„Miłość
i inne deliria” – Mika Dunin
Zgodnie ze słownikiem PWN przekonanie, to
zdanie oparte na przeświadczeniu o prawdziwości, słuszności czegoś.
Przekonaniami posługujemy się wszyscy i jest to normalne, naturalne, powszechne
i powszednie. Posługiwanie się przekonaniami upraszcza życie – ale uwaga! – „upraszcza”
nie zawsze oznacza „ułatwia”, bo czasem jest wręcz przeciwnie. Zanim jednak
powiążę temat przekonań z najnowszą książką Miki Dunin, pozwolę sobie jeszcze
na cytat i… swego rodzaju mądrość środowiskową.
Ludzie są bardzo przywiązani do swoich
przekonań. Nie dążą do poznania prawdy, chcą tylko pewnej formy równowagi i
potrafią zbudować sobie w miarę spójny świat na swoich przekonaniach. To daje
im poczucie bezpieczeństwa, więc podświadomie trzymają się tego, w co uwierzyli[1].
W środowisku, w którym się obracam,
często można usłyszeć powiedzenie: „ludzie zdrowi psychicznie, normalni, trzeźwo
myślący, mają przekonania zbudowane na wiedzy i doświadczeniu; pozostali mają
przekonania… zamiast wiedzy i doświadczenia”. Zabawne? Chyba jednak nie bardzo.
Miałam dziesięć lat, gdy
zostałam kurwą. Nie bardzo wiedziałam, co to znaczy ani że przywrze do mnie na
ćwierć wieku. Rozumiałam jednak, że to ważne. Oznajmił mi to mój ówczesny bóg,
mój ojciec[2].
Oj, oberwie się autorce za „Miłość i inne
deliria”, oberwie i to solidnie… Mika Dunin rozwala w drobiazgi kilka przekonań
i to tych z gatunku fundamentalnych raczej. Takich prawd, które wygłasza się po
słowach „wszyscy wiedzą, że…”, „prawda jest taka, że…”, czy podobnych. Nie
lubimy, żeby odbierano nam poczucie bezpieczeństwa i równowagi (proszę raz
jeszcze przeczytać słowa Laurenta Gounelle) i to tak bardzo brutalnie, bez
kompromisów i znieczulenia, jak walnięcie pięścią między oczy.
Dobrze byłoby, gdyby czytelnik,
otwierając książkę, zdał sobie sprawę, że staje oto w punkcie zwrotnym życia –
jeśli ją przeczyta, nic już nie będzie takie samo bez względu na to, czy wróci
do swoich wygodnych, cieplutkich, bezpiecznych, upraszczających codzienną
egzystencję przekonań, czy zdecyduje się i odważy na rzetelne wietrzenie swoich
poglądów, na mnóstwo pytań, które odtąd zaczną się pojawiać, pytań o to, skąd
wiem to, co wydaje mi się, że wiem. Wtedy może okazać się, że niektóre moje
„prawdy życiowe”, to jedynie odziedziczone po babci fantazje albo… lęki.
Jedna z wielu rozmów z
Mądrym Człowiekiem. O rzeczach ważnych:
- Ja sobie nie mogę
poradzić z byciem puszczalską!
-Sama się dziwię, że te
słowa wypadły mi z ust. Przed nikim bym sobie na coś takiego nie pozwoliła, tym
bardziej, że to była najpilniej strzeżona tajemnica, nikt nie miał prawa się
dowiedzieć
[…]
I tak zamykam ten
przeciągnięty do niemożliwości rozdział w moim życiu. Wystarczyło powiedzieć to
na głos. Wystarczyło usłyszeć, że ktoś tak nie uważa, ale nie, że mnie pociesza
w tani sposób, fałszywie. On przeprowadził logiczny wywód, udowodnił mi. Sama
sobie udowodniłam. I dlatego uwierzyłam. Skończyło się. Jeden mężczyzna klątwę
nałożył. Inny ją zdjął[3].
Wydaje mi się, że najbardziej
zaskoczeni będą mężczyźni – ci, którzy odważą się sięgnąć po książkę ze słowem
„miłość” w tytule. Kobiety do wielu rzeczy, spraw, zdarzeń, przeżyć, mogą się
nie przyznawać, ale jednak posiadają (czasem) elementarną ich świadomość.
Mężczyźni – nie. Wychowani przez matki – bo ojciec zajęty był karierą,
robieniem pieniędzy, graniem w piłkę z kolegami lub piciem piwa – gubią się
zupełnie po zderzeniu z prawdą o uczuciach, związkach, rodzinie,
odpowiedzialności, seksie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz