czwartek, 26 grudnia 2013

Słodko-gorzkie powstanie

„Zośka i Parasol” – Aleksander Kamiński

Czy Aleksander Kamiński pedagog, harcmistrz, żołnierz Armii Krajowej, późniejszy doktor filozofii, był wybitnym pisarzem? Mimo, że poza „Kamieniami na szaniec” oraz „Zośką i Parasolem” był autorem kilku innych książek („Antek Cwaniak”, „Narodziny dzielności”), to odpowiedź brzmi – prawdopodobnie nie. Tylko… w związku z wielkim ciężarem gatunkowym spraw i opisywanych zdarzeń, któż zastanawia się nad jego warsztatem pisarskim?

Akcja „Zośki i Parasola” obejmuje nieco ponad rok i podzielona jest na dwie części: pierwsza (wyraźnie krótsza) zatytułowana jest „W dywersji” i dotyczy działalności konspiracyjnej Małego Sabotażu, Szarych Szeregów, Grup Szturmowych w okupowanej stolicy, druga to „Powstanie” – rzecz jasna chodzi o powstanie warszawskie.

Batalion Zośka (składająca się z kompanii „Maciek”, „Rudy” i „Giewont”) nazwę swą zawdzięcza dowódcy Grup Szturmowych Chorągwi Warszawskiej – harcmistrzowi Tadeuszowi Zawadzkiemu ps. Zośka. Batalion Parasol powstał z kompanii wydzielonej batalionu Zośka do zadań specjalnych, zajmującej się głównie walką z gestapo. Kryptonim związany jest ze szkoleniem spadochronowym, w której członkowie Parasola uczestniczyli.

Lektura „Zośki i Parasola”, czyli relacji z powstania warszawskiego, spycha na plan dalszy pisarstwo autora, a przywołuje pytania i wątpliwości związane z opisywanymi wydarzeniami. Kiepska organizacja powstania wydaje się faktem: zabrakło czasu na wydobycie broni, dotarcie na miejsce zbiórek. Na Żoliborzu, w Śródmieściu i na Woli walki rozpoczęły się przedwcześnie. Powstańcy nie opanowali żadnego strategicznie ważnego celu: Cytadeli, Dworca Gdańskiego, lotniska na Okęciu. Najważniejsze jest chyba jednak coś innego – według historyków w powstaniu straciło życie 150-250 tysięcy cywili, zwykłych mieszkańców Warszawy. O bilansie tego przedsięwzięcia poczytać też można w książce Piotra Zychowicza „Obłęd '44. Czyli jak Polacy zrobili prezent Stalinowi, wywołując powstanie warszawskie”.

A ja przy okazji polecam specyficzną relację uczestniczących w powstaniu kobiet: http://vimeo.com/27997319

niedziela, 22 grudnia 2013

O cierpieniu, a może o Bogu...

„Problem cierpienia” - Clive Staples Lewis

Dziwna książka… To, co chcę o niej napisać, to raczej osobiste rozważania niż recenzja.

Od dawna już wiem, że cierpienie ma naturę dualną, od dawna też poszukuję stosownych nazw, określeń tych dwóch typów cierpienia, bo metoda opisowa na dłuższą metę jest nużąca i niewygodna. Między innymi dlatego z radością przyjąłem „Problem cierpienia” Lewisa. Kiedy doczytałem do miejsca, w którym autor zdradza czytelnikowi, że cierpienie ma jakby dwie odmiany – szczęście moje nie miało granic: wielki człowiek potwierdza moją teorię i już zaraz, za chwilę, poznam te dwa potrzebne mi wyrazy! Tyle tylko, że euforia nie trwała długo, bo zaraz potem Lewis przystąpił do prezentowania swojej opisowej wersji tych dwóch cierpień i zajęło mu to półtorej strony. Tja…

Oto cztery cytaty, które wydały mi się szczególnie zajmujące:
1. Gdy chrześcijaństwo powiada, że Bóg kocha człowieka, ma na myśli dokładnie Jego miłość do nas – nie zaś jakąś „bezinteresowną” (podszytą obojętnością) troskę o nasze dobro. Ta prawda budzi zaskoczenie i grozę: jesteśmy obiektami Jego miłości*.

2. Problem pogodzenia ludzkiego cierpienia z istnieniem Boga, który kocha, nie daje się rozwiązać tak długo, jak długo myślimy o miłości w trywialnym znaczeniu tego słowa i patrzymy na świat, jak gdyby człowiek stanowił jego centrum. Tymczasem człowiek nie jest centrum. Bóg nie istnieje ze względu na człowieka**.

3. Prosić Boga, aby jego miłość zadowoliła się nami takimi, jakimi jesteśmy, to tyle, co prosić, aby Bóg przestał być Bogiem. Ponieważ Bóg jest, czym jest – pewne skazy naszego charakteru muszą, z natury rzeczy, hamować i odrzucać Jego miłość. Skoro jednak już teraz nas kocha, musi zadać sobie trud uczynienia nas bardziej godnymi miłości***.

4. Chrystus uznaje za rzecz oczywistą, że ludzie są źli. Dopóki faktycznie nie poczujemy, że to Jego założenie jest prawdziwe, to – chociaż jesteśmy częścią świata, który Jezus przyszedł zbawić – nie należymy jeszcze do tych, do których skierowane są Jego słowa. Nie spełniliśmy pierwszego warunku niezbędnego, aby zrozumieć to, o czym mówi****.

