środa, 30 marca 2022

Wszyscy mają jakieś tajemnice

 „Widzę cię”- Mary Burton 


Nikki McDonald, dziennikarka śledcza nakręciła szokujący materiał o rządowych kontraktach, polityce i korupcji. Szefowi stacji się to nie podobało i to bardzo, ale…

„Pomimo ultimatum szefa przedstawiła reportaż na żywo w najlepszym czasie antenowym. Kiedy przybyła do pracy następnego ranka, szef z miejsca ją zwolnił i kazał wyprowadzić z budynku. Zaskoczona, choć nie zdziwiona, wyszła z biura z pudłem swoich rzeczy. Mimo wszystko miała optymistyczne nastawienie, ponieważ wierzyła, że świetne referencje pozwolą jej znaleźć pracę na innym rynku. Później odkryła, że swoim materiałem uraziła pewnych wpływowych ludzi, którzy zadbali o to, by każdy większy i mniejszy rynek informacyjny pozostał dla niej zamknięty”[1].

Po pewnym czasie Nikki McDonald,, już na skraju bankructwa, kierując się anonimową informacją, znalazła w piwnicy lub komórce lokatorskiej budynku mieszkalnego szare pudło z ludzkimi nadpalonymi kośćmi. Zoe Spencer, profilerka FBI, specjalistka od rekonstrukcji plastycznej twarzy człowieka na podstawie zachowanych elementów czaszki, stworzyła model twarzy denatki. Dzięki jej żmudnej pracy wyszło na jaw, że Nikki McDonald znalazła szczątki studentki Marshy Prince z Uniwersytetu Georgetown, która zaginęła bez śladu kilkanaście lat wcześniej. Zoe Spencer, jej przełożony, a także prowadzący sprawę detektyw, William Vaughan, domyślają się, że tajemniczym informatorem Nikki McDonald był (albo mógł być) sam sprawca, rozczarowany brakiem sensacji i uznania. To wskazywałoby na seryjnego mordercę, psychopatę. Nie wiadomo, ile jeszcze kobiet zabił, ale koniecznie trzeba go powstrzymać i to jak najszybciej, zanim ofiar zacznie przybywać. Vaughan właśnie wyprawił na studia dorastającego syna, więc sprawą, i romansem z Zoe, mógł zająć się i zaangażować w nie w pełni.

William Vaughan, detektyw z wydziału zabójstw z Aleksandrii (stan Wirginia) i magister matematyki teoretycznej oraz Zoe Spencer, odwiedzają siostrę Marshy Prince, Hadley Foster, żeby powiadomić ją o znalezieniu i identyfikacji szczątków. Szybko orientują się, że kobieta skrywa jakąś tajemnicę, że prawdopodobnie wiedziała już wcześniej, może od początku, o śmierci siostry. Następnego dnia Hadley Foster i jej siedemnastoletnia córka, Skylar, zostają porwane. Mąż i ojciec jest ranny, pchnięto go nożem.
Detektyw Vaughan prowadzi jednocześnie sprawę brutalnego zabójstwa młodej prostytutki w tanim hoteliku. Policjant początkowo o tym nie wie, ale czytelnik od razu jest informowany, że obie te sprawy coś ze sobą łączy.

„Odsunął się od ciała, rozejrzał po pomieszczeniu. I wtedy właśnie zwrócił uwagę na lustro nad podwójną umywalką. Słowa zostały na nim napisane czerwoną szminką Hadley: Ja to zrobiłem. Przepraszam.
W ciągu kilku godzin kierownictwo policji uznało, że zagadka zabójstwa /…/ w zasadzie została rozwiązana”[2].

Dobrze napisana i zaplanowana powieść sensacyjna, jak zaproszenie na rollercoaster; zapewnia sporo rozrywki na niezłym poziomie, ale… Ale (z pewnymi wyjątkami) jest ona dość schematyczna – bardzo podobnych przeczytałem zapewne kilkadziesiąt. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, czyli taka, którą zapomina się w kilka dni po przeczytaniu. Tym niemniej zanim okazało się „kto zabił” bawiłem się świetnie.









