Taryn Moore znaleziono jeszcze ciepłe jedzenie, zawiadomienie o przyjęciu na studia doktoranckie (otwiera się kariera), ale nie znaleziono telefonu, a wiadomo przecież, że młodzi ludzie nie rozstają się z nimi nawet podczas pobytu w wychodku. Dzięki solidnie wykonanej sekcji i drobiazgowym oględzinom mieszkania, wychodzi na jaw, że dziewczynę zaatakowano w jej domu, a dopiero później wypchnięto/wypadła przez okno.

Rozdziały powieści to na zmianę: „przedtem” (przed śmiercią Taryn) i „potem”. Narratorami są trzy osoby: detektywka Frankie Loomis, sama Taryn Moore i wreszcie młody profesor, wykładowca, Jack Dorian (mąż robiącej karierę lekarki), prowadzący w Northeaster seminarium o tragicznych miłościach i związkach w literaturze klasycznej, na które uczęszcza zachwycona tematem i profesorem, Taryn Moore. Profesor Jack Dorian dopinguje Taryn, namawia na karierę akademicką, wspiera, pomaga i nie tylko… hm… pomaga.

Kiedy już wiadomo, że policja musi szukać sprawcy, Frankie Loomis przygląda się przede wszystkim Liamowi Reilly’emu, byłemu chłopakowi Taryn, palantowi i dupkowi z dobrego domu, ale też Cody’emu, grubemu, mocno nieatrakcyjnemu koledze z grupy studenckiej, który się w niej skrycie podkochiwał. Co jednak wydaje się najważniejsze, w związku z rozwijającym się dochodzeniem, czytelnik coraz lepiej poznaje Taryn Moore i jej obsesję na punkcie Liama oraz innych mężczyzn.

„Studentka” to dość prosty kryminał psychologiczny. Wątek sensacyjny wydawał mi się mniej ważny, może dlatego, że łatwy do odkrycia jeszcze przed połową powieści, niż obserwacja szczególnej ewolucji uczuć i nastawienia czytelnika do ofiary, studentki Taryn Moore. Zapewne dlatego właśnie zaczyna się od śmierci; ofiary zwykle wzbudzają współczucie, ale z czasem może się okazać, że prawdziwą ofiarą jest ktoś inny.

niedziela, 7 maja 2023

Niedokończona gra w szachy

 „Punkt Borkmanna” – Håkan Nesser

Uprzedzano mnie, że powieści Håkana Nessera, w których głównym bohaterem jest komisarz Van Veeteren, nie umywają się do tych, z Gunnarem Barbarottim, ale uznałem, że muszę sprawdzić sam, i tak sięgnąłem po „Punkt Borkmanna”. Mieli rację – nie umywają się. To zupełnie nie ta klasa, ale… ale nie było aż tak źle, żebym nie dobrnął do końca, choć głównie z powodu braku innej lektury na weekend.

Kiedy Borkmann w stopniu komisarza wypracowywał swoje ostatnie lata we Frigge, Van Veeteren dopiero zaczynał służbę. Mimo wszystko wciąż wierzył w tę regułę i ufał jej. Oczywiście nie musiał bynajmniej poznawać szczegółów towarzyszących jej powstaniu. Wiadomo, że nawet porządny, stary glina potrzebuje jakiegoś oparcia, jakiegoś koła ratunkowego. Zresztą regułę Borkmanna trudno było nazwać regułą. Stanowiła raczej wskazówkę, drogowskaz do wykorzystania w zagmatwanych przypadkach. W każdym dochodzeniu, twierdził Borkmann, dochodzi się do takiego punktu, po przekroczeniu którego nie potrzebuje się już więcej informacji. Kiedy do niego docieramy, wiemy już wystarczająco dużo, żeby rozwiązać sprawę jedynie za pomocą myślenia. Dobry śledczy powinien dążyć do tego, żeby umieć się zorientować, kiedy zbliża się do tego punktu, czy też raczej kiedy go przekracza. W swoich wspomnieniach Borkmann podkreślał, że to właśnie ta umiejętność albo jej brak odróżnia dobrego detektywa od złego
.

Heinz Eggers, Ernst Simmel i Maurice Rühme, drobny przestępca, zamożny handlarz nieruchomości i lekarz, wrócili do nadmorskiej miejscowości Kaalbringen w ostatnim roku i wszyscy trzej zostali zamordowani ciosem specyficznej siekiery, który to cios nieomalże pozbawił ich głowy. Sprawę prowadzi lokalna policja pod dowództwem komisarza Bausena.
Nie dalej niż trzydzieści, czterdzieści kilometrów od Kaalbringen, komisarz Van Veeteren ze Sztokholmu, kończył urlop w swoim domku letniskowym. Już się pakował, gdy zawiadomiono go o sprawie z Kaalbringen i poproszono o pomoc.

Początkowo akcja wlecze się bez żadnych efektów. Policjanci robią, co się da, ale z ich pracy właściwie nic nie wynika. Nie są w stanie nawet odkryć, co łączy ofiary Rzeźnika, bo tak ochrzczono sprawcę. Dopiero porwanie policjantki, Beate Moerk, powoduje przełom w śledztwie, ale do rozwiązania zagadki nadal jest daleko.
W tle plączą się sprawy osobiste niektórych policjantów i zamiłowanie do szachów panów komisarzy.

Kryminał bardzo przeciętny; można przeczytać, ale nie trzeba. Gdybym miał w tych dniach ciekawszą lekturę, porzuciłbym „Punkt Borkmanna”, może tylko sprawdzając na końcu, kto zabił.