wtorek, 21 lutego 2023

Fantastyka sprzed stu lat

 „W poszukiwaniu nieznanego Kadath” – H.P. Lovecraft

Randolph Carter z Bostonu (stolica stanu Massachusetts), jako doświadczony podróżnik senny, wędruje poprzez sny, swoje i cudze, by znaleźć tajemnicze miasto Kadath. W miejscu tym ma nadzieję spotkać bogów, zadać im pytanie, poprosić o pomoc.
Podczas tej niebezpiecznej podróży po fantastycznych krainach i światach, spotyka Carter zugi, Nyarlathotepa (pełzający chaos), ghoule, bitną armię rozmownych kotów, skaczących z dachów co wyższych domów wprost na ciemną stronę Księżyca oraz mnóstwo innych stworów.

Powieść (raczej dłuższe opowiadanie) z kluczem, który ujawniony zostaje pod koniec poszukiwań Cartera.
Autor ewidentnie inspirował się twórczością Lorda Dunsany'ego znanego też jako Edward John Moreton Drax Plunkett.
Fantastyka z elementami horroru i fantasy, sprzed stu lat. Dziś to tylko intrygujący język, niesamowita wyobraźnia Lovecrafta i ciekawostka historyczna.

czwartek, 16 lutego 2023

Takie były kryminały... kiedyś

 „Pod szlachetnym koniem” – Joe Alex

Zbiór opowiadań kryminalnych sprzed wielu lat, polskich autorów, którzy posługiwali się „zagranicznymi” pseudonimami: Joe Alex (Maciej Słomczyński), Maurice S. Andrews (Andrzej Szczypiorski), Noël Randon (Tadeusz Kwiatkowski). Opowiadania to kolejno: „Niechaj odnajdą swoich wrogów”, „Śledztwo przy ulicy Laos”, „Weekend w pensjonacie Cyprys” i „Pod Szlachetnym Koniem”.
Pamiętam powieść Joe Alexa „Piekło jest we mnie” i wydaje mi się, że opowiadanie „Niechaj odnajdą swoich wrogów” jest tej powieści znacznie skróconą i uproszczoną wersją. Ale tak czy inaczej – niezłe; przypomina czasy, w których kryminały Joe Alexa czytywałem namiętnie, a niektóre z nich po kilka razy.

Pierwsze opowiadanie, „Niechaj odnajdą swoich wrogów” – na pokładzie samolotu lecącego z Johannesburga do Londynu z kilkoma pasażerami zasztyletowany został przedstawiciel handlowy kopalni diamentów, Richard Knox. Tym samym lotem podróżowała była żona ofiary, mężczyzna zwolniony w dniu wylotu z więzienia, tancerka, bokser oraz detektyw amator i współpracownik Scotland Yardu, Joe Alex, który rozwiązuje zagadkę w godzinę lub coś koło tego.

„Śledztwo przy ulicy Laos” – w pensjonacie przy rue de Laos zamordowano w wannie, ciosem noża, młodą, ładną kobietę dość swobodnych obyczajów, Marię Van. Zbrodnię mogła popełnić tylko jedna z kilku osób. Inspektor, Francuz Garnet, przewidując, że może sobie z tą sprawą sam nie poradzić, prosi o pomoc Anglika Willburna, niegdyś legendarnego brytyjskiego łowcę przestępców, obecnie na emeryturze.
Istota problemu polega na tym, że wszystko rozegrało się na przestrzeni kilkunastu metrów i w ciągu około dwudziestu minut. Poza tym prawie wszyscy kłamią.

„Weekend w pensjonacie Cyprys” – paryżanka, Alicja Cortier, dość nieoczekiwanie postanawia spędzić weekend w miejscowości, wydawałoby się, przypadkowej, więc wysiada z pociągu w niewielkiej miejscowości Bleucamp. Jest przed sezonem i jedynym pensjonatem, w którym zgodzili się ją przyjąć, niezbyt chętnie zresztą, okazał się „Cyprys”, prowadzony przez starszą kobietę, Helenę Morissot. Trzyletni pensjonat jest stosunkowo nowy, jest to prezent od kochającego syna, znanego aktora, dla matki. Poza właścicielką przebywa w nim jej synowa, Flora Morissot, tancerka, Teresa Fortin oraz pokojówka, młodziutka i atrakcyjna Zuzanna Leroux.
Następnego dnia Helena Morissot, jej synowa, Flora i Teresa Fortin, znalezione zostają martwe – zamordowano je nocą w odstępie wielu godzin. Pokojówka, Zuzanna, jest ranna i nieprzytomna, natomiast Alicja Cortier zniknęła; ktoś widział ją na dworcu, ale....
Śledztwo prowadzi inspektor George Randôt z Tulonu.

