piątek, 27 stycznia 2012

Biografia L. Zamperiniego

Jest to rozbudowana, momentami może nawet za bardzo rozbudowana, biografia Louisa Zamperiniego.

Louis Silvie Zamperini jest synem włoskich imigrantów. Urodził się w Olean (stan Nowy Jork) 26.01.1917, jednak jego rodzinnym miastem stało się Torrance w Kaliforni, gdzie rodzina, za radą pediatry, przeniosła się ze względu na zdrowie dzieci.

Louis zaczął pali w wieku lat pięciu, a pić jako ośmiolatek. Przekraczał wszelkie granice i nie dawał się poskromić – to zresztą bardzo łagodne określenia chuligaństwa, a nawet zwykłego złodziejstwa. Przed zupełnym wykolejeniem się uratowała Louisa pasja i niewątpliwy talent do biegania.

Jego dalsze losy w telegraficznym skrócie: coraz więcej zwycięstw w różnych zawodach i wreszcie udział w olimpiadzie w 1936 roku, udział w drugiej wojnie światowej i katastrofa samolotu (był członkiem załogi bombowca), 47 dni spędzonych na oceanie w łódce ratunkowej bez wody i jedzenia za to w towarzystwie atakujących rekinów, japońska niewola, tortury fizyczne i psychiczne (konfrontacja z psychopatycznym strażnikiem Mutsuhiro Watanabe, zwanym Ptakiem), po wyzwoleniu alkoholizm jako skutek uboczny traumy poobozowej, 31.10.1949 uwolnienie od nałogu podczas kampanii ewangelizacyjnej Billy'ego Grahama (Los Angeles Crusade).

Czy można było na temat życia Zamperiniego napisać lepszą książkę? Na pewno! Tym niemniej żadna chyba nie byłaby w stanie oddać w pełni tego, co przeżył ten człowiek.

Louis Zamperini sam napisał dwie relacje, wspomnienia o swoich przeżyciach i doświadczeniach, które ukazały się w 1956 i 2003 roku; oba nosiły ten sam tytuł: „Devil at My Heels”.

środa, 11 stycznia 2012

Portfel - komu przeszkadzał?

Dawno, dawno temu, gdy mur berliński stał sobie jeszcze w najlepsze, a o walucie zwanej euro nikt jeszcze nie słyszał, w Dortmundzie, a może w Kolonii, już nie pamiętam, kupiłem portfel. Zapłaciłem za niego 9,99 marek, co wprawdzie w przeliczeniu na złotówki dawało kwotę niebagatelną, ale tam najwyraźniej nie było ceną wygórowaną, ani nawet zbyt wysoką. Portfel był znakomitej jakości i sprawował się nienagannie przez prawie dwadzieścia lat, dzięki czemu przez cały ten czas temat „portfele” mógł być w moich myślach zupełnie nieobecny.

Prawie dwa lata temu mój niemiecki portfel zaczął zdradzać oznaki zużycia i nie wyglądał już tak elegancko, jak dekadę wcześniej. Postanowiłem więc kupić nowy, co wydawało się przedsięwzięciem banalnym, na które mężczyzna przeznacza nie więcej niż kilkanaście minut, z dojazdem włącznie.  Wybrałem się więc do stosownego sklepu…

Początkowo wydawało mi się, że sprzedawczyni, ochoczo prezentująca rozmaite modele, mnie nie zrozumiała, powtórzyłem więc wyraźnie, że chciałem obejrzeć portfele, a nie portfele z portmonetkami. Pani nie wiedziała, o czym mówię.
Szkoda mi było czasu na dyskusje z miłą, ale najwyraźniej upośledzoną dziewczyną, więc wybrałem się do drugiego sklepu, a kiedy sytuacja się powtórzyła – do trzeciego.
Czwartej, a może piątej sprzedawczyni starałem się wyjaśnić, a nawet zademonstrować, o co chodzi i w czym jest problem. Pokazałem jej mój portfel oraz moją portmonetkę. Wyjaśniłem powoli i poprawną polszczyzną, że portfel służy mi do przechowywania banknotów, dokumentów, kart kredytowych itp., a bilon (monety) mam w portmonetce. Od lat zresztą preferuję tak zwane podkówki; uważam, że są do tego celu najwygodniejsze. Dodałem też, że nadal wolałbym mieć te rzeczy osobno – osobno portfel i osobno portmonetkę, bo portfel połączony w jedną całość z portmonetką mnie nie interesuje. W siódmym sklepie, w którym pokazywano mi etui na dokumenty zamiast portfela (nie miało portmonetki, to fakt, ale przegrody na banknoty też nie) zaczęło mi świtać, że towar, o który mi chodzi, najprawdopodobniej już nie istnieje, a sprzedawczynie, młode dziewczyny, nigdy takiego nie widziały.
Nie mieściło mi się to w głowie…

