tag:blogger.com,1999:blog-72254677672963149542024-03-16T02:12:05.024+01:00Meszuge - moje lektury, niecodziennik i reszta świata<p>Meszuge (tu: pseudonim, nick) - zgodnie ze słownikiem wyrazów obcych, oznacza w języku jidysz wariata, człowieka niespełna rozumu, szaleńca. Najczęściej określenie to ma charakter pejoratywny, ale jednak nie zawsze, bo meszuge to czasem może być po prostu ekscentryczny dziwak, oryginał... Niecodziennik to autopamflet prywatny nie codziennie pisany, a „reszta świata” zawiera pojedyncze teksty o różnej tematyce.</p>Unknownnoreply@blogger.comBlogger1024125tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-46937573835117446292024-03-14T15:57:00.005+01:002024-03-14T16:16:30.045+01:00Dziedzictwo smoczych lordów<p> <span style="font-size: 14pt;">„Ogień i
krew: Część 1” – George R. R. Martin</span></p>
<div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjolNV5v7cG2Z4ZV2La4ws5yVE0q7N029EFn3x-BrCfPkqzVeU_Q3jIOq8wDlQj_A0IBWjl5dCmedLtGEsdC7U0otMtsoloqibtQoLeOcag_9JNEsXvN_OEcAY8exHRbmIPbwgC9W9JaUcmXgkqS_DSbJ7Ui-9ZZ3CEtyIuY5Vdaj88rnmP3FskPiSw26Cq/s454/Schowek01.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="454" data-original-width="300" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjolNV5v7cG2Z4ZV2La4ws5yVE0q7N029EFn3x-BrCfPkqzVeU_Q3jIOq8wDlQj_A0IBWjl5dCmedLtGEsdC7U0otMtsoloqibtQoLeOcag_9JNEsXvN_OEcAY8exHRbmIPbwgC9W9JaUcmXgkqS_DSbJ7Ui-9ZZ3CEtyIuY5Vdaj88rnmP3FskPiSw26Cq/s320/Schowek01.jpg" width="211" /></a></div>„Ogień i krew” w udany sposób imituje popularno-naukową pozycję napisaną w stylu historycznego, fabularyzowanego dokumentu. Nie ma w niej dialogów, a całość zbudowana jest na narracji w trzeciej osobie. Narratorami są zwykle maesterzy (specjalni doradcy, mędrcy, uzdrowiciele królów i lordów). Oczywiście nie jest to prawdziwa książka historyczna – opowiada, owszem, historię, ale nieistniejącego, fantastycznego państwa czy kraju, który narodził się w wyobraźni Martina.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W pierwszym tomie, bo jest i drugi, autor prezentuje część kronik rodu Targaryenów. Po zagładzie Valyrii, Targarienowie, pod wodzą Aegona Pierwszego Zdobywcy, osiedlają się na Smoczej Skale, a z czasem scalają księstwa, państwa i państewka w jedno imperium rządzone przez ród Targarienów – Westeros.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Opisywane w książce wydarzenia miały miejsce wiele setek lat przed tymi, które znane są z „Pieśni Lodu i Ognia”. Teoretycznie jest to więc prequel, ale zamiar czytania najpierw obu tomów „Ognia i Krwi”, a dopiero później „Pieśni Lodu i Ognia”, uważam za grube nieporozumienie i bardzo zły pomysł. Ta powieść Martina może mieć istotne znaczenie i być w pełni zrozumiała, i w ogóle interesująca, tylko dla tego czytelnika, który z „Pieśni Lodu i Ognia” zna i pamięta nazwiska i miejscowości – przynajmniej niektóre.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-36098285278927605002024-03-11T08:49:00.001+01:002024-03-11T08:49:53.766+01:00Trendy i tendencje tytułowe<div style="text-align: justify;">Przyglądałem się tytułom książek polskich autorek, na przykład „Emocje zadbane i masz wyje**ne”, „Wyp***dalać! Historia kobiecego gniewu” czy „Miej wyje**ne, będzie Ci dane”, i zastanawiałem się nad trendem czy tendencją Może raczej szukałem odpowiedzi na pytanie, z czego owe trendy wynikają, bo że są obecnie obecne, to dość oczywiste. Wyszło mi, że rodzą się z kiepskiego pisarstwa. Jeśli fabułą, treścią, warsztatem pisarskim, nie da się nakłonić potencjalnego czytelnika do zakupu, to trzeba epatować tytułem. To proste.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Obecnie, marzec 2024, epatowanie można uskuteczniać na cztery sposoby:</div><div style="text-align: justify;">a) Ordynarne, prymitywne wulgaryzmy.</div><div style="text-align: justify;">b) Niemieckie słowo „Auschwitz” w tytule.</div><div style="text-align: justify;">c) Słowa i zwroty w jakimś obcym języku.</div><div><div style="text-align: justify;">d) Dowolne kombinacje powyższych. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W takim razie pozwolę sobie zaproponować którejś z polskich autorek (lub przyszłych autorek) tytuł: „<b>Pierdo***na in the ass whore opowiada o Auschwitz</b>”. W reklamach powinny się znaleźć, i to koniecznie, informacje, że wreszcie/nareszcie, że długo wyczekiwana, a zwłaszcza „już”, <i>już za tydzień, już za pół roku</i> – nieważna, za ile, ważne, że JUŻ. Można też dodać, że to pozycja bestsellerowa i nie ma żadnego znaczenia, że nie sprzedano dotąd ani jednego egzemplarza.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ktoś powie, że przecież trzeba jakoś przyciągnąć, zainteresować czytelnika – tak, oczywiście, trzeba, tyle że można to robić na dobrym poziomie. Znakomitym przykładem jest „Alkoholiczka” Miki Dunin. Tytuł prosty, zrozumiały, językowo poprawny, intrygujący. </div><div style="text-align: justify;">Rzecz jasna i na szczęście dobrych tytułów nadal mamy trochę więcej.</div></div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-24539907243294037202024-03-07T14:16:00.005+01:002024-03-07T14:32:20.726+01:00Być Żydem to żaden interes<p> <span style="font-size: 16pt;">„Rejwach” –
Mikołaj Grynberg</span></p>
<div style="text-align: justify;">Rejwach według SJP to hałas wywołany przez głośne rozmowy, krzyki. W moim przekonaniu, w wyobraźni, jednak nie każdy hałas i głośne krzyki. Na przykład plac targowy, mnóstwo ludzi, wszyscy mówią na raz, przekrzykują się, zachwalają, targują się, sprzeczają; rozgardiasz, zamieszanie – to właśnie jest rejwach, tak go „widzę”.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZIaksAam54e_DFn52fEubCVcamDtANtKqcW8CoJSVNLaZhW5Vsox9nnUiaVfXlyqCWeR1XPU_gKz-RTWq1ElNUqRBHGWo9xguVGZSrhvRxcG4O0Bubs5qek4_8wGG2wkneJdJGV4ISqiTaG_8hE53o11rmSvszLWQl3ma2l8Z-tMm3_UnCHIsIktQumUZ/s539/Schowek01.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="539" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZIaksAam54e_DFn52fEubCVcamDtANtKqcW8CoJSVNLaZhW5Vsox9nnUiaVfXlyqCWeR1XPU_gKz-RTWq1ElNUqRBHGWo9xguVGZSrhvRxcG4O0Bubs5qek4_8wGG2wkneJdJGV4ISqiTaG_8hE53o11rmSvszLWQl3ma2l8Z-tMm3_UnCHIsIktQumUZ/s320/Schowek01.jpg" width="208" /></a></div>„Rejwach” Grynberga to trzydzieści jeden króciutkich opowiadań o tym, jak to jest być Żydem we współczesnej Polsce (lata 2010-2017), często w Łodzi. Są one wszystkie – te dwukartkowe najwyżej opowiadania – zaprzeczeniem rejwachu, bo wszystko odbywa się po cichu, w tajemnicy i konspiracji. Rozmówcy Grynberga mają dość milczenia, ukrywania się, udawania, ale to nie znaczy, że zgodziliby się wystąpić publicznie. Po zagwarantowaniu im anonimowości, zgodzą się porozmawiać z pisarzem psychologiem, ale w cztery oczy i tylko raz.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><i><div style="text-align: justify;"><i>Nazywam się Klementyna, ale to jest pseudonim, tylko na użytek naszego spotkania. Mam osiemdziesiąt dziewięć lat i bardzo chcę się z panem spotkać. Może pana zachęci fakt, że mieszkam w Łodzi, a może to, że dalej się tu ukrywam. Mam nadzieję, że pan rozumie, że nie ukrywam się dlatego, bo obrabowałam bank, tylko z zupełnie innego powodu. Jeżeli nie będzie się panu chciało wsiąść w pociąg i przyjechać, zrozumiem. Może jednak skusi się pan na staruszkę i jej historię, której nikomu jeszcze nie opowiedziała? Niech pan przemyśli. Na zachętę dodam, że to będzie nasze pierwsze i ostatnie spotkanie. Czekam</i>.</div></i><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Żydowskie pochodzenie, kwestia żydowska, holocaust, który dotknął kogoś z dalszej nawet rodziny, to nadal nie są tematy w Polsce neutralne. Przynajmniej dla większości. W przypadku wątpliwości proponuję test. Nowak wyjechał do Niemiec, dostał tam dobrą pracę i postanowił zostać tam na stałe. Jakie emocje czy przemyślenia wzbudza taka informacja? Najprawdopodobniej żadne. Natomiast wiadomość, że Kowalik wyjechał na stałe do Izraela, nie jest odbierana tak samo obojętnie. A przecież to Niemcy, wojna, okupacja, łapanki, obozy, krematoria… Ale to z Kowalikiem musi coś być nie tak. Patrz panie – na dobrego Polaka katolika wyglądał, a teraz do tego Izraela! Jak to ludziom nie można ufać!</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><i><div style="text-align: justify;"><i>Często latam do Izraela, zawsze z pielgrzymkami. Nikt mnie nie złapie, że coś jest nie tak. Przyłączam się do grup z innych miast i trzymam się na uboczu, co jest w tej sytuacji zrozumiałe.</i></div><div style="text-align: justify;"><i>/…/</i></div><div style="text-align: justify;"><i>Kiedy zbliża się czas powrotu, żegnam się z grupą. Księdzu przewodnikowi mówię – co jest prawdą – że dołączę do pielgrzymki, która pojedzie do Nazaretu. Jadę do rodziny, do Tel Awiwu. Mieszkał tam wujek mojej mamy, ale już nie żyje. Jego dzieci i wnuki to moja najbliższa rodzina. Spędzamy miły tydzień, zanim udam się do miejsca, gdzie dorastał Jezus. Żegnamy się bez scen, bo za rok znowu przyjadę</i>.</div></i><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Żydowskie pochodzenie powoduje w Polsce wyobcowanie, depresję, poczucie braku więzi. Nawet u kogoś, kto o swoich koligacjach dowiedział się dopiero jako dorosły człowiek. Przecież coś tu jest zupełnie nie tak! Tylko z kim jest „nie tak” – z Polakami czy z Żydami?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">I o tym właśnie jest ta książka. Momentami bardziej przejmująca, niż opisy przypadków z czasów Zagłady. Choć po prawdzie w „Rejwachu” nikt nikomu krzywdy nie robi. Chyba nie...</div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-14354687861528357422024-03-05T08:14:00.002+01:002024-03-05T08:30:15.907+01:00Dawno temu, na końcu świata<div style="text-align: justify;">– <i>Kurwa jego mać! Ja pierdolę! </i>– sierżant wściekle wydzierał się na całe gardło –<i> Jebany hipis w jednostce</i>! – A ja osłupiałem…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat, nie wychowałem się na bezludnej wyspie ani w klasztorze. Nie jest więc prawdą, że „kurwy pierdolone” nigdy nie dotknęły moich uszu. Nie o to chodziło. To był język dobrze mi znany. Język nastolatków, język przyblokowych boisk, podwórek, placów budów, na których miewałem praktyki, ale tak się nie mówiło w domu, do członków rodziny, tak się nie odzywano do nieznanych dorosłych. Do wielu znajomych zresztą też nie.</div><div style="text-align: justify;">Ktoś zapytał mnie pewnego razu, czy w domu nie brakowało mi czasem słów albo czy nigdy nie wypsnęło mi się coś takiego niechcący. Otóż nie. Nigdy. To były dwa różne światy. W domu, także na lekcjach, takich zwrotów, wyrażeń i określeń po prostu się nie używało i nie wymagało to żadnego wysiłku, samokontroli.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ordynarne wrzaski sierżanta zaszokowały mnie, bo to nie ten człowiek, nie ten czas, nie to miejsce. Rzecz działa się na placu apelowym jednostki wojskowej. Sierżant miał, na oko, jakieś czterdzieści pięć – pięćdziesiąt lat. Słyszeli go inni młodzi żołnierze, co może jeszcze pal licho, ale też kompania żołnierzy zawodowych, którzy mieli swój apel kilka metrów dalej (byli tam ludzie starsi od mojego sierżanta, niektórzy wyżsi stopniem), ale także cywile za murem. Bo za murem jednostki była zwyczajna ulica Miasteczka, może nie rynek i samo centrum, ale też nie żadne peryferie, więc te wulgaryzmy docierały też do przechodniów, kobiet, dzieci. On miał to zwyczajnie w nosie. Nikt też nie reagował na jego histeryczne wrzaski i plugawe wyzwiska.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W taki oto sposób przywitany zostałem w Miasteczku (południowo-zachodnia Polska, blisko granicy) w jednostce wojskowej WOP, do której skierowano mnie, celem odbycia zasadniczej służby wojskowej.</div> <div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Próbowałem, zupełnie bez powodzenia, studiować inżynierię lądową na Politechnice Wrocławskiej oraz mechanizację hutnictwa na Politechnice Śląskiej. W międzyczasie zmieniałem zameldowania i przydziały do właściwej terytorialnie WKU (Wojskowej Komendy Uzupełnień) – uciekałem w ten sposób przed poborem, przed obowiązkową wówczas służbą wojskową. Trwała ona prawie dwa lata w wojskach lądowych i trzy lata w marynarce wojennej. Zdecydowanie nie miałem ochoty na żadną służbę ojczyźnie, a poza tym potwornie się tego wojska bałem. Nie ja jeden zresztą. I nie bez powodu.</div><div style="text-align: justify;">W pewnym momencie nie miałem już pomysłów na dalsze uciekanie oraz kombinacje z meldunkami. Kolejne studia szlag trafił (zapewne byłem na nie po prostu za głupi), nie miałem już siły. Przestałem robić cokolwiek, więc wkrótce dostałem kartę powołania do odbycia zasadniczej służby wojskowej i nakaz stawienia się określonego dnia rano w jednostce WOP (Wojska Ochrony Pogranicza) w Miasteczku.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Od kilku miesięcy byłem żonaty. Żona była w ciąży. Więc nie było wesoło w tej rodzinie, a właściwie to było bardzo, bardzo źle… Jakoś tam starałem się młodą kobietę w ciąży pocieszać, ale marnie mi to wychodziło. Pewnie dlatego, że robiłem to bez przekonania i na siłę, mocno też skoncentrowany na sobie i swoim strachu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W jednostce zjawiłem się w wyznaczonym czasie i kiedy żołnierz z wartowni, czy innego biura przepustek, prowadził mnie do budynku kompanii, na placu apelowym usłyszałem właśnie przemiłego i wysoce kulturalnego sierżanta.</div><div style="text-align: justify;">Stopni wojskowych, na wszelki wypadek, starałem się nauczyć już od kilku dni, byłem też u fryzjera – brutalne strzyżenie „na pałę” znane mi z filmów o wojsku, nie kojarzyło mi się dobrze, więc postanowiłem to załatwić we własnym zakresie; miałem więc wtedy króciutkiego jeżyka i w pierwszej chwili nie dotarło do mnie, że ten „hipis” to niby ja. W każdym razie nikt się jakoś później nie rwał do strzyżenia mnie – wyraźnie jednak mój jeżyk wystarczył, a wrzaski i wyzwiska były, ot tak sobie, dla zastraszenia i zgnębienia, może jeszcze dla popisania się.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wtedy dopiero, w tej jednostce wojskowej, dowiedziałem się, że w naszym kraju są dwa rodzaje wojsk – jedne podlegają MON (Ministerstwo Obrony Narodowej), a drugie MSW (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych). WOP należały do tego drugiego pionu, i w tamtych czasach (początek lat osiemdziesiątych) – jak się okazało – miało to istotne znaczenie i konsekwencje.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Na kompanii (jedno piętro w budynku) przyjęli mnie jacyś kaprale. Zachowywali się nawet znośnie, a to, że wyłudzili ode mnie papierosy i zapalniczkę, uważałem za mało ważne, głupstwo – chciałem im się podlizać, zakoś zaskarbić sobie ich względy, więc dałem. Jednak zapalić z nimi nie mogłem, co to, to już nie.</div><div style="text-align: justify;">Ulokowali mnie w izbie żołnierskiej (tak, izbie – nie sali, nie pokoju – izbie) trzeciego plutonu. Kompania składała się z czterech takich plutonów, a każdy z nich zajmował jedną izbę. W plutonie było ok. dwudziestu kilku żołnierzy. Kompania to cztery plutony.</div> <div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Po kilku miesiącach i po złożeniu uroczystej przysięgi wojskowej moja kompania została podzielona. Część wywieziono na Górny Śląsk – podobno ludzie ci służyli dalej w ZOMO (i pomyśleć, że przez chwilę im nawet zazdrościłem, bo gdybym znalazł się w tej grupie, miałbym bliżej do domu), a reszta, ze mną włącznie, trafiła do miasta przemysłowego w południowo-zachodniej Polsce, blisko czeskiej granicy, do jednostki BCP. Wcześniej nie było tam żadnej takiej formacji, byliśmy pierwsi (kilkadziesiąt osób, więc określenie „batalion” to była tylko formalność), a to miało jedną dobrą stronę w całym tym koszmarze – nie było starych żołnierzy (fali), którzy mogliby nas gnębić. Spędziłem w tej służbie ponad dwa lata, czyli znacznie więcej, niż przewidywała ustawa, ale w stanie wojennym, który wkrótce został w Polsce wprowadzony, większość praw była po prostu zawieszona, więc…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-tYJyKF93QqQ/YYj98UQl9RI/AAAAAAAAgO8/QCNIQxFOKGk424pnXldFbPRlfMh2ZR45gCLcBGAsYHQ/s350/Schowek01.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img alt="Izba żołnierska" border="0" data-original-height="263" data-original-width="350" height="300" src="https://1.bp.blogspot.com/-tYJyKF93QqQ/YYj98UQl9RI/AAAAAAAAgO8/QCNIQxFOKGk424pnXldFbPRlfMh2ZR45gCLcBGAsYHQ/w400-h300/Schowek01.jpg" title="Izba żołnierska w koszarach" width="400" /></a></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-21853363129388300692024-03-03T09:20:00.005+01:002024-03-03T09:27:14.001+01:00A ja tam nie chcę do Ameryki<p> <span style="font-size: 15pt;">„Trylobity”
– Breece D'J Pancake</span></p>
<div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwGkH3VZKIREXTp6XIqwoy2ePWoam_y2Aovao8xQsx3AYaj0pSYsGQvDkSuf_dnydn_eLLERA7H-e_k0MFnEIQnKdx2mZJ-BPeDxMYjAH87fuIZ3k-RiqXOHspLCkUAIN-cTON5kJXEYGIezAEAUFnavpN-r0P-omkP9etgsR31rWG91maE-pon5JrIW74/s510/Schowek_01.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="510" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwGkH3VZKIREXTp6XIqwoy2ePWoam_y2Aovao8xQsx3AYaj0pSYsGQvDkSuf_dnydn_eLLERA7H-e_k0MFnEIQnKdx2mZJ-BPeDxMYjAH87fuIZ3k-RiqXOHspLCkUAIN-cTON5kJXEYGIezAEAUFnavpN-r0P-omkP9etgsR31rWG91maE-pon5JrIW74/s320/Schowek_01.jpg" width="220" /></a></div>Breece D'J Pancake, a właściwie to Breece Dexter John Pancake (pancake – naleśnik), a dziwaczny zapis imienia był wynikiem błędu w The Atlantic Monthly, gdzie w 1977 roku opublikowano jego opowiadanie, „Trilobites”. Samemu autorowi się to z jakiegoś powodu spodobało, więc postanowił nie poprawiać.</div><div style="text-align: justify;">Pancake w wieku około dwudziestu lat przeszedł na katolicyzm, przyjmując imię John; popełnił samobójstwo gdy miał dwadzieścia sześć-siedem lat. Powody nie zostały nigdy do końca rozpoznane, ale spekulacje i plotki mówiły o problemach z ojcem alkoholikiem oraz tragicznej śmierci bliskiego przyjaciela w koszmarnym wypadku samochodowym.</div><div style="text-align: justify;">D'J studiował kreatywne pisanie na Uniwersytecie w Wirginii, pracował jako nauczyciel języka angielskiego. Był laureatem Nagrody Literackiej Stowarzyszenia im. Thomasa Jeffersona przyznawanej przez tenże Uniwersytet. W czasie swojego krótkiego życia opublikował w czasopismach zaledwie sześć opowiadań.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Trylobity” – jedyna książka Pancake’a, to zbiór opowiadań, których akcja dzieje się zwykle w Wirginii Zachodniej w drugiej połowie XX wieku. Składają się na niego poniższe utwory:</div><div style="text-align: justify;">„Trylobity”,</div><div style="text-align: justify;">„Kotlina”,</div><div style="text-align: justify;">„Pokój na zawsze”,</div><div style="text-align: justify;">„Łowcy lisów”,</div><div style="text-align: justify;">„Raz jeszcze”,</div><div style="text-align: justify;">„Skaza”,</div><div style="text-align: justify;">„Zabijaka”,</div><div style="text-align: justify;">„Czcigodni zmarli”,</div><div style="text-align: justify;">„Tak jak musi być”,</div><div style="text-align: justify;">„Pierwszy dzień zimy”,</div><div style="text-align: justify;">„Jak zostałem zbawiony”,</div><div style="text-align: justify;">„Suche drzewo”.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Bohaterami opowiadań są biedni, prości, niewykształceni, nawet prymitywni, górnicy, rolnicy, niedoszli mechanicy. Motywem wspólnym utworów jest beznadzieja i wieczna przegrana. Brak nadziei na zmianę na lepsze, na jakąkolwiek lepszą przyszłość; koszmarnie przegrane życie. Ci ludzie chyba polubili tę swoją beznadzieję, narzekają na nią, cierpią, ale nie są zdolni do żadnej zmiany. Jeśli nawet któryś z nich wyrwie się z zaklętego kręgu wiecznej przegranej i marazmu, to… w końcu i tak wraca na stare śmieci, do znajomej beznadziei. Fragment opowiadania „Jak zostałem zbawiony”:</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><i><div style="text-align: justify;"><i>Chester był sprytniejszy niż inni mu podobni porąbańcy, bo zdążył się wycofać, zanim się wszystko zesrało. Popełnił jednak dwa błędy: pierwszy polegał na tym, że odniósł sukces, a drugi na tym, że wrócił. Nie są to błędy typowe dla Amerykanina, takie jak picie, ćpanie, ruchanie ludzi w dupę albo nadstawianie do ruchania własnej, ponieważ Rock Camp w stanie Wirginia Zachodnia nie jest typowym amerykańskim miasteczkiem, gdzie takie błędy się rodzą, i nie jest również typową górską dziurą</i>*.</div></i><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Opowiadania zwykle nie zawierają żadnej puenty, kończą się po prostu nijak, a może właśnie w ogóle się nie kończą. To jakby migawka, rzut oka na kilka godzin lub dni z beznadziejnego życia jakichś osób.</div><div style="text-align: justify;">W „Zabijace” Skeevy bije się na pięści z Gibsonem. Opowiadanie kończy się w środku walki, więc nie wiadomo, który z nich ją wygrał i zdobył dwieście dolarów nagrody. Najwyraźniej, nie to jest ważne. Bez względu na wynik bijatyki czy pojedynku, obaj wydają się przegrani.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Świetny warsztat, ale lektura „Trylobitów” Pancake’a wydała mi się przygnębiająca. Przypominają mi te opowiadania „Elegię dla bidoków” Jamesa Davida Vance’a oraz utwory Erskine Caldwella: „Blisko domu”, „Poletko Pana Boga”, „Sługa boży”.</div><br /> <br /><br /> <br /><br />---<br />*„Trylobity”, Breece D'J Pancake, przekład Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2024, e-book, konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl.<div><br /></div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-49473796972527945792024-02-23T07:46:00.004+01:002024-02-24T09:26:32.107+01:00Upomnieć się o zapomnianych<p> <span style="font-size: 16pt;">„Zapomniane
na śmierć” – Nora Roberts jako J. D. Robb</span></p>
<div style="text-align: justify;">Wydaje mi się, że z dużą dozą prawdopodobieństwa potrafię się domyślić, czemu znani autorzy w jakimś punkcie swojej kariery próbują występować pod pseudonimami. Jeśli jest się znanym, popularnym pisarzem/pisarką, ale nie jest się idiotą, to w pewnym momencie pojawiają się pytania i wątpliwości: <i>moja ostatnia książka znakomicie się sprzedawała, bo to była genialna, fantastyczna powieść, a może dlatego, że na tym etapie kariery, wszystko, co wyprodukuję, będzie się świetnie sprzedawać bez względu na realną jakość? Może to tylko znana marka, a nie geniusz pisarski? Może nie jestem już tak dobra/dobry, jak kiedyś?</i> W takim przypadku, żeby upewnić się co do swojej realnej wartości pisarskiej, pisarz próbuje swoich sił pod pseudonimem właśnie, a bywa, że i w innym gatunku literackim. Romanowi Kacewowi (inne wcielenia to Émile Ajar i Romain Gary) udało się to idealnie. Próbowała J. K. Rowling, próbowała Nora Roberts. Jednak w tych przypadkach ich książki, wydawane pod pseudonimami, błąkały się gdzie na ostatnich miejscach list Amazonu, więc wydawcy albo autorki, musiały błyskawicznie zorganizować przeciek informacji, żeby ratować całe przedsięwzięcie. I nagle okazało się, że powieści Roberta Galbraitha oraz J. D. Robb są po prostu świetne. Tylko czemu takie nie były, gdy jeszcze nie wiedziano powszechnie, że prawdziwymi autorkami są celebrytki? Biznesowo wszystko się udało, ale nie zazdroszczę obu paniom realnego wyniku eksperymentu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W „Zapomnianych na śmierć” Nora Roberts jako J. D. Robb (tak, na okładce widnieją oba te nazwiska zapewne po to, żeby każdy i z daleka widział, że to dzieło sławnej Nory Roberts, a nie jakiejś nieznanej J. D. Robb) sięgnęła w odrobinę inną stronę, niż typowe dla niej łagodne dość powieści sensacyjne z uczuciami w tle albo odwrotnie, a konkretnie w stronę fantastyki. Mało fantastycznej fantastyki, dodam od razu, bo akcja dzieje się wprawdzie w przyszłości, ale niezbyt odległej od czasów obecnych, a konkretnie to około 37 lat. W każdym razie samochody, a przynajmniej radiowozy policyjne, latają nad ulicami, z komputerami rozmawia się płynnie, auta i komisariaty wyposażone są w automaty kuchenne, serwujące kawę, posiłki lub puszki z colą, zamiast ochronnych gumowych rękawiczek używa się specjalnej substancji w aerozolu natryskiwanej na dłonie i później po prostu zmywanej, i takie tam…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh08Wc_eEPc8KK6SEmZ9bKtu-TUUZhKmQsohU5OfpgdiHhEt9Cj4q8jYBpegpLuG1MMBu2p37pY9Dgr0Q22YiiJZhIjcgz808OoELJ3IXh54ZMbZamg4QRYQy62zAweOPLzVkZPSxfwZpPS4pzeeArKZcjuZx7lTKVtxoa5jmf2htfWmEgDXk3g3If-6DLV/s551/Schowek_01.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="551" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh08Wc_eEPc8KK6SEmZ9bKtu-TUUZhKmQsohU5OfpgdiHhEt9Cj4q8jYBpegpLuG1MMBu2p37pY9Dgr0Q22YiiJZhIjcgz808OoELJ3IXh54ZMbZamg4QRYQy62zAweOPLzVkZPSxfwZpPS4pzeeArKZcjuZx7lTKVtxoa5jmf2htfWmEgDXk3g3If-6DLV/s320/Schowek_01.jpg" width="203" /></a></div>Nowy Jork, rok 2061. Powoli do historii przechodzą wyniszczające wojny miejskie, miasto się odbudowuje i rewitalizuje. Obok jednego placu budowy w Hudson Yards, w kontenerze na śmieci, znalezione zostają zwłoki bezdomnej kobiety, której ktoś rozwalił głowę łomem. To była dobra kobieta, znana lokalnej policji, nawet przez gliniarzy wspierana, bo często informowała ich o zaobserwowanych w okolicy wykroczeniach. Chwilę później, podczas prac rozbiórkowych na sąsiedniej budowie, należącej do Roarke'a, odkryto szczątki kobiety i małego dziecka; możliwe, że ofiara była w ciąży, a nienarodzone dziecko zmarło wraz ze śmiercią matki. Jednak te szczątki wydają się pochodzić sprzed kilkudziesięciu lat.</div><div style="text-align: justify;">Obie sprawy prowadzi porucznik Eve Dallas wraz ze swoją partnerką, Peabody. Choć zbrodnie dzieli kilkadziesiąt lat, Dallas ma przeczucie, że jakoś się one ze sobą łączą.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W przypadku książek, które planuję zrecenzować, z premedytacją nie czytam blurbów lub opinii innych czytelników, żeby się czymś nie zasugerować. Dlatego dopiero po dłuższym czasie i przeczytaniu ze dwudziestu procent powieści zorientowałem się, że to musi być część, i to nie pierwsza, jakiejś większej całości. Na przykład jacyś obcy ludzie rozpoznawali Dallas i jej męża, zachowywali się i reagowali, jakby ich wcześniej spotkali. W tej sytuacji musiałem trochę poszperać, bo w niektórych momentach nie za bardzo rozumiem, o co chodzi i dlaczego. Tak oto dowiedziałem się, że „Zapomniane na śmierć” jest to tom 53 cyklu „Oblicza śmierci”. Ups! Gdybym to wiedział wcześniej, to – mimo, że warsztat pisarski Nory Roberts bardzo cenię – na pewno bym po tę powieść nie sięgnął.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W powieści roi się od Singerów, Boltonów, Kincadów, Boltonów-Kinkadów, Singerów-Boltonów, bo to kilka pokoleń i rozmaite koligacje. Trochę mi się oni wszyscy mylili, właściwie nieomalże do końca. Jednak moim niekwestionowanym faworytem został Roarke: miliarder, którego stać na wszystko, policyjny specjalista od komputerów z wydziału informatyki śledczej i czasami – jako konsultant – podwładny porucznik Eve Dallas, a prywatnie… jej mąż. Mocne!</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Przekręty budowlanych deweloperów, zbrodnie, rodzinne tajemnice i sekrety, rosyjska mafia… to powieść sensacyjna w amerykańskim stylu, którą naprawdę bardzo gładko i szybko się czyta, choć to ponad 500 stron. Dawno już nie obiecywałem sobie późnym wieczorem, że jeszcze tylko jeden rozdział, a później znowu jeszcze tylko jeden i tak do północy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div> <br /><br /> <br /><br /> <br /><br /> <br /><br /> <br /><br />Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl<div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-28040971286743691092024-02-12T08:20:00.007+01:002024-02-12T08:27:07.349+01:00Fabian Risk w Helsingborgu<p> <span style="font-size: 14pt;">„Ofiara bez
twarzy” – Stefan Ahnhem</span></p>
<div style="text-align: justify;">Inspektor Fabian Risk stracił pracę w sztokholmskiej policji po nieuzasadnionym, a przynajmniej niezrozumiałym wtargnięciu do ambasady Izraela. Właściwie nie tyle go wyrzucono, co pozwolono przenieść się na głęboką prowincję. Wybrał miasteczko, w którym się wychował i wraz z rodziną przeniósł do rodzinnego Helsingborga. Zmiana miała też pomóc naprawić sypiący się związek. Najpierw jednak Fabian Risk dostał sześć tygodni urlopu, więc zapowiadało się świetnie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-oxwi9Teo_7QYoEv2dp86OqaTT9mCylQ-zzrEqFdsNPLyPGbBKXxSmhTtZMBKqdC53k3OXdv_4E3QvNTwvHQnLCcwjIqSVS-xSMJcOS33bwyMLnC0DU8NCp11K_ZKPOEz99zKho67A4Rd4_VnPvRnTlW68krqP6NtIWzKZS_NWPZkds2xl34ERZstgwyy/s540/Schowek01.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="540" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-oxwi9Teo_7QYoEv2dp86OqaTT9mCylQ-zzrEqFdsNPLyPGbBKXxSmhTtZMBKqdC53k3OXdv_4E3QvNTwvHQnLCcwjIqSVS-xSMJcOS33bwyMLnC0DU8NCp11K_ZKPOEz99zKho67A4Rd4_VnPvRnTlW68krqP6NtIWzKZS_NWPZkds2xl34ERZstgwyy/s320/Schowek01.jpg" width="207" /></a></div>Z urlopu zdążył wykorzystać kilka godzin, bo odwiedziła go i poprosiła o pomoc szefowa wydziału kryminalnego w Helsingborgu. W szkole, do której trzydzieści lat wcześniej uczęszczał Risk, znaleziono zwłoki nauczyciela stolarki. Trup miał odcięte ręczną piłką obie dłonie, które chwilę później znaleziono w szkolnej łaźni.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zamordowany nauczyciel był kiedyś kolegą klasowym Riska, ale to tylko takie potoczne określenie, bo kolegami tak naprawdę nie byli nigdy. W szkolnych czasach Risk trzymał się od niego z daleka. Jörgen Pålsson wraz z Glennem Granqvistem znęcali się przez wiele lat nad jednym z uczniów. Fabian Risk trochę się bał interweniować, ale przede wszystkim nie chciał się w tę sprawę nijak mieszać; wygodniej było nie widzieć albo udawać, że się nie widzi. Ciekawe, że podobne stanowisko zajmowało wielu nauczycieli.</div><div style="text-align: justify;">Oprawcy mieli swoje specjalizacje. Jörgen Pålsson okładał pięściami, a miał w tym spore doświadczenie, natomiast Granqvist kopał (nosił okute blachą czerwone Martensy).</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W tej sytuacji, gdy pierwszy sadysta stracił swoje pięści, policji, a zwłaszcza inspektorowi Riskowi, w naturalny sposób przyszło na myśl podejrzenie, że może teraz znajdą ciało Granqvista… bez nóg albo bez stóp. Tylko czy to nie za prosty i nie nazbyt wydumany motyw? Zemsta po ćwierćwieczu? W każdym razie tak zaczyna się pościg za seryjnym zabójcą, w którym inspektor Risk – nadal na urlopie – uczestniczy, a nawet odgrywa główną rolę.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Powieść sensacyjna (pierwszy tom cyklu o Fabianie Risku) raczej przeciętna, ani bardzo zła, ani specjalnie dobra. Ciekawe i nowatorskie wydało mi się to, że Stefan Ahnhem napisał swoją pierwszą książkę w stylu skandynawsko-amerykańskim. Elementy ich obu okazały się wyraźnie dostrzegalne. Moim zdaniem wyszło to „Ofierze bez twarzy” na dobre, jednak nie na tyle, żeby zrobić z niej dzieło znaczące.</div><div style="text-align: justify;">Inspektor, główny bohater, irytująco nierozgarnięty; powieść zdecydowanie zbyt długa i rozwlekła, ze zbyt wieloma zbędnymi wątkami, natomiast główna fabuła niewątpliwie ciekawa. Ostatecznie… można przeczytać, ale niekoniecznie trzeba.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-16695143202412378432024-02-04T16:22:00.007+01:002024-02-05T05:57:54.843+01:00II Rzeczpospolita i jej gwiazdy<p> <span style="font-size: 14pt;">„Najpiękniejsze
kobiety przedwojennej Polski” – Krzysztof Szujecki</span></p>
<div style="text-align: justify;">Zawsze gdy widzę więcej niż kilka zdjęć osób, wykonanych w okresie międzywojennym albo i wcześniej, zastanawiam się, czy to jakiś inny gatunek ludzi, bo wydaje mi się, że to nie może być tylko kwestia ubioru i fryzury. Odnoszę wrażenie, że gdyby kogoś takiego, na przykład kobietę dwudziestoletnią w roku 1925, przebrać i uczesać współcześnie, to i tak jej odmienność rzucałaby się w oczy. Ale nie chodzi tylko o kobiety, mężczyźni też bywali wtedy… dziwni, ale tylko niektórzy.</div><div style="text-align: justify;">Kiedyś egzotyczne z perspektywy obecnej bywały też imiona, ale już dość dawno temu dowiedziałem, że przed wojną, jedną i drugą, nowonarodzone dziecko, „przynosiło sobie imię na świat”, stosowne do dnia urodzin. Chłopiec urodzony 15 lutego otrzymywał imię Zygfryd, a dziewczynka byłaby Zygfrydą lub Pakosławą. Nie była to może zasada ściśle obowiązujące, ale jednak dość często stosowana.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Krzysztof Szujecki zaprezentował w swojej książce dziesięć kobiet. Są to kolejno:</div><div style="text-align: justify;">– Zofia Batycka,</div><div style="text-align: justify;">– Ina Benita (właściwie Inna Scudder, de domo Inna Florow-Bułhak),</div><div style="text-align: justify;">– Ziuta (Józefa) Buczyńska,</div><div style="text-align: justify;">– Helena Grossówna,</div><div style="text-align: justify;">– Loda (Leokadia) Halama,</div><div style="text-align: justify;">– Hanka Karwowska,</div><div style="text-align: justify;">– Tola (Teodora) Mankiewiczówna,</div><div style="text-align: justify;">– Nora Ney (właściwie Sonia Najman),</div><div style="text-align: justify;">– Pola Nireńska (ur. jako Perla Nirensztajn),</div><div style="text-align: justify;">– Lena (Helena) Żelichowska.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3b7KE3Fq-s4BvhWw4ez2GikTcz4SF0-gquFYxdOVCCTjCG2drOatuXitmDzUUYoTFwc8X6H-wgb6ys0KGWtmJK7fHrjpNFHKMfYLMplHS1I0y_4FAxCdNlKw9FpnmEgojebkgwp6UYclQ20hYXuPV3Kv7VGrezahoTNR38jRvz2DXCo4d1YMcJS9k9Wkd/s507/Schowek_01.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="507" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3b7KE3Fq-s4BvhWw4ez2GikTcz4SF0-gquFYxdOVCCTjCG2drOatuXitmDzUUYoTFwc8X6H-wgb6ys0KGWtmJK7fHrjpNFHKMfYLMplHS1I0y_4FAxCdNlKw9FpnmEgojebkgwp6UYclQ20hYXuPV3Kv7VGrezahoTNR38jRvz2DXCo4d1YMcJS9k9Wkd/s320/Schowek_01.jpg" width="221" /></a></div>W większości tancerki, aktorki teatralne, rewiowe i filmowe, absolwentki elitarnych, a więc wyjątkowo kosztownych szkół i kursów. Prawie wszystkie pochodziły z zamożnych domów albo szybko i bogato wychodziły za mąż, miały więc czas i pieniądze na tego typu szkoły, na stosowne kreacje, na wyjazdy zagraniczne w celu doskonalenia umiejętności. Z czasem zaczynały zarabiać znaczne pieniądze, ale początkowo chodziło o realizację pasji życiowych, jakimi był taniec, występy, aktorstwo.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Czy były najpiękniejsze? To rzecz gustu. O gustach dyskutuje się jak najbardziej, tylko osoby wstydzące się własnych gustów, podejrzewające, że mogłyby okazać się gminne, próbują twierdzić inaczej, ale mniejsza z tym. W każdym razie wtedy uważano te panie za bardzo ładne, atrakcyjne, utalentowane, może nawet piękne.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Połowy z tych nazwisk nie kojarzyłem w ogóle, w kilku przypadkach coś mi świtało, ale dość mgliście; Lodę Halamę znam z autobiograficznej książki „Moje nogi i ja” wydanej po raz pierwszy chyba w połowie lat osiemdziesiątych.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Książka Szujeckiego zawiera więcej niż zbiór not biograficznych czy biogramów, ale niewiele więcej. Autor nie dokopał nie (może z jednym lub dwoma wyjątkami) jakichś mrocznych tajemnic, skrywanych perwersji, poufnych danych – to po prostu rzetelnie opracowany bogaty zbiór biograficznych informacji. Zapewne wiele z nich znaleźć można w powszechnie dostępnych źródłach, upewnia o tym bibliografia, ale i co z tego; mnie by się tak szukać i porządkować danych na pewno nie chciało. Dzięki Krzysztofowi Szujeckiemu mam gotowca, podsunięte pod nos wszystko, co trzeba, a nawet i więcej.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ogromną zaletą książki są dobre technicznie, na ile to było możliwe, reprodukcje starych fotografii. Na szczęście jest ich całe mnóstwo. W ten sposób urokliwych bohaterek nie trzeba sobie wyobrażać jedynie po opisach.</div><div style="text-align: justify;">I jeszcze jedna ważna zaleta „Najpiękniejszych kobiet…” – jest to książka (zarówno tekst jak i niektóre zdjęcia) nie tylko o tych dziesięciu kobietach, ale i o Polsce i Polakach w latach dwudziestolecia międzywojennego. Oczywiście tylko tych niektórych, bo przecież nie o sprzątaczkach, kucharkach czy służących.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Solidna, twarda okładka ze zdjęciem jakby z pornusa; kilka literówek. Tym niemniej jak najbardziej polecam, bo to znakomita rozrywka i trochę wiedzy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div> <br /><br /> <br /><br />---<br />Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.plUnknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-2988045610353974052024-01-27T09:23:00.003+01:002024-01-29T07:37:37.322+01:00Wiem, jak i kiedy, ale po co???<p> <span style="font-size: 15pt;">„Człowiek.
Biografia” – Robin Dunbar</span></p>
<div style="text-align: justify;">Jakiś niezgrabny wydał mi się polski tytuł, więc sprawdziłem. Oryginalny to „Human Evolution” – <i>Ewolucja człowieka</i> – chyba prościej, ale po co prościej, kiedy można ambitnie?</div><div style="text-align: justify;">Tłumacz, Łukasz Lamża, jest też autorem króciutkiego „Wstępu do wydania polskiego”. Króciutkiego, zaznaczam, może z półtorej strony, w którym 5 (słownie: pięć) razy wpakował „warto”. Na tak rażący błąd stylistyczny reaguję sporą irytacją. Tym bardziej, że pleni się to ostatnio w polszczyźnie bez umiaru.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Czym różnią się poniższe zdania?</div><div style="text-align: justify;">a) Warszawa jest stolicą Polski.</div><div style="text-align: justify;">b) Warto zauważyć, że Warszawa jest stolicą Polski.</div><div style="text-align: justify;">W zasadzie to liczbą znaków, a jeżeli autorowi tekstu płacą od znaków… Poza tym drugie wydaje się nie mieć sensu – gdyby z jakiegoś powodu nie warto byłoby dodać, zauważyć, zaznaczyć, to by nie dodano, nie zauważano, nie zaznaczono, to chyba logiczne i oczywiste. W książkę Dunbara tłumacz wpakował „warto” mnóstwo razy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dlaczego tak bardzo przeszkadzają mi błędy stylistyczne Łukasza Lamży? Jakość przekładu, bo z przekładem przecież mamy do czynienia w tym przypadku, zależy od umiejętności posługiwania się językiem polskim przez tłumacza, a to, na co zwróciłem uwagę wyżej, rodzi moje poważne wątpliwości.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Opowieść o ewolucji człowieka Dunbar, antropolog i psycholog (w kulturze popularnej znany z „Liczby Dunbara”), zaczyna od stwierdzenia:</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><i>Historia ewolucji człowieka fascynuje nas jak żadna inna: zdajemy się posiadać niedającą się zaspokoić ciekawość tego, kim jesteśmy i skąd pochodzimy. Tradycyjnie, historię tę opowiada się zawsze, odwołując się nieustannie do „kości i kamieni”, które składają się na zapis archeologiczny. Nie bez przyczyny. Zwykle tylko one mogą nam dostarczyć poczucia pewności</i>.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Natychmiast przychodzi na myśl trzecie fundamentalne pytanie: dokąd zmierzamy? – ale odpowiedzi na nie trzeba raczej szukać w innych książkach, bo w tej, tylko pośrednio.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Klasyczna archeologia i nauki pokrewne bezpiecznie i pewnie czuje się w obszarze „kości i kamieni” – tego typu twarde (właściwe słowo na właściwym miejscu) dowody trudno jest obalić, a i dyskutować z nimi nie ma jak. Poza granicami „kości i kamieni”, aż do lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, zaczynały się spekulacje. Bywało, że sensowne, ale też fantastyczne, nieprawdopodobne, kwitowane przez świat nauki wzruszeniem ramion. Robin Dunbar prezentuje podejście jak gdyby pośrednie, to jest, owszem, spekulacje, ale zbudowane na realnej wiedzy i do niej zwykle ograniczone.</div><div style="text-align: justify;">Niektóre człowiekowane miały większe mózgi od innych, a w miarę upływu milionów lat, coraz większe – fakt. Mózg jest niezwykle zasobożerny, potrzebuje do właściwego działania wiele energii – fakt. Skoro tak, to można założyć, że istoty te (z czasem także linia Homo) musiały modyfikować swoje zachowanie i sposób życia w taki sposób, by ich organizm (w tym mózg) otrzymywał potrzebną porcję energii. Wpływało to na zmiany bilansu albo budżetu czasowego – większą niż wcześniej część doby trzeba było poświęcać na zdobywanie pożywienia.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpS7lTiUigdV4svlP5WIxv4znM9xlP07MymfczWtqCuOYevrfqDQkiAorIDdJVFOWgF-OKErhLteOz4f9HkRA_nRFbUYvGNEI_U7tZRgJdLCdJ4zUW8RJMo7TBRoLY8NO4wkPKxAl5JaEoDIm2aEcpU3c0xjFXMgpxXF78yyCeInYZ5j1TCgNAmONE7_sL/s496/Schowek_01.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="496" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpS7lTiUigdV4svlP5WIxv4znM9xlP07MymfczWtqCuOYevrfqDQkiAorIDdJVFOWgF-OKErhLteOz4f9HkRA_nRFbUYvGNEI_U7tZRgJdLCdJ4zUW8RJMo7TBRoLY8NO4wkPKxAl5JaEoDIm2aEcpU3c0xjFXMgpxXF78yyCeInYZ5j1TCgNAmONE7_sL/s320/Schowek_01.jpg" width="226" /></a></div>Zasadnicze, choć zdecydowanie nie jedyne, pytania i wątpliwości, jakie autor prezentuje w swojej pracy, to…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><i>Dlaczego akurat ta jedna linia rozwojowa z grupy afrykańskich człowiekowatych podążyła tak niezwykłą ścieżką? I dlaczego tylko jedna grupka owych wczesnych homininów wyłoniła się z bezładnej radiacji australopiteków, aby skolonizować Stary Świat i stać się ostatecznie jedynym członkiem tej linii, która przetrwała zmiany klimatyczne w późniejszych fazach plejstocenu? Wreszcie zaś – dlaczego z grona pomyślnie rozwijających się linii rozwojowych, które wyłoniły się z rodzaju Homo w środkowym plejstocenie, tylko jedna – nasza własna – dotrwała do dziś?</i></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Robin Dunbar potrafił znakomicie połączyć naukową precyzję (łącznie z wynikami współczesnych badań) z niewątpliwym talentem narratorskim. Opowieści o znaczeniu śmiechu, tańca, iskania, religii, zdobienia przedmiotów, wytwarzania biżuterii, są po prostu fascynujące. Podobnie jak relacje o procesie przebudowy miednicy, dostosowującej się do postawy pionowej, o zanikaniu chwytliwych stop, o zmniejszaniu się kłów, o zdobywaniu umiejętności chodu spacerowego, o pojawieniu się instytucji babci (znacznie wcześniej, niż przypuszczałem).</div><div style="text-align: justify;">Książka wzbogacona tabelami i wykresami, dzięki którym czytelnik łatwiej jest w stanie zrozumieć przebieg czasowy opisywanych zmian ewolucyjnych.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div> <div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div> <div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ciekawostka. Kawałek tekstu zgodnego z aktualną manierą albo fiksacją:</div><div style="text-align: justify;"><span style="color: #cc0000;">Trzeba zaznaczyć, że Robin Dunbar potrafił znakomicie połączyć naukową precyzję (łącznie z wynikami współczesnych badań) z niewątpliwym talentem narratorskim. Warto dodać, że opowieści o znaczeniu śmiechu, tańca, iskania, religii, zdobienia przedmiotów, wytwarzaniu biżuterii, są po prostu fascynujące. Należy zauważyć, że podobnie jak relacje o procesie przebudowy miednicy, dostosowującej się do postawy pionowej, o zanikaniu chwytliwych stop, o zmniejszaniu się kłów, o zdobywaniu umiejętności chodu spacerowego, o pojawieniu się instytucji babci (muszę zaznaczyć, że znacznie wcześniej, niż przypuszczałem).</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="color: #cc0000;">Warto dodać, że książka wzbogacona jest tabelami i wykresami, dzięki którym czytelnik łatwiej jest w stanie zrozumieć przebieg czasowy opisywanych zmian ewolucyjnych.</span></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-63453733352197542762024-01-25T15:57:00.001+01:002024-01-25T15:57:16.877+01:00Skąd wytrzasnęliśmy religie?<p> <span style="font-size: 15pt;">„Religijni”
– Robin Dunbar</span></p>
