środa, 26 września 2018

Rdzenni Amerykanie i kasyna


„Demaskator” – John Grisham

Lacy Stoltz z Komisji Dyscyplinarnej Sędziów oraz jej współpracownik i partner, Hugo Hatch, przyjmują skargę przeciwko sędzi Claudii McDover. Autorem skargi oraz inicjatorem całej afery jest Greg Myers, adwokat pozbawiony uprawnień, pozyskujący informacje od tajemniczego „kreta”, osoby będącej blisko McDover.  Myers zarzuca sędzi McDover korupcję, stronniczość, matactwa prawne, skazanie niewinnego człowieka, uwalnianie ewidentnie winnych i inne działania mniej lub bardziej powiązane z budową i działaniem wielkiego kasyna na ziemi należącej do plemienia Tappacola.

Przy okazji dowiedziałem się, że w Ameryce jest zarejestrowanych ponad 550 plemion, które na swoim terenie dysponują znaczną autonomią. Poza tym, że czerwonoskórzy nazywają sami siebie Indianami i wyśmiewają białych, którzy wymyślili określenie „rdzenny Amerykanin” i bardzo pilnują, żeby tylko takiego używać, przynajmniej oficjalnie.

Lacy Stoltz, przez chwilę z Hatchem, a dalej już sama, zbiera dowody przeciwko bezwzględnej i cynicznej Claudii McDover, wykraczając często i niebezpiecznie poza kompetencje zatrudniającej ją instytucji. Po śmierci Hugo, partnera Lacy, ojca czwórki dzieci, kochającego męża itd., wiadomo już jest w zasadzie, jak potoczy się dalsza akcja powieści.

To mocno odmienna książka Grishama, różniąca się wyraźnie od „Firmy” albo „Klienta”. W „Demaskatorze” nie ma batalii sądowych, za to jest krwawa wojna ze zorganizowaną przestępczością i skorumpowanymi przedstawicielami prawa i władzy, także tej plemiennej. Myśl przewodnia: dla pieniędzy ludzie są gotowi zrobić wszystko.

„Demaskatora” do arcydzieł Grishama nie zaliczyłbym. Powieść jest trochę zbyt długa, a wątki mało ważne, zajmują w niej zbyt dużo miejsca. Tym niemniej to jednak Grisham, więc opowieść i tak jest lepsza od setek innych powieści sensacyjnych.

piątek, 21 września 2018

Obłęd pogoni za szczęściem


„Miłość i inne deliria” – Mika Dunin


Zgodnie ze słownikiem PWN przekonanie, to zdanie oparte na przeświadczeniu o prawdziwości, słuszności czegoś. Przekonaniami posługujemy się wszyscy i jest to normalne, naturalne, powszechne i powszednie. Posługiwanie się przekonaniami upraszcza życie – ale uwaga! – „upraszcza” nie zawsze oznacza „ułatwia”, bo czasem jest wręcz przeciwnie. Zanim jednak powiążę temat przekonań z najnowszą książką Miki Dunin, pozwolę sobie jeszcze na cytat i… swego rodzaju mądrość środowiskową.

Ludzie są bardzo przywiązani do swoich przekonań. Nie dążą do poznania prawdy, chcą tylko pewnej formy równowagi i potrafią zbudować sobie w miarę spójny świat na swoich przekonaniach. To daje im poczucie bezpieczeństwa, więc podświadomie trzymają się tego, w co uwierzyli[1].

W środowisku, w którym się obracam, często można usłyszeć powiedzenie: „ludzie zdrowi psychicznie, normalni, trzeźwo myślący, mają przekonania zbudowane na wiedzy i doświadczeniu; pozostali mają przekonania… zamiast wiedzy i doświadczenia”. Zabawne? Chyba jednak nie bardzo.

Miałam dziesięć lat, gdy zostałam kurwą. Nie bardzo wiedziałam, co to znaczy ani że przywrze do mnie na ćwierć wieku. Rozumiałam jednak, że to ważne. Oznajmił mi to mój ówczesny bóg, mój ojciec[2].

Oj, oberwie się autorce za „Miłość i inne deliria”, oberwie i to solidnie… Mika Dunin rozwala w drobiazgi kilka przekonań i to tych z gatunku fundamentalnych raczej. Takich prawd, które wygłasza się po słowach „wszyscy wiedzą, że…”, „prawda jest taka, że…”, czy podobnych. Nie lubimy, żeby odbierano nam poczucie bezpieczeństwa i równowagi (proszę raz jeszcze przeczytać słowa Laurenta Gounelle) i to tak bardzo brutalnie, bez kompromisów i znieczulenia, jak walnięcie pięścią między oczy.

