piątek, 25 października 2013

Nabokov - szachraj genialny

„Wykłady o literaturze” – Vladimir Nabokov

Vladimir Nabokov, z wykształcenia filolog (romanista i rusycysta), był wykładowcą literatury na uczelniach amerykańskich. W „Wykładach o literaturze”, które powstały na bazie notatek do wykładów i prelekcji, omawia pisarstwo i utwory: Jane Austen „Mansfield Park”, Karola Dickensa „Samotnię”, Gustawa Flauberta „Panią Bovary”, Roberta Louisa Stevensona „Dziwny przypadek doktora Jekylla i pana Hyde’a”, Marcela Prousta „W stronę Swanna”, Franza Kafki „Przemianę” i Jamesa Joyce’a „Ulissesa”. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, że książka ta („Wykłady o literaturze”) w swojej wersji ostatecznej nie jest właściwie dziełem Nabokova, a już na pewno nie tylko jego. Kopie odręcznych notatek i zapisków pisarza mogą rodzić pytania o dopuszczalny rozmiar i zakres ingerencji redaktorów dzieła… tego czy jakiegokolwiek innego.

Nabokov „kupił” mnie sobie jednym stwierdzeniem: „Co dość dziwne, człowiek nie może czytać książki; może ją tylko czytać powtórnie. Dobry czytelnik, wielki czytelnik, czytelnik aktywny i twórczy jest czytelnikiem wielokrotnym”[1], ale w trakcie dalszej lektury bywało już różnie. Na przykład zagłębiając się w treść rozdziału poświęconego „Mansfield Park”, jakoś nie uległem zachwytom Nabokova, natomiast zastanawiałem się, czy Jane Austen nie miałaby sporo uciechy, czytając, „co autor miał na myśli” opisując w określony sposób takie czy inne wydarzenie. Poza tym jedno jeszcze, luźne skojarzenie z malarstwem – wydaje mi się, że można tak bardzo skoncentrować się na gatunkach farb, technice gruntowania, malowania, werniksowania, na znakomitych pędzlach i paletach, że przestaje się widzieć, iż malowidło nadal przedstawia tylko jelenia na rykowisku.

Wychowałem się (literacko) w przekonaniu, że książki Jane Austen są niewyczerpanym źródłem wiedzy o życiu angielskiej klasy wyższej, właścicieli ziemskich, z początku XIX wieku. Jednak Nabokov weryfikuje te przekonania twierdząc, że nawet powieści jednoznacznie historyczne nie są i nie mogą być źródłem żadnej rzetelnej wiedzy, bo… „Prawda jest taka, że wielkie powieści są wielkimi baśniami – a powieści tego cyklu są baśniami niezrównanymi”[2]. „Literatura narodziła się nie tego dnia, kiedy chłopiec, wołając »Wilk, wilk!«, przybiegł z neandertalskiej doliny, ścigany przez wielkiego, szarego wilka. Literatura narodziła się wtedy, kiedy chłopiec nadbiegł wołając »Wilk, wilk!«, a wilka nie było. Fakt, że biedaczek został w końcu zjedzony przez prawdziwego wilka, bo kłamał zbyt często, to już sprawa mniej istotna”[3].

Jeśli więc odebrać powieściom Austen walor historyczno-poznawczy, co pozostaje? Bo chyba tylko, wychwalany przez Nabokowa, warsztat pisarski; ale sama techniczna biegłość nie rodzi jeszcze albo rodzić nie musi – arcydzieł.

Oczywiście jest też możliwe, że ja po prostu nie cenię zbytnio romansów Jane Austen, ale czy naprawdę tak wysoko oceniał je Nabokov? Podczas lektury rozdziału poświęconego „Mansfield Park” nie rzuca się to jeszcze w oczy, za to przy kolejnych już jak najbardziej: Nabokov uprawia z czytelnikiem dość pokrętną grę w „tak, ale…”. Powieści, które prezentuje są niezrównane, ach, ach, ach, ale… wkrótce jednak okazuje się, że niezupełnie. „Mansfield Park” dostarcza wprawdzie pewnej rozrywki, „ale ta przyjemność była niejako wymuszona”[5]. „Samotnia” Dickensa jest absolutnie genialna, ale… „Również opis Dedlocków i ich środowiska, traktowany jako oskarżenie arystokracji, nie jest ani interesujący, ani ważny, jako że wiedza naszego autora o tym środowisku jest nadzwyczaj skromna, a wyobrażenia uproszczone” i dalej: „podziwiajmy strukturalne walory wątku kryminalnego i zignorujmy słabość satyry oraz jej teatralnych gestów”[6].
„Jeśli potraktujemy Doktora Jekylla i pana Hyde’a jako alegorię – opis walki pomiędzy siłami Dobra i Zła, jaka toczy się w każdym człowieku – to alegoria ta wyda nam się pozbawiona smaku i infantylna”. I nieco dalej: „Opowieść o doktorze Jekyllu i panu Hydzie jest cudownie skonstruowana, ale staroświecka. Jej morał jest absurdalny…” [8].
 
