czwartek, 25 maja 2023

Nowe technologie i spiski

 „Czarna lista” – Brad Thor

Lektura