Życie to dorastanie. Dorastanie do kolejnej klasy, do związku z osobą płci przeciwnej, do pracy zawodowej, do wychowania potomstwa… Nie jest wykluczone, że jest tylko jedno wyzwanie, do którego wielu z nas nie dorasta nigdy – dojrzałe, pozbawione infantylności rozumienie Boga. Jakże wielu moich znajomych – notabene ludzi głęboko religijnych – zatrzymało się w rozwoju na podstawowej katechezie… i jak głęboką, choć często zupełnie nieświadomą przyczyn, frustrację w nich to budzi…

 

--
* Clive Staples Lewis „Problem cierpienia”, Esprit Kraków 2010, przekład Andrzej Wojtasik, strona 54.
** Clive Staples Lewis „Problem cierpienia”, Esprit Kraków 2010, przekład Andrzej Wojtasik, strona 55.
*** Clive Staples Lewis „Problem cierpienia”, Esprit Kraków 2010, przekład Andrzej Wojtasik, strona 56.
**** Clive Staples Lewis „Problem cierpienia”, Esprit Kraków 2010, przekład Andrzej Wojtasik, strona 68.

środa, 20 listopada 2013

Alek, Rudy, Zośka i inni...

„Kamienie na szaniec” – Aleksander Kamiński

Lapidarna, aczkolwiek bardzo patetyczna i patriotyczna, opowieść o kilkunastu młodych ludziach zaangażowanych w walkę przeciwko Niemcom w Szarych Szeregach, Małym Sabotażu, Kedywie, w czasie II Wojny Światowej.
Z obecnej perspektywy nie da się chyba właściwie ocenić znaczenia kotwic malowanych na murach i płotach, wybijania szyb, „gazowania” lokali (od tego zaczynali) i stwierdzić, czy było to przedsięwzięcie warte życia.

Ważny cytat: Życie jest tylko wtedy coś warte i tylko wtedy daje radość, jeśli jest służbą. Formy służby mogą być zmienne i ciągle dostosowywane do potrzeb życia. Oraz …jej istota pozostanie zawsze nienaruszona. Istota ta polega na odsunięciu siebie i swojej osoby na dalszy plan, wysunięcie na plan pierwszy idei gromady.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Modna kiedyś terapia Gestalt

„Listy do Klaudii” – Jorge Bucay

Kilka lat temu czytałem tegoż autora (Jorge Bucay jest psychiatrą i psychoterapeutą Gestalt) „Pozwól, że Ci opowiem... bajki, które nauczyły mnie, jak żyć”. Znalazłem tam kilka ciekawych, przydatnych informacji, tym niemniej, jak na moje potrzeby, książka okazała się jednak za bardzo popularna, a temat zbyt lekko potraktowany. „Listy do Klaudii” oceniam jako jeszcze „lżejsze”, choć wada ta sprawia jednocześnie, że książkę czyta się lekko, łatwo i przyjemnie – zwłaszcza, jeśli bezrefleksyjnie. Gloryfikacja egoizmu, pochwały zarozumialstwa i pychy (bo tak zapewne należałoby nazwać przeciwieństwo skromności), jakoś mnie nie przekonują. Ale… znów coś nowego dowiedziałem się o Gestalt.

środa, 6 listopada 2013

Kiepski szwedzki kryminał

„Kaznodzieja” – Camilla Läckberg

W Wąwozie Królewskim (turystyczna atrakcja szwedzkiej pipidówy o trudnej do wymówienia i odmieniania nazwie Fjällbacka) dzieciak znajduje nagie zwłoki kobiety. Policjanci odkrywają, że pod zwłokami pogrzebane są dwa starsze szkielety. Policjant Patrik Hedström rozwiązuje zagadkę. Ważną rolę w powieści odgrywa jego seksualna partnerka, aktualnie w zaawansowanej ciąży, Erika Falck.
Raczej nudne – a może to mnie minął entuzjazm i zapał do czytania szwedzkich powieści sensacyjnych? W każdym razie następne dzieła Läckberg chyba jednak sobie daruję.

piątek, 25 października 2013

Nabokov - szachraj genialny

„Wykłady o literaturze” – Vladimir Nabokov

Vladimir Nabokov, z wykształcenia filolog (romanista i rusycysta), był wykładowcą literatury na uczelniach amerykańskich. W „Wykładach o literaturze”, które powstały na bazie notatek do wykładów i prelekcji, omawia pisarstwo i utwory: Jane Austen „Mansfield Park”, Karola Dickensa „Samotnię”, Gustawa Flauberta „Panią Bovary”, Roberta Louisa Stevensona „Dziwny przypadek doktora Jekylla i pana Hyde’a”, Marcela Prousta „W stronę Swanna”, Franza Kafki „Przemianę” i Jamesa Joyce’a „Ulissesa”. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, że książka ta („Wykłady o literaturze”) w swojej wersji ostatecznej nie jest właściwie dziełem Nabokova, a już na pewno nie tylko jego. Kopie odręcznych notatek i zapisków pisarza mogą rodzić pytania o dopuszczalny rozmiar i zakres ingerencji redaktorów dzieła… tego czy jakiegokolwiek innego.