Dobrze byłoby, gdyby czytelnik, otwierając książkę, zdał sobie sprawę, że staje oto w punkcie zwrotnym życia – jeśli ją przeczyta, nic już nie będzie takie samo bez względu na to, czy wróci do swoich wygodnych, cieplutkich, bezpiecznych, upraszczających codzienną egzystencję przekonań, czy zdecyduje się i odważy na rzetelne wietrzenie swoich poglądów, na mnóstwo pytań, które odtąd zaczną się pojawiać, pytań o to, skąd wiem to, co wydaje mi się, że wiem. Wtedy może okazać się, że niektóre moje „prawdy życiowe”, to jedynie odziedziczone po babci fantazje albo… lęki.

Jedna z wielu rozmów z Mądrym Człowiekiem. O rzeczach ważnych:
- Ja sobie nie mogę poradzić z byciem puszczalską!
-Sama się dziwię, że te słowa wypadły mi z ust. Przed nikim bym sobie na coś takiego nie pozwoliła, tym bardziej, że to była najpilniej strzeżona tajemnica, nikt nie miał prawa się dowiedzieć
[…]
I tak zamykam ten przeciągnięty do niemożliwości rozdział w moim życiu. Wystarczyło powiedzieć to na głos. Wystarczyło usłyszeć, że ktoś tak nie uważa, ale nie, że mnie pociesza w tani sposób, fałszywie. On przeprowadził logiczny wywód, udowodnił mi. Sama sobie udowodniłam. I dlatego uwierzyłam. Skończyło się. Jeden mężczyzna klątwę nałożył. Inny ją zdjął[3].

 Wydaje mi się, że najbardziej zaskoczeni będą mężczyźni – ci, którzy odważą się sięgnąć po książkę ze słowem „miłość” w tytule. Kobiety do wielu rzeczy, spraw, zdarzeń, przeżyć, mogą się nie przyznawać, ale jednak posiadają (czasem) elementarną ich świadomość. Mężczyźni – nie. Wychowani przez matki – bo ojciec zajęty był karierą, robieniem pieniędzy, graniem w piłkę z kolegami lub piciem piwa – gubią się zupełnie po zderzeniu z prawdą o uczuciach, związkach, rodzinie, odpowiedzialności, seksie…












[1] Laurent Gounelle, „O człowieku, który chciał być szczęśliwy”, Świat Książki, 2010, tłum. Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, s. 49.
[2] Mika Dunin „Miłość i inne deliria”, wyd. Muza, 2018, s. 11.
[3] Tamże, s. 303-305.

wtorek, 18 września 2018

Dwa naciągane opowiadania


„Podwójne zabójstwo” – Jonathan i Faye Kellerman

Wspólne dzieło małżeństwa Kellermanów zawiera dwa opowiadania. Akcja pierwszego dzieje się w Bostonie, a drugiego w Santa Fe.

Po emocjonującym meczu koszykówki Julius bawi się w dyskotece, jak zresztą wielu innych zawodników szkolnych drużyn. W pewnym momencie padają strzały, Julius – lokalny gwiazdor kosza – nie żyje. Wiadomo, kto strzelał, znaleziona została broń, a więc wszystko dobrze się układa – z punktu widzenia detektywów – ale tylko do sekcji zwłok, kiedy to okazuje się, że Julius wcale nie umarł od ran postrzałowych.
Wątpliwości natury moralnej rodzi gra dwojga gliniarzy (partnerów prowadzących śledztwo), którzy chłopaka, który strzelał, oskarżają o zabójstwo, wiedząc, że go nie popełnił i że taki zarzut nie utrzyma się w sądzie.

Akcja opowiadania drugiego rozgrywa się w idyllicznym Santa Fe. Znanemu, bogatemu, acz powszechnie nielubianemu marszandowi, w jego galerii ktoś rozwalił głowę jednym z eksponatów. Partnerzy, Steve Katz i Darrel Dwa Księżyce, szukają zabójcy i motywu.
Koniec tej historii pojawia się niespodziewanie i nie całkiem jest jasny i sensowny.

czwartek, 13 września 2018

Perry Mason w dziwnej roli


„Sprawa fałszywego obrazu” –  Erle Stanley Gardner

Lubię historyjki z Perry Masonem, wiecznie uśmiechającą się i wyraźnie w nim zakochaną Dellą Street, przemęczonym i niewyspanym agentem Drake’m, ale ta akurat pozycja była jedną z gorszych. W sumie trudno się dziwić – to sześćdziesiąty szósty tom cyklu z adwokatem Masonem.

