czwartek, 31 grudnia 2020

Kompleksy i fobie bohatera

„Zwrotnik” – Bartek Rojny

Powieść stanowi bezpośrednią kontynuację poprzedniego dzieła tegoż autora. Zapewne da się „Zwrotnik” czytać bez znajomości „Parafila”, ale pewne kwestie wtedy pozostają niejasne. Witold Weiner wprowadził się do Ady… No, właśnie – jakiej Ady? Skąd wzięła się jakaś Ada? Bardzo dokładnie opisany jest problematyczny początek tej znajomości właśnie w „Parafilu”. Natomiast lektura „Parafila” po „Zwrotniku” ma tyleż sensu, co opowiadanie dowcipu, którego puentę od dawna znają wszyscy słuchacze. 
Także i na tej okładce widnieje brodaty typ. Kojarzy się z filmami „Człowiek w dziczy” albo „Zjawa”, a zupełnie nie do pomyślenia jest, że to wykładowca akademicki. Obrazki, owszem, intrygujące, ale… jakby nie do tej książki. 


Sawicka wyjęła z kieszeni bluzy zgniecioną paczkę papierosów. Stała przed oknem życia przy budynku Zgromadzenia Sióstr Świętej Jadwigi w Katowicach. Kilka minut po godzinie drugiej w nocy siostra Palma, która tej nocy miała dyżur, usłyszała alarm informujący o otwarciu okna. Zgodnie z obowiązującą procedurą niezwłocznie zawiadomiła służby i pobiegła na miejsce. W środku znajdowały się zwłoki kilkuletniego dziecka
[1].

Czteroletnie dziecko zostało… oskórowane. Wcześniej chłopca wielokrotnie zgwałcono, a obdzieranie ze skóry zaczęło się, gdy jeszcze żył. Tak samo, jak w „Parafilu”, od makabrycznych opisów momentami aż mdli. Choć nie jest wykluczone, że w „Zwrotniku” okropieństw jest jakby nieco mniej niż w „Parafilu” – możliwe jednak, że to ja się uodporniłem. W każdym razie ponownie komisarz Helena Sawicka, zwana Helgą, prowadzi śledztwo, w którym pomaga doktor Witold Weiner, specjalista od dewiacji seksualnych. Przydaje się też czasem doświadczenie jego aktualnej dziewczyny, seksuolożki, Ady Białas. Trudne do zrozumienia na piśmie (w rozmowie to żaden problem) wstawki nowego partnera Helgi w gwarze Hanysów nie pozwalają czytelnikowi zapomnieć, że rzecz dzieje się na Śląsku i w Zagłębiu, choć i Częstochowa jest tu bardzo ważna.

Coraz więcej czytelnik dowiaduje się o młodości i dzieciństwie Weinera, poznaje źródło jego fobii, traum i kompleksów. To elementy, które sygnalizowane były w „Parafilu”, ale nie do końca tam wyjaśnione, tutaj zostały znacznie rozwinięte. Zresztą… „Zwrotnik” mógłby z powodzeniem być drugim tomem tej samej powieści, a nie osobną historią. 

Fabuła zaczyna być wciągająca, a nawet porywająca, nie od razu – zwłoki dziecka w oknie życia… no, tak, ale… śledztwo nie przynosi efektów, nie wiadomo, o co chodzi, właściwie nic nie wiadomo. Pasjonująco robi się wtedy, kiedy Weiner przyjeżdża do Częstochowy na pogrzeb matki i w tym samym dniu jego ojciec zostaje aresztowany za profanację grobu swojego drugiego syna, Kamila (zginął w wypadku samochodowym) i kradzież jego szczątków. W tle pojawia się niebezpieczna sekta zwrotnika oraz oparty na ewangelii św. Bartłomieja (zachowanym jedynie we fragmentach apokryfie Nowego Testamentu) kult kości. Ginie bez śladu osiemnastoletni syn Sawickiej, Kamil. Coraz dziwniejsza staje się w tym kontekście samobójcza śmierć wikarego. Itd. Itp. Akcja powieści (choć z dłużyznami, bo książka koniecznie musi być bardzo gruba) od tego momentu zaczyna przypominać szalony roller coaster i trudno się od niej oderwać. 