Nabokov „kupił” mnie sobie jednym stwierdzeniem: „Co dość dziwne, człowiek nie może czytać książki; może ją tylko czytać powtórnie. Dobry czytelnik, wielki czytelnik, czytelnik aktywny i twórczy jest czytelnikiem wielokrotnym”[1], ale w trakcie dalszej lektury bywało już różnie. Na przykład zagłębiając się w treść rozdziału poświęconego „Mansfield Park”, jakoś nie uległem zachwytom Nabokova, natomiast zastanawiałem się, czy Jane Austen nie miałaby sporo uciechy, czytając, „co autor miał na myśli” opisując w określony sposób takie czy inne wydarzenie. Poza tym jedno jeszcze, luźne skojarzenie z malarstwem – wydaje mi się, że można tak bardzo skoncentrować się na gatunkach farb, technice gruntowania, malowania, werniksowania, na znakomitych pędzlach i paletach, że przestaje się widzieć, iż malowidło nadal przedstawia tylko jelenia na rykowisku.

Wychowałem się (literacko) w przekonaniu, że książki Jane Austen są niewyczerpanym źródłem wiedzy o życiu angielskiej klasy wyższej, właścicieli ziemskich, z początku XIX wieku. Jednak Nabokov weryfikuje te przekonania twierdząc, że nawet powieści jednoznacznie historyczne nie są i nie mogą być źródłem żadnej rzetelnej wiedzy, bo… „Prawda jest taka, że wielkie powieści są wielkimi baśniami – a powieści tego cyklu są baśniami niezrównanymi”[2]. „Literatura narodziła się nie tego dnia, kiedy chłopiec, wołając »Wilk, wilk!«, przybiegł z neandertalskiej doliny, ścigany przez wielkiego, szarego wilka. Literatura narodziła się wtedy, kiedy chłopiec nadbiegł wołając »Wilk, wilk!«, a wilka nie było. Fakt, że biedaczek został w końcu zjedzony przez prawdziwego wilka, bo kłamał zbyt często, to już sprawa mniej istotna”[3].

Jeśli więc odebrać powieściom Austen walor historyczno-poznawczy, co pozostaje? Bo chyba tylko, wychwalany przez Nabokowa, warsztat pisarski; ale sama techniczna biegłość nie rodzi jeszcze albo rodzić nie musi – arcydzieł.

Oczywiście jest też możliwe, że ja po prostu nie cenię zbytnio romansów Jane Austen, ale czy naprawdę tak wysoko oceniał je Nabokov? Podczas lektury rozdziału poświęconego „Mansfield Park” nie rzuca się to jeszcze w oczy, za to przy kolejnych już jak najbardziej: Nabokov uprawia z czytelnikiem dość pokrętną grę w „tak, ale…”. Powieści, które prezentuje są niezrównane, ach, ach, ach, ale… wkrótce jednak okazuje się, że niezupełnie. „Mansfield Park” dostarcza wprawdzie pewnej rozrywki, „ale ta przyjemność była niejako wymuszona”[5]. „Samotnia” Dickensa jest absolutnie genialna, ale… „Również opis Dedlocków i ich środowiska, traktowany jako oskarżenie arystokracji, nie jest ani interesujący, ani ważny, jako że wiedza naszego autora o tym środowisku jest nadzwyczaj skromna, a wyobrażenia uproszczone” i dalej: „podziwiajmy strukturalne walory wątku kryminalnego i zignorujmy słabość satyry oraz jej teatralnych gestów”[6].
„Jeśli potraktujemy Doktora Jekylla i pana Hyde’a jako alegorię – opis walki pomiędzy siłami Dobra i Zła, jaka toczy się w każdym człowieku – to alegoria ta wyda nam się pozbawiona smaku i infantylna”. I nieco dalej: „Opowieść o doktorze Jekyllu i panu Hydzie jest cudownie skonstruowana, ale staroświecka. Jej morał jest absurdalny…” [8].
 
Kiedy okazało się, że schemat ten powtarza się w większym albo mniejszym stopniu (często nawet pojawiają się konstrukcje jakby rodem z gry: jest świetny, ale…, wyszło mu znakomicie, ale…), doszedłem do wniosku – zaplanowanego zapewne przez autora i jedynie słusznego – że pisarzem genialnym, którego dzieła nie zawierają żadnego „ale”, jest i był tylko i wyłącznie Vladimir Vladimirovič Nabokov.

Z prezentowanych przez Nabokova powieści przeczytałem dwie – zadziwiające jest, że po lekturze „Wykładów o literaturze” zupełnie nie mam ochoty sięgnąć po te jeszcze nieczytane. Zapragnąłem za to wrócić do… „Lolity”, więc już wiem, jaki sekretny zamysł kierował niewątpliwie genialnym Nabokowem.

Nie zgadzam się ze stwierdzeniem: „nie wierzę, żeby można było nauczyć pisać kogoś, kto nie posiada wrodzonego literackiego talentu”[4], bo nie ma ono nic wspólnego z rzeczywistością – tysiące autorów każdego dnia zapełnia strony tysięcy czasopism i książek (choćby sygnowanych później nazwiskiem jakiejś blond celebrytki, ale nie tylko), bo ich tego – jak rzemiosła – dobrze wyuczono; po prostu nie są geniuszami, nie tworzą arcydzieł.
Przekonanie Nabokova: „Nie oszukujmy siebie, pamiętajmy, że literatura nie ma żadnej praktycznej wartości…” [7] – też nie jest moje. Książka, w razie czego, znakomicie zastępuje ułamaną nogę szafy.

 

---
[1] Vladimir Nabokov, „Wykłady o literaturze”, przeł. Zbigniew Batko, wyd. Muza SA, 2005, s. 35-36.
[2] Tamże, s. 34.
[3] Tamże, s. 38.
[4] Tamże, s. 103.
[5] Tamże, s. 106.
[6] Tamże, s. 108.
[7] Tamże, s. 184.
[8] Tamże, s. 326-327.
 

wtorek, 15 października 2013

Pożegnanie za pożegnaniem

„Ostatnie pożegnanie” – Arvin Reed

Jack Hammond był młodym, świetnie się zapowiadającym i robiącym błyskawiczną karierę adwokatem w renomowanej spółce, w dobrej części Atlanty. Popełnił jednak błąd – nawiązał romans z żoną albo dziewczyną klienta. Dziewczyna straciła życie, a Jack szansę na karierę. Pozostała mu rola obrońcy z urzędu, naruszających prawo drobnych kryminalistów z dzielnicy slumsów,  McDaniels Glen, które to zajęcie ledwie pozwało mu wiązać koniec z końcem.

Pewnego razu Jack Hammond otrzymał wiadomość, że jego przyjaciel nie żyje, przedawkował narkotyki. Doug, owszem, był narkomanem, ale od pewnego czasu „czystym” i – przede wszystkim – panicznie bał się igieł, nigdy niczego sobie nie wstrzykiwał, i to obudziło wątpliwości Jacka. Próbując rozwikłać sprawę dowiedział się, że jego zmarły przyjaciel był także jednym z najlepszych hakerów oraz… miłośnikiem opery, a dokładniej pewnej czarnoskórej pieśniarki, żony współwłaściciela Horizonu – wchodzącej na giełdę firmy produkującej leki. A to, jak łatwo się domyślić, doprowadziło w konsekwencji do konfrontacji nieliczącego się już prawnika z potężnym koncernem farmaceutycznym.

Znośna, choć nieco wydumana fabuła, ale warsztat pisarski średniej jakości. Z wielkim trudem opierałem się pokusie pomijania co większych dłużyzn.

środa, 25 września 2013

Darmowy eBook z PubliXo

„I życzę ci, żeby...” – praca zbiorowa

Jest to zbiór trzynastu opowiadań i dziesięciu wierszy różnych autorów. Jak dotąd wydany chyba tylko jako eBook (ale pewności nie mam). Zawiera teksty wyróżnione w konkursach organizowanych przez portal literacki PubliXo.com w latach 2010-2012.

Zawartość zbioru:
- Magdalena Woźniak: Anna Pelzel
- Katarzyna Sieradzka: Jelenie
- Ewa Grim: I życzę ci, żeby...
- Alf Soczyński: Ewa
- Wojtek81: Zagubiony
- Chrisa Ellas: Wera
- Monika Daszkowska: Dom z wieżyczką
- Patrycja Balcerzak: Miłość w czasach popkultury
- Milena Wiese: Bogowie Olimpu
- Andrzej Chodacki: Anioł
- Jolanta Rawska: Cezar, potomek Dropsa
- Katarzyna Karpińska: Falstart
- Katarzyna Daniel: Czego ci brakuje do szczęścia?
- Joanna Gorzka: Sen o przeszłości
- Jan Stanisław Jeż: Która żyje
- Beata Wołoszyn: Naga prawda o drzewach
- Anna Kargol: Półcienie
- Agata Rak: Dom mojej babci
- Piotr Paschke: Rykoszet z kulą u nogi
- Katarzyna Mikołajczyk: Hosanna
- Dawid Bartela: Viola z Alei Zapomnienia
- Anna Pełka: Jesteś człowiekiem
- Regina Orzechowska: Mgławica czasu

Opowiadania, przynajmniej niektóre, lepsze niż się spodziewałem. Za amatorską poezją nie przepadam.

piątek, 20 września 2013

Meandry życia protetyczki

„Modliszka” – Irena Matuszkiewicz

Kiedy na samym początku książki przeczytałem: Lucjan próbował rozdwoić się między swoją hurtownią, a warsztatem mechanika, nie bardzo mu to wychodziło i w efekcie interesy nieco podupadły* (dodam, że chodzi o zwykły osobowy samochód, a nie jakąś ciężarówkę do prowadzenia hurtowni niezbędną), od razu uznałem, że ktoś tutaj czyjąś inteligencję lekceważy wręcz arogancko; nie wiedziałem tylko, czy to autorka struga wariata z czytelnika, czy może Lucjan robi to ze swoją żoną i dalszą rodziną. Kilkanaście kartek dalej odkryłem to, bez większego problemu zresztą.

Jest to niewątpliwie zagadkowa literatura kobieca, ale i kawałek niezłej rozrywki dla czytelniczki poszukującej lektury dłuższej niż typowe true story zamieszczane z kobiecych czasopismach. „Modliszkę” byłem w stanie przeczytać, a momentami  nawet ciekawiło mnie, co będzie dalej.