Początek jest mętny i pozostawia niesmak. Jeden handlarz obrazów zarzuca drugiemu nieuczciwość, ale nie wprost, ale przez podstawioną osobę, która zresztą dostaje polecenie, by wiadomość w określony sposób przekazać dalej. Marszand zjawia się u adwokata wściekły, bo takie pomówienie godzi w jego pozycję zawodową. W tym momencie Mason udziela mu dziwnej rady – sugeruje mianowicie wmanipulowanie w cała aferę nabywcę obrazu. To on, a nie sprzedawca, ma grać rolę pokrzywdzonego. Takie to trochę… hm… nieetyczne.

Adwokat Perry Mason angażuje się w tę dziwaczną historię wyjątkowo – może ze względu na urok dawnej modelki, Maxine. Broni jej też z determinacją, ryzykując własną reputację i pieniądze, gdy Maxine zostaje oskarżona o zabójstwo Collina Duranta, też marszanda, którego zwłoki znaleziono w jej mieszkaniu.

Dobry fragment książki to ten, w którym Mason rozgramia świadków oskarżenia podczas przesłuchania wstępnego. Oczywiście te fajerwerki intelektu, złośliwości i ośmieszania ludzi nie mają nic wspólnego z polskim systemem prawnym (czy z obecnym amerykańskim – też nie jestem pewien), ale czytało się nieźle.
Zakończenie, czyli wyjaśnienie całej tej zagadki kryminalnej jest pokomplikowane i mało wiarygodne. 

Ostatecznie książkę można sobie darować.

niedziela, 9 września 2018

Socjalistyczna fantastyka dziś


„Próg nieśmiertelności” – Krzysztof Boruń

„Katar” Lema, jako powieść będąca połączeniem kryminału i fantastyki, przetrwał próbę czasu znakomicie. „Próg nieśmiertelności” poradził sobie z czasowym wyzwaniem nieco gorzej. „Zgniły Zachód”, jaki w połowie lat siedemdziesiątych starał się wykreować autor (łącznie z nazwiskami), dziś może wydawać się nieco naiwny, może momentami nawet zabawny, jednak sama fabuła, pomysł, idea, myśl przewodnia jest intrygująca nadal.

José Braga był kiepskim pisarzem, pijakiem, w ogóle mało ciekawym typkiem. Jego bardzo nielicznymi dziełami, jeśli tak to można nazwać, nikt się nie zachwycał, ani nawet interesował, może i miał jakieś tam zalążki talentu, ale w tych warunkach… Żona się z nim rozwiodła, zabrała syna; później raz jeszcze wyszła za mąż za zamożnego pana De Limę.
Braga zachorował na raka i wylądował w dziwnym Instytucie Burta, prowadzonym przez niejakiego Bonnarda, który sukcesywnie zmieniał placówkę medyczną w naukowo-badawczą. Tam też José Braga zmarł, zapisując Instytutowi w testamencie wszystkie swoje książki, także te, które jeszcze wydane nie zostały. Wtedy zaczęły się problemy. Instytut, w osobie Bonnarda, wypuszczał na rynek wydawniczy kolejne książki Bragi, których rękopisy ponoć posiadał, książki coraz lepsze, zdobywające uznanie, bestsellery. Oczywiście przynosiło to Instytutowi Burta duże pieniądze.

Wtedy była żona Bragi uznała, że to jej i synowi należą się tantiemy i wynajęła adwokata – notabene powieść to jego relacja pisana w pierwszej osobie – by zakwestionował testament znanego teraz pisarza. Oczywiście tylko w interesie dziecka wymyśla nieprawdopodobne historie, że Bonnard zabił Bregę, a jeśli nie zabił to przynajmniej eksperymentował na nim, doprowadzając do śmierci (tak, tak, chciwość ludzi z krajów kapitalistycznych potrafi być potworna) i żąda, by adwokat wystąpił o ekshumację zwłok i ich zbadanie.

Zanim do tego doszło pan De Lima dokonał ciekawego odkrycia, dzięki któremu od razu stało się jasne, jak się to wszystko skończy, a mianowicie zauważył, że w jednej z książek Braga opisał dokładnie uliczkę i drzewa na niej, ale… drzewa, które zasadzono dwa lata po jego śmierci, pisarz nie mógł ich widzieć.

Dusza i ciało, Eros i psyche… Co dzieje się z duszą/osobowością człowieka po jego śmierci? A może dałoby się ją jakoś zachować poza ciałem albo przeszczepić w inne ciało?

sobota, 8 września 2018

Norweg w krainie kangurów


„Człowiek nietoperz” – Jo Nesbø

Żyję na tym najpiękniejszym ze światów tak długo, że pamiętam jeszcze modę na prozę iberoamerykańską, która nawiedziła Polskę dawno, dawno temu. Żadne tam „książki pisarzy iberoamerykańskich”, mowy nie ma, koniecznie należało mówić i pisać o „prozie iberoamerykańskiej”, inne określenia nie wchodziły w grę i zdradzały buractwo. Z czasem mocno się uspokoiło i obecnie zainteresowanie budzi trzech-czterech takich autorów, a reszta… zaginęła gdzieś w polskiej świadomości czytelniczej.
Po latach naszła moda na powieści sensacyjne pisarzy skandynawskich. Ich jakość nie miała wielkiego znaczenia, ważne żeby autor miał w nazwisku jakąś egzotyczną dla nas, skandynawską literę. Znakomicie ośmieszył ten trend lub nawet manię Remigiusz Mróz, pisząc pod pseudonimem Ove Løgmansbø; choć nie jestem  pewien, czy taki właśnie cel mu przyświecał.

Ja rozumiem, że „Człowiek nietoperz” to pierwsza książka cyklu o norweskim policjancie alkoholiku, Harrym Hole, ale nawet jeśli kolejne są o pięćdziesiąt procent lepsze, to i tak żadne to delicje. Fabuła – moim zdaniem – niepotrzebnie pokomplikowana i jakoś nieprzekonująca. Lokalizacja akcji w Sydney wydaje mi się próbą łapania za ogony kilku srok na raz. Bo to i powieść sensacyjna, i wgląd w rozliczne konflikty rasowe, społeczne, ekonomiczne i inne, dotykające zróżnicowane społeczeństwo Australii, i wątki romansowe…

Harry Hole zjawia się w Sydney, by wesprzeć miejscową policję w śledztwie w sprawie śmierci swojej rodaczki, Inger Holter, atrakcyjnej blondynki. Lokalny szef policji wyraźnie nie jest wizytą Harry’ego zachwycony i zapowiada mu, że może się przyglądać śledztwu z daleka, żeby czegoś nie popsuć, a już na pewno mowy nie ma o jakichkolwiek działaniach śledczych z jego strony. Oczywiście Hole ma to w nosie i wraz z detektywem Andrew Kensingtonem, Aborygenem, rozwiązuje zagadkę seryjnych morderstw kobiet o białych włosach. Kapitalne! I to człowiek obcy, który nie zna miasta, kraju, środowisk, układów, ma trudności w porozumiewaniu się, nie wie nawet, że w Australii obowiązuje ruch lewostronny.

Ostatecznie książka nie jest bardzo zła, ot, taka sobie, przeciętna, tym niemniej bez żalu i straty można ją sobie darować.

czwartek, 6 września 2018

W Paryżu ciągle pada deszcz

„Maigret i widmo” – Georges Simenon

Lognon, znany z innych powieści Simenona, inspektor pechowiec, choć całkiem niezły fachowiec, mąż hipochondryczki, zostaje poważnie postrzelony przed domem młodej kobiety, którą – według konsjerżki – często odwiedzał.

Widmo… no, cóż… mocno naciągane. Po prostu ktoś w białym płaszczu kąpielowym z turbanem z białego ręcznika na głowie, malujący w tym stroju obrazy. Bez większego znaczenia. Znacznie ważniejsze są obrazy – te oryginalne i te nie…

Nie jest to najlepsza powieść Simenona.

poniedziałek, 3 września 2018

O antypatycznym detektywie


„Detektyw Diamond i śmierć w jeziorze” – Peter Lovesey

Coś z tą książką jest nie w porządku (mam egzemplarz wydany przez Amber). Sięgnąłem po nią, bo miałem ochotę na kryminał w dobrym, starym stylu, z detektywem, który preferuje dedukcję zamiast pościgów samochodowych i strzelanin. I do pewnego stopnia się udało, ale… Czy autor naprawdę wykreował bohatera, który jest trudnym do zniesienia aroganckim, impertynenckim, złośliwym, kłamliwym manipulatorem, grubasem, bezgranicznie pogardzającym współpracownikami i przełożonymi, zastraszającym tych pierwszych? Ten typ jest tak antypatyczny, że momentami – z jego powodu – nie chciało mi się do książki wracać. Trudno mi uwierzyć, żeby w tak dziwny sposób pisał zdobywca nagród i wyróżnień m.in. Silver Dagger Award, Golden Dagger Award i Malice Domestic Award.