<div style="text-align: justify;">Autora, brytyjskiego antropologa, znam z tzw. „Liczby Dunbara” – chodzi o realną liczbę relacji społecznych, w jakie może się w określonym czasie zaangażować człowiek.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><i>Wszystkie religie swój początek zawdzięczają kultom budowanym wokół charyzmatycznego przywódcy. W większości przypadków byli to wędrujący święci mężczyźni, bardzo rzadko kobiety. W niektórych przypadkach nowe kulty wyłaniały się w wyniku sporów pomiędzy frakcjami już istniejącej religii. W innych przypadkach były one po prostu inspirowane przez jednostki głoszące nowe poglądy na życie i teologię, być może po czasie spędzonym na samotnej kontemplacji. To rozróżnienie jest prawdopodobnie trywialne, ponieważ prawie żaden założyciel nowej religii nie funkcjonuje w kulturowej próżni; wszyscy są osadzeni w istniejącym układzie wierzeń i praktyk, które albo rozwijają się w nowym kierunku, albo na siebie oddziaływają</i>.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCIGQfaoc0EWrPI8Ao3ffue2oTs9Nz63fRgZh4d-yT6MXuAD8-j3qZ8NA5OYgAozzY120ISeUEDLmLmdHVtg9WWRpNJ7FwB6jCkfEatStBtGOpX6B2ZK1iPOuGJYpayo4QAXbqdSsWvuMHVLxjuZbHoMMWtuWINTG-6mJ2a07QtakbO0uXKq0p3BGjWnfE/s523/Schowek_01.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="523" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCIGQfaoc0EWrPI8Ao3ffue2oTs9Nz63fRgZh4d-yT6MXuAD8-j3qZ8NA5OYgAozzY120ISeUEDLmLmdHVtg9WWRpNJ7FwB6jCkfEatStBtGOpX6B2ZK1iPOuGJYpayo4QAXbqdSsWvuMHVLxjuZbHoMMWtuWINTG-6mJ2a07QtakbO0uXKq0p3BGjWnfE/s320/Schowek_01.jpg" width="214" /></a></div>W „Religijnych” Dunbar stawia mnóstwo pytań, dotyczących religii – religii w ogóle, a nie jakiejś konkretnej, od czasów prehistorycznych do dziś. Następnie odpowiada na nie. Choćby takie: czy ludzie z natury są religijni, jakie potrzeby zaspakaja religia, czy współczesne religie wyewoluowały z dawnych (albo i nie tak bardzo) praktyk szamańskich, czy religia ma wpływ na mózg człowieka i wiele, wiele innych. Szczególnie ciekawy wydał mi się rozdział dotyczący sekt oraz te fragmenty, które dotyczą i próbują wyjaśnić, powody podziałów istniejących struktur religijnych.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><i>W latach 70. Rock Thériault założył niewielki kult Dzieci z Ant Hill (Ant Hill Kids) na obrzeżach Quebecu, oparty na wierzeniach Adwentystów Dnia Siódmego. Wykazywał niezwykły stopień kontroli zachowań i przemocy wobec każdego, kto według niego błądzi, szpieguje lub chce go opuścić. Kary obejmowały zmuszanie członków do łamania nóg młotami kowalskimi, strzelanie sobie w ramiona i zjadanie martwego robactwa. Aby zademonstrować swoje uzdrawiające moce, poddawał dzieci i dorosłych amatorskim zabiegom chirurgicznym bez znieczulenia. Bezpośrednio lub pośrednio w wyniku jego działań jedno dziecko i trzy kobiety zmarły. Pozostali doznali straszliwych obrażeń (oprócz usunięcia ośmiu zębów jednej kobiecie amputowano rękę przy ramieniu za pomocą piły łańcuchowej). Pomimo to niektórzy z jego zwolenników pozostali mu wierni nawet po tym, gdy został skazany i uwięziony</i>.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Rozważania Dunbara prowadzą czasami do wyjaśnień powodów specyficznych zachowań ludzkich związanych z codziennymi współczesnymi praktykami, wydawałoby się, że zupełnie niereligijnymi. Czyja kochanka nie ubierała rano koszuli partnera?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><i>W południowoazjatyckich hinduistycznych kultach charyzmatycznych guru jest często sakralizowany i obdarzony „specjalnymi darami”, tak, że wyznawcy (zwłaszcza kobiety) odczuwają przemożne pragnienie „dotknięcia guru, przebywania blisko guru, jedzenia resztek jedzenia guru, założenia tego, co nosił guru, spania tam, gdzie spał guru”. Zostało to określone jako pragnienie proksemiczne i przypomina fakt, że kobiety (ale niemal nigdy mężczyźni) często pożyczają elementy garderoby swojego partnera, aby je założyć</i>.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Niektóre wnioski, jakie wyciąga autor ze swoich wieloletnich badań, budzą moje zaskoczenie, opór albo przynajmniej wątpliwości, jednak absolutnie nie upierałbym się przy swoim zdaniu, mając pełną świadomość, że nie dysponuję wiedzą pozwalającą je kwestionować.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Pozycja ciekawa, natomiast zdecydowanie bardziej naukowa niż popularno-naukowa, co oznacza, że nie jest najłatwiejsza w odbiorze, choć bardzo wciągająca i intrygująca – przynajmniej momentami.</div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-45528191163745758802024-01-19T13:57:00.005+01:002024-01-20T09:25:37.491+01:00Gdy zostaniesz całkiem sama<p> <span style="font-size: 15pt;">„Ściana” –
Marlen Haushofer</span></p>
<div style="text-align: justify;">Nigdy nie słyszałem o autorce ani o jej książce. Gdyby nie to, że dostałem ją w prezencie (książkę, a nie autorkę), zapewne tak też by zostało. Ale dostałem, więc zacząłem czytać.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjv_JL19rpdH9zOEEPUwtZEjXWvPIJuVOKAZDikyb_G-2qnHqnsANJfkrGMOXzV_kXZI3h6oa11JtgZH78SMXUjVTNacdyEuwBfP5Wq9Eqg6cPx2xiW_0dmmmrfdpVAgSaqwWnmFsJNvZuECs3QfUSl2B0GKGroHPbm_RWTqyTNE3sWPLM-bc4t24oq2OsW/s554/Schowek_01.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="554" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjv_JL19rpdH9zOEEPUwtZEjXWvPIJuVOKAZDikyb_G-2qnHqnsANJfkrGMOXzV_kXZI3h6oa11JtgZH78SMXUjVTNacdyEuwBfP5Wq9Eqg6cPx2xiW_0dmmmrfdpVAgSaqwWnmFsJNvZuECs3QfUSl2B0GKGroHPbm_RWTqyTNE3sWPLM-bc4t24oq2OsW/s320/Schowek_01.jpg" width="202" /></a></div>Powieść wielowymiarowa i niezwykle wręcz odważna; nie dałoby się jej właściwie napisać, bez determinacji i desperacji, by pokazać przynajmniej część swoich osobistych przemyśleń, refleksji i wniosków. Czytelnikowi jest znacznie łatwiej – może przecież przyznać, że też tak właśnie myślał lub czuł, sam przed sobą. Wprawdzie to też wymaga odwagi, ale nie aż tak wielkiej, jak wyznanie takich intymności komuś.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Około czterdziestoletnia, samotna kobieta przyjeżdża do letniego domku w górach wraz z kuzynką i jej mężem. Hugon i Luiza wybierają się do pobliskiej wioski do sklepu czy baru, ale bohaterka zostaje w domu. Szykuje dla wszystkich kolację, a następnie, zmęczona podróżą, kładzie się spać.</div><div style="text-align: justify;">Rano okazuje się, że nadal jest w domu sama. Zaczyna się niepokoić i wreszcie wybiera się do wsi, sprawdzić, co się stało z kuzynką i jej mężem.</div><div style="text-align: justify;">Po drodze spotka psa myśliwskiego z zakrwawionym pyskiem, a chwilę później sama nabija sobie guza o całkowicie niewidzialną przeszkodę. Pies pewnie wpadł na tę… ścianę, jak bohaterka nazwała tajemniczą przeszkodę.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zaczyna się jak fantastyka postapokaliptyczna, ale to tylko pozory. Nie są znane powody czy też cele tego wydarzenia, to jest nagłego pojawienia się ściany. Z daleka jednak widać, że w najbliższej wsi dwie osoby zdecydowanie nie żyją. Kobieta przez chwilę rozważa kwestię powstania jakiejś nowej broni, która zabija ludzi, ale nie uszkadza nic ponadto, i napaści wrogiego kraju, ale czas mija, a nie pojawiają się żadni zwycięzcy. Ponadto nie wiadomo, jaki obszar objęła katastrofa czy też zjawisko, bo może kraj, może kontynent, a może całą Ziemię.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Kobieta, bohaterka powieści, zaczyna oswajać się z myślą, że jest ostatnim żywym człowiekiem i na stosunkowo niewielkim obszarze ograniczonym niewidzialną ścianą spędzi resztę życia. Nie jest tam zupełnie sama – towarzyszy jej pies, krowa i kotka.</div><div style="text-align: justify;">Kobieta, żeby nie zwariować, zaczyna spisywać coś w rodzaju pamiętnika lub dziennika, który określiła jako raport. Miały to być relacje z wydarzeń, ale z czasem pojawia się w nim coraz więcej rozważań nad sensem człowieczeństwa, umiejętnością dostrzegania tego, co najważniejsze i życia w ogóle.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dość istotny moment zwrotny pojawia się już na początku – kobieta zaczyna rozumieć, że w tej sytuacji nie ma już potrzeby ani sensu kogokolwiek okłamywać. Nie chodzi oczywiście o kłamstwa w złej wierze, ale wręcz przeciwnie, bo o takie, które popełnia się z związku z dobrym wychowaniem, z życzliwości, z pragnienia by nie sprawić komuś przykrości. Wtedy też odważnie odkrywa, że jej życie, to przed pojawieniem się ściany, pod żadnym względem nie było udane; osiągnęła bardzo niewiele z tego, czego chciała, a wszystko to, co osiągnęła, okazało się nie mieć wartości.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Bohaterka „Ściany” z konieczności zaczyna wieść życie, w którym wysiłek warto wkładać tylko w to, co najważniejsze. Rozpoznawać priorytety też musi się nauczyć. Właściciele zaopatrzyli dom lepiej niż dobrze i przeróżnych zapasów może starczyć nawet na rok lub więcej, ale… co dalej? Kobieta musi opiekować się zwierzętami, siać, sadzić, reperować dom, zbierać owoce i gromadzić opał.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><i><div style="text-align: justify;"><i>Tej jesieni pojawiła się biała wrona. Lata zawsze z tyłu za innymi i całkiem sama opuszcza się na drzewo, od którego stronią jej towarzyszki. Nie mogę pojąć, dlaczego inne wrony jej nie lubią. Dla mnie jest ona wyjątkowo pięknym ptakiem, ale dla członków jej gatunku jest wstrętna. Widzę, jak sterczy samotna na świerku i wpatruje się w łąkę, smutny dziwoląg, który nie powinien istnieć – biała wrona. Czeka, aż całe stado odleci, wtedy przynoszę jej trochę jedzenia. Jest tak oswojona, że mogę się do niej zbliżyć. Niekiedy już podskakuje, kiedy widzi, że się zbliżam. Ona nie może wiedzieć, dlaczego jest odepchnięta, nie zna innego życia. Zawsze będzie odpychana i tak samotna, że mniej się boi człowieka niż swoich czarnych braci. Może budzi w nich taki wstręt, że nawet nie chcą zadziobać jej na śmierć. Czekam codziennie na białą wronę i wabię ją, a ona patrzy na mnie uważnie czerwonymi oczami. Mogę zrobić dla niej bardzo niewiele. Moje odpadki przedłużają może życie, którego nie powinno się przedłużać. Ale ja chcę, żeby biała wrona żyła, i marzę czasem, że w lesie istnieje druga taka i że obydwie się odnajdą. Nie wierzę w to, tylko bardzo sobie tego życzę</i>*.</div></i><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Niezwykle satysfakcjonująca i jakaś taka… dobra wydała mi się jej relacja ze zwierzętami – pełna miłości i szacunku, ale bez mdłej ckliwości. Nawet wobec tych zwierząt, na które musiała w końcu zacząć polować.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Powieść Haushofer jest w znacznej mierze psychologiczna i skupia się na problemach samotności, alienacji, codziennej walki ze zniechęceniem i poczuciem braku sensu.</div> <div style="text-align: justify;"><br /></div><br /> <br /><br /> <br /><br />---<br />* Marlen Haushofer, „Ściana”, przekład: Zofia Kania, PIW, 1990, s. 220.<div><br /></div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-14326709648250330612024-01-16T16:21:00.001+01:002024-01-16T16:21:07.667+01:00Młody, brutalny Dziki Zachód<p> <span style="font-size: 15pt;">„Szlak
umrzyka” – Larry McMurtry</span></p>
<div style="text-align: justify;">Poznałem wszystkie cztery części tetralogii Lonesome Dove w dość przypadkowej kolejności, po prostu jak wpadały mi w ręce. Nie była to kolejność chronologiczna, ani kolejność pisania/wydawania w USA kolejnych tomów. Wspominam o tym dlatego, żeby dać znać, że można i tak, bo kolejność w tym przypadku nie jest aż taka ważna; niezachowanie jej nie powoduje większych problemów ze zrozumieniem treści. Jasne, najlepiej byłoby chronologicznie: „Szlak umrzyka” „”Comanhe moon” („Księżyc Komanczów”), „Na południe od Brazos” i „Ulice Laredo”, ale jeśli się nie da, to nie ma co grymasić.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGZPockJT5Ewo26Js6gtut5m07BAMdVc5fV3Ttq96Z6FBbI-NOO9gJEGZ5HrnoRX0v3kUb16heDLbaESmXHQUFVSRdMh2y_ZLxmanGjqJ-HuHoegNOZuDqdppqPB0_VAvCKxIuXtV-cKJKzpMXW4QdR5uicPsZymAvwVSb_qjUWuPur-nPasrim3ie7XXX/s493/Schowek_01.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="493" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGZPockJT5Ewo26Js6gtut5m07BAMdVc5fV3Ttq96Z6FBbI-NOO9gJEGZ5HrnoRX0v3kUb16heDLbaESmXHQUFVSRdMh2y_ZLxmanGjqJ-HuHoegNOZuDqdppqPB0_VAvCKxIuXtV-cKJKzpMXW4QdR5uicPsZymAvwVSb_qjUWuPur-nPasrim3ie7XXX/s320/Schowek_01.jpg" width="227" /></a></div>Akcja powieści dzieje się w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy to sławny Dziki Zachód był jeszcze bardzo młody. Młodzi byli też główni bohaterowie całego cyklu, Augustus McCrae i Woodrow Call, członkowie oddziału Texas Rangers, zwani tutaj strażnikami Teksasu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Szlak umrzyka” koncentruje się głównie na dwóch zbrojnych wyprawach, do El Paso oraz do Santa Fe. Celem było bogactwo – przecież wszyscy wiedzieli, że w Meksyku złoto i srebro można zbierać na ulicach. Pierwszą eskapadą kierował samozwańczy major i kompletny dureń, Randall Chevallie, drugą dowodził były pirat z Missisipi, pułkownik Calebb Cobb. Obie nieprzemyślane, niewłaściwie zaopatrzone, źle zorganizowane, przyniosły swoim uczestnikom poważne straty. W każdym razie do domów wróciło bardzo niewielu z nich. Indianie, głównie Komancze, Meksykanie, dzikie zwierzęta, mróz, głód, zdziesiątkowały oba te odziały. Najtrudniejszy okazał się Szlak Umrzyka, około dwustumilowy odcinek terenu, na którym nie było wody, nie było zwierząt, prawie nie było roślin, nieustannie za to obecni byli krwiożerczy Indianie pod wodzą budzącego grozę wodza znanego jako Garb Bizona – Buffalo Hump to jedna z kilku postaci historycznych w powieści.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W tym tomie tetralogii Augustus McCrae spotyka swoją wielką miłość, córkę właściciela sklepu, Clarę Forsythe. Woodrow Call wiąże się z kochającą go prostytutką, Maggie Tilton.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Szlak umrzyka” stanowi – objętościowo – około połowę „Na południe od Brazos”, ale akcji jest w niej dwa razy więcej. W tej drugiej można było chłonąć klimat, nieśpiesznie poznawać bohaterów, nie tylko tych głównych, sposób ich życia, przyrodę. W pierwszej nie ma na to czasu, bez przerwy coś się dzieje, nieustannie bohaterowie muszą walczyć o przetrwanie i życie. Późną nocą trudno jest odłożyć dalszą lekturę na jutro, bo cały czas czytelnik znajduje się w środku jakiejś akcji.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W „Szlaku umrzyka” autor nie rekonstruuje wydarzeń historycznych, ale wykorzystuje niektóre z nich, do opowiedzenia własnej wersji lub wizji. Na przykład dwie rzeczywiste wyprawy na teren Meksyku i Nowego Meksyku autor połączył w jedną, znacznie krótszą. Podobnie jest z bohaterami – niektórzy są postaciami historycznymi, ale niewiele to znaczy. Pojawiający się na kartach powieści znany ranczer, Charles Goodnight, w czasie opisywanych zdarzeń miał zaledwie pięć lat.</div><div style="text-align: justify;">Powieści nie można traktować jako źródła rzetelnej wiedzy historycznej, to po prostu bardzo dobry western dla dorosłych – opisy gwałtów, mordów i makabrycznych tortur, trwających nawet dwie doby, w których specjalizował się Apacz, Kopiący Wilk, wymagają sporo odporności.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zaletą jest piękna, twarda oprawa, a wydawca użył stosunkowo grubego papieru, przez co powieść wydaje się zawierać więcej treści, niż jest jej w istocie, i sprawia wrażenie potężnego tomiszcza. Tak czy inaczej bawiłem się znakomicie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-46404320879815313812024-01-07T15:52:00.006+01:002024-01-11T07:12:19.862+01:00Całkiem niedawno w stolicy<p> <span style="font-size: 14pt;">„Dawno temu
w Warszawie” – Jakub Żulczyk</span></p>