 

--

* Irena Matuszkiewicz „Modliszka”, Prószyński Media Sp. z o.o. 2013, strona 7.

wtorek, 10 września 2013

Broń w obronie demokracji

„Sklepy z bronią na Isher” – Alfred E. Van Vogt

Rzecz dzieje się w jakiejś nieprawdopodobnej przyszłości. Całym znanym wszechświatem rządzi Imperium Isher, czyli – pozornie – dwudziestopięcioletnia cesarzowa Innelda. Pozornie, bo w rzeczywistości władza spoczywa w rękach skorumpowanych urzędników i funkcjonariuszy. Jedyną ostoją wolności i prawdziwej demokracji okazują się sklepy z bronią, którym system wypowiada wielką wojnę. Mimo to sytuacja wydaje się stabilna, żadna ze stron nie potrafi osiągnąć znaczącego sukcesu czy przewagi, ale tylko do czas, gdy na scenę wkroczy Cayle Clark – człowiek z odległej przeszłości. Kiedy się pojawia, komplikuje sytuację obu stronom konfliktu.

Trochę to wszystko myszką zalatuje, ale w końcu to fantastyka z lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia – i tak dziw, że nadal da się czytać i to bez wielkich oporów.

środa, 4 września 2013

Klawiatura nie dla gimbusa

Błyskawicznie rosnąca sprzedaż urządzeń mobilnych rodzi pytanie o dalszy los klawiatur, tradycyjnej metody interakcji z komputerem. Naukowcy z Xerox PARC, SRI International i Microsoftu są zdania, że raczej nie odejdą one w zapomnienie, choć z pewnością zmieni się ich rola. Nie sądzę, by klawiatury całkowicie zniknęły z rynku, bo w niektórych zastosowaniach są po prostu niezastąpione. Spójrzmy na długopis lub coś na jego kształt, choćby rylec do glinianych tabliczek. Towarzyszą nam od dawna, bo sprawdzają się w konkretnych sytuacjach. Myślę, że klawiatury czeka ten sam los — uważa Bill Mark z SRI. Zgadza się z nim Andy Wilson z Microsoftu, według którego klawiatura stanie się w końcu produktem niszowym, przeznaczonym na przykład dla programistów” – napisał w Aktualnościach Marcin Paterek w artykule "Sprzedaż komputerów topnieje w oczach".

Niszowe zastosowania… ewentualnie dla programistów… Postanowiłem sprawdzić, ile zastosowań klawiatury potrafię (na klawiaturze) wypisać w ciągu trzech minut, bo oczywiste jest chyba, że żeby coś przeczytać, trzeba to najpierw napisać. Oto dość chaotyczna rzecz jasna i na pewno niekompletna lista:

Encyklopedie,
Dramaty,
Podręczniki do szkół podstawowych,
Książki przygodowe,
Powieści obyczajowe,
Biografie,
Artykuły w gazetach,
Romanse,
Podręczniki gimnazjalne,
Listy,
Instrukcje obsługi,
Powieści sensacyjne,
Pamiętniki,
Felietony w periodykach,
Horrory,
Podręczniki akademickie,
Druki,
Umowy notarialne,
Poezje,
Lektury szkolne,
Foldery biur podróży,
Powieści s-f,
Ogłoszenia,
Kodeksy,
Umowy,
Literatura piękna,
Reportaże,
Informacje o lekach,
Opowiadania,
Słowniki,
Literatura popularnonaukowa,
Reporta… (czas się skończył).

Wbrew opinii autorów (przekonań oraz artykułu), nie wszyscy są gimnazjalistami, ale przede wszystkim nie wszyscy nimi zostają do końca życia (w sensie dojrzałości, mentalności). A coś takiego, niestety, też jest możliwe. 
Tylko, czy rzeczywiście mamy z czego się cieszyć? Być dumni?




--
„Gimbusy” – uczniowie gimnazjum, czyli „gimbazy”.
 

niedziela, 1 września 2013

I ty zostaniesz teologiem...

„Każdy jest teologiem. Nieakademicki wstęp do teologii” – Robert M. Rynkowski

Gdyby o teologię spytał mnie ktoś jeszcze przed lekturą książki Rynkowskiego, doktora teologii dogmatycznej, odpowiedziałbym zapewne z wrodzoną inteligencją, że jest to nauka o Bogu (theos – Bóg, logos – nauka – tyle jeszcze kojarzę). Mógłbym też zaryzykować przypuszczenie, że rozwinęła się w ramach chrześcijaństwa, chociaż obecnie znajduje zastosowanie w każdej chyba religii teistycznej.

Jak wielkie są problemy z samą definicją teologii – nie miałem pojęcia, za to spodobała mi się wersja Rynkowskiego, zgodnie z którą teologia jest to racjonalna rozmowa o Bogu, w której uczestniczy sam Bóg. Jeśli nawet nie dla każdego z definicji tej wynika coś konkretnego, określonego, namacalnego, to przynajmniej dobrze brzmi.
 
Tytuł jest oczywiście nieco przewrotny, bo może jednak nie wszyscy ludzie są teologami, ale naprawdę wielu i niekoniecznie uprawianie teologii musi wiązać się z uczelniami i tytułami naukowymi.

Rozważając rozmaite biblijne wydarzenia, na przykład spotkanie na drodze do Emaus, łamanie chleba i wiele innych, odwołując się do znanych pojęć (anioły, diabły) autor prezentuje różne wątpliwości ale i przekonania teologiczne i robi to językiem prostym, zrozumiałym, językiem dialogu, a nie narzucania jakichś obowiązujących „świętych” prawd. Zwłaszcza, że jest on najwyraźniej teologiem nowoczesnym – podejmuje tematy tak kontrowersyjne jak choćby wykorzystanie Internetu jako narzędzia teologii, różnice między teologiami Azji, Afryki, Ameryki Południowej, a nawet specyficznej teologii Szymona Hołowni.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Blaski i cienie świata filmu

„Pocztówki znad krawędzi” – Carrie Fisher

Na pewno nie sięgnąłbym po tę książkę, gdybym nie wiedział, że – do pewnego stopnia – jest ona autobiograficzną historią części życia księżniczki Lei z „Gwiezdnych Wojen”; w 1990 roku na jej podstawie nakręcono film pod tym samym tytułem z Meryl Streep i Shirley MacLaine w rolach głównych.

Główną bohaterką książki jest aktorka, Suzanne Vale, a fabuła obejmuje kilka luźno powiązanych epizodów na przestrzeni około 2,5 roku jej życia: relację z oddziału odwykowego w wykonaniu Suzanne i Alexa, rozmowy podczas bankietu, opowieść o romansie aktorki z producentem albo reżyserem (bardzo możliwe, że chodzi o Georga Lucasa), rozważania nad sensem życia i poszukiwanie go, kręcenie filmów, praca na planie, dysforia i mniej albo bardziej udane próby radzenia sobie z nią, randka i romans z pisarzem…

Trochę rozrywki, odrobina refleksji. Książka daleko odbiega od skandalizujących, niby autobiograficznych, wyznań współczesnych celebrytek, choć może tylko dlatego, że napisana została w 1987 roku.

sobota, 24 sierpnia 2013

Szkiełko i oko mówi o wierze

„Przez rozum do wiary. Fascynująca wędrówka” – Jacek Bacz

Książkę dostałem w prezencie – z wdzięczności i szacunku dla ofiarodawcy zabrałem się do niej w pierwszej wolnej chwili, zamiast odłożyć na półkę w oczekiwaniu dnia, w którym będę miał okazję sprezentować ją komuś innemu.
 
Wierzę w prawdziwość powiedzenia: „gdzie dwóch mówi to samo, to to nie jest to samo” (a przynajmniej nie musi), więc zacząłem od zorientowania się, kim jest autor dzieła ułatwiającego zrozumienie i uzasadniającego doktrynę i naukę Kościoła, broniącego chrześcijaństwa argumentami naukowymi i logicznymi. Ze sporym zaskoczeniem przyjąłem informację, że jest on… elektrykiem. Z tytułem doktorskim nawet, ale jednak. Nastąpiło swego rodzaju zderzenie: z jednej strony wyniesione z domu przekonanie podpowiadało mi, że książki naukowe albo popularnonaukowe piszą specjaliści, profesjonaliści w danej dziedzinie. Gdyby Jacek Bacz napisał podręcznik do elektryki, co może nawet zrobił, wszystko byłoby na swoim miejscu. Poza tym… elektrycy zajmujący się czymś innym niż elektryczność, budzą mój sceptycyzm właściwie automatycznie (złe wspomnienia po prostu, które nic wspólnego nie mają z autorem). A o teologii pisać powinni teologowie, o! Wydaje się, że podobny pogląd prezentuje też Jacek Bacz: „…odpowiedzialne mówienie i pisanie o religii wymaga kompetencji, jakich trudno oczekiwać od ludzi mających na głowie zupełnie inne sprawy”*. Z drugiej jednak strony zaufanie do wydawcy – jeśli katolickie wydawnictwo zdecydowało się książkę Jacka Bacza wydać, to może jednak autor ma coś ciekawego do powiedzenia na temat mariażu rozumu, chrześcijaństwa i wiary. I to przeważyło, więc z zainteresowaniem zacząłem czytać.

Zaczęło się ciekawie, bo – lakonicznym wprawdzie, ale jednak opisem odejścia autora od wiary, porzucenia katolicyzmu. Powrót, po latach, był nieco bardziej skomplikowany, bo wiódł przez lekturę Koranu, która nie sprawiła mu żadnych trudności, eksperymenty z hinduizmem, a nawet New Age (w jego wczesnej, rozwojowej wersji). Natomiast lektura Biblii, jak autor sam przyznaje, początkowo sprawiała mu wiele problemów, ewidentnie była wyzwaniem.
 
„Opisy wydarzeń nasyconych wymykającą się naturalnemu rozumowi, nieuporządkowaną cudownością były po prostu nie do zaakceptowania; samo przypuszczenie, że owe wydarzenia miały miejsce, było, mówiąc oględnie, intelektualną prowokacją”**.

Jacek Bacz prezentuje swoje wątpliwości, stawia wiele pytań. Z jego odpowiedziami, wnioskami, stwierdzeniami, przekonaniami można się zgadzać albo i nie, ale chyba nie to jest najważniejsze, żeby się z nimi (oraz samym autorem) utożsamiać i w pełnej zgodnie potakująco, acz bezrefleksyjnie kiwać głową, jak pluszowy piesek za szybą samochodu. „Przez rozum do wiary” to książka bardzo osobista, w pewnym sensie nawet intymna, a to oznacza, że podczas lektury, czytelnik ma sporą szansę na rozprawienie się ze swoimi wątpliwościami, na znalezienie odpowiedzi na pytania, które jego samego nurtują.

Oto kilka moich, które narodziły się w trakcie czytania, niezupełnie zgodnych z przekonaniami autora albo w ogóle przez niego nie podejmowanych: Czy rzeczywiście ocena religii na podstawie zachowania jej wyznawców MUSI być błędna? Czy nie świadczy o niej właśnie postawa wiernych? Czy przekonanie: „jeśli tylu ludzi uwierzyło, to coś w tym musi być, bo przecież oni wszyscy nie mogli się mylić” faktycznie jest argumentem sensownym, rozumowym? Przecież stosunkowo niedawne doświadczenie (Niemcy, Hitler, lata trzydzieste) dowodzi, że cały prawie naród można zmanipulować i otumanić, co nie przesądza jednak o słuszności idei, którą go otumaniono.

Bywa i tak, że wobec pewnych wydarzeń inne mamy wątpliwości, odmienne zajmujemy stanowisko. Ot, choćby rok 1917 i objawienia w portugalskiej Fatimie. Nie wpadło mi do głowy dociekać, czy zgromadzony tam tłum uległ hipnozie jakiegoś magika, czy może ludzie ci zmówili się i uzgodnili wcześniej swoje relacje. Jestem całkowicie przekonany, że rzeczywiście byli oni świadkami zjawiska nazwanego „tańczącym słońcem” – moje wątpliwości budzi jedynie tendencja do interpretowania jako epifanii (manifestacji obecności i mocy Bożej) każdego zjawiska, którego, być może jeszcze, nie potrafimy w żaden sposób wytłumaczyć.
Zastosowanie układu równań z jedną albo wieloma niewiadomymi do rozważań o Trójcy Świętej, choć zapowiadało się zabawnie, było tylko nużące.

Książka mnie wciągnęła, więc mógłbym tak długo…

Pytanie „dlaczego warto przeczytać »Przez rozum do wiary«?” jest w zasadzie tożsame z „dla kogo jest ta książka?”. Nie, nie sądzę, żeby na podstawie lektury ludzie niewierzący nawrócili się i doświadczyli łaski wiary (właśnie – łaski), ale… co ja tam wiem. Jest to raczej książka dla wątpiących i dociekliwych – to nie jest zakazane! – oraz wszystkich myślących chrześcijan, bo myśleć też wolno. To myślenie, rozum właśnie pozwala nam opuścić zaklęty krąg „religijnych analfabetów” (określenie Tomáša Halíka), co to wierzą żarliwie i gorliwie, tylko nie bardzo wiedzą w co albo „cosistów” (to też ksiądz Halík): ja tam w Boga chyba nie wierzę, ale przecież Coś tam nad nami musi być…

Czasem przekonania, które prezentuje autor, wydać się mogą czytelnikowi naiwne (np. zachwyt nad stwierdzeniem Chestertona, że bez Boga nie byłoby ateistów) albo irytujące ze względu na powierzchowne potraktowanie tematu, tym niemniej skłaniają one do myślenia i w tym ich wartość.

Masz wątpliwości – przeczytaj, może uda się je rozwiać. Nie masz żadnych wątpliwości – przeczytaj, uchroni cię to przed fanatyzmem. Wszystko już wiesz – przeczytaj upewnisz się, czy rzeczywiście masz rację.
Z Jackiem Baczem nie trzeba się zgadzać; wartość jego książki polega na pytaniach, jakie czytelnik stawia sobie sam oraz na postawie, jaką przyjmuje wobec odpowiedzi.

 

--
* Jacek Bacz, „Przez rozum do wiary. Fascynująca wędrówka”, WAM 2013, strona 43.
** Jacek Bacz, „Przez rozum do wiary. Fascynująca wędrówka”, WAM 2013, strona 26-7.

sobota, 17 sierpnia 2013

Wszystko ma swoją granicę...

…ale wygląda na to, że ludzka bezmyślność niestety nie. Co widać na obrazku.

 
Obrazek właściwie nie wymaga komentarza, ale na wszelki wypadek, dla osób ze słabszym wzrokiem, wyjaśnię: ten sam sprzedawca, ten sam towar (woda toaletowa Ferrari Black 125 ml), ten sam, identyczny opis – okazuje się, że nawet tego nie trzeba było zmieniać i… Za 39,00 złotych kupiło 548 osób, ale niższa cena, bo 35,00 złotych – skusiła zaledwie 62 osoby. Jak to możliwe? Wystarczyło wpisać, a następnie przekreślić, jakąś absurdalną, z sufitu wziętą cenę, w tym przypadku 95,00.
Sprzedawcy gratuluję znajomości ludzkiej natury. Kupującym (nie tylko wody Ferrari) życzę, żeby kiedyś wreszcie nauczyli się porównywać ceny, zamiast ekscytować jakimiś przekreślonymi cyferkami.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Ksiądz, którego da się czytać!