--
[1] Mary Burton, „Widzę cię”, przekład Emilia Skowrońska, Muza 2022, s.10.
[2] Tamże, s. 352-53.



#WidzęCię  #MaryBurton

sobota, 26 marca 2022

Mroczne lasy - mroczne dusze

 „Głusza” – Mark Edwards

Małżeństwo Brytyjczyka i Amerykanki nie udało się i ona wróciła do Stanów, zabierając córkę. Ojciec, Tom Anderson, były dziennikarz muzyczny, którego kariera zdechła wraz z rozwojem internetu (bo kto jeszcze czyta pisma o muzyce i zespołach), zawiedziony i sfrustrowany swoim życiem, zaniepokojony, że traci kontakt z córką, zabiera kilkunastoletnią Frankie do ośrodka wypoczynkowego „Płytkie Zdroje”. Jak wpadł na to, że dziewczyna lat piętnaście-szesnaście będzie zachwycona wakacjami ze swoim ojcem, na koszmarnym zadupiu gdzieś w lesie, w stanie Maine, bez dostępu do internetu, pozostaje zagadką. Kiepskiej komunikacji nastolatków z dorosłymi, bo chyba nie tylko z rodzicami, poświęcono w powieści sporo uwagi.

Sąsiedni domek zajęło małżeństwo z bosko przystojnym synem w wieku zbliżonym do Frankie, ale wkrótce Ryan okazał się pederastą, więc iskrzyć przestało szybciej niż zaczęło. Jednak jako kolega, towarzysz spacerów i partner do rozmów, sprawdzał się i tak lepiej niż ojciec.
Rodzice chłopaka przyjechali do „Płytkich Zdrojów” nieprzypadkowo. Zafascynowała ich historia, która wydarzyła się w tym miejscu dwadzieścia lat temu. W tamtych czasach był tu prymitywny kemping, na który przyjeżdżały dzieci szkolne pod opieką swoich nauczycieli. Pewnego razu dwoje takich wychowawców zostało zamordowanych w trakcie uprawiania pozamałżeńskiego seksu na pobliskiej polance.
Okoliczni mieszkańcy, a nawet policja, przekonani byli, że znają sprawcę, bo na pewno był nim miejscowy dziwak, nastolatek z kolczykami w różnych miejscach, fascynujący się skandynawskim, ciężkim metalem. Wydawał się on wprawdzie lokalnym cudakiem, popychadłem i zupełnie nie był agresywny, ale wiadomo przecież, że skandynawskiego metalu słuchają tylko zboczeńcy-mordercy. Kłopot polegał na tym, że domniemany zabójca nauczycieli zniknął bez śladu; od dwudziestu lat nie wiadomo, gdzie się ukrywa – wsiowe plotki głoszą, że w okolicznych lasach.

W tym momencie, a jest to dopiero początek powieści, można już zacząć się domyślać, o co w niej chodzi. Co oczywiście nie oznacza, że wiadomo jest, czym i jak się to skończy.

Pisarska muza Toma Andersona podszepnęła mu, że może tą historią mógłby wrócić na łamy, znów zaistnieć, znowu stać się kimś; w końcu jest przecież dziennikarzem, wie jak rozmawiać z ludźmi i wyciągać od nich różne informacje. Tylko że o zbrodni sprzed lat nikt z okolicznych mieszkańców rozmawiać nie chce, a pytania dziennikarza rodzą tylko coraz bardziej wrogie milczenie i rady, żeby dał sobie spokój z tą sprawą. Pojawiają się podejrzenia o powiązania z pogańskimi rytuałami, satanistami, Rogatym Bogiem…

Początkowo narratorem jest Tom Anderson i relacjonuje wydarzenia w pierwszej osobie. Z czasem narratorów jest coraz więcej, choć już w trzeciej osobie – jest to posunięcie, które na pewno ułatwia pracę autorowi, bo w ten sposób przemyca on do fabuły powieści określone tropy i ślady, jednak z drugiej strony takie przeskoki burzą czytelnikowi ciągłość narracji. Nie jest to jednak problem poważny ani znaczący.