Autor niewątpliwie ma spory potencjał i wyobraźnię. Zbyt odrażające opisy i dłużyzny to mankamenty, których w następnych powieściach można się pozbyć. Także irytującej maniery zakompleksionych udawaczy – jedni w Polsce usilnie udają obcokrajowców, inni natomiast udają, że im wierzą. To u nas do fryzjera już nijak nie można się wybrać? Trzeba korzystać z usług… barbera? Żałosne. 
To wszystko są jednak minusy, które nie przeważają plusów, więc i tę książkę Rojnego polecam tym czytelnikom, których nie rażą obrzydliwości i którzy nie mają tendencji do odruchów wymiotnych. Bo to dobra powieść sensacyjna z wysoce pokomplikowanymi i niedoskonałymi bohaterami w rolach głównych. No… może odrobinę za bardzo niedoskonałymi, bo z użalającym się wiecznie nad sobą Wiciem, trudno się utożsamić. 





--
1. Bartek Rojny, „Zwrotnik”, Znak, 2021, s. 8.









Dziękuję Wydawnictwu ZNAK za możliwość przeczytania książki przed premierą.

wtorek, 22 grudnia 2020

Wybrakowani bohaterowie

 „Parafil” – Bartek Rojny

Ważna informacja: https://demotywatory.pl/5053096/Wydawnictwo-przeprasza-za-opis-brutalnego-gwaltu-w-ksiazce-Czy  


Witek – bohater powieści Bartka… przyznam, że nadal razi mnie, gdy dorośli ludzie, a zwłaszcza mężczyźni, używają zdrobnień swoich imion. Strach przed dojrzałością, czy może potrzeba traktowania samego siebie jak dziecko? Podobno typowe w przypadku DDD (Dorosłe Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych) – dopóki trwa dzieciństwo dziecko może mieć nadzieję, że w końcu dostanie od rodziców to, co mu się należy, a więc miłość, akceptację, pomoc, wsparcie itd. Ale to nie moja sprawa, po prostu irytująca maniera*.  Trzydziestosześcioletni mężczyzna, metr dziewięćdziesiąt wzrostu, sto kilo żywej wagi, broda drwala… Moim zdaniem to jednak Witold. 

Parafilia to dość pojemne określenie różnych zaburzeń preferencji seksualnych. Jedne z nich mogą stanowić swego rodzaju urozmaicenie pożycia seksualnego, inne są po prostu przestępstwem. Określenie „parafil”, które według autora ma chyba określać mężczyznę cierpiącego na parafilię (kobieta to zapewne byłaby parafilka?), nie występuje w języku polskim. 

Nic nie podniecało go bardziej niż strach. To dlatego przyglądał się oczom ofiary z takim zaciekawieniem. Tak jakby gałka oczna była magicznym zwierciadłem, dającym wgląd w najskrytsze lęki. Miał wzwód, ale wciąż czekał na więcej bodźców. Napatrzył się już na nagie ciało. Czuł odrazę, nie podobała mu się, mdliło go od jej zapachów. Dlatego koncentrował się na oczach [1]


Akcja dzieje się na Śląsku i w Zagłębiu (podziały i antagonizmy najwyraźniej nadal są tam ważne i żywe, a granica na Przemszy oddziela dwa różne światy). Seryjny morderca, zboczeniec i dewiant torturuje i morduje. Śledztwo prowadzi podkomisarz Helga Sawicka (po śmierci męża samotna matka z problematycznym osiemnastolatkiem na karku, nadużywająca alkoholu), a pomaga jej główny bohater – doktor Witold Weiner, ekspert w dziedzinie dewiacji seksualnych, były policjant, zwany w tym środowisku Bełtem. Witold (Witold, a nie Witek, bo tak ma w dowodzie osobistym) Weiner rozstał się z policją, robi karierę na uczelni, obronił doktorat, jest wykładowcą, ale… zawieszonym, bo właśnie toczy się przeciwko niemu sprawa dyscyplinarna i karna o molestowanie seksualne studentki. Witold Weiner oczywiście sypia ze studentkami, ale z tą akurat nie. 