<div style="text-align: justify;">Sięgnąłem po tę książkę tylko i wyłącznie dlatego, bo to dalsza część „Ślepnąc od świateł”. Choć uważam Jakuba Żulczyka za dobrego pisarza, to mnie akurat jego pisarska maniera zupełnie nie odpowiada. „Ślepnąc od świateł” to był znakomity serial – między innymi dlatego, że udziwnione dłużyzny, jakieś podwodne urojenia i wizje, dało się sprawnie przewijać i pomijać. W powieści było to, niestety, znacznie trudniejsze.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXQQv4tNTnpvnAOSlRsW549SLPv0IxYSZwpqBLTDyAM97fn9D69y1V7T_nRlnmk_My7cTkmHpQnU7VGpss3gx_tGWHFbZGG2QhCFNOVodTvIsLzN28BrF0TUn9RqOBrM9_WU35ajbyRuImlexntuknReiqqTmrydAw3UFfdA_GSPkZ6HMIVdumqNLsSNwe/s558/Schowek_01.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="558" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXQQv4tNTnpvnAOSlRsW549SLPv0IxYSZwpqBLTDyAM97fn9D69y1V7T_nRlnmk_My7cTkmHpQnU7VGpss3gx_tGWHFbZGG2QhCFNOVodTvIsLzN28BrF0TUn9RqOBrM9_WU35ajbyRuImlexntuknReiqqTmrydAw3UFfdA_GSPkZ6HMIVdumqNLsSNwe/s320/Schowek_01.jpg" width="201" /></a></div>Bohaterem „Ślepnąc od świateł” był Jacek Nitecki, niedokończony student, niespełniony artysta, handlujący narkotykami wśród klientów z wyższych sfer warszawskich. I może byłaby ta historia nawet bardzo dobra, gdyby nie koszmarne dłużyzny. Jacek ma wiecznie jakieś złożone przemyślenia, mętne wizje z elementami smakowo-węchowymi (jest permanentnie niewyspany), snuje rozwlekłe dywagacje o życiu i bólu istnienia, i wszystko to było po prostu trudne do zniesienia. W każdym razie uważam, że to jeden z niewielu przypadków, kiedy to film zrealizowany na podstawie powieści, okazał się znacznie lepszy od niej.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nie ma jeszcze filmu na podstawie „Dawno temu w Warszawie” (strzelanina w Marriocie lub akcja u Wietnamczyków i wiele innych, są wręcz stworzone do scen serialowych), więc bez większego entuzjazmu zacząłem czytać powieść. Akcja „Ślepnąc od świateł” kończy się około 2014 roku, w „Dawno temu w Warszawie” przenosimy się chwilowo do Argentyny, głównie jednak, w lata 2019-20, w środek epidemii covid19, głównie w stolicy Polski.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Narracja w pierwszej osobie, ale raz relacjonuje wydarzenia Marta Pazińska (nawet nie wiedziałem, że Pazina tak się nazywała), raz Kurtka, a raz Jacek Nitecki. W powieści pojawiają się też inne postacie znane czytelnikowi lub widzowi „Ślepnąc od świateł”: Piotrek, jeśli dobrze pamiętam, szef i dostawca Jacka, znacząca postać w warszawskim półświatku, Dario (Dariusz Kinski z Sopotu), typ stylizowany na gangstera pruszkowskiego (postać jeszcze bardziej karykaturalnie przerysowana), próbujący odzyskać władzę w mieście po wyjściu z więzienia; w dalszym tle także kilkoro innych. Ciekawą postacią jest niejaki Kurtka, którego wprawdzie nie było w części pierwszej, ale przypomina Pioruna jak brat bliźniak.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Pazińska prowadzi Azyl, to jest hostel interwencyjny – coś w rodzaju schroniska, noclegowni, domu doraźnej, chwilowej opieki dla osób LGBT. Oficjalnie tylko dla dorosłych, ale w praktyce często dla nastolatków, które wpadły w kłopoty, bo to ucieczka z domu (od rodzica przemocowca), ćpanie i handel ćpaniem, prostytucja… choć to pewnie niewłaściwe obecnie słowo, bo ktoś, kto daje dupy za pieniądze, według Jakuba Żulczyka, jest osobą seksworkerską – tak, naprawdę w książce pojawia się takie określenie. W każdym razie mieszkańcy Azylu zwykle są ofiarami, a na bakier z prawem miewają raczej okazjonalnie, niechcący, bez złej woli. Na Azyl, zlokalizowany w dobrym punkcie, ma apetyt niemoralny deweloper-milioner.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jacek Nitecki dorabia się w Argentynie naprawdę wielkich pieniędzy, ale wraca do Warszawy na wieść o śmierci siostry i szwagra. Żulczyk zmienił postać Jacka w szerokim zakresie. Teraz jest to człowiek o innej osobowości i mentalności. Jako dostawca kokainy dla celebrytów odnosił sukcesy, bo był niesamowicie ostrożny, wszystko miał dokładnie zaplanowane i przemyślane. W tym tomie staje się momentami szalonym ćpunem skłonnym do brutalnej przemocy wobec innych.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ośmiusetstronicowa powieść „Dawno temu w Warszawie” byłaby pewnie świetną historią kryminalną czy sensacyjną, gdyby wyczyścić ją z mętnych i rozwlekłych dywagacji psychologicznych, duchowych, intelektualnych, filozoficznych i innych Jacka Niteckiego, i nie tylko jego. Przyjmuję jednak do wiadomości, że dzięki tym właśnie elementom, powieść podoba się niektórym czytelnikom. I w porządku. To tylko mnie oniryczne wizje świadomości i podświadomości bohaterów nie wydają się potrzebne w powieści kryminalnej.</div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-67803868865673553552024-01-01T09:14:00.005+01:002024-01-02T09:44:41.218+01:00Glina, którego nie chcesz znać<p> <span style="font-size: 15pt;">„Gorszy” –
Piotr Górski</span></p>
<div style="text-align: justify;">Drugi tom serii Sławomir Kruk. Pierwszy, zatytułowany po prostu „Kruk”, kończy się zatrzymaniem prokuratorki Marty Krynickiej i oskarżeniem jej o zamordowanie Alberta Adamiaka. W ostatniej scenie tomu pierwszego Marta, zamiast szukać pomocy u tatusia senatora, dzwoni do komisarza Kruka i już samo to wydaje się intrygujące.</div><div style="text-align: justify;">„Gorszy” zaczyna się kilkadziesiąt godzin później – Kruk odwiedza Martę w areszcie i wypytuje o zdarzenia, w których brała udział. Choć technicznie wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne (drzwi zamknięte od wewnątrz na solidny łańcuch, pozamykane okna), żeby Marta Krynicka była niewinna, Kruk wierzy, że to jednak nie ona zastrzeliła Adamiaka, z którym miała solidnie na pieńku. Chcąc jej pomóc, komisarz musi odnaleźć prawdziwego zabójcę Alberta Adamiaka i w ogóle – odkryć motywy całej afery.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqKwFVazywMuyrvxp1AV2QuyyhFK4rQUdMQ546xeZixUHPRN7_wNFrs1a7Oxm87819rvg_33f6VZWbo3koXlCsJta-V8C21yBPT1BqgKHAiaT9igRhIJp7uB2jr8ltesqbZnY3-mBHsDFRtIBvsuCjR3pugcK2xssxa6VHE2crVMfrwP2G3E9nXH6zFXjr/s518/Schowek01.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="518" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqKwFVazywMuyrvxp1AV2QuyyhFK4rQUdMQ546xeZixUHPRN7_wNFrs1a7Oxm87819rvg_33f6VZWbo3koXlCsJta-V8C21yBPT1BqgKHAiaT9igRhIJp7uB2jr8ltesqbZnY3-mBHsDFRtIBvsuCjR3pugcK2xssxa6VHE2crVMfrwP2G3E9nXH6zFXjr/s320/Schowek01.jpg" width="216" /></a></div>Coś takiego, taki prymitywny chwyt, uważam za wyjątkowo niesmaczny. Jedna historia, podzielona sztucznie na pół i to w trakcie akcji, po to tylko, żeby czytelnik „musiał” wydać pieniądze na dwie książki, zamiast jednej. To by mogły być kolejne rozdziały, a nawet sąsiednie akapity, tej samej powieści. Lektura tego niby drugiego tomu cyklu, bez znajomości pierwszego, nie ma żadnego sensu. Tom pierwszy, zamiast na koniec zamykać zawarte w nim wątki, niektóre wręcz otwiera, więc zabierając się do jego lektury, trzeba koniecznie sprawić sobie od razu tom kolejny, bo inaczej nie będzie się to kupy trzymać, Nie lubię takich marketingowych zagrań, mocno nie podobają mi się próby manipulacji czytelnikami w wykonaniu autora i/lub wydawcy, zwłaszcza, jeśli mają na celu wyciągnięcie od niego pieniędzy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Pozbyłbym się tej książki w moment, gdyby nie jedna przeszkoda – to naprawdę bardzo ciekawie napisana powieść sensacyjna. Piotr Górski dysponuje bogatą wyobraźnią, miewa znakomite pomysły, a jeśli jeszcze popracuje nad warsztatem, to może się stać postacią znaczącą w gronie autorów polskich powieści kryminalnych czy sensacyjnych.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W powieści znajdzie czytelnik wielu bohaterów tomu pierwszego, zarówno w szeregach policji i prokuratury, jak i przestępców. Szybko też okazuje się, że istnieją całkiem realne powiązania biznesowe polityków i bandziorów. W całym tym chaosie komisarz Kruk prowadzi na wpół prywatne śledztwo (przełożeni jakoś nie zachęcają go do grzebania w sprawie tego kalibru), które zresztą lawinowo się rozrasta.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jest jeszcze jeden element talentu autora, ale ten odkryłem po przeczytaniu trzech książek, napisaniu o nich opinii, i wreszcie zerknięciu na recenzje innych czytelników. Okazało się dzięki nim (wielu, nie wszystkich), że Piotr Górski tak skonstruował postać Kruka, że ten właściwie budzi sympatię i zaufanie. Zły człowiek, zły policjant, być może sprawny śledczy. Komisarz, który biciem wymusza zeznania na niewinnej osobie. Który prowadzi jednocześnie wiele różnych spraw (to akurat jest prawdziwe), ale właściwie to nie prowadzi – olewa je po prostu, ignoruje, spycha na innych, bo sam zajęty jest sprawą młodej, atrakcyjnej prokuratorki. Dla Krynickiej to pewnie dobrze, ale dla wielu ofiar różnych przestępstw, jest to mało korzystne – ich sprawy nie zasłużyły na poważniejsze zainteresowanie pana komisarza.</div><div style="text-align: justify;">Bezpośrednim przełożonym Kruka jest Zych, przyjaciel komisarza jeszcze z podwórka. Zych mógłby wiele razy awansować, ale gdyby „poszedł wyżej” nie miałby kto chronić Sławomira Kruka, przed konsekwencjami jego problematycznych postaw i zachowań.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Reasumując: dobra powieść sensacyjna – uznałbym pewnie, że nawet bardzo dobra, gdyby nie marketingowe sztuczki z niedokończonymi wątkami. A że z Krukiem nie chciałbym się zetknąć na żadnej płaszczyźnie, to już inna sprawa.</div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-2313491214991554272023-12-25T15:44:00.000+01:002023-12-25T15:44:34.117+01:00Fałszerstwo po holendersku<p> <span style="font-size: 15pt;">„To ja byłem
Vermeerem” – Frank Wynne</span></p>
<div style="text-align: justify;">Jan Vermeer van Delft, właściwie Johannes Vermeer (urodził się w 1632 w Delfcie, zmarł w tym samym mieście w 1675) był znanym holenderskim malarzem. Jako handlarz dziełami sztuki był członkiem gildii (cechu) św. Łukasza w Delft; prowadził też karczmę. Po śmierci zapomniany na dwa stulecia, został odkryty na nowo w drugiej połowie XIX wieku. Przypisuje mu się autorstwo zaledwie około 30 obrazów. Kilka płócien nadal rodzi wątpliwości.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6C1Oauq-uJfq115_w_cFtF5W-JeOQYsxLLtOoFpFcT9hX-8o69FMD-BTN-j7s7K_KZAogxFnL-Ko0cUC7FuvtKltM4Uzhsdo4WuZ7og8n2aBtwDr5QCSVY8Y1tzYc8qUGIVApA5Qaw_w1vtN3cPV7cSGi5B9heU6hy4it3vwXzGCggWBrPGq_6-inPUUx/s445/Schowek01.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="445" data-original-width="300" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6C1Oauq-uJfq115_w_cFtF5W-JeOQYsxLLtOoFpFcT9hX-8o69FMD-BTN-j7s7K_KZAogxFnL-Ko0cUC7FuvtKltM4Uzhsdo4WuZ7og8n2aBtwDr5QCSVY8Y1tzYc8qUGIVApA5Qaw_w1vtN3cPV7cSGi5B9heU6hy4it3vwXzGCggWBrPGq_6-inPUUx/s320/Schowek01.jpg" width="216" /></a></div>Potężnie rozbudowana powieść biograficzna. Autor, Frank Wynne, dziennikarz i tłumacz, opowiada w niej historię znanego fałszerza, Hana van Meegerena (1899–1947), który zasłynął kopiami Jana Vermeera van Delft, choć nie tylko tego artystę kopiował, bo także dzieła Pietera de Hoocha. Prawdopodobnie najsławniejszego fałszerza XX wieku. Prawdopodobnie, bo zakładam, że o tych absolutnie wybitnych nikt nie wie nic. Frank Wynne zawarł w swojej książce mnóstwo ciekawostek dotyczących życia Hana van Meegerena, ale także technik malarskich z dawnych czasów, metod fałszowania obrazów, opisów miast i mieszkań, rodziny i bliskich van Meegerena, stosunków społecznych itd.</div><div style="text-align: justify;">Van Meegeren nie zrobił kariery jako malarz, ówcześni krytycy zarzucali jego pracom pewne niedoskonałości, a zwłaszcza staroświecki sposób patrzenia na sztukę. Żył skromnie, czasem w biedzie, za pieniądze pożyczane od rodziny, i dopiero falsyfikaty płócien Vermeera uczyniły go człowiekiem niezwykle zamożnym.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Frank Wynne przedstawił w swojej książce sensacyjne wydarzenia, które doprowadziły do zdemaskowania Hana van Meegerena. Podczas katalogowania zbiorów Hermanna Göringa, znaleziono obraz Vermeera „Chrystus i jawnogrzesznica”. Śledztwo wykazało, że obraz pochodził od van Meegerena. Kolaboracja z Niemcami, sprzedawanie im skarbów narodowych Holandii, groziło Meegerenowi nawet karą śmierci. Chyba, że przyznałby, że obraz nie stanowi dziedzictwa narodowego kraju, ale jest jego własnym dziełem. Za fałszerstwo groziła kara znacznie łagodniejsza, więc Han van Meegeren przyznał, że to on był autorem dzieła, to on był Vermeerem. Czy sprawa się na tym skończyła? Ależ skądże! Absurdów nastąpił ciąg dalszy. Znani i kompetentni krytycy sztuki (zwłaszcza Abraham Bredius), których fałszerstwa van Meegerena zwyczajnie ośmieszyły, upierali się, że prace, o które chodzi, są naprawdę dziełem Johannesa Vermeera, a Han zwyczajnie kłamie Wtedy sąd zdecydował, że fałszerz musi namalować w warunkach więziennych jeszcze jednego Vermeera. Tak powstał „Jezus wśród doktorów”.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Fałszerz zmarł w 1947 roku, czyli wkrótce po wyroku, ale i na tym sprawa się nie zakończyła, bo nadal istnieją wątpliwości, co do autorstwa kilku obrazów. Bo, wbrew fantazjom z powieści sensacyjnych, datowanie radiowęglowe, wcale nie jest takie dokładne i pewne.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„To ja byłem Vermeerem” – biografia ciekawa, ale nieco przegadana, wydawała mi się za długa, choć to jedynie 270 stron.</div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-62037565246581369652023-12-21T09:32:00.000+01:002023-12-21T09:32:21.988+01:00I nie było już kogo kopać...<p> <span style="font-size: 15pt;">„Bohaterowie
ostatniej akcji” – Nick de Semlyen</span></p>