Portfela (bez portmonetki!) szukałam kilkanaście miesięcy, pytając o niego w każdym mieście w Polsce, w jakim się znalazłem. Zaczynało to zakrawać na obsesję.
Pewnego razu, w którymś tam z kolei dużym i ekskluzywnym sklepie z galanterią, jego właścicielka zapytała, czemu tak się upieram, czemu nie kupię portfela z portmonetką, przecież bilon mogę sobie nadal nosić w swojej podkówce. No, to jej pokazałem…

Mój stary portfel, wypełniony banknotami, dokumentami, kartami, legitymacjami, biletami, wizytówkami, nosiłem w nim też plaster z opatrunkiem na wszelki wypadek, kartę biblioteczną i kilka innych rzeczy, miał grubość około jednego centymetra. Pusty portfel z portmonetką, nowej generacji, z jakimiś zamkami, spinkami i zatrzaskami, to minimum dwa i pół centymetra grubości. Zademonstrowałem nawet jak coś takiego, do tego z zawartością, wygląda w wewnętrznej kieszeni marynarki, a wygląda dokładnie tak, jakbym miał tam połówkę cegły, albo pistolet. Inne miejsce, w którym mężczyźni noszą portfele, to tylna kieszeń spodni, ale po wepchnięciu do niej takiego tobołka, nie da się wygodnie usiąść.

Z sympatycznej rozmowy, jaka się między nami wywiązała, dowiedziałem się, że dokładnie wszystkie portfele, jakie miła pani ma w ofercie, produkowane są w Chinach. Marka, cena i nazwa firmy (tu znaczące przymrużenie oka), nie mają nic do rzeczy – stwierdziła właścicielka sklepu, a ja nie miałem powodu, by jej nie wierzyć. W Chińskiej Republice Ludowej – wyjaśniała dalej pani – mężczyźni nadal noszą workowate spodnie z wielkimi kieszeniami, w których takie portfele nie sprawiają kłopotu. Poza tym wartość chińskiej waluty jest niewielka, a więc monet (1, 2, 5 fenów,  1, 5 jiao,  1 yuan) zwykle nie nosi się wielu – pani dodała, że była tam osobiście nawiązując współpracę handlową i na własne oczy widziała. Może i tak…
Kiedy wyraziłem wątpliwości, co do chińskiego monopolu, pani poinformowała mnie, że owszem, czasem, bardzo rzadko, zdarzają się portfele nie produkowane w Chinach, ale i tak robione są zwykle według chińskich wzorów, a więc z portmonetkami.
Ręce mi opadły…

Właściwie już byłem gotów poddać się, kupić portfel z portmonetką i jakąś torbę do jego przenoszenia, kiedy dość niespodziewanie trafił mi się wyjazd do Londynu. Plan pobytu miałem mocno napięty, ale nie aż tak bardzo, by nie znaleźć chwili na wizytę w sklepie, w którym sprzedawane są markowe towary, końcówki serii, po bardzo przystępnych cenach. Poszukiwanie portfela bez portmonetki zajęło mi jakieś dwie minuty. Za elegancki, zgrabny, wygodny portfel z prawdziwej skóry zapłaciłem mniej więcej dwie trzecie tej ceny, którą musiałbym wydać w Polsce na chiński portfel z portmonetką.

I tylko czasem zastanawiam się, komu i w czym przeszkadzały portfele, które wygodnie można było nosić w wewnętrznej kieszeni marynarki? Czemu praktycznie zniknęły z rynku?