Weiner to ciekawy facet po przejściach, jak to mówią, zamiłowany użytkownik tabaki, kokainy i innych narkotyków, uczestnik imprez swingersów (seks z przypadkowymi osobami, w grupach, na oczach innych) z dziwacznymi przekonaniami o sobie i życiu… 

Wszystko, co w życiu osiągnął, zawdzięczał tylko sobie. Nikt mu nie mógł tego odebrać. Jego ścieżka edukacji i kariera zawodowa nie były usłane różami. Może gdyby rodzice potraktowali go inaczej, łatwiej byłoby mu zapanować nad swoimi fobiami. Studiował dwa lata dłużej, bo musiał pracować, żeby zarobić na mieszkanie w Katowicach [2].

Do tego dochodzą przeróżne fobie (strach przed jazdą samochodem osobowym), traumy z dawnych i nie tak dawnych czasów – ciekawa, specyficzna bardzo sylwetka głównego bohatera. 

Śledztwo toczy się w miarę dynamicznie, ale jeśli w ogóle, to dzięki znajomościom oraz osobistemu zaangażowaniu Helgi i Witolda, a nie działaniom policji jako takiej, czy jej wysoce problematycznym procedurom. 

Dłużyzny (bo książka koniecznie musi być gruba, prawda?) – cały rozdział na temat Matyldy Łęckiej, marzeniach jej rodziców, nieudanych planach związanych ze studiami medycznymi, pracy w hospicjum i urokach tejże itd., żeby poinformować czytelnika, że najazd policji na dom podejrzanego nie zakończył się sukcesem. 

Nie każdemu też muszą przypaść do gustu drastyczne, brutalne, zbyt szczegółowe opisy obrażeń, ran, tortur. Na pewno jednak spodobają się tym, którzy zbierają się tłumnie w miejscach wypadków drogowych i z dreszczem obrzydzenia, ale i jakąś chorą fascynacją, starają się zobaczyć trupa, urwaną kończynę albo chociaż ślady krwi. 

Oprócz tych mankamentów – choć to akurat każdy musi zdecydować sam – jest to całkiem niezła powieść sensacyjna, może nawet thriller. W każdym razie wciągnęła mnie, naprawdę chciałem dowiedzieć się, jak się to ostatecznie zakończy. Tak więc polecam, choć raczej czytelnikom niezbyt wrażliwym. 











---
* https://rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1176:bartek&catid=76&Itemid=209
1. Bartek Rojny, „Parafil”, Znak, 2021, s. 8.
2. Tamże, s. 91.



 

 

 

 

 

 

Dziękuję Wydawnictwu ZNAK za możliwość przeczytania książki.

sobota, 19 grudnia 2020

W lustrze poznasz prawdę i...

„Rywalka” – Maxime Parker

Niewielkie miasteczko Sharneyville, może nawet wieś, jak z pogardą nazywał to miejsce ojciec Lily Lynch, zgorzkniały pijak porzucony przez żonę. Głównymi bohaterkami jest więc Lily i… 

Karla. Jej jedyna i najlepsza przyjaciółka, przyszywana siostra i bratnia dusza. Znały się od zawsze i od zawsze kochały, mimo że bardzo się od siebie różniły[1]. 

Akcja powieści toczy się w różnych momentach roku 2019, ale powiązana jest bardzo mocno z pewnym dniem dwa lata wcześniej, gdy między przyjaciółkami coś strasznego się wydarzyło. Karla, która wyjechała ze swojej pipidówy do dużego miasta, studiuje, znalazła niezłą pracę w banku, stara się o tym jakoś zapomnieć. Swojemu kochankowi, wykładowcy akademickiemu o imieniu Josh (przed wyjazdem z Polski – Jonasz), nigdy nie chciała opowiadać o swoim wcześniejszym życiu na wsi, w Sharneyville. Twierdziła zawsze, że w tamtym jej życiu nie było kompletnie nic ciekawego. I wyraźnie coś wypiera ze świadomości, coś bardzo stara się zapomnieć. 

W Sharneyville nie miałam przyjaciół. Nie było tam wielu moich rówieśników[2].  Zaraz, zaraz, jak to… a co z Lily Lynch??? 

Niedługo po wprowadzeniu się Karli do Josha/Jonasza, nawet zanim jeszcze do końca rozpakowała pudła z rzeczami, przyszedł list od Lily. List na adres, którego przecież nikt jeszcze nie znał. Następnego dnia Lily Lynch zaczęła wydzwaniać do Karli do pracy, a tych numerów też nie powinna znać. Wtedy zacząłem się domyślać, jak się to wszystko skończy, ale nie byłem swego tak pewien, żeby założyć się o większą kwotę. Bo pomysł, nawet mnie samemu, wydawał się szalony (bo jak to jest, że znam nazwisko Lily, ale nie Karli?). Lubię takie zabawy, ale nie cierpię, jeśli się pomylę. 

Cóż takiego stało się WTEDY, pamiętnego dnia w 2017 roku, kiedy to Karla przyjechała odwiedzić stare śmieci, a Lily niecierpliwie i z radością jej oczekiwała? Co się wydarzyło takiego, że najlepsze przyjaciółki na świecie, bratnie dusze, stały się – jak łatwo można się domyślić po tytule – rywalkami? No i… rywalkami, w czym? Ta właśnie tajemnica, i nie tylko ta, sprawia, że powieść chce się czytać dalej; rodzi się pragnienie, by poznać, zrozumieć, dowiedzieć się, wyjaśnić. A to – wbrew pozorom – nie jest takie oczywiste w przypadku współczesnych powieści polskich autorek, a konkretnie polskich thrillerów psychologicznych. 

W ogóle nie mogła nikomu nigdy tego tłumaczyć, i tak nikt by nie zrozumiał. To, co się stało, musi zostać zapomniane, odcięte, przekreślone. Zaczęła nowe życie[3]. 

Akcja – w trzech nurtach czasowych plus zapiski w pamiętniku Lily – trzymałaby czytelnika w nieustannym napięciu, gdyby nie pewne zbyt długie wstawki. Opis dań i kolacji w luksusowym lokalu na prawie dwie kartki? Zachwyty nad zaletami ekskluzywnego domu towarowego, odzieży oraz kosmetyków kupowanych tamże i pakowanych w nobilitujące klientki reklamówki? Mocno moralizatorskie współczucie i troska o los zwierząt? Czy tego typu fragmenty były w tej powieści i dla jej fabuły do czegoś potrzebne? Moim zdaniem – zupełnie nie. Ale być może niektórym czytelniczkom spodobają się takie… przerywniki. 

Zalety: intrygujący, choć nie całkiem nowy pomysł na fabułę, konstrukcja trzymająca w napięciu prawie do końca. 
Wady: niewielkie wady warsztatowe i zbyt długie opisy niezwiązane z fabułą (bo książka musi być gruba, co?). 











---
1. Maxime Parker, „Rywalka”, Novae Res, 2020, s. 10.
2. Tamże, s. 29.
3. Tamże, s. 90.

 

 

 

 

 

 

 

 

Książkę otrzymałem/otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

czwartek, 10 grudnia 2020

Szara oraz kolorowa komuna

 „Rejs na krzywy ryj. Jan Himilsbach i jego czasy” – Anna Popek 

Jest to opowieść o człowieku zbudowana ze wspomnień jego krewnych, przyjaciół, znajomych i nie tylko. Nie nazwałbym jej biografią, bo rzetelnych faktów nie zawarto w niej zbyt wiele. Nawet data urodzenia nie jest pewna. Dokumentalny jest zbiór fotografii, ale relacje osób, w tym żony Janka Himilsbacha, Barbary, są już wysoce subiektywne. Oczywiście, można powiedzieć, że ludzie ci znali go w innych czasach, a Barbara z upływem czasu coraz bardziej uświetnia wspomnienia, ale chyba nie tylko o to chodzi. W materiałach dotyczących psychoterapii uzależnień (alkoholikiem był Himilsbach ponad wszelką wątpliwość) znalazłem określenie „mechanizm rozproszonego ja”. Ktoś taki prezentuje inną osobowość w różnym czasie, w różnych warunkach, wobec różnych osób, w różnych okolicznościach. Podobno odmiennych autobiografii – raczej opowiadanych, bo nie spisanych – Himilsbach sam wyprodukował około czterysta.

 Intrygujące jest także i to, że w relacjach tych różnych osób życie w latach czterdziestych-pięćdziesiątych-sześćdziesiątych w PRL, też jawiło się bardzo różnie. Ktoś opowiadał o szarej komunie, ktoś inny (Barbara Himilsbach) o wesołym, niezwykle kolorowym życiu. Była straszna bieda, ale… przeciętnie zarabiającego człowieka jakoś stać było na jedzenie i picie w lokalach. Itp. Czyli nie tylko Jan Himilsbach, ale – jak w podtytule – także jego bardzo ciekawe czasy. 

Już za życia był legendą. Pracował na nią w pocie czoła: w najsłynniejszych warszawskich knajpach, na planach filmowych, nad maszyną do pisania. Znał wszystkich, których należało znać w jego epoce, i wszyscy go znali. Panował swoisty snobizm na Himilsbacha. Każdy, kto chciał zaszpanować w towarzystwie, powinien pochwalić się, że pił z nim wódkę. […] Czytelnika niniejszej książki na pewno zdziwi to, że ludzie pamiętający Himilsbacha wyrażają różne, często sprzeczne, oceny na jego temat i podają wykluczające się informacje. Nie jest to niechlujstwo autorki czy błąd redaktora. Każdy z rozmówców mówi prawdę. Nikt, nawet żona, nie znał do końca prawdy o życiu Jana Himilsbacha. Artysta rzadko opowiadał o sobie, a jeśli już to czynił, zawsze zmieniał wersje. Czy robił to po to, żeby zainteresować rozmówcę? A może miał coś do ukrycia?*.

Uzupełnienie książki stanowi kilka opowiadań Jana Himilsbacha. I to od trzech zbiorów opowiadań zaczęła się moja nim fascynacja, bo film „Rejs” – podobno kultowy – uważam nawet za całkiem niezły, ale obiektem mojego kultu jednak się nie stał.

 

 



--
* Anna Popek, „Rejs na krzywy ryj”, Vis-a-vis/Etiuda, 2020, Wstęp.

sobota, 5 grudnia 2020

Komunizm jako przeznaczenie

„Krwawa Luna” – Patrycja Bukalska 

Mówiono kiedyś, że dla milionów ludzi komunizm był czymś w rodzaju religii. Być może było to porównanie prawdziwe… dawno temu. Odnoszę wrażenie, że obecnie, gdy wielu Polaków jest religijnie aktywnych, choć w zasadzie niewierzących lub nieufających Bogu, nie byłoby ono najtrafniejsze. 

Julia Prajs-Brystiger, 1902–1975, pisownia obu nazwisk bywała różna (Brüstiger, Preiss, Prajs, Bristiger); rodzice: Herman i Berta Preiss. Działaczka komunistyczna, przez 12 lat szefowa V Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. „Krwawa Luna” to solidnie udokumentowana, oparta na rzetelnych oraz stosunkowo łatwo dostępnych publicznie źródłach, reporterska opowieść, biografia,. Biografia, która zapewne nie spodoba się wszystkim tym, którym historia i fakty mylą się z partyjną (bez względu na nazwę partii) manipulacyjną demagogią i propagandą. 

