czwartek, 19 marca 2020

Zakochana, oszukana, głupia?

„Osaczona” – Pola Roxa

Kolejna bajka o Kopciuszku połączona z twarzami Greya, czyli w wersji dla dorosłych. Początkowo wydawało mi się, że jest to – jak książki tego typu nazywała moja babcia – romans dla panien służących, ale kiedy pojawił się wątek kryminalny oraz szalony seks, relacja Karoliny nabrała rumieńców. Oczywiście nadal jest to romans, chociaż raczej dla znudzonych i sfrustrowanych polskich gospodyń domowych (pisany przez jedną z nich, jak sądzę), bo panien służących jakoś u nas ostatnio brak. Ale uwaga! Nie oznacza to jakiejś szczególnie negatywnej oceny tej książki, choć oczywiście arcydzieło to to nie jest, chodzi mi raczej o docelową grupę odbiorców. Wiele kobiet czyta romanse, wielu mężczyzn czyta kryminały i powieści sensacyjne, ale to nie jest ocena, ale stwierdzenie faktu, który wynika z odmiennej psychiki i zwykle różnych potrzeb emocjonalnych. Po prostu. A jako księgarz (dziś prawdziwych księgarzy już nie ma…) zawsze uważałem i uważam, że lepiej czytać coś niż nic. Ambitna literatura nie jest dla wszystkich i bardzo dobrze – odrobina zwykłej rozrywki też jest potrzebna.

Dawno, dawno temu w moim życiu pojawiło się jedno pytanie i dwa stwierdzenia: „Jak długo jeszcze chcesz grać rolę ofiary?”, „Tak cię traktują, jak sobie na to pozwalasz” i „O nic nie prosisz – nic nie dostajesz”. Banale pewnie, ale… może trafiły na właściwy czas, żebym je usłyszał i zrozumiał. Przypomniały mi się one podczas lektury „Osaczonej”.

Bohaterka tej powieści, Karolina Dąbrowska, na własne życzenie ustawiła się w życiu w roli ofiary. Sfrustrowana brakiem pieniędzy i uwagami męża narzeka, że inni w jej korporacji zarabiają więcej, ale… poprosić o podwyżkę się boi.  Do męża, Bartka, który zachowuje się coraz częściej jak palant i dupek, też ma pretensje i też nie potrafi mu się zdecydowanie postawić. Podobnie jest ze znajomą, z którą dojeżdża do pracy pociągiem, zanudzającą opowieściami o swoich bąbelkach.

Podczas krótkiego urlopu w Bułgarii Karolina spotyka przystojnego Gre…. eee… Waldka i żałuje, że nie dała mu się uwieść. Po powrocie do Warszawy Karolina dowiaduje się, że przyjaciółka z pracy wykolegowała ją w paskudny sposób z awansu, do tego sypia z jej mężem, Bartkiem. Wtedy dopiero zdobywa się na zdecydowaną reakcję. Męża wywala z domu, za namową siostry wybiera się do dyskoteki, żeby odreagować rozstanie, zdradę. W dyskotece, oczywiście, spotyka Waldka, który właśnie z Gdańska przyjechał do stolicy w jakichś interesach, w ubikacji robi mu loda z połykiem i zabiera na chatę. Waldek liże nieziemsko, czyli wszystko zgodnie z typową fabułą.
Karolina rzuca pracę, rozwodzi z Bartkiem, wyjeżdża z Warszawy i wreszcie wprowadza do Waldka.
Gdyby odtąd żyli długo i szczęśliwie, byłaby ta opowieść zupełnie beznadziejna, jednak… okazuje się, że Waldemar ma też drugie życie, czyli po prostu średni romans zmienia się w kryminał, całkiem niezły zresztą, choć, jak większość kryminałów, nieco naciągany.

W sumie jest to rozrywka bardzo lekka, łatwa i przyjemna. Dobra zabawa na kilka godzin, po której w pamięci nie zostaje jednak zupełnie nic.

piątek, 13 marca 2020

Opowieść o wrednej siostrze

„Podstęp” – Maria Adolfsson

To dziwne, ale przez całą lekturę pojawiały mi się podejrzenia, że ta książka napisana jest przez Polaka. I to nie tylko ze względu na „no” (dwunastotomowa encyklopedia, kpiny z dobrej zmiany itd.). Jeśli autor nie jest Polakiem, to tłumaczka nieźle sobie poszalała…

No, cześć, tu Karen Eiken Hornby [1].

Od „no” (no, co chcesz…, no, co tam… itp.) zaczynają rozmowy telefoniczne wyłącznie niektórzy (źle wychowani) Polacy, bo cywilizowani, kulturalni ludzie mówią „słucham”, „halo”, „ahoy”, dzień dobry, czy wiele innych.

Już z tekstu na okładce dowiadujemy się dokładnie, o co chodzi. Więc… nieistniejąca, ale jakby skandynawska, wyspa Doggerland, lokalne święto, rajd po lokalach, pijana kobieta, pięćdziesięcioletnia Karen Eiken Hornby, komisarz policji, ląduje w hotelowym łóżku  ze swoim szefem, naczelnikiem wydziału, Jounasem Smeedem.  Następnego dnia, rano, brutalnie zostaje zamordowana była żona Jounasa. W tych okolicznościach główny boss policji doggerlandzkiej musi odsunąć od sprawy naczelnika i powierzyć śledztwo Karen Eiken Hornby, co zresztą wyraźnie jej się nie podoba. Przypadkowego seksu z szefem też żałuje.

Śledztwo ciągnie się i wlecze niemiłosiernie; w książce pełno jest długaśnych opisów, zbędnych zupełnie dla rozwoju akcji i dodanych chyba tylko po to, by powieść osiągnęła modną ostatnio, „ceglaną” objętość. Zaczynam mieć wrażenie, że obecnie żaden polski wydawca nie wypuściłby na rynek skromnych objętościowo, ale genialnych, powieści Agaty Christie. Dziwna maniera… 
W książce pojawia się mnóstwo postaci, ale w bardzo niewielu wypadkach cokolwiek wiadomo o ich wyglądzie. Trudno sobie wyobrazić osobę, o której nie wiadomo kompletnie nic, poza skandynawsko-amerykańskim imieniem i nazwiskiem.

Narracja w powieści toczy się dwutorowo. Główna akcja dzieje się mniej więcej obecnie, ale czasem cofa się o kilkadziesiąt lat, do roku 1970, gdy na wyspie próbowała znaleźć swoje miejsce tajemnicza komuna. Oczywiście łatwo się domyślić, że wydarzenia te w pewnym momencie zaczną się splatać.

Mniej więcej w połowie lektury coś powoli zaczyna się zmieniać. Nie, nadal nic się nie dzieje, śledztwo w dalszym ciągu nie przynosi właściwie żadnych rezultatów, a najciekawszym wydarzeniem jest zakup ekspresu do kawy na potrzeby wydziału policji, ale… zacząłem przyzwyczajać się do kilkorga bohaterów tej powieści. I, zamiast dać sobie spokój z tą nudną historią, czytałem dalej, bo może w następnym rozdziale…, bo chyba u tej lub innej osoby coś się wydarzy…, bo zapewne wreszcie on lub ona… W każdym razie lektura zaczyna być wciągająca i pojawia się jednak potrzeba odkrycia, zrozumienia, co tu się właściwie dzieje. Tak, w drugiej połowie powieści zaczyna być ona całkiem niezła. Zakończenie też jest OK. Tym niemniej, choć zdecydowanie nie żałuję czasu poświęconego na „Podstęp” (końcówka była naprawdę emocjonująca), wcale nie jestem pewien, czy miałbym ochotę czytać kolejny tom traktujący o ciężkiej pracy policjantów z Doggerlandu.








--
1. Maria Adolfsson. „Podstęp”, Wydawnictwo: W.A.B., przekład Agata Teperek, 2020, s, 32.

poniedziałek, 9 marca 2020

Kwakrów poszukiwania Ciszy


„Bóg jest Ciszą” – Pierre Lacout

Niewielka objętościowo książeczka jest zbiorem artykułów, esejów Pierre’a Lacout na temat Ciszy, ciszy i ich znaczenia. Składają się na nią:
1. Bóg jest Ciszą
2. Ciszy naszej powszedniej daj nam dzisiaj
3. Przygotowanie do ciszy
4. Psychologia ciszy
5. Przeszkody
6. Sztuka wykorzystywania przeszkód
7. Stopnie ciszy
8. Cisza Jezusa
9. Cisza i pacyfizm

Zmarły w 2009 roku Pierre Lacout pod koniec studiów wstąpił do zakonu karmelitów; przygotowywał się do kapłaństwa w Rzymie i we własnej diecezji we Francji, jednak kurs psychoanalizy w Genewie wpłynął znacząco na zmianę jego postawy duchowej i życiowej. Ostatecznie rozstał się z katolicyzmem na rzecz kwakierstwa. Był żonaty, nauczał literatury francuskiej w College Pierre Viret.

Pierre Lacout nie prezentuje w swojej pracy jakiejś obowiązującej doktryny kwakrów, czy oficjalnego stanowiska Przyjaciół w poruszanych tematach (nawet gdyby coś takiego istniało, a u kwakrów liberalnych nie istnieje), ale pomaga zrozumieć kwakierskie pojmowanie ciszy, choć może powinienem napisać „Ciszy”, bo nie chodzi tu tylko o brak dźwięków. W każdym razie są to dość prostym językiem spisane myśli do rozważenia, do zastanowienia się i przemyślenia, może nawet do medytacji.

wtorek, 3 marca 2020

Unai i Diago - baskijski zmrok


„Władcy czasu” – Eva Garcia Saenz de Urturi

Podczas lektury wszystkich tomów trylogii jedno nie ulega wątpliwości – ogromny sentyment autorki, może nawet miłość, do miasta. Vitoria jest obecna w jej książkach bardziej, niż gdyby chodziło tylko o miejsce zbrodni. To miasto jest znaczącą „osobą dramatu”. Podobnie było z przedwojennym Wrocławiem (Breslau) w cyklu powieści kryminalnych o Eberhardzie Mocku. Podobno miejsce to tylko miejsce, ale z Vitorią jest inaczej. Chciałem wrócić do Vitorii może nawet bardziej niż do profilera Krakena.