„Pod Szlachetnym Koniem” – opowiadanie, które zapewne jest żartem albo specyficzną zabawą logiczną. W pensjonacie (tak, znowu pensjonat) „Pod Szlachetnym Koniem” stracił życie Jim Harlow. O zabójstwie zawiadomiła sierżanta Kleffa osoba, twierdząca jednocześnie, że to ona jest sprawcą. Sierżantowi na pomoc przybywa Sherlock Holmes, Herkules Poirot, Charlie Chan i August Dupin, a wszystko dzieje się na poważnie.

Zbiorek stanowi całkiem niezłą rozrywkę, ale styl pisania kryminałów z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych nie każdemu musi przypaść do gustu. W opowiadaniach nie ma opisów, pokomplikowanych relacji międzyludzkich, rozbudowanych portretów psychologicznych, dziesiątków wątków pobocznych. Prawie wszystko związane jest w nich z morderstwem i rozplątywaniem zagadki kryminalnej.


czwartek, 9 lutego 2023

Bo lepiej nie będzie już nigdy

 „Drugie życie pana Roosa” – Håkan Nesser

Powieść obyczajowa z niewielkim, a nawet wręcz śladowym, wątkiem kryminalnym, który pojawia się w niej w jej połowie albo prawie. Wydaje mi się, że „Drugie życie pana Roosa” to kryminał w najmniejszym stopniu, ze wszystkich powieści Håkana Nessera z komisarzem Barbarottim w roli głównej.

Dwa wątki, dwoje głównych bohaterów dramatu. No, może troje, bo trochę też komisarz policji Gunnar Barbarotti (to miał być żart, ale nie do końca).

Ante Valdemar Roos, lat prawie sześćdziesiąt, od dwudziestu ośmiu lat księgowy w fabryce termosów. Drugie małżeństwo, zawarte jako swego rodzaju układ, znany i akceptowany przez nich oboje, o którym się jednak głośno nie mówi: on jest za stary, ona za gruba. Z synem z pierwszego związku właściwie nie utrzymuje kontaktu. Druga żona wniosła do ich rodziny, poza nadwagą, dwie córki, które ojczyma lekceważą i doją z forsy. Nesser bardzo się starał, i to mu się w pełni udało, pokazać życie pana Roosa jako smutne, beznadziejne, bezsensowne i tak nijakie, że tylko w łeb sobie strzelić; o czym Ante Valdemar Roos czasem myśli, a jego ojciec zrealizował.

Wyjął kupon Lotto i zasiadł przed telewizorem.
W tamtej chwili Ante Valdemar Roos ledwie przypuszczał, że jego życie stoi przed radykalną i brzemienną w skutki zmianą. Przez kolejne cztery tygodnie ta śmieszna myśl będzie się od czasu do czasu pojawiać w jego głowie i za każdym razem będzie się do niej uśmiechał, mając do tego pełne prawo. To jego ojciec zaczął typować te same liczby. Zanim się powiesił, poszedł do sklepu z artykułami tytoniowymi na Gartzvägen w K. i skreślił te same od ośmiu lat liczby. Był tam każdej środy przed osiemnastą. Czasami Valdemar mógł mu towarzyszyć.
- To, co zwykle? - pytał flegmatyczny sprzedawca Pohlgren.
- To, co zwykle - odpowiadał ojciec.
Z obserwacji Valdemara wynikało, że większość grających próbowała szczęścia, typując pięć lub osiem zakładów albo grała systemem, ale Eugen Roos zadowalał się tylko jednym zakładem.
- Prędzej czy później, mój chłopce - wyjaśniał ojciec - prędzej czy później zostaną wylosowane. Kiedy człowiek będzie się tego najmniej spodziewał. Chodzi o to, żeby mieć cierpliwość.
Cierpliwość.
Po śmierci ojca zwyczaj przejął Valdemar i już w środę po wypadku poszedł do Pohlgrena, zakreślił liczby na kuponie i zapłacił czterdzieści óre, bo tyle to wtedy kosztowało. A potem kontynuował: tydzień za tygodniem, rok za rokiem.
[…]
Te same liczby od 1953 roku. Czasami zastanawiał się, czy to nie jest jakiś światowy rekord. Mimo wszystko, jakby na to nie patrzeć, chodziło przecież o ponad pięćdziesiąt lat, szmat czasu. Dziwne, że ani on, ani jego ojciec nigdy nie wygrali nawet korony. Dwadzieścia dwa razy miał dziewiątkę, trzy razy dziesiątkę, ale nigdy nie przekładało się to na wygraną*.