Julia Brystygierowa, sadystka, nimfomanka, z pejczem w ręku przesłuchiwała więźniów, zagorzała komunistka. To wiedzą wszyscy, ale… skąd wiedzą? Niewielu wie, że była też doktorem filozofii, osobą wybitnie inteligentną, władała kilkoma językami, miała talent pisarski. Jaka była prawda? A może, żeby zrozumieć Lunę, trzeba postarać się najpierw poznać komunizm? Ale tu znowu potrzebne są fakty, a nie partyjna nowomowa. 

Kiedy mowa o komunie dzisiaj (2020), to zwykle jawi nam się gromada niemoralnych polityków, próbujących zniszczyć demokrację i przejąć władzę, żeby się samemu nachapać. Na początku komuniści nie mieli z tytułu swoich przekonań żadnych korzyści, nawet wręcz przeciwnie, i nie walczyli z demokracją, bo takowej wówczas nie było. Była pańszczyzna, praca po 12 godzin w strasznych warunkach w fabrykach za głodowe wynagrodzenie, brak jakiejkolwiek opieki socjalnej i zdrowotnej, makabrycznie wysoka śmiertelność dzieci. 

Swoją działalność wywrotową zaczęła od organizacji strajku nauczycieli w Wilnie w 1929 roku. Dwa lata później trafiła po raz pierwszy do więzienia – za redagowanie komunistycznego „Przeglądu współczesnego”. W sumie wyroków skazujących było więcej i za kratkami spędziła ponad trzy lata… 

Zsyłki, łagry, wieloletnie więzienia, prześladowania policyjne, nękanie… to były profity z bycia komunistą. Oczywiście później, gdy przejęli władzę, wszystko się zmieniło. Choć zmiany nie dotyczyły każdego i miały miejsce w nie każdej dziedzinie życia komunisty. 

Urządzone było pewnie raczej skromnie, bo Luna nie przywiązywała wagi do przedmiotów. Wręcz przeciwnie, uważała, że nie należy o nie zabiegać, mieć więcej niż inni. Potem jednak poszła na ustępstwa i kupiła sobie auto – lubiła nim jeździć, wolno i ostrożnie. Poza tym prowadziła jednak skromne życie – wręcz ascetyczne. Nigdy nie zależało jej na rzeczach. Za to na książkach – tak

Patrycja Bukalska przekopała tony akt z Archiwum Akt Nowych oraz dokumentów zgromadzonych przez Instytut Pamięci Narodowej (IPN), rozmawiała też z ofiarami stalinizmu, a konkretnie MBP, ludźmi aresztowanymi, więzionymi, skazywanymi za przekonania, represjonowanymi, starając się dociec, jak i skąd pojawiło się określenie „krwawa Luna”. I to wyniki tych poszukiwań wydają się szokujące. 

Po roku 1956 (odwilż) pozycja Luny w aparacie bezpieczeństwa (UBP) słabła… 

W 1956 roku wpływy Luny mogły być słabsze, ale wcześniej o losach zatrzymanych przez Departament V decydowała często samodzielnie. W 1948 roku Luna zwolniła Marię Okońską, współpracowniczkę kardynała Stefana Wyszyńskiego i założycielkę tak zwanej „Ósemki”. To również ona stała za wypuszczeniem na wolność historyka Pawła Jasienicy, adiutanta majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, jednego z dowódców poakowskiej partyzantki

Kiedy przeszła na emeryturę był nawet pomysł, żeby rozliczyć ją za działalność w MBP, ale… 

Do procesu Luny nie doszło. Wniosek prokuratorów został zablokowany przez Władysława Gomułkę. Być może obawiał się on, że jeśli nie zatrzyma fali rozliczeniowej, zniszczony może zostać cały aparat bezpieczeństwa. Choć oficjalnie Luna była tylko dyrektorem departamentu, a w chwili złożenia tego wniosku była już na emeryturze, to jej upadek mógłby pociągnąć za sobą innych… Na łaskawości wobec Luny mogła też zaważyć wdzięczność Gomułki za pomoc okazaną mu we Lwowie w czasie wojny.