Jak i w poprzednich tomach trylogii Białego Miasta głównym bohaterem jest inspektor Unai López de Ayala (pseudo Kraken) z Wydziału Kryminalnego w Vitorii, stolicy wspólnoty autonomicznej Kraju Basków, mieście poświęconym Białej Panience, Virgen Blanca. W dochodzeniach pomaga mu Estibaliz Ruiz de Guana, jedna z lepszych i najwytrwalszych śledczych. On jest lub był dobry w profilowaniu, ona specjalizuje się w wiktymologii. Po postrzale Kraken cierpiał na afazję Broki. Dzięki długiej i trudnej pracy z logopedą udało mu się prawie przezwyciężyć to zaburzenie, ale… właśnie – prawie. We „Władcach czasu” inspektor wydaje się jakoś dziwnie mało rozgarnięty. Momentami jest to wręcz irytujące. Alba Diaz de Salwatierra, dawniej szefowa i kochanka Krakena, jest obecnie jego żoną, mają dwuletnią córeczkę, Delbę.

„Władcy czasu” to także tytuł historycznej powieści Diego Veilaza (jest to oczywiście pseudonim literacki, mający się kojarzyć z głównym bohaterem powieści, Diagiem Velą), której akcja rozpoczyna się w roku 1192 i toczy w okolicach obecnej Vitorii. Książka ukazała się kilka dni wcześniej, ale już zawładnęła umysłami i rozmowami Vitorczyków.

„Nazywam się Diago Vela, mówią mi don Diago Vela, mnie wszak tytuły są obojętne. Zacząłem spisywać wszystko, co się tu działo od dnia, gdy po dwóch latach niebytności powróciłem do starej osady Gasteiz czy też, jak nazywali ją poganie, Gaztel Haitz, czyli Wzgórza Zamkowego.  Wracałem przez Akwitanię i przeszedłszy Dolną Nawarrę, ominąłem Tudelę. Nie chciałem stanąć przed obliczem leciwego króla Sancha, jeszcze nie. Oddałem jego córkę Berenguelę potworowi, który miał ją zaślubić. Ryszardowi zwanemu Lwie Serce. I zapewniam, że wcale nie ze szlachetnych pobudek”*.

Unai López de Ayala, wraz z rodziną, wybrał się na spotkanie z autorem historycznej powieści, zorganizowanym przez wydawcę w pałacu Villa Suso, przy placu Matxete. Po godzinie oczekiwania okazało się, że sam wydawca nie zna Diego Veilaza, nigdy go nie widział, a wielce tajemniczy autor nie pojawił się na spotkaniu. Chwilę później w toalecie znalezione zostają zwłoki jednego z najbogatszych ludzi w Hiszpanii, władca imperium sieciówek został otruty kanteradyną, to jest środkiem na potencję popularnym w średniowieczu. Powiązania z akcją powieści Veilaza są oczywiste.

Akcja powieści „Władcy czasu” – Evy Garcii Saenz de Urturi toczy się dwutorowo – z jednej strony to współczesny kryminał, z drugiej wydarzenia opisywane w książce historycznej przez Diego Veilaza. Kolejny seryjny zabójca wzoruje się wyraźnie na historii, na zdarzeniach z XII wieku.
Jedna z ofiar umiera otruta środkiem na potencję sporządzonym z kanteradyny, zwanej hiszpańską muchą (właściwie są to suszone, mielone chrząszcze gatunku pryszczel lekarski; preparat ze sproszkowanych chrząszczy jest jednym ze składników trucizny Aqua tofana), dwie inne sprawca zamurowuje żywcem, jedną topi w beczce razem z psem, kotem, kogutem i żmiją… Po co? Dlaczego? Czemu służyć ma to… przedstawienie?

Estibaliz Ruiz de Guana wikła się w bardzo niebezpieczny romans, Unai López de Ayala odkrywa, że historyczna powieść "Władcy czasu" ma wiele wspólnego z jego własną przeszłością, przy okazji poznaje fascynującą tajemnicę donżonu Nograro…

Bardzo dobra powieść, po prostu. Jedyne, co mógłbym jej zarzucić, to przesadna objętość. Moim zdaniem bez szkody dla jakości można ją było skrócić o jakieś dwadzieścia procent.

Otwarta pozostaje kwestia czytania „Władców czasu” bez znajomości dwóch pierwszych tomów trylogii. Mnie się wydaje, że owszem, da się to zrobić, ale… mogą pojawić się poważne kłopoty ze zrozumieniem pewnych wątków.



--
* Eva Garcia Saenz de Urturi, „Władcy czasu”, przekład Katarzyna Okrasko, Muza, 2020, s. 17.