Drugą bohaterką jest młoda narkomanka, Anna Gambowska, Szwedka polskiego pochodzenia. Poznajemy ją, gdy szykuje się do ucieczki z ośrodka odwykowego Elvafors. Anna zgłosiła się na leczenie dobrowolnie, a nawet z nadzieją. Moralny kac dopadł ją, gdy ukradła matce cztery tysiące koron, pieniądze z trudem uciułane na rower dla brata.

Nie wszystko w ośrodku w Elvafors było złe. Na pewno na początku Sonja Svensson miała słuszną wizję - to było dla Anny jasne. Ale im dalej była od narkotyków, tym wyraźniej widziała niedociągnięcia. Nikt z personelu nie miał wykształcenia; wszystkie osoby były eksnarkomankami albo dobrymi przyjaciółkami Sonji, dwie jej krewnymi. Nikt nie mógł mieć odmiennego zdania, jeśli chodziło o terapię - najlepiej wszystko wiedziała Sonja. Wprawdzie zawsze udawało jej się sprawić, by myślano, że wszelkie działania są dla wspólnego dobra i że wszyscy uczestniczą w podejmowaniu decyzji. Ale od tego było daleko. To Sonja decydowała, a grupa miała się wszystkiemu podporządkować. Jeśli nie chciało się w czymś uczestniczyć - nie miało się ochoty oglądać tej czy innej telenoweli albo nie było się zainteresowanym grą w chińczyka - odbierano to jako dziwne zachowanie i oznakę nawrotu. Może nie oznakę nawrotu nałogu, ale oznakę powrotu do zachowań, które mogą do niego doprowadzić, a zatem, które trzeba ukrócić. Pewnego rodzaju terror większości, pomyślała Anna, a to raczej nie było pierwotne założenie**.

Ante Valdemar Roos w końcu wygrywa sporą sumę. Anna Gambowska opuszcza Elvafors. Spotykają się i w życiu każdego z nich pojawia się druga szansa, jakby nowe rozdanie, jednak nie wiadomo, czy będą w stanie z niego skorzystać i ewentualnie w jakiej mierze.
W drugiej połowie powieści pojawia się trup i staje się ona kryminalna – w niewielkim stopniu. Przede wszystkim jest to książka o relacjach międzyludzkich, o samotności, o niespełnionych potrzebach. Lektura rodzi wiele pytań, choćby o własne miejsce w życiu, o jego jakość czy sens. Starszym czytelnikom zapewne wpadnie do głowy pytanie, co ja bym zrobił, co zmieniłoby się w moim życiu, gdybym w podeszłym wieku wygrał w Lotto dużą sumę; wygrał wtedy, kiedy na (prawie) wszystko jest już za późno…




---
* Håkan Nesser, „Drugie życie pana Roosa”, przekład Patrycja Włóczyk, wyd. Czarna Owca, 2011, rozdział 2.
** Tamże, rozdział 4.

niedziela, 5 lutego 2023

Górny Śląsk z bliska i z daleka

 „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” – Zbigniew Rokita

Zbigniew Kadłubek nazwał Ślązaków osiadłymi nomadami: tkwią w jednym miejscu od tysiąca lat, zmieniają się tylko kraje, w których przychodzi im tkwić.

Rodzina mieszkała w tej samej chałupie, w tej samej wsi od pokoleń, tylko ta wieś i chałupa czasem były w tym państwie, czasem w innym. Bywało i tak, po kolejnych zmianach dziejowych, że chałupa była w Niemczech, ale wychodek w Polsce… albo odwrotnie.