 Kawał wartościowego opracowania historycznego, literatura popularno-naukowa na dobrym poziomie. Polecam. Mam jednak zastrzeżenia do okładki, na której widnieje zwiewna, eteryczna postać kobieca. Jest to mylące, bo Julia Prajs-Brystiger nie była atrakcyjna, delikatnie mówiąc. W jej czasach istniała już fotografia (od stu lat), więc nie ma żadnego problemu, żeby sprawdzić, jak wyglądała. Ale może kobieta na okładce bardziej pasowała do wizerunku i idei „krwawej Luny”… A kim ona była i jaka była, to już każdy musi zdecydować sam… po lekturze raczej, a nie na bazie fantastycznych przekonań, typu: wszyscy wiedzą, że… W każdym razie zupełnie inna to biografia niż paszkwil Iwony Kienzler na podobny temat. 

czwartek, 3 grudnia 2020

Życie w niebie, życie w piekle

 „Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej” – Mira  Jakowienko

 Na końcu książki znaleźć można krótki esej Iriny Szerbakowej „Na huśtawce losu”. Jest on właściwie podsumowaniem całej tej historii, czyli życia i losów Agnessy Mironowej. To coś w rodzaju analizy i streszczenia. 

Tytuł i podtytuł w zasadzie precyzują, o czym jest książka, czego dotyczy. Nie całkiem pasuje mi określenie „spowiedź”, bo sugeruje wyznawanie jakichś głęboko skrywanych tajemnic. Agnessa Mironowa po prostu opowiada o swoim życiu, o latach spędzonych w dostatku u boku męża enkawudzisty i dalszych – w łagrze (obozie pracy). Nie sprawia wrażenia, żeby miała się czego wstydzić, coś ukrywać.

 SPOJRZENIE Z ZEWNĄTRZ. AUTORKA. Przyjaźniłam się z Agnessą do momentu jej śmierci, czyli przez ponad dwadzieścia lat. W tym czasie brązowy kolor jej oczu, który udało mi się jeszcze zobaczyć, zamienił się w mętny szaroniebieski, z błyskiem wskazującym na sklerozę. Pojawiły się zmarszczki, zaczęła farbować posiwiałe włosy na złoto. Ale niezależnie od tego, jak bardzo przybliżająca się starość niszczyła jej wygląd, jej uprzednia uroda przebijała się przez wszystko. I sprężysta figura, i umiejętność trzymania się dumnie i prosto, i wielkie poczucie własnej wartości – wszystko to przyciągało do Agnessy ogólną uwagę. W tych późnych latach też miała wielbicieli

Wspomnienia Agnessy Mironowej czasem przerywane są „spojrzeniem z zewnątrz”, to jest komentarzem Miry Jakowienko lub wspomnieniem o tamtym życiu i czasach innej osoby, na przykład przybranej córki, Agulii. 

SPOJRZENIE Z ZEWNĄTRZ. MAJA. Tacie nadano imię po naszym praprapradziadku Michaełu Ałterze. Michaeł Ałter zyskał nazwisko Korol w osiedlu wojskowym Arakczejewa. Gdy miał sześć lat, chapuni (łowczy Arakczejewa) porwali go od rodziców, tak jak porywali i inne żydowskie dzieci. Dzieci te, oderwane od swoich rodzin i surowo musztrowane, były wychowywane na żołnierzy. Nazywali ich kantonistami

Mira  Jakowienko, która słuchała opowiadań/wspomnień Agnessy, wykonała tytaniczną pracę, bo sprawdzała wszystko to, co jeszcze sprawdzić się dało – w książce są setki przypisów, może nawet ponad tysiąc, dopowiadające, poszerzające wiedzę, wreszcie potwierdzające fakty opowiedziane przez Agnessę. Bardzo rzadko Jakowienko koryguje cokolwiek, stwierdzając, że albo Agnessa coś źle zapamiętała, albo wprowadzono ją w błąd. 

Wartościowa pozycja dla każdego, kogo interesuje prawda o czasach stalinowskiego terroru, o życiu rodzin prominentnych funkcjonariuszy NKWD, o życiu w sowieckich łagrach i o tym, jak wtedy bardzo łatwo jedno zmieniało się w drugie.