W trakcie lektury natknąłem się na sporo „perełek” takich jak:
„Gdyby inaczej, musiałbym zmienić zawód” [1].
„Nie jest może odmówić nam współpracy” [2].
„To była intrygująca próba prawdziwej roli Wigfulla w tym śledztwie" [3].
„Gdyby tylko porzuciłby żonę” [4].
Czy Oxfam to naprawdę miejscowość, w której sprzedają tanie książki? Bo Google podaje, że Oxfam to międzynarodowa organizacja humanitarna, zajmującą się walką z głodem na świecie i pomocą w krajach rozwijających się. Może i prowadzi jakieś księgarnie, ale…
A to skłania mnie do podejrzenia, że coś tu jest nie w porządku z tłumaczeniem albo redakcją książki.

Pani Trenchard-Smith, spacerująca przed wieczorem z kotami, znajduje w jeziorze Chew Valley zwłoki młodej kobiety. Zawiadamia posterunkowego Harry’ego Sedgemoora, a ten wzywa bardziej kompetentny zespół, kierowany przez detektywa Diamonda. Najpierw dość długo trwają ustalenia personaliów ofiary – mimo braku potwierdzenia z laboratoriów Diamond uważa, że została zamordowana – później, co oczywiste, poszukiwany jest zabójca. Pierwsze podejrzenie, jak zwykle, pada na męża. Jego zeznanie, podczas którego opowiada jak organizował wystawę „Jane Austin w Bath” w jakimś dziwnym miejscu, ma objętość sporego opowiadania. Następnie pojawia się wątek zaginionych/ukradzionych listów Austen, transportu pluszowych misiów, czarnego mercedesa…

Nie byłem zachwycony konwencją, w której autor przyjął, że znakomitym pomysłem będzie kilkukrotna zmiana narratora. Owszem, pozwala to spojrzeć na jedno wydarzenie z kilku różnych punktów widzenia, ale momentami wydawało mi się to nużące i jakby… wybijające z rytmu. Powieść jest za długa i momentami po prostu nudna – oczywiście tylko moim niezwykle skromnym zdaniem. Jest to pierwszy tom z serii powieści z Diamondem, ale wątpię bym chciał sięgnąć po kolejne. Może kiedyś, ale jeśli już, to  koniecznie w innym tłumaczeniu.


--
1. Peter Lovesey, "Detektyw Diamond i śmierć w jeziorze", tłum. Radosław Januszewski, wyd. Amber, 2008, s. 72.
2. Tamże, s. 127.
3. Tamże, s. 129
4. Tamże, s. 153.

sobota, 1 września 2018

Relacja mafiosa z cosa nostra


„Mafia nie daje czasu” – Anna Vinci


„Nazywam się Gaspare Mutolo. Jestem Sycylijczykiem i współpracuję z wymiarem sprawiedliwości. Mam burzliwą przeszłość. Jak wszyscy, którzy dokonali takiego wyboru. Przestępcy, zabójcy, złodzieje. Oto, kim byliśmy przez wiele lat”.

Mafia to był raj na ziemi, każdy chłopak na Sycylii marzył, by stać się mafioso,  członkiem mafii. Rycerski kodeks honorowy, nienaruszalne zasady, prawdziwa męska przyjaźń, wierność aż po grób, mnóstwo pieniędzy, szacunek otoczenia, prawie bezkarność. Aż władzę w organizacji przejął zły Salvatore „Totò” Riina i ten cudowny świat legł w gruzach. Tak, mniej więcej, widzi sytuację i przeszłość Mutolo, opowiadając swoje losy Annie Vinci.
Ten przemiły, zawsze opiekujący się rodziną człowiek, zamordował 22 osoby, a kiedy zorientował się, że i on znalazł się na liście do likwidacji, skorzystał z programu ochrony świadków i zaczął sypać dawnych przyjaciół.

Relacja Gaspare Mutolo może być dość trudna w odbiorze dla polskiego czytelnika, chyba, że zna dobrze Sycylię i Palermo, lokalnych polityków, przedsiębiorców i deweloperów z poszczególnych dzielnic miasta, działających w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.