Ta książka pojawiła się kilkadziesiąt lat za późno, może nawet ze sto. Za późno – jak sądzę – żeby zmienić przekonania budowane przez propagandę tej lub innej władzy (od Polski porozbiorowej do dziś). Ale… może nie mam racji. Drugi raz za późno, bo kogo to jeszcze obchodzi? To znaczy obchodzi, choćby mnie i nie tylko, ale coraz więcej ludzi zainteresowanych jest raczej fantastycznym wzrostem cen (margaryna, która w ubiegłym tygodniu kosztowała 1,99 dziś jest w cenie 2,99), niż przebiegiem granic historycznego Górnego Śląska (z Opolem) lub granicy między Zagłębiem Dąbrowskim a Górnym Śląskiem. Tu też chciałbym nie mieć racji.

„Kajś” formalnie rzecz biorąc jest reportażem, który według stosunkowo nowej mody opisuje historię poprzez prezentację losów własnej rodziny. Książka składa się przede wszystkim z dwóch części. Pierwsze rozdziały są głównie historyczne. Dalej zajmuje się Rokita kwestiami tożsamości Ślązaków.

W jednym się z autorem nie zgadzam – z jego przekonaniem o wyjątkowości pewnych sytuacji; nie jest prawdą, że dotyczyły one tylko mieszkańców Górnego Śląska. Jakiś dziadek lub teść w Wehrmachcie pojawia się i w mojej rodzinie, emigracja zarobkowa do Niemiec – także, konflikty (po drugiej wojnie światowej) między „tubylcami”, a przesiedleńcami ze wschodu lub Polski centralnej, znam z własnego doświadczenia.

Sporo jest w „Kajś” odkłamywania historii albo przynajmniej prób jej oceny z innego punktu widzenia. Przykład pierwszego. W okolicach Mysłowic, Jaworzna i Sosnowca, miał się rzekomo znajdować punkt styku granic trzech zaborów.

Na mysłowickim brzegu kilkanaście lat temu tutejsze władze umieściły obelisk, napis zaczynał się od słów: „W miejscu, w którym niegdyś stykały się granice trzech zaborów…”. Wśród miejscowych podniosło się larum, że Górny Śląsk pod zaborami nigdy nie był, że prędzej już Ślązacy byli zaborcami i w armiach pruskiej czy austriackiej Rzeczpospolitą rozbierali, a obelisk to próba polonizacji.

Przykładem drugiego może być kwestia Powstań Śląskich, bo raczej nie było ich trzy (lokalne mordobicia propaganda nazwała powstaniem), a to jedno też nie bardzo było powstaniem, bo raczej puczem. Polska referendum spektakularnie przegrała (w Opolu za Niemcami głosowało 95 procent mieszkańców), a korzystniejszy podział spornego terytorium został po prostu wymuszony.

Pewną zaletą książki jest humor autora, ale… jak by to bardzo łagodnie określić… jest on nienachalny. 
Dzięki „Kajś” Polacy dowiedzą się może, że Górny Śląsk jest spójną całością tylko z ich mocno odległej perspektywy, bo w rzeczywistości Śląsk gliwicki czy katowicki, to światy mocno odmienne. Jest tych światów zresztą więcej. 
Warta uwagi jest też kwestia rabunkowej polityki PRL-u na tych terenach – z niektórymi konsekwencjami region będzie się zmagał jeszcze dziesiątki lat.
Dobrym pomysłem było wzbogacenie książki o reprodukcje starych fotografii. Może mniej starych pocztówek, a znacznie bardziej tych, pochodzących z rodzinnego archiwum autora i Śląskiej Biblioteki Cyfrowej. Szkoda tylko, że ich tak mało. Młoda Else Kieslich może nie jest oszałamiająco piękna, ale strój, tak odmienny od tych, które znam ze swojego regionu, sam w sobie jest ciekawy.