Kiedy okazało się, że schemat ten powtarza się w większym albo mniejszym stopniu (często nawet pojawiają się konstrukcje jakby rodem z gry: jest świetny, ale…, wyszło mu znakomicie, ale…), doszedłem do wniosku – zaplanowanego zapewne przez autora i jedynie słusznego – że pisarzem genialnym, którego dzieła nie zawierają żadnego „ale”, jest i był tylko i wyłącznie Vladimir Vladimirovič Nabokov.

Z prezentowanych przez Nabokova powieści przeczytałem dwie – zadziwiające jest, że po lekturze „Wykładów o literaturze” zupełnie nie mam ochoty sięgnąć po te jeszcze nieczytane. Zapragnąłem za to wrócić do… „Lolity”, więc już wiem, jaki sekretny zamysł kierował niewątpliwie genialnym Nabokowem.

Nie zgadzam się ze stwierdzeniem: „nie wierzę, żeby można było nauczyć pisać kogoś, kto nie posiada wrodzonego literackiego talentu”[4], bo nie ma ono nic wspólnego z rzeczywistością – tysiące autorów każdego dnia zapełnia strony tysięcy czasopism i książek (choćby sygnowanych później nazwiskiem jakiejś blond celebrytki, ale nie tylko), bo ich tego – jak rzemiosła – dobrze wyuczono; po prostu nie są geniuszami, nie tworzą arcydzieł.
Przekonanie Nabokova: „Nie oszukujmy siebie, pamiętajmy, że literatura nie ma żadnej praktycznej wartości…” [7] – też nie jest moje. Książka, w razie czego, znakomicie zastępuje ułamaną nogę szafy.

 

---
[1] Vladimir Nabokov, „Wykłady o literaturze”, przeł. Zbigniew Batko, wyd. Muza SA, 2005, s. 35-36.
[2] Tamże, s. 34.
[3] Tamże, s. 38.
[4] Tamże, s. 103.
[5] Tamże, s. 106.
[6] Tamże, s. 108.
[7] Tamże, s. 184.
[8] Tamże, s. 326-327.
 

wtorek, 15 października 2013

Pożegnanie za pożegnaniem

„Ostatnie pożegnanie” – Arvin Reed

Jack Hammond był młodym, świetnie się zapowiadającym i robiącym błyskawiczną karierę adwokatem w renomowanej spółce, w dobrej części Atlanty. Popełnił jednak błąd – nawiązał romans z żoną albo dziewczyną klienta. Dziewczyna straciła życie, a Jack szansę na karierę. Pozostała mu rola obrońcy z urzędu, naruszających prawo drobnych kryminalistów z dzielnicy slumsów,  McDaniels Glen, które to zajęcie ledwie pozwało mu wiązać koniec z końcem.

Pewnego razu Jack Hammond otrzymał wiadomość, że jego przyjaciel nie żyje, przedawkował narkotyki. Doug, owszem, był narkomanem, ale od pewnego czasu „czystym” i – przede wszystkim – panicznie bał się igieł, nigdy niczego sobie nie wstrzykiwał, i to obudziło wątpliwości Jacka. Próbując rozwikłać sprawę dowiedział się, że jego zmarły przyjaciel był także jednym z najlepszych hakerów oraz… miłośnikiem opery, a dokładniej pewnej czarnoskórej pieśniarki, żony współwłaściciela Horizonu – wchodzącej na giełdę firmy produkującej leki. A to, jak łatwo się domyślić, doprowadziło w konsekwencji do konfrontacji nieliczącego się już prawnika z potężnym koncernem farmaceutycznym.

Znośna, choć nieco wydumana fabuła, ale warsztat pisarski średniej jakości. Z wielkim trudem opierałem się pokusie pomijania co większych dłużyzn.