Ostatecznie uważam „Głuszę” Marka Edwardsa za dobrą rozrywkę; nie jest to może arcydzieło, ale na pewno powyżej przeciętnej. Dobry, wciągający thriller, po prostu.






Jak dorośli dogadują się z młodzieżą. 


#Głusza #PłytkieZdroje


czwartek, 17 marca 2022

Kocopoły na temat niby mafii

 „Niebezpieczne: Antologia mafijna” – Kinga Litkowiec i inne

Zbiór opowiadań, w skład którego wchodzą:
1. Kinga Litkowiec: Niebezpieczne zlecenie
2. K. N. Haner: Córeczka tatusia
3. Alicja Sinicka: Wykonaj zadanie
4. Alicja Skirgajłło: Wewnętrzne ja
5. K. C. Hiddenstorm: Nazywam się Layne
6. D. B. Foryś: Ta druga
7. J. G. Latte: Zapach strachu
8. Camille Gale: Autora: Niepokonane lato
9. J. A. Malec: Jana

Wbrew pozorom autorkami są Polki. Słyszałem, że tworzą wspólnie jakąś grupę literacką Euforia. 

Przeczytałem tylko cztery opowiadania, na następne nie miałem już zdrowia, czasu, wytrzymałości, więc moja opinia właściwie dotyczy tylko ich. Uważam te „dzieła” za spektakularne grafomaństwo. Naiwna fabuła, bzdurne pomysły na przykład: zawodowa zabójczyni dokonuje przeglądu broni i sprzętu na ulicy, przed hotelem; zawodowy zabójca jest bardzo tajemniczy, nie wiadomo, gdzie mieszka, co robi (poza realizacją zleceń), ale zawsze wiadomo, gdzie i kiedy dokona kolejnego zabójstwa itp. O mafii te cztery panie pojęcia nie mają żadnego, a wyobrażenia wręcz fantastyczne. Do pewnego momentu byłem przekonany, że trafiłem na jakiś pamflet.
Prawie połowę opowiadania zajmują opisy kopulacji i nie, nie ratuje to sytuacji, a raczej przypomina seksualne fantazje nastolatki.

Dzieciom w gimnazjum może się wydawać, że pisząc wypracowanie, trzeba używać poważnych, dorosłych zwrotów i określeń, ale już w szkole średniej oducza się je bombastycznego języka. Takiego właśnie, jaki można znaleźć w tych tekstach. Do samochodu, który stoi przed domem, na podjeździe, nie można podejść – trzeba się udać w jego kierunku. Śniadania nie może bohaterka zjeść – musi je spożyć.

Jeśli pozostałych pięć opowiadań ma jakąś wartość, to już moja strata. Próbował nie będę.

wtorek, 15 marca 2022

W głębinach umysłu szalonego

 „Wizje” – Anna Krystaszek

Po przeczytaniu tysiąc powieści sensacyjnych i kryminalnych wpadło mi do głowy, że pewnie dałbym radę i ja napisać coś takiego. Jeśli nie samodzielnie, to jako kompilację powtarzalnych elementów, sytuacji, nawet zwrotów i określeń. Drobne korekty uchroniłyby mnie przed posądzeniem o plagiat. Zacząłbym od policjanta lub detektywa, który właśnie przechodzi na emeryturę lub wybiera się na długo odkładany urlop. Powinien być samotny, bo żona się z nim rozwiodła (nigdy odwrotnie) lub zmarła. Koniecznie musi mieć szefa palanta i karierowicza. W sąsiednim wydziale musi właśnie zaczynać pracę nowa policjantka, laborantka, anatomopatolożka itp. U autorek dziewczyny są zawsze śliczne, a kochające żony gotują obiady pyszne (żony odchodzące gotują źle lub wcale). Autorzy używają innych zwrotów i określeń Ot, taka ciekawostka.
Czemu nie zrealizowałem tego pomysłu? Wprawdzie miałem pod ręką, w przeczytanych książkach, wypełnienie, mięso, ale potrzebny był jeszcze szkielet, czyli to coś, na czym zbudowana byłaby cała historia, zagadka, intryga, clou programu. Tego już odpisać od kogoś nie mogłem.

„Wizje” Anny Krystaszek zawierają wszystkie typowe elementy – w pewnym sensie to i dobrze, bo jako czytelnik czułem się swojsko, jak u siebie, po domowemu, w ulubionych kapciach.
Autorka podjęła spore ryzyko zbudowania fabuły na narracji wielu różnych osób. W jednym rozdziale narratorem jest psychiatra, Ryszard Lasak (jego żona gotuje pysznie), w innym policjant Igor Szulc zwany Czarnym, który właśnie wybierał się na urlop, gdy ściągnięty został do nietypowej sprawy, w kolejnym Paulina Brzezińska, śliczna pacjentka szpitala psychiatrycznego, w dalszym prokurator, Jan Hejda, Katarzyna Hejda, Zuzanna Skalik, Klaudia Żukow… Napisałem, że jest to konstrukcja ryzykowna, bo jeśli nie zrobi się tego dobrze, to czytelnikowi będzie się mylić i mieszać. Pani Krystaszek poradziła sobie z tym wyzwaniem zadowalająco.

Historia od początku przedstawiona jest bardzo prosto – to sobie cenię, to trzeba umieć – owszem, jest ona nieprawdopodobna, ale to inna sprawa. Do szpitala psychiatrycznego trafia śliczna pacjentka, która twierdzi, że kogoś zabiła. Szybko jednak modyfikuje swoją opowieść i twierdzi, że zabójstwa wkrótce dokona jakaś „ona”. Czyn, ofiarę i miejsce zajścia opisuje bardzo dokładnie, a nawet rysuje. Kilka dni później znalezione zostają zwłoki mężczyzny, a wszystkie detale zgadzają się z wizjami Pauliny Brzezińskiej, która nie opuszczała zamkniętego oddziału i, spacyfikowana lekami, nie wiedziała co się na bożym świecie dzieje. Psychiatra, Ryszard Lasak, kontaktuje się z policją i tak sprawa trafia do Szulca i Hejdy.

Zamordowany mężczyzna, Żukow, wiele lat wcześniej uratował z pożaru dwie dziewczynki: swoją córkę oraz córkę sąsiada; troje innych dzieci spłonęło. Żukow zawiadomił policję, że podpalenia najprawdopodobniej dokonali rodzice dzieci, dla odszkodowania. Trafili oni za to do więzienia. Podpalacz (przyznał się) mógłby mieć powód, by się mścić na kapusiu, Żukowie, ale przecież nie opuszczał więzienia, dostał dożywocie.
Sprawy zabójstw, bo były następne, wizji Brzezińskiej i podpalenia, ewidentnie się łączą, choć początkowo, nie wiadomo jak. A jakby komplikacji było nie dosyć…

To, co nam robiła, było i złe, i dobre. Sprzedawała nasze ciała, ale też o nas dbała. Miałyśmy wszystko, na co przyszła nam ochota. Ładne ubrania, kosmetyki, telefony, alkohol i narkotyki. Była dla mnie trochę jak matka, której nigdy nie miałam. Więc chyba nie mogłam powiedzieć, że była zła[1].

Pojawia się kwestia czerpania zysków z pedofilii i stręczenia dzieci zboczeńcom.

Akcja powieści dzieje się… nie, nie napiszę tego, co w recenzjach wydaje się obecnie obowiązkowe, czyli nie użyję określenia „wartko”. Więc dzieje się błyskawicznie, ekspresowo, galopem, prędko, pośpiesznie, pędem, żwawo, piorunem… Kolejne rozdziały, czyli kolejne elementy kryminalnej układanki, dzieli dzień lub zaledwie kilka godzin. Te rozdziały nie są zbyt długie i złapałem się na tym, że czytałem do później nocy, bo… jeszcze tylko jeden, jeszcze strona, jeszcze kawałek. Dobra robota autorki.

Pani Krystaszek, skoro na profesjonalizm redaktorek nie można liczyć, proponowałbym zwrócić uwagę na coś takiego: skoro Brzezińska „krążyła dziś po całym szpitalu wyraźnie niespokojna…”[2], to nie mogła jednocześnie przebywać w specjalnym, zamkniętym oddziale. Oddział i szpital to nie są synonimy. Czytelnikom radzę nie zwracać uwagi na takie wpadki. I jeszcze jedno – jeśli płeć autora i narratora ma być różna, to zabieg taki wymaga warsztatu pisarskiego na najwyższym poziomie. Autorce, kobiecie, może wydawać się, że wtrącając co trochę „cholercia” w monologi lub myśli jednego z narratorów, stworzy wrażenie, że wypowiada się twardy facet, ale obawiam się, że to nie wystarczy, więc bohaterowie męscy są w „Wizjach” mniej wiarygodni od postaci kobiecych.
Poza tym powieść uważam za bardzo dobrą i polecam ją z czystym sumieniem.







--
[1] Anna Krystaszek, „Wizje”, Muza, 2022, s. 9.
[2] Tamże, s. 175.










@wydawnictwomuza, @muza.black, # wizje, #muza


wtorek, 8 marca 2022

Wojna, polityka, kosmos, obcy

 „Wojna Kalibana” – James S.A. Corey

Druga część kilkutomowego cyklu „Ekspansja” Daniela Abrahama i Ty’a Francka, piszących wspólnie pod pseudonimem James S. A. Corey. Autorzy serię planują rozłożyć na dziewięć tomów i zapewne dlatego, choć uważam, że „Wojna Kalibana” jest jeszcze ciekawsza niż „Przebudzenie Lewiatana”, to kolejne tomiska zapewne sobie daruję. Przynajmniej na jakiś czas. Już tak mam: dobre, owszem, ale za dużo.
„Wojna Kalibana” jest kontynuacją „Przebudzenia Lewiatana”. Zapewne dałoby się czytać tom drugi osobno, ale zdecydowanie lepiej byłoby zaczynać od początku.

Ziemia i Mars nie walczą ze sobą, ale jest to rozejm bardzo kruchy. Na jednym z księżyców Jowisza ich wojska stacjonują naprzeciw siebie, obserwując się z wyraźnym brakiem zaufania. W pewnej chwili pojawia się nagle potwór. Bez skafandra, bez widocznej broni, poza szponami, nieludzki super żołnierz atakuje oba posterunki. Przy życiu zostaje tylko sierżant Draper, marine, która jest jedną z ważniejszych bohaterek. Równie ważna staje się pani polityk Avasarala i szukający córki botanik, doktor Meng. Jednak głównymi osobami dramatu jest Holden, kapitan statku „Rosynant” i jego załoga, Amos, Naomi…

Pojawia się podejrzenie, że zabójczo niebezpieczna obca forma życia, którą udało się zamknąć na Wenus, przedostała się na Ganimedesa.

Bitwy, na lądzie, w tunelach i w kosmosie, polityka międzyplanetarna, romans, przygoda i wszystko to w proporcjach jeszcze lepszych niż w tomie pierwszym. Moim zdaniem warto, ale raczej przy założeniu i ze świadomością, że siada się do 8-9 opasłych tomów.


Profesor Łaszcz i dawne czasy

W związku ze wzruszającym wierszem „Reduta Ordona”, który czytałem dwa dni temu, przypomniał mi się dziwny nauczyciel, tradycyjnie nazywany w szkole średniej profesorem. Pojawił się u nas w klasie maturalnej z powodu nagłego odejścia poprzedniej polonistki.  Nie wiem, skąd się wziął; nigdy wcześniej go w szkole nie widziałem. A ciekawy był to człowiek. Stara polonistka zresztą też. Tyle że ona była żałośnie przewidywalna. Miała fiksację na punkcie artykułów pożywczych w literaturze i tylko na nie zwracała większą uwagę. Do dziś słyszę jej „sliweczki i maseleczko” (z taką wschodnią wymową l/ł) przy okazji omawiania „Pana Tadeusza”.  Z dowolnej książki wystarczyło wyłowić wiktuały i opowiadać o nich ze smakiem, żeby mieć dobre stopnie. 

Ale ten facet był inny. Mówił nam szokujące rzeczy. O śmierci na syfilis wybitnego przywódcy powstania, o reducie rekruta Nakruta, o skrzydłach towarzyszy pancernych, które zdaje się istniały tylko w malarstwie i powieściach, o wieszczu, który mocno starał się dotrzeć na czas do powstania, ale jakoś mu się to nigdy nie udało, bo balował w pogranicznych dworkach szlacheckich, od czasu do czasu i raczej często, gwałcąc tam chłopki oraz flirtując niewinnie z dobrze urodzonymi pannami, którym wpisywał do sztambucha urocze rymowanki… 

Chciał nas sprowokować, zaintrygować, może nawet sobie w jakiś sposób kupić? Tak, zapewne. Ale było w tym coś jeszcze, coś zdecydowanie ważniejszego. Zaczynaliśmy rozumieć dzięki niemu, że literatura piękna i historia, to dwie zupełnie różne dziedziny, które rzadko mają ze sobą coś wspólnego, i których lepiej nie mieszać.  Że utwór (wiersz, powieść) należy oceniać w kategoriach literackich i nie obrażać się, jeśli nie jest zgodny z faktami – nie taka była i jest jego rola. Że naiwnością jest oczekiwanie, że autor jest takim człowiekiem i takie życie prowadzi, jak bohaterowie jego utworów. Itd. Itp. 

Do dziś żałuję, że był z nami tak krótko.

niedziela, 6 marca 2022

Bo kiedy już na nas napadną...

 „Survival w mieście” – Selco Begovic

SHTF – akronim, gówno trafiło w wentylator, czyli dowolna sytuacja związana z zagrożeniem życia, zdrowia i problemami z przetrwaniem; może to być wojna, tsunami, rewolucja, trzęsienie ziemi, epidemia, powstanie, najazd kosmitów itd.

Autor nie zorientował się na czas, że sytuacja robi się naprawdę niebezpieczna i podczas wojny na Bałkanach utknął na wiele miesięcy w oblężonym mieście. Z jednej strony ostrzał z granatników i polowania snajperów, a z drugiej trudności, a nawet dramaty w samym mieście, w którym nie ma leków, żywności, wody, prądu, jakichś służb, które dbałyby o porządek i inne, nawet podstawowe, potrzeby obywateli.

Ocena tej niewielkiej książeczki zależeć będzie od oczekiwań czytelnika. Mnie się wydaje bardzo wiarygodna. Zapewne właśnie dlatego, że nie zawiera – jak się to ładnie nazywa? – lokowania produktu, czyli porad, jakiej marki/firmy sprzęt kupić i w jakim konkretnie sklepie.

Autor skupił się na podstawowych zasadach, a nie na konkretnych instrukcjach, bo oczywiste jest, że w zależności od czasu, miejsca i rodzaju SHTF, sytuacja może wyglądać bardzo różnie. Człowiek znakomicie przygotowany na sytuację określonego typu okazać się może kompletnie bezradny, gdy okoliczności okażą się zupełnie inne. Nie chodzi więc o to, jakim nożem i jaką techniką poderżnąć gardło sąsiadce, żeby zdobyć jej zapas wody, ale raczej o to, by zacząć oswajać się z myślą, że może trzeba będzie krzywdzić innych ludzi, by obronić życie swoje, swojej rodziny, swoją żywność, wodę, leki, bezpieczne schronienie. Zagadnieniu nastawienia i odporności psychicznej autor poświęca sporo uwagi.

Mam nadzieję, że informacje zawarte w tej książce nie przydadzą mi się nigdy, ale za naprawdę wartościową uważam okazję do przemyślenia, przewartościowania pewnych kwestii, a to właśnie jest możliwe dzięki lekturze „Survival w mieście”. Oczywiście, nie będę do końca i na pewno wiedział, co by było, gdyby… to lub tamto, ale nastawienie, że tak powiem, mentalne, mogłoby okazać się wartością na miarę życia. Poza tym, zawsze chyba lepiej, w sensie „korzystniej”, jest rozumieć, co się dzieje, niż gapić się na wszystko oczami wybałuszonymi, jak żaba na piorun, w kompletnym oszołomieniu, które przecież wyklucza jakiekolwiek sensowne działanie.

Minus: sporo błędów gramatycznych, literówek i innych.