Zbigniew Rokita jest laureatem tegorocznej nagrody Literackiej Nike i prawdopodobnie gdyby nie to, zapewne nie znalazłbym jego książki – nie szukałem przecież jakiegoś „Kajś”, a i stosunkowo młody dziennikarz (1989) nie był mi znany. Zastanawiam się tylko, czy nagroda Literacka przyznana została za wartości literackie tej jego książki, czy raczej jednak merytoryczne…

środa, 1 lutego 2023

Smutek i umorzona sprawa

 „Rzeźniczka z Małej Birmy” – Håkan Nesser

Mała Birma, bo jest i Wielka Birma, to niewielkie gospodarstwo. Droga wiodąca do nich nazywana jest drogą birmańską. 
Wiele lat wcześniej Ellen Helgesson z domu Bjarnebo zamordowała w Małej Birmie męża. Uderzyła go młotem kowalskim, a następnie poćwiartowała zwłoki, co nie było dla niej, jako zawodowej rzeźniczki, wielkim wyzwaniem. Ellen Bjarnebo, bo wróciła do panieńskiego nazwiska jeszcze przed rozprawą w 1989 roku, odsiedziała swoją karę w więzieniu, a po jego opuszczeniu wróciła do Kymlinge i  związała się z Arnoldem Morinderem. Nie minął nawet rok, jak i ten jej partner zniknął bez śladu. Wybrał się po gazetę i nie wrócił. Ellen po trzech dniach zawiadomiła policję o jego zaginięciu. Policja znalazła na bagnach jego motorower, ale to wszystko.

Pięć lat później komisarz Asunander, który powinien wkrótce przejść na emeryturę, zleca Gunnarowi Barbarottiemu, żeby raz jeszcze przyjrzał się nierozwiązanej zagadce zaginięcia Morindera. Barbarotti, któremu niedawno zmarła żona, podejrzewa, że szef kazał mu się zając tą sprawą, żeby wyciągnąć go z depresji, a może też sprawdzić, czy Barbarotti w ogóle nadaje się jeszcze do pracy w policji.

„Rzeźniczka z Małej Birmy” Håkana Nessera jest przede wszystkim powieścią obyczajową. Kiedyś nazywało się takie dramatami społeczno-obyczajowymi. Wątek kryminalny zajmuje jakieś trzydzieści procent zawartości, ale właściwie i bez niego, historia ta byłaby równie ciekawa – jeśli czytelnik czegoś takiego właśnie się spodziewa i oczekuje. Najważniejsze wydają się w tej historii relacje międzyludzkie oraz… smutek egzystencjalny.
Klimat, nastrój powieści, można w moment poznać i bardzo precyzyjnie określić, dzięki zaledwie kilku zdaniom koleżanki Barbarottiego z komisariatu, Evy Backman:

Co jest z nami, ludźmi? - pomyślała Eva Backman. Wydajemy się nieprzygotowani do tego świata. Cały czas gaśniemy, właśnie na tym upływa nam życie.
Na gaśnięciu, kłótniach i wzajemnym niezrozumieniu.
A potem umieramy.
Za wcześnie albo za późno.
[...]
Eva Backman zaczęła płakać, ponieważ nagle zdała sobie sprawę, że jest równie nieprzygotowana do tego świata jak wszyscy inni.
To nie umarłych opłakujemy, pomyślała. Opłakujemy nas samych.
Nie śmierć, lecz życie*.

W każdym razie jest to wyjątkowo specyficzny kryminał, podobny do innych powieści tego autora z serii o komisarzu Barbarottim, ale z jego polecaniem byłbym wyjątkowo ostrożny, bo przyzwyczajeni jesteśmy, nawet w kryminalnych powieściach innych pisarzy skandynawskich, do zdecydowanie bardziej dynamicznej akcji, jakichś pościgów, strzelanin, nagłych i dramatycznych zwrotów akcji, spektakularnego odkrywania prawdy i w ogóle… większej dawki życia. W „Rzeźniczce z Małej Birmy” policjanci sprawiają wrażenie urzędników i ważniejsze są ich sprawy prywatne niż prowadzone dochodzenia. Te ostatnie wydają się zaledwie tłem do psychologii związków. Fakt, że rozwiązanie zagadki rzeźniczki (momentami historia opowiadana jest z jej punktu widzenia) okazało się ogólnie przewidywalne, też mi nie przeszkadzał. Dobra powieść, mało sensacyjny kryminał.



---
* Håkan Nesser, „Rzeźniczka z Małej Birmy”, przeł. Maciej Muszalski, wyd. Czarna Owca, 2015, s. 100-101.