„Hurra, nie jestem Bogiem!” – Tomáš Halík

Książek napisanych przez katolickich księży jest mnóstwo. Książek napisanych przez katolickich księży, które warte są przeczytania i uwagi… nieco mniej. Książki czeskiego księdza, Tomáša Halíka polecam szczególnie i z pełnym przekonaniem.
Na okładce „Hurra, nie jestem Bogiem!” znaleźć można krótką, jednozdaniową uwagę reportera Mariusza Szczygła: „Od dawna zastanawiam się, czy ksiądz Halík na pewno wierzy w tego samego Boga, w którego wierzy się w Polsce”*. Kiedy przypominam sobie coraz częściej używane w Europie określenie „niechrześcijański polski katolicyzm”, Mariuszowi Szczygłowie miałbym ochotę odpowiedzieć, że chyba jednak nie.

„Hurra, nie jestem Bogiem!” to zbiór trzynastu tekstów Tomáša Halíka, pochodzących z różnych czasów i z różnych źródeł, są to bowiem referaty, wykłady, eseje; większość z nich, może wszystkie, już gdzieś, kiedyś pojawiły się drukiem.
W „Hurra, nie jestem Bogiem!” Tomáš Halík pisze o wierze bez sztandarów, o tym, że prawdziwie trwałe jest i może być tylko to co chwiejne, o poszukiwaniu nieznanego Boga, o wątpliwościach, o nadziei, o demokracji, o świecie, o Unii Europejskiej, o polityce, o tym, że katolikom wolno się śmiać… Oto kilka fragmentów:

„Abym uwierzył w waszego Odkupiciela, musielibyście bardziej wyglądać na odkupionych" - mówił Nietzsche”**.

„Boję się ludzi o niezachwianych przekonaniach, ponieważ czuję od nich chłód śmierci i wrogość wobec życia, wobec jego dynamiki, ciepła i różnorodności…”***.

„Wśród religijnych entuzjastów zawsze czuję się nieswojo. Kiedy przed laty obserwowałem pewnego duszpasterza młodych, jak w czasie wizyty papieża podaje z całą powagą swojemu stadku hasło do zespołowego skandowania: »Radujmy się wszyscy w Panu, przybył tatuś z Watykanu, hurra!«, czułem nieomal to samo co Józef K. podrzynany na ostatniej stronie »Procesu« Kafki kuchennym nożem w strahovskim kamieniołomie; tak jak gdyby wstyd miał mnie przeżyć”****.

Pozycja warta uwagi dla wszystkich czytelników z otwartą głową, ale nie dla tych, którzy przekonani są, że już od dawna siedzą na kolanach Pana Boga i wszystko wiedzą lepiej.

 

--

* Tomáš Halík „Hurra, nie jestem Bogiem!”, wyd. Agora SA 2013, tekst na okładce.
** Tomáš Halík „Hurra, nie jestem Bogiem!”, wyd. Agora SA 2013, tłum. Tomasz Dostatni OP, strona 87.
*** Tomáš Halík „Hurra, nie jestem Bogiem!”, wyd. Agora SA 2013, tłum. Juliusz Zychowicz, strona 42.
**** Tomáš Halík „Hurra, nie jestem Bogiem!”, wyd. Agora SA 2013, tłum. Andrzej Babuchowski,  strona 26.

piątek, 2 sierpnia 2013

Literatura... zapewne kobieca

„Słodko-gorzko - Opowiadania o miłości” – zbiór opowiadań

Jakaś redakcja jakiegoś periodyku. Naczelny przynosi redaktorom plik opowiadań i żąda napisania pokaźnej liczby podobnych, w określonym czasie. W tym momencie sytuacja się komplikuje, bo nie wiadomo, czy kolejne prezentowane w zbiorku opowiadania należą do tych wzorcowych, czy może już napisanych, czy może wcześniej napisanych, czy może przez kogoś zupełnie innego napisanych… Szybko przestałem próbować to rozwikłać i skupiłem się na samych opowiadaniach.
Ponad wszelką wątpliwość jest to tak zwana „literatura kobieca” (http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=68741 ) dla panien służących i to raczej z tych mniej rozgarniętych, dla których „Ordynat Michorowski” stanowi wyzwanie intelektualne wyraźnie przekraczające możliwości.

Oto w wielkim skrócie jedno z opowiadań: On i ona żyją ze sobą zgodnie i szczęśliwie od siedmiu lat, gdy nagle ona postanawia go porzucić, bo on słodzi herbatę, jak zwykle zresztą, dwoma łyżeczkami cukru. Dwa lata później ona wychodzi za mąż za innego. On, gdy się o tym dowiaduje, popełnia samobójstwo strzelając sobie w łeb przed ślubną limuzyną. Koniec opowiadania.

No… ja rozumiem… literatura kobieca nie zawsze bywa ambitna, ale to już chyba pewna przesada…

piątek, 19 lipca 2013

Mocno poniżej przeciętnej

„Maski” – Katarzyna Szewczyk, Jacek Skowroński

Zbiorek opowiadań (s-f i horrory), na które składają się: „Maski”, „Pod krzyżem świętego Andrzeja”, „Jej obraz”, „Krople lodu”, „Prawo ostatniej nocy”, „Labirynt” i „Wyspa”. Kupiłem je w jakimś pakiecie w BookRage (wersja elektroniczna) i chyba tylko dlatego nie żałuję za bardzo wydanych pieniędzy, bo kwota nie była poważna.
„Prawo ostatniej nocy” zawiera kilka dobrych momentów, ale reszta to produkcja dla niezbyt ambitnych czasopism kupowanych do podróży, które bez żalu zostawia się na ławce w przedziale, gdy pociąg staje na stacji.