<div style="text-align: justify;">Nick de Semlyen, dziennikarz filmowy, jest obecnie redaktorem naczelnym Empire, największego magazynu filmowego na świecie. Pisał też dla Rolling Stone, Stuff i Time Out. Obecnie branża sporo uwagi poświęca jego najnowszej publikacji, „Wild And Crazy Guys: How The Comedy Mavericks Of The '80s Changed Hollywood Forever”.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_bCCvvSR0Kdq4D93Bg3E2DNz5Bmjk1VhDSRFeINELXLNHPKbGtb0aXZ4v5kgfQTMEoJrFpnCHihpDOeT9P2Tezrqd41DRv5jQ1U-DfR4MlaSA9R34zB3n0ufXjd5kPbfkqB1B398TufoXjeyBCl5uu2jzknjuypDITOWdl3P-GvRqCEq-YywGQ_fpE2tZ/s487/Schowek01.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="487" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_bCCvvSR0Kdq4D93Bg3E2DNz5Bmjk1VhDSRFeINELXLNHPKbGtb0aXZ4v5kgfQTMEoJrFpnCHihpDOeT9P2Tezrqd41DRv5jQ1U-DfR4MlaSA9R34zB3n0ufXjd5kPbfkqB1B398TufoXjeyBCl5uu2jzknjuypDITOWdl3P-GvRqCEq-YywGQ_fpE2tZ/s320/Schowek01.jpg" width="230" /></a></div>Rzadko zdarzają się książki, których ocena tak bardzo zależeć będzie od wieku i płci czytelników. Filmy akcji z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dla jednych będą najlepszymi w historii kina i nadal są okazją do nostalgicznych wspomnień o świetnej, pełnej emocji zabawie. Przechowywane pieczołowicie na takich lub innych nośnikach, oglądane od czasu do czasu – jeśli nie w całości, to wybrane sceny, zajmują znaczące miejsce w procesie kulturalnego dorastania. Dla innych, są to filmy, które mogłyby być wyświetlane w popularnym kiedyś programie „W starym kinie”. Może nie wszystkie, ale wiele kobiet takimi filmami nie interesowało się nigdy, a więc teraz, gdy odchodzą do lamusa, tym bardziej nie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zapotrzebowanie na film i kino mocno odmienne od wcześniejszego, narodziło się w USA w szczególnym momencie – Ameryka musiała w końcu oficjalnie przyznać, że wojny w Wietnamie wygrać się nie udało. Widzowie chcieli się jednak i mimo to upewnić, że sprawność fizyczna i brutalna siła, mogą realnie wygrywać ze złem. Coś takiego, w filmach zwanych „kopanymi”, byli w stanie pokazać Arnold Schwarcenegger, Sylvester Stallone, Clint Eastwood, Jean-Claude Van Damme, Dolph Lundgren, Jackie Chan, Chuck Norris, Bruce Willis, Steven Seagal , Bruce Lee i inni.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Każda z tych gwiazd miała właściwy sobie sposób uprawiania swojej zabójczej sztuki. Ale wspólnie dali Ameryce, i nie tylko Ameryce, odnaleziony na powrót cel i sens…</div><div style="text-align: justify;">[…]</div><div style="text-align: justify;">Wycinając w pień całe armie, powalając legiony najemników i obijając terrorystów przywracali utracone gdzieś po drodze poczucie jasności. Czy ich wrogami byli radzieccy żołnierze, czy zwyczajni uliczni dilerzy, ich filozofia była prosta i zrozumiała nawet dla dzieciaka po kryjomu, zza kanapy, zerkającego na ekran telewizora: nigdy się nie poddawaj, nigdy nie przestawaj strzelać, nigdy nie przegrywaj”*.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Bohaterowie ostatniej akcji” to opowieść o złotej erze takiego właśnie kina. Historia kreślona rozmowami, wywiadami z gwiazdami kina, ich współpracownikami, członkami ekip itd. Jednak przede wszystkim są to ciekawostki biograficzne i produkcyjne. Jakie problemy miał aktor, późniejszy gwiazdor, z otrzymaniem roli, jakie trudności napotykała produkcja filmu i wreszcie, jaki dochód przyniósł film, którego początkowo nie traktowano zbyt poważnie. Jakie to filmy? Na przykład„ Rocky”, „Terminator”, „Droga smoka”, „Rambo”, „Conan”, „Krwawy sport”, „Kickboxer”, „Punisher”, „Projekt A”, „Zaginiony w akcji”, „Nico” i dziesiątki innych.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Pozycja niewątpliwie ciekawa i warta poznania przez wielbicieli kina akcji sprzed ćwierćwiecza. Jednego mi tylko w książce zabrakło – o ile cytat i to, co sam napisałem na początku, może wyjaśniać genezę powstawania takich filmów i ich ewolucję, to nie ma ani słowa wyjaśnienia, czemu filmy „kopane” tak bardzo straciły na znaczeniu jeszcze przed rokiem 2000. Zmiana mody? Zmiana emocjonalnych potrzeb widzów, ekscytacje bardziej realistyczne? Oczywiście, jak najbardziej, ale... dlaczego?</div><div style="text-align: justify;">Autor doprowadził swoją opowieść o byłych gwiazdorach mniej, więcej do ok. 2015 roku, ale to są już tylko skrótowe notki.</div> <div style="text-align: justify;"><br /></div><br /> <br /><br /> <br /><br />---<br />* Nick de Semlyen, „Bohaterowie ostatniej akcji”, przekład Bartosz Czartoryski, wyd. Open Beta, s. 12. <br /><br /><br /> <br /><br />Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.<div><br /></div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-9074999628224603642023-12-17T09:39:00.006+01:002023-12-17T09:43:14.696+01:00Żydzi, Niemcy, Polacy i getto<p> <span style="font-size: 14pt;">„Przeminęło
z ogniem” – Noemi Szac-Wajnkranc</span></p>
<div style="text-align: justify;">Wstrząsający pamiętnik Noemi, pisany w Warszawie, jeszcze w trakcie okupacji, a dokładnie od momentu powstania getta do jego likwidacji. Bestialstwo żołnierzy niemieckich i litewskich, przerażający sadyzm wielu z nich, brak sumienia, a nawet zwykłej litości polskich szmalcowników. Śmierć, śmierć, śmierć… Każdego dnia. Dzieci, które w wieku kilku lat, stawały się na skutek przeżyć starymi ludźmi. Jednak większość zginęła. Zmarła z głodu lub z głową roztrzaskaną o bruk.</div><div style="text-align: justify;">Zdarzają się we wspomnieniach autorki dobrzy Polacy – zgodzili się przyjąć trochę mniejszy wykup niż początkowo żądali; niektórzy nawet pomagali bez zapłaty i bywało, że z tego powodu tracili życie. Natomiast większość…</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Realistyczne opisy, prosty język, a jeśli nie czyta się tych wspomnień tak łatwo, to ze względu na ładunek emocjonalny, a nie warsztat pisarski autorki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-17530384866200071392023-12-13T10:31:00.003+01:002023-12-13T10:32:22.274+01:00Sympatyczny gliniarz bandyta<p> <span style="font-size: 15pt;">„Kruk” – Piotr
Górski</span></p>
<div style="text-align: justify;">Komisarz Sławomir Kruk jest człowiekiem wysoce problematycznym, wiecznie sprawia jakieś kłopoty, z których najczęściej ratuje go Marcin Zych, przyjaciel, naczelnik wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej. Ostatni wyskok, jeśli tak można nazwać brutalne pobicie człowieka w pokoju przesłuchań, dotyczy fizycznego i psychicznego maltretowania męża, bo komisarz Kruk uważał, że to on pobił swoją żonę. Żona okazała się stuknięta, sama sobie zrobiła krzywdę, a Sławomir Kruk musiał szybko zniknąć z oczu mediów i opinii publicznej, domagającej się ukarania policjanta-bandyty. Wysłany został na przymusowy urlop. Szybko jednak z niego został odwołany, gdy na plaży w Jelitkowie znaleziony został worek ze skóry wołowej, a w nim zwłoki mężczyzny wraz z trzema zaskrońcami. Młoda, atrakcyjna, ale niedoświadczona prokuratorka, Marta Krynicka, która dostała tak poważną sprawę tylko dzięki koneksjom politycznym swojego ojca, senatora, zażądała, by dochodzenie ze strony policji prowadził właśnie Kruk – bo jest taki medialny, a przy nim i ona mogłaby zabłysnąć bardziej. Tak zaczęła się ich współpraca.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ofiarą okazał się Stefan Rakowiecki, historyk, wykładowca akademicki, szczególnie interesujący się <i>poena cullei</i> (łac. „kara worka”), to jest bardzo szczególną karą śmierci, wykonywaną w starożytnym Rzymie, głównie na zabójcach ojców; ojcobójstwo uważane było w tamtych czasach za zbrodnię wyjątkowo odrażającą. <i>Poena cullei </i>polegała na zaszyciu skazanego żywcem w skórzanym worku, razem z wężem, psem, kogutem i małpą, i wrzuceniu do morza lub rzeki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Szybko okazało się, że nie żyje również ojciec (samobójstwo?) i brat (wypadek na drodze?), znalezionego w wołowym worku, pasjonata historii.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Naprawdę ciekawie robi się, gdy prokuratorka chciałaby szybko rozwiązać i zamknąć sprawę, stając przy tym na podium zwycięzców, jak trzeba, to nawet z Krukiem, ale jakoś wcale nie zależy jej, by komisarz Kruk kopał w tej intrydze zbyt głęboko.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2cCT8-JGNVcghN7W7sw5ZNNfcmnVKDaEk-r6dnNiOZTbQSFsIIZfeI0RnWAEaRZjhozYj8GBETjGLWMIrn34S81iBeKNo9m6OHG03H3RSUMIOCFYqMaRDQuFYDgeY3cVJkLkYvQL7py6-FEcEnx_2gdkFpMNe2IRMD1dFH2IYjramjXn-W8JOtFpNggqh/s354/Schowek01.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="354" data-original-width="250" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2cCT8-JGNVcghN7W7sw5ZNNfcmnVKDaEk-r6dnNiOZTbQSFsIIZfeI0RnWAEaRZjhozYj8GBETjGLWMIrn34S81iBeKNo9m6OHG03H3RSUMIOCFYqMaRDQuFYDgeY3cVJkLkYvQL7py6-FEcEnx_2gdkFpMNe2IRMD1dFH2IYjramjXn-W8JOtFpNggqh/s320/Schowek01.jpg" width="226" /></a></div>Powieść mocno schematyczna, ale jednocześnie jakby ze świeżym podejściem do tematu, dialogów, opisów postaci. Problematyczny, samotny glina z tragicznym związkiem w odległym tle, obok niego dwie atrakcyjne kobiety (oczywiście brunetka i blondynka), zbrodnie, spiski, Kania – taki polski mafioso, wielkie pieniądze, powiązania polityczne, kumoterstwo, kolesiostwo i nepotyzm.</div><div><div style="text-align: justify;">Drobne mankamenty w konstrukcji. Kruk zostaje wysłany na przymusowy urlop. Nie wie, co ze sobą zrobić w pustym mieszkaniu, więc się upija. Następnego dnia odwiedza do jeden ze współpracowników i informuje (jeszcze ledwie kontaktującego), że urlop został zawieszony i powinien natychmiast wrócić do pracy. Jednak nieco dalej wygląda na to, że to odwołanie z urlopu nastąpiło dopiero po kilku dniach. Inny przykład – Kruk odwiedza Kanię w jego biurze, w ubojni drobiu, i tam okazuje się, że wie (a niby skąd?), że Kania przechowuje młotek w szufladzie biurka. Takie „wpadki” zdarzyć się mogą każdemu autorowi, więc tutaj jest to raczej wynik działania nieuważnego redaktora.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nie wszystkie wątki autor domknął na koniec, a przynajmniej jeden wręcz otworzył – no, tak… czytelnik musi wydać pieniądze na kolejne tomy cyklu („Kruk” jest tomem pierwszym cyklu Sławomir Kruk). Takie działania nie są rzecz jasna zakazane, ale trochę to nieeleganckie i drobny niesmak pozostał. Drobny, powtarzam, bo tak w ogóle jest to całkiem niezła powieść sensacyjna. W każdym razie znacznie lepsza niż wiele „dzieł” mistrzów polskiego kryminału i królowych polskiej sensacji. Albo odwrotnie.</div></div><div><br /></div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-23335652158492816522023-12-02T15:49:00.002+01:002023-12-02T15:50:30.824+01:00Pędziwiatr, znany jako ksiądz<p class="MsoNormal"><span style="font-size: 14pt; line-height: 107%;">„Co w Biblii
π-szczy?” – Jacek Pędziwiatr<o:p></o:p></span></p>
<div style="text-align: justify;">Musiałem dwa-trzy razy mrugnąć, żeby zorientować się, że chodzi o pisk, piszczenie, a nie o szczanie. Pewnie chodzi o oczekiwania. Greckich liter oczekuję raczej w równaniach matematycznych (2πr – na przykład). Ale mniejsza z tym.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Autor stwierdził, że Ewangelia nie jest dla idiotów, ale mnie przyszło do głowy inne pytanie: dla kogo napisał tę swoją książkę o Biblii?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Z Teresy, krewnej Jezusa, była niezła laska. Któryś z biblijnych bohaterów przytulił pewne wartościowe przedmioty. Jakieś biblijne typy napadły na innych typków i ktoś komuś dał z liścia itp. Pojedyncze określenia lub zwroty mogą nie prezentować formy wypowiedzi autora w sposób wystarczający, więc posłużę się cytatami.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><i>Ale najfajniejszy jest ten sen, od którego Mateusz zaczyna swoją Ewangelię: przychodzi do Józefa anioł i mówi mu we śnie: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki”. Kapitalny jest sam początek tego zdania: „Józefie, synu Dawida” („synu” – to znaczy „potomku”). To typowy przejaw socjotechniki, taka sama gierka, jak ta, którą stosują menele, kiedy chcą kogoś naciągnąć na parę groszy: zawsze zaczynają od „kierowniku” albo „prezesie”. Po takiej adoracji człowiek jest już przynajmniej częściowo rozmiękczony</i> [1].</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Albo to:</div><div style="text-align: justify;"><i>Abram poszedł na wojnę z niejakim Kedorlaomerem – królem Elamu (kiedyś to były imiona, co nie?), który razem z kilkoma kolesiami zdobył Sodomę i Gomorę, złupił ją, a mieszkańców wziął do niewoli. Miał pecha o tyle, że wśród jeńców był bratanek Abrama – Lot. Więc Abram zmontował ekipę 318 wojowników, z pomocą których nie tylko uwolnił bratanka, ale jeszcze ograbił Kedorlaomera (Boszsz, tego imienia nie sposób zdrobnić – Kedorek? Kedzio? Omerek?) i pobił dziada z kretesem</i> [2].</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Na książkę składa się dwanaście działów, dotyczących rozmaitych aspektów historii biblijnej (zdrowie, zwierzęta, rośliny, miejsca, liczby, osoby…), a każdy taki dział składa się z kilkunastu krótkich rozdziałów, konkretnych spraw i zdarzeń. Rozdziały naprawdę są krótkie – zwykle mieszczą się na 2-3 stronach. Dzięki temu książkę, mimo trudnej tematyki, czyta się szybko i bez znużenia.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj45fSn8IPNtvO9aaaYhDh-vi5mtAdGdk-_ZG1I5cESGrgaOXLnPwA1MfwNiMq9Rtm1WOna7ek6jKEOoOKCv9YMPCe7WOSWwYiPV8_KPKCXSBtaUqhK9-11PANP6A_FjNBUr1QTOu0YEVZgue0zVOGBtW3uxqtCHK_t1w33rCdMrM4z_mOzaiDLL0Shp8d1/s317/Schowek011.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="317" data-original-width="220" height="317" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj45fSn8IPNtvO9aaaYhDh-vi5mtAdGdk-_ZG1I5cESGrgaOXLnPwA1MfwNiMq9Rtm1WOna7ek6jKEOoOKCv9YMPCe7WOSWwYiPV8_KPKCXSBtaUqhK9-11PANP6A_FjNBUr1QTOu0YEVZgue0zVOGBtW3uxqtCHK_t1w33rCdMrM4z_mOzaiDLL0Shp8d1/s1600/Schowek011.jpg" width="220" /></a></div>Wrócę jeszcze do dwóch pytań i wątpliwości. Pierwsze: dla kogo?</div><div style="text-align: justify;">Żeby czytać tę książkę niezbędna jest pewna kultura literacka, oczytanie, jakaś – choćby podstawowa – znajomość Biblii i wreszcie poczucie humoru. Bez tego nie zawsze będzie wiadomo, o czym autor napisał i niemożliwe czasem będzie rozpoznanie, kiedy żartował lub kpił, a kiedy właśnie zupełnie nie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Drugie: kto?</div><div style="text-align: justify;">W portalu czytelniczym odkryłem zaskakującą informację o autorze: Jacek Pędziwiatr znany także jako ksiądz. To jak to, przestał być księdzem? I nie, nie, nie jest to wcale aż tak bardzo nieprawdopodobne. Jego losy śledziłem do momentu, kiedy to został odwołany z funkcji Rzecznika Prasowego Diecezji Bielsko-Żywieckiej, asystenta kościelnego redakcji bielsko-żywieckiego Gościa Niedzielnego, dyrektora programowego radia diecezjalnego Anioł Beskidów. Ale dlaczego Pędziwiatr został odwołany? Czyżby po tym, jak po zaznajomieniu się z dokumentalnym materiałem Tomasza Sekielskiego „Tylko nie mów nikomu”, na swoim profilu na FB napisał:</div><div style="text-align: justify;"><i>Żenująco brzmi słowo "przepraszam", podobnie jak każde inne tłumaczenie. Całowanie rąk budzi traumatyczne wspomnienia. Pieniądze są kolejną, niemoralną propozycją. Obawiam się, że czeka nas wędrówka przez pustynię. Musi wymrzeć to pokolenie. Innego wyjścia nie ma</i> (źródło: <a href="https://deon.pl/kosciol/rzecznik-kurii-diecezji-bielsko-zywieckiej-po-filmie-sekielskiego-zenujaco-brzmi-slowo-przepraszam-musi-wymrzec-to-pokol,518634" target="_blank"><span style="color: #cc0000;">https://deon.pl/kosciol/rzecznik-kurii-diecezji-bielsko-zywieckiej-po-filmie-sekielskiego-zenujaco-brzmi-slowo-przepraszam-musi-wymrzec-to-pokol,518634</span></a> – odnoszę wrażenie, że tę stronę jest coraz trudniej znaleźć, ale jest na ten temat także tu: <a href="https://natemat.pl/272943,polski-ksiadz-z-boliwii-gorzko-o-tym-co-robia-w-polsce-jego-koledzy" target="_blank"><span style="color: #990000;">https://natemat.pl/272943,polski-ksiadz-z-boliwii-gorzko-o-tym-co-robia-w-polsce-jego-koledzy</span></a> ). Czy Jacek Pędziwiatr w ogóle jest jeszcze księdzem? W Polsce?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">A książka bardzo dobra. Bawi, skłania po myślenia, pomaga zrozumieć Pismo Święte albo choćby tylko pewne jego fragmenty. Zdecydowanie polecam, zdecydowanie nie każdemu. A szkoda…</div> <br /><br /> <br /><br /> <br /><br /> <br /><br />---<br />[1] Jacek Pędziwiatr, „Co w Biblii π-szczy?”, wyd. Petrus, 2023, s. 58.<br />[2] Tamże, s. 82.
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-12118976573707699692023-11-30T09:48:00.001+01:002023-11-30T09:48:29.281+01:00Zaufanie tylko dla naiwniaków<p> <span style="font-size: 15pt;">„Pułapka na szczury” – Piotr Górski</span></p>
<i><div style="text-align: justify;"><i>…wyciągnęła dłoń po goblet z wodą Perrier </i>[1].</div></i><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTgAr-ojA5Id8OKhIrBw6TbjltMXyNRUbzAJSoRfY718OmKQdNu2k5eFUjgehv-UDUy5LQI9Y4lMauGGVGYL9MPrrr8A3hDesYdQ4eZFAK-w9xtsRDSo0WGBUKzHG35ndHoiz5ee566gnO4KJMWDIxaTp4Xl_5rKY9hTDPX9CuQjU44V83aklLrnD2pZau/s517/Schowek01.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="517" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTgAr-ojA5Id8OKhIrBw6TbjltMXyNRUbzAJSoRfY718OmKQdNu2k5eFUjgehv-UDUy5LQI9Y4lMauGGVGYL9MPrrr8A3hDesYdQ4eZFAK-w9xtsRDSo0WGBUKzHG35ndHoiz5ee566gnO4KJMWDIxaTp4Xl_5rKY9hTDPX9CuQjU44V83aklLrnD2pZau/s320/Schowek01.jpg" width="217" /></a></div>Dziwne to. Książka polskiego autora, wydana w Polsce, dla polskich czytelników i… nietłumaczone wstawki z jakichś obcych języków. Wprawdzie kojarzę: <i>This confers a very singular goblet shape to the tree</i> (W ten sposób nadaje się drzewu spójny kulisty kształt), ale to nadal nie pomaga mi zrozumieć słowa <i>goblet</i> w tym kontekście. Domyślam się, że chodzi o jakiś pojemnik na butelki wody mineralnej, Swoją drogą wielu Polaków uważa francuską wodę Perrier (dostępną w sieciach supermarketów, co już powinno skłaniać do zastanowienia) za szczyt wyrafinowania i jeśli nawet coś tam słyszeli o wodzie Evian albo o San Pellegrino, to o Fine, Tasmanian Rain, Vittel czy Thousand BC, zdecydowanie nic. Ale mniejsza z tym. To bez znaczenia.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><i><div style="text-align: justify;"><i>Trust, firma Woronowicza, Brandta i Mulickiego, zajmuje się głównie handlem z Chinami, ale od paru lat interes idzie coraz gorzej i zaczęli szukać towarów z innych krajów. Odpływają klienci, firmy chińskie wchodzą bezpośrednio na rynek polski i przestają potrzebować pośredników, pojawił się AliExpress. Jakby tego było mało w Truście mieli niedawno serię kradzieży, zaczął ginąć towar z magazynu. Okoliczności były takie, że zaczęto podejrzewać wspólników, że okradają własną firmę. Było kilka anonimowych donosów do urzędu skarbowego, przeprowadzono kilka kontroli</i> [2].</div></i><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Trust (po polsku – zaufanie) lada moment splajtuje, uratować może ją tylko pomoc profesjonalnego i bardzo bogatego inwestora. Dominika Wola-Karłowicz reprezentuje Cedrowski Investments, fundusz kapitałowy, specjalizujący się właśnie w wyciąganiu z poważnych tarapatów podupadających przedsiębiorstw.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dominika Wola-Karłowicz czeka w restauracji na Brandta w towarzystwie jego żony, Zuzanny. Ale Krystian Brandt się spóźnia i to skandalicznie. Dominika Wola-Karłowicz zamiast po prostu odejść, czeka z podenerwowaną żoną polskiego biznesmena wbrew zdrowemu rozsądkowi, bo… zauważyła u Zuzanny charakterystyczny pierścionek; dokładnie ten sam, który sama kiedyś miała. Przedstawicielka Cedrowski Investments, notabene przyrodnia siostra właściciela firmy, straciła swój dwadzieścia lat wcześniej, podczas napadu związanego z gwałtem.</div><div style="text-align: justify;">Krystian Brandt w końcu się zjawia, ale zamiast pokornej prośby o pomoc, zachowuje się arogancko, a nawet bezczelnie. Dominika Wola-Karłowicz, zamiast kopnąć ich oboje w d… i wyjść, nadal siedzi i wysłuchuje impertynencji. Bo wydaje jej się, że kojarzy Brandta z tamtego wydarzenia i dawnych czasów.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dzień lub dwa później ktoś napada Zuzannę Brandt, podczas spaceru z psem i nakazuje jej oddać pierścionek, ale nie taki drogi, z wielkim diamentem, ale właśnie ten konkretny, co do którego wątpliwości miała, albo raczej nie miała, Dominika Wola-Karłowicz.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wprawdzie w czterech lub pięciu posłowiach znaleźć można znacznie więcej informacji, sugestii i tropów, dzięki którym czytelnik wie już bardzo dużo, ale czas na formalny początek tej historii i rozdział pierwszy: 19.10.2019, wieczór, Gdańsk – w śmietnikowej altance , grzebiący w odpadkach bezdomny, znajduje męskie zwłoki, więc zawiadamia policję. Sprawę prowadzi komisarz Sławomir Kruk z sierżantką, Krystyną Bielińską, pod formalnym nadzorem prokuratorki, Marty Krynickiej.</div><div style="text-align: justify;">Ciało rozkawałkowano, brakowało głowy. Na plecach ofiary sprawca wyciął informację, że łeb zabiera na pamiątkę. Od razu wiadomo, że chodzi o jakąś zemstę, ale żeby nie było wątpliwości, że na przykład nie o rabunek, na palcu trupa policja znajduje złotą obrączkę z wygrawerowaną dedykacją. Dzięki niej Sławomir Kruk błyskawicznie ustala, że ofiarą jest Marek Woronowicz, kolejny współudziałowiec spółki handlowej Trust.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wbrew pozorom zagadką i tajemnicą do rozwikłania nie jest sprawa zgwałcenia Dominiki Wola-Karłowicz – tu bardzo szybko staje się wiadome, że napadu dokonali współwłaściciele Trustu, a zrobili to, w dniu założenia firmy, żeby umocnić wzajemną lojalność, żeby złączyła ich mroczna tajemnica, żeby już zawsze w pełni mogli sobie ufać. Ale to było ponad dwadzieścia lat temu – w Polsce sprawa gwałtu ulega przedawnieniu po latach piętnastu, a jeśli zgwałcenia dokonano ze szczególnym okrucieństwem, to po dwudziestu. Tak więc Woronowicz, Brandt i Mulicki wobec prawa są czyści. Zresztą, dwaj ostatni, po śmierci Woronowicza, przyznali się do napadu, bojąc się o własne życie – podejrzewając, że może chodzić o zemstę. Zwłaszcza, że parę dni później głowa Woronowicza zostaje podrzucona na posesji drugiego wspólnika.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zemsta za napad i gwałt sprzed dwudziestu laty, a może konsekwencje jakichś działań wspólników Trustu w czasach, gdy podstawy obecnej fortuny i legalnej firmy zdobywali w sposób przestępczy? I wreszcie to, co najciekawsze – komisarz Kruk szuka sprawcy zamordowania Woronowicza, ale tak, żeby go nie znaleźć, a przynajmniej nie za szybko. Policjant sabotujące własne śledztwo? Tego jeszcze nie było.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Bardzo dobra powieść sensacyjna. Zdecydowanie lepsza od wypocin królowej polskiego kryminału i mistrza polskiej sensacji. Razem wziętych. Zaskoczony jestem tym, że o powieściach Piotra Górskiego nic wcześniej nie wiedziałem. Choć już wiem, jak się to wszystko skończyło, to nie jest wykluczone, że jeszcze sięgnę do innych książek tego autora. Uważam, że Górski ma ogromny potencjał i talent, i zdecydowanie warto jego książki podsuwać miłośnikom powieści sensacyjnych.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Na końcu, z jednej ze stron z reklamami, dowiedziałem się, że „Pułapka na szczury” jest siódmym tomem cyklu „Sławomir Kruk”. I tu kolejna pochwała – nie przeszkadzało mi to w lekturze wcale albo prawie wcale; autor nie wiązał tej powieści nachalnie z innymi, żeby na czytelnikach wymusić zakup pozostałych, i już samo to dobrze o nim świadczy.</div><br /> <br /><br />---<br />[1] Piotr Górski, „Pułapka na szczury”, Harper Collins, 2023, s. 5.<br />[2] Tamże, s. 205. <br /><br /> <br /><br /><br /> <br /><br />Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-60880120747950646142023-11-18T08:43:00.003+01:002023-11-18T08:44:14.208+01:00Ludzie, których dawno nie ma<p> <span style="font-size: 15pt;">„Nowolipie”
– Józef Hen</span></p>
<div style="text-align: justify;">W pewnym momencie miałem już dosyć powieści, w których czeka się niecierpliwie na wyjaśnienie zagadki, na ujęcie zbrodniarza, na zdemaskowanie szpiega. I wszystko to zaskakujące, pod sam koniec. Zapragnąłem poczytać opowiadania. Niezbyt długie, nie sensacyjne. Bez zaskakującej puenty na końcu. Coś takiego, jak zbiór opowiadań Flannery O'Connor, jak pierwsza połowa powieści „Alkoholik”, jak „Było” Sebastiana Markiewicza albo opowiadania Borowskiego, Himilsbacha, Hłaski. Takie zwyczajne opowiadania, które przypominają mi pewną scenkę – babcia wyciąga z szafy pudło ze starymi fotografiami. Wyjmuje je pojedynczo, ogląda, pokazuje. Opowiada, kto na nich jest widoczny, kiedy zrobiono zdjęcie, w jakich okolicznościach. Do tego często jakaś anegdota, dotycząca osób albo obiektów na fotografii.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Życie nie miałoby sensu, Gdybyśmy nie żyli wśród wariatów” [1].</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Czasem zastanawiam się, czy faktycznie nie opowiadano mi bajek, czy może to ja nie chciałem ich słuchać? Nie byłoby w tym nic dziwnego – mdły i naiwny Czerwony Kapturek nie był w stanie konkurować z opowiadaniami o dramatycznej konnej ucieczce przed bolszewikami, lub o zabawnych kawałach, jakie płatał sąsiadom pradziadek obszarnik. To po prostu nie była ta klasa. Na przykład…” [2].</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Ostatecznie, pomyślałem wtedy gorzko, mordowaliśmy inne narody, czemu więc mają nas oszczędzać? Ale one miały za co umierać: walczyły za wolność. A ty człowieku, za co umierasz? Za faszyzm? Wtedy zapłakałem pierwszy raz w życiu” [3].</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8D4MrmQUb_rWunjQ1kLmTVd0Nthv4UDj87I9f-t7_ZnM1oJH1ydoibO8EfAwAn4hpL22Tcfv7jlmFKANfWkd4782ZBA5_4hR5q0GPLejdqOHBR3Tzvc_S_JfHAIPMusnBIrhKTwo9VX77ocbT4LSAnJtcFPico34nQZPIQgW36L0z-rnYX7_6qjL7R7jX/s501/Schowek01.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="501" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8D4MrmQUb_rWunjQ1kLmTVd0Nthv4UDj87I9f-t7_ZnM1oJH1ydoibO8EfAwAn4hpL22Tcfv7jlmFKANfWkd4782ZBA5_4hR5q0GPLejdqOHBR3Tzvc_S_JfHAIPMusnBIrhKTwo9VX77ocbT4LSAnJtcFPico34nQZPIQgW36L0z-rnYX7_6qjL7R7jX/s320/Schowek01.jpg" width="224" /></a></div>Ostatni, a może właśnie najnowszy, zbiór opowiadań w takim właśnie stylu, klimacie i nastroju, jaki czytałem do wczoraj, to „Nowolipie” Józefa Hena, pisarza, który w bieżącym roku obchodził setne urodziny. „Nowolipie” to opowiadania o rodzinie, krewnych, znajomych, o szkolnych i podwórkowych kolegach, o sąsiadach i pracownikach ojca, o jego pracy zawodowej i firmie, wreszcie o mieście i jego mieszkańcach, czyli o zwyczajnym życiu zwyczajnych ludzi – począwszy od okresu sprzed pierwszej wojny światowej (dzieciństwo pisarza) do czasów prawie współczesnych.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Trzeba powiedzieć — nie krępując się posądzeń o megalomanię — że od tego sobotniego popołudnia na bazarze nie tylko ja jestem, ale i świat jest. Bo przecież skoro my trwamy w niebycie, to i świat trwa w niebycie. Nigdy by ten świat nie stał się rzeczywistością, gdybym się nie był urodził. Aż strach o tym pomyśleć. Możemy światu wybaczyć, że będzie trwał bez nas, nawet pragniemy, żeby trwał (i zachował jakąś pamięć o nas), ale czasem trudniej darować światu, że tak długo był obojętny na to, że nas nie było” [4].</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Pozycji wspomnieniowych zawsze było w ofercie wydawnictw sporo, ale w przypadku Hena i „Nowolipia” nie tylko w tym rzecz, jakie konkretnie wydarzenia i sytuacje opisuje, ale jak to robi; w jaki sposób. A jest to pisarstwo na bardzo wysokim poziomie. W przypadku pisarza tej klasy, opisywane zdarzenia mogą nawet być banalne i zwyczajne, bo dzięki magii słów, on tworzy z nich coś fascynującego.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Za najciekawsze, najbardziej urokliwe, uważam wspomnienia autora z okresu międzywojennego. Hen wspomina żydowskie ulice i dzielnice, warszawskich Żydów, zwyczaje, obrzędy, zabawy, psoty i zaloty… świat, który przestał istnieć w wyniku II Wojny Światowej, a jeżeli cokolwiek z niego pozostało, to jedynie strzępy wspomnień nielicznych starych ludzi.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Tego ostatniego przed wojną lata, będąc w Warszawie między jednym a drugim pobytem w Świdrze, wybrałem się w upalny dzień nad Wisłę, na pływalnię Makabi. Było tłoczno, wesoło, nikt nie przyjmował do wiadomości grozy nadciągającej wojny mimo trwającej w eterze wojny nerwów. Chyba się w nią jednak nie wierzyło, w tę prawdziwą wojnę, świat, zwłaszcza tu, na plaży, wydawał się jakoś nazbyt uporządkowany, żeby ktoś ośmielił się go zburzyć, a jeśli już dopuszczało się myśl o wojnie, to krótkiej i zwycięskiej. Słońce, piasek, woda – lody »Pingwin« na patyku – oranżada – ogórki kiszone – hałas rozmów, uderzenia podbijanej piłki, plusk wioseł kajakarzy – nawoływania – atmosfera beztroski, rozleniwienia. Spokoju… Na tarasie klubowego budynku stały rozśpiewane dziewczęta. Przechylone przez balustradę, śpiewały, trzymając się za ręce i kołysząc się pod rytm muzyki” [5].</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Józef Hen (właściwie Józef Henryk Cukier) pisał „Nowolipie” by zachować choć wspomnienie tego świata. Pisał chyba głównie dla swoich wnuków, do których często zwraca się w tekście bezpośrednio i formie osobowej. Na upartego mogłem być jego wnukiem i ja.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Polecam. Nie tylko czytelnikom starszym, jednak obawiam się, że dla osób bardzo młodych, opowiadania te będą równie egzotyczne, jak obrazki z życia kanibali na Fidżi.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div> <div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div> <div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">---</div><div style="text-align: justify;">[1] Jan Himilsbach, „Łzy sołtysa i inne opowiadania”, wyd. Vis-á-Vis/Etiuda, 2002.</div><div style="text-align: justify;">[2] Meszuge, Alkoholik, Wydawnictwo WAM, 2011, s. 12-13.</div><div style="text-align: justify;">[3] Tadeusz Borowski, „Pożegnanie z Marią i inne opowiadania”, wyd. Miasto Książek, 2008.</div><div style="text-align: justify;">[4] Józef Hen, „Nowolipie. Najpiękniejsze lata”, wyd. W.A.B., 2011, s. 8.</div><div style="text-align: justify;">[5] Tamże, s. 236.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-60599107641608053352023-11-14T07:27:00.010+01:002023-11-14T15:20:27.971+01:00Amerykańskie Południe 1940<p> <span style="font-size: 14pt;">„Ocalisz
życie, może swoje własne” – Flannery O'Connor</span></p>
<div style="text-align: justify;">Trzydzieści jeden opowiadań różnej jakości, ułożonych chronologicznie, to jest według daty ich powstania. Pierwsze wydanie zbioru ukazało się w 1955 roku pod tytułem „The Complete Stories”. W jaki sposób i po co polski wydawca zrobił z tego „Ocalisz życie, może swoje własne”, nie jestem w stanie dociec. Większość z tych opowiadań nigdy dotąd nie była w Polsce publikowana; jedynie kilka, w jakichś zbiorkach. Wydanie W.A.B, z 2019 roku (z przedmową Roberta Giroux, amerykańskiego wydawcy, redaktora oraz przyjaciela autorki), jest pierwszym polskim i… zapewne ostatnim.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Mary Flannery O’Connor (1925 – 1964), amerykańska powieściopisarka i nowelistka była typową pisarką Południa Stanów; prawie całe życie mieszkała w Georgii i o niej pisała. Akcja jej opowiadań zawsze związana jest z Południem i rozgrywa się w latach czterdziestych i pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Ich treścią są zwykle problemy rasowe, moralne, psychologiczne, ale zawsze w ujęciu indywidulanym, a nie ogólnospołecznym.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jest w zbiorze także akcent polski. Bohaterem „Uchodźcy” jest Polak, który w Stanach szukał, wraz z rodziną, schronienia przed okropieństwami II Wojny Światowej. Amerykanka z Południa zastanawia się: „Nie wiadomo, w co mogą wierzyć, skoro ich wyznania żadna reforma nie oczyściła z głupstw”*. Zastanawia się też, czy ci obcy w ogóle rozróżniają kolory.</div><div style="text-align: justify;">Nie tylko to opowiadanie dotyczy kwestii odmienności i nietolerancji. We wszystkich albo prawie wszystkich można zetknąć się z biedą, okrucieństwem, przestępczością, bezmyślnością, śmiercią. Sporo uwagi poświęca autorka zaburzonym, może nawet patologicznym, relacjom apodyktycznych matek z synami. Przez moment może bawić oburzenie starszego pana (białego), który dożył czasów, w których czarnuch mówi do niego per „panie starszy”. Ale właśnie tylko przez moment, bo tak naprawdę nie jest to śmieszne. W USA niewolnictwo zniesiono już znacznie wcześniej, ale segregacja rasowa miała się jak najlepiej, bo trwała do połowy lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSDf3dJRkpR3bSpiut0Vydij46eCkZhdEnM29RssKpfi1vcwSXqMxNQHk0Tmp9GbKa93R_vX8p_g3XcDphD6Gfo_ixtou4hT-BIVOFR6vEMdDG2QYS7xP2-4cf-aGZoW5T26V4GGyG6iksFtbbWNiX96h-PRBf52qsD-wr5z1W_jwHTrwuceLzC_Ej46XI/s424/Schowek01.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="424" data-original-width="300" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSDf3dJRkpR3bSpiut0Vydij46eCkZhdEnM29RssKpfi1vcwSXqMxNQHk0Tmp9GbKa93R_vX8p_g3XcDphD6Gfo_ixtou4hT-BIVOFR6vEMdDG2QYS7xP2-4cf-aGZoW5T26V4GGyG6iksFtbbWNiX96h-PRBf52qsD-wr5z1W_jwHTrwuceLzC_Ej46XI/s320/Schowek01.jpg" width="226" /></a></div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Bohaterami opowiadań O’Connor bywają zarówno Murzyni jak i tak zwana <i>biała hołota</i>. Jedni i drudzy jednakowo zabobonni, nietolerancyjni, niewykształceni, może wręcz analfabeci. Oczywiście bardzo biedni. Czasem po treści opowiadania nie mogłem rozpoznać, jakiej rasy jest któryś z bohaterów.</div><div style="text-align: justify;">Opowiadania Flannery O'Connor przypominały mi nieco twórczość Erskine Caldwella, na przykład „Blisko domu”, „Chłopiec z Georgii”, „Sługa boży" czy „Poletko Pana Boga”. Jednak Caldwell w tym porównaniu wypada znacznie lepiej.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wspomniałem, że zapewne to wydanie będzie ostatnim polskim. Trzeba wielkiego talentu, umiejętności i doświadczenia, by naśladować prymitywny slang amerykańskiej biedoty z Południa sprzed siedemdziesięciu czy osiemdziesięciu lat, i jeszcze więcej, by coś takiego przełożyć na język obcy, w tym przypadku polski. Wstawianie „tamój”, ”jużem”, „kazować” może nie wystarczyć. Udziwniony, niby prostacki język powoduje, że niektóre opowiadania czyta się… ciężkawo. Tym bardziej, że to ponad sześćset stron.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Reasumując – wiele opowiadań bardzo dobrych, mimo że… a może właśnie dlatego, że nie zakończonych żadną jednoznaczną puentą, jednak tamój oczekiwałem czegoś łatwiejszego w odbiorze.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div> <div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">---</div><div style="text-align: justify;">* Flannery O'Connor, "Ocalisz życie, może swoje własne", przekład Maria Skibniewska i Michał Kłobukowski, wyd. W.A.B, 2019, s. 226.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-70604909686192415812023-11-02T10:16:00.006+01:002023-11-03T07:01:42.824+01:00Życie jest brutalne i pełne...<p> <span style="font-size: 14pt;">„Za wszelką
cenę” – Harlan Coben</span></p>
<div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8vNZxe3LaCym_kaf6u00gU18FTb02aLZzQyi9Rg8SnqKzdIyE0EFX-tyioW8z0BYxEWqN0N9TNgH75oGxjA4PNhK5QpWA6lZszUnA24U6hEpEkrScCOiDgpvx7Pwr5Kk7KjXP0w-FHMm4dmp2Qi9b76EmV_GamT2cocVYzokviv2NEJFlL5Nq_QxqmQQ8/s547/Schowek01.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="547" data-original-width="350" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8vNZxe3LaCym_kaf6u00gU18FTb02aLZzQyi9Rg8SnqKzdIyE0EFX-tyioW8z0BYxEWqN0N9TNgH75oGxjA4PNhK5QpWA6lZszUnA24U6hEpEkrScCOiDgpvx7Pwr5Kk7KjXP0w-FHMm4dmp2Qi9b76EmV_GamT2cocVYzokviv2NEJFlL5Nq_QxqmQQ8/s320/Schowek01.jpg" width="205" /></a></div>Kolejny raz zauważam, że na okładce wydawca umieścił za dużo informacji. Niby to tylko skrót pierwszego rozdziału, ale w rzeczywistości znacznie więcej. No, trudno.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Bohaterem powieści jest David Burroughs. Do czasu wiódł życie typowe dla średniej klasy średniej (<i>middle middle class</i>) z oczywistymi dla tego wieku problemami w małżeństwie, z sensem życia, w pracy. Zaczął popijać, żeby odetchnąć od codziennych kłopotów. Pewnego razu, kiedy obudził się po przepitym wieczorze, znalazł zwłoki trzyletniego syna, Matthew. Dziecko zabite zostało pałką baseballową, miało zmasakrowaną głowę.</div><div><div style="text-align: justify;">Początkowo ojca, Davida Burroughsa, nikt nie podejrzewał, ale z czasem, gdy żadnych innych podejrzanych nie było, śledczy zwrócili uwagę i na niego. Sąsiadka widziała, jak David zakopywał w ogrodzie narzędzie zbrodni, bo obserwowała ogród sąsiada o czwartej w nocy (sic!). Były na tej pałce jego odciski palców, w czym nie ma niczego dziwnego, to przecież jego sprzęt, kupiony w sklepie sportowym kilka lat wcześniej.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">David Burroughs z feralnego wieczoru nie pamiętał nic, co samo w sobie było dziwne, bo aż tak wiele nie wypił; zastanawiał się nawet, czy mu ktoś czegoś do drinka nie dospał. Jednak z całą pewnością twierdził, że to nie on zabił. Podczas rozprawy przed sądem nie przyznał się do winy, ale też właściwie nijak nie bronił - uważał bowiem, że w pewnym sensie był winien – nie, nie zabójstwa, ale tego, że nie ochronił dziecka. Był tak wycofany i zobojętniały, że nie zwrócił uwagi na to, że zwłoki dziecka nie zostały właściwie zbadane, nie wykonano choćby badań DNA – po prostu wszyscy założyli, jakoś tak naturalnie, że ofiarą musi być jego syn, bo i kto miałby to być?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Minęło pięć lat. David Burroughs, skazany na dożywocie, siedzi w więzieniu. Naczelnikiem tego więzienia jest przyjaciel jego ojca z czasów wojny wietnamskiej i jego własny ojciec chrzestny. Pewnego razu David przyjmuje odwiedziny swojej byłej szwagierki; Rachel przyszła, by pokazać mu zdjęcie z parku rozrywki, na którym przypadkowo uwieczniono chłopca łudząco podobnego do jego zmarłego synka – nawet znamię na policzku się zgadza. Chłopiec ze zdjęcia ma około osiem lat. Choć wydaje się to nierealne, na zdjęciu jest Matthew, wie to zarówno David, jak i Rachel. Przy okazji Burroughs dowiaduje się, że jego była żona ponownie wyszła za mąż i jest w ciąży.</div><div style="text-align: justify;">David Burroughs opowiada całą tę historię Philipowi Mackenzie, naczelnikowi więzienia, i domaga się – w imię jego dawnej przyjaźni z ojcem i jakichś długów wdzięczności – by ten w jakiś sposób umożliwił mu ucieczkę, wypuścił go, zwolnił, choćby na kilka dni, czego Mackenzie, oczywiście, nie mógł i nie chciał zrobić, przynajmniej na początku.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W natłoku różnych wydarzeń Coben, jakoś tak, niepostrzeżenie, przemycił jedną ważną informację, którą łatwo przeoczyć. Na oddziale dla niebezpiecznych przestępców, a dzieciobójca zaliczał się do takich jak najbardziej, pracował skorumpowany strażnik, który latami brał po pięćset dolarów miesięcznie, za składanie raportów o Davidzie, ale do pewnego momentu zupełnie nie wiadomo, komu i po co.</div><div style="text-align: justify;">Skoro legalne zwolnienie, nawet na krótko, nie wchodziło w grę, David Burroughs uciekł z więzienia (sama jego ucieczka to fascynujący pomysł). Jego tropem ruszyli Sarah i Max, to jest para agentów federalnych, zaciekłych jak pitbulle.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Właściwie o fabule więcej pisać nie mogę, by nie zdradzać zbyt wiele, ale jest w tej powieści coś jeszcze; zwróciłem uwagę na jeszcze jeden element. Przypomniał mi się cytat z książki, którą bardzo cenię: <i>Nie chodzi o to, że cierpienie lub niepowodzenie mogą się zdarzyć, że przydarzą ci się, jeśli będziesz zły (a tak często myślą ludzie pobożni), albo dopadną pechowców, kogoś zupełnie innego i gdzieś indziej; nie w tym rzecz, czy można tych wydarzeń uniknąć dzięki inteligencji lub prawości. Otóż nie, one przydarzą się również tobie!</i>*.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nie podoba mi się to, ale przyjmuję do wiadomości, że w życiu, w każdej chwili, każdemu może przydarzyć się wszystko (dobre i złe) i to bez najmniejszego powodu. Wiedział też o tym Christopher Reeve, gwiazdor amerykański, który kiedyś grał role Supermana, a potem uległ strasznemu w skutkach wypadkowi. W rozmowie z Larrym Kingiem Reeve stwierdził, że wychowano go właśnie zgodnie z regułą, mówiącą, że <i>w każdej chwili każdemu może się zdarzyć wszystko...</i>, wiec jakoś to zniósł. Zrozumiałem wtedy też i głębszy przekaz powieści Cobena – to oczywiście powieść sensacyjna, rozrywkowa, ale przekaz jest TAKŻE taki: możesz mieć dobre, poukładane życie, ale pamiętaj, że w każdej chwili tobie lub komuś z bliskich, może zdarzyć się właściwie wszystko i to zupełnie bez powodu, a przynajmniej bez twojej winy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div> <br /><br /> <br /><br /> <br /><br />--<br />* Richard Rohr, „Spadać w górę. Duchowość na obie połowy życia”, przekł. Beata Majczyna, wyd. WAM, 2013, s. 21-22.</div><div><br /></div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-42202016640247702242023-10-25T13:59:00.010+02:002023-10-25T14:10:01.083+02:0020 opowiadań kryminalnych<p> <span style="font-size: 14pt;">„Najlepsze
amerykańskie opowiadania kryminalne pod red. Harlana Cobena” – Antologia</span></p>
<div style="text-align: justify;">Pierwsze, co od razu rzuca się w oczy na okładce książki, to wydrukowane największymi literami nazwisko, HARLAN COBEN. Następnie, nieco mniejszymi, tytuł: „Najlepsze amerykańskie opowiadania kryminalne”. Na koniec i tylko jeśli ktoś ogląda okładkę bardzo dokładnie, małymi literkami wyraz „redakcja”. Bardzo to nieeleganckie i moralnie problematyczne, ale zapewne pod oszustwo podciągnąć się nie da. Niewątpliwie jednak jest to jednak manipulacja, bo autorem książki nie jest Harlan Coben. Zbiór składa się z dwudziestu opowiadań, a Harlan Coben napisał do niego krótkie wprowadzenie, zaczynające się od manifestacji niechęci do wprowadzeń, a kończące stwierdzeniem, że to ostatnie zmarnowane przez czytelnika słowa w tym zbiorze.</div><div style="text-align: justify;">Wszystkie te opowiadania były gdzieś wcześniej publikowane (podano nawet nazwy czasopism, w których pierwotnie je zamieszczono), a Harlan Coben podobno wyszperał je wszystkie sam, osobiście, czasem w starych lokalnych czasopismach. W to jakoś nie bardzo wierzę, ale mniejsza z tym.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjG9FHMFe1dnRJ1Iki3BuM12ZsET8HzFBJVddmNUfIPHlIWx8QFzokkUiHDEj0PcGeO2yRZ4xOVXDaP9gGEY8zAR8y05lOgi1dJ_o37QHwGR00smhPg-DFu24eQW62vkSakkO4Qvl6LWzUX2Xzgn7CFQvZdqA9ESUIwHSjAATM5h4rYLs06qvCMJEmgtUIt/s472/Schowek01.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="472" data-original-width="300" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjG9FHMFe1dnRJ1Iki3BuM12ZsET8HzFBJVddmNUfIPHlIWx8QFzokkUiHDEj0PcGeO2yRZ4xOVXDaP9gGEY8zAR8y05lOgi1dJ_o37QHwGR00smhPg-DFu24eQW62vkSakkO4Qvl6LWzUX2Xzgn7CFQvZdqA9ESUIwHSjAATM5h4rYLs06qvCMJEmgtUIt/s320/Schowek01.jpg" width="203" /></a></div>Autorzy opowiadań kolejno: Brock Adams, Eric Barnes, Lawrence Block, Max Allan Collins, David Corbett, Brendan DuBois, Loren D. Estleman, Beth Ann Fennelly, Ernest J. Finney, Tom Franklin, Ed Gorman, James Grady, Chris F. Holm, Harry Hunsicker, Richard Lange, Joe R. Lansdale, Charles McCarry, Dennis McFadden, Christopher Merkner, Andrew Riconda, S. J. Rozan, Mickey Spillane, Luís Alberto Urrea.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nie wszystkie teksty w zbiorze są opowiadaniami kryminalnymi – moim skromnym zdaniem – ale rzecz w tym, co uważa się za kryminał: brutalną zbrodnię popełnioną z premedytacją, bo może drobną kradzież wiecznego pióra urzędnikowi.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Siedemdziesięciopięcioletni wdowiec spotyka na stacji metra lub kolejowej szesnastoletnią dziewczynę, złodziejkę. Dziewczyna kradnie, by opłacić możliwość nocowania w kuchni mieszkania, wynajmowanego wspólnie przez sześć osób i podstawowe, skromne jedzenie. Stary mężczyzna proponuje jej miejsce w swoim pustawym mieszkaniu, ale bez żadnych podtekstów męsko damskich. Kiedy wdowiec dowiaduje się, że dziewczyna uciekła z domu, próbuje ją odstawić do rodziców. A chodzi o to, że stary człowiek, który już na nic w życiu nie czekał, chyba że na śmierć, znalazł dzięki nastolatce jeszcze jakiś sens w życiu. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Czterech kolegów, może nawet przyjaciół. Opowiadanie obejmuje okres ich życia od ósmego do osiemnastego roku życia. Razem się bawią, razem uskuteczniają różne psikusy, ale prowodyr, William Wilson, wyraźnie się nudzi, może też cierpi na jakieś zaburzenia, bo wyczyny paczki kolegów stają się z czasem coraz bardziej naganne, problematyczne i ryzykowne. Chłopcy podpalają stare, puste garaże, wysadzają petardami jakieś drobne przedmioty, na przykład skrzynkę pocztową, stary toster, wiekowy czarno-biały telewizor. Wreszcie włamują się do domów. Niczego nie kradną ani nie niszczą, chyba że niechcący, ale frajdę robi im napięcie, bo oto bawią się w czyimś domu, podczas gdy domownicy śpią. Pewnego razu William Wilson przekracza kolejną granicę. W domu, do którego się włamali, wylewa na schodach łatwopalną substancję i podpala – to jest kolejne wyzwanie! Czy chłopakom uda się uciec w płonącego budynku? Udało się Williamowi Wilsonowi i narratorowi opowiadania. Dwaj pozostali stracili życie w pożarze. Po tej akcji narrator ucieka na Alaskę. Głównie po to, żeby wyzwolić się spod wpływu Wilsona.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ocena. Jeśli nie nastawiać się, że zawsze będzie w nich o przerażających zbrodniach, bo czasem są to jednak opowiadania raczej społeczno-obyczajowe i psychologiczne, to antologię uważam za bardzo udaną. Opowiadania, co oczywiste, nie są na tym samym poziomie, ale ani jednego takiego, które uznałbym za zupełny knot. Jak to czasem ma miejsce w przypadku dzieł mistrzów polskiego kryminału i królowych polskiej sensacji, a może odwrotnie.</div><div><br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7225467767296314954.post-68032156986709311972023-10-24T08:20:00.001+02:002023-10-24T08:20:39.463+02:00Kryminały pisane według akt<p> <span style="font-size: 14pt;">„Opowiem ci
o zbrodni” – zbiór opowiadań</span></p>
<div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFK64MwWqpl7YbRRqX5Xjev9LrudVCJKCIkzZUHAE8EtIF-skfV__4cEg-dhRPa-q-96iB-3SHd_TPHbTp8S2JO-qwkMYOBwBcI_UQg3IUp3GXzxZUZiVuwrTRoCOqyPWCrfVT1_oNT3HdM6XCWghvYL_Zw4I1m_jpk_Mw9CH1NdLBXjsoOoao7F2H8tZQ/s292/Schowek01.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="292" data-original-width="200" height="292" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFK64MwWqpl7YbRRqX5Xjev9LrudVCJKCIkzZUHAE8EtIF-skfV__4cEg-dhRPa-q-96iB-3SHd_TPHbTp8S2JO-qwkMYOBwBcI_UQg3IUp3GXzxZUZiVuwrTRoCOqyPWCrfVT1_oNT3HdM6XCWghvYL_Zw4I1m_jpk_Mw9CH1NdLBXjsoOoao7F2H8tZQ/s1600/Schowek01.jpg" width="200" /></a></div>Zbiorek sześciu opowiadań czy nowel. Ich autorami są – znani przez niektórych czytelników – polscy twórcy literatury kryminalnej, to jest: Katarzyna Bonda, Igor Brejdygant, Wojciech Chmielarz, Marta Guzowska i Katarzyna Puzyńska.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zbiór jest, moim skromnym zdaniem, zupełnie nieudanym eksperymentem pomysłodawcy i prowadzącego program telewizyjny o takim właśnie tytule, „Opowiem ci o zbrodni”. Stanowi tom pierwszy cyklu „Crime+Investigation”, cokolwiek to znaczy; autorzy polscy, wydarzenia w Polsce, więc… Po kolejne, a jest ich przynajmniej cztery, zdecydowanie nie sięgnę.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Autorzy kryminałów mieli za zadanie napisać opowiadania kryminalne, ale nie „z głowy”, ale w oparciu o realne wydarzenia, których opisy zaczerpnęli z dokumentacji prokuratorskiej, policyjnej i sądowej. Historię, którą wzięła na warsztat Katarzyna Bonda, znałem już z jej książki „Polskie morderczynie”, na przykład. Po co się wysilać.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W każdym razie eksperyment się nie udał, bo w efekcie ani to ciekawe opowiadanie kryminalne, ani dokument. Niech będzie, że to taki fabularyzowany dokument (określenie mocno naciągane, bo zdarzają się takie konstrukcje naprawdę dobre), ale… mierny.</div>Unknownnoreply@blogger.com0