„Sprawa
fałszywego obrazu” – Erle Stanley
Gardner
Lubię historyjki z Perry Masonem,
wiecznie uśmiechającą się i wyraźnie w nim zakochaną Dellą Street, przemęczonym
i niewyspanym agentem Drake’m, ale ta akurat pozycja była jedną z gorszych. W
sumie trudno się dziwić – to sześćdziesiąty szósty tom cyklu z adwokatem
Masonem.
Początek jest mętny i pozostawia niesmak.
Jeden handlarz obrazów zarzuca drugiemu nieuczciwość, ale nie wprost, ale przez
podstawioną osobę, która zresztą dostaje polecenie, by wiadomość w określony
sposób przekazać dalej. Marszand zjawia się u adwokata wściekły, bo takie
pomówienie godzi w jego pozycję zawodową. W tym momencie Mason udziela mu
dziwnej rady – sugeruje mianowicie wmanipulowanie w cała aferę nabywcę obrazu.
To on, a nie sprzedawca, ma grać rolę pokrzywdzonego. Takie to trochę… hm…
nieetyczne.
Adwokat Perry Mason angażuje się w tę dziwaczną historię wyjątkowo – może ze względu na urok dawnej modelki, Maxine.
Broni jej też z determinacją, ryzykując własną reputację i pieniądze, gdy
Maxine zostaje oskarżona o zabójstwo Collina Duranta, też marszanda, którego
zwłoki znaleziono w jej mieszkaniu.
Dobry fragment książki to ten, w którym
Mason rozgramia świadków oskarżenia podczas przesłuchania wstępnego. Oczywiście
te fajerwerki intelektu, złośliwości i ośmieszania ludzi nie mają nic wspólnego
z polskim systemem prawnym (czy z obecnym amerykańskim – też nie jestem pewien),
ale czytało się nieźle.
Zakończenie, czyli wyjaśnienie całej tej
zagadki kryminalnej jest pokomplikowane i mało wiarygodne.
Ostatecznie książkę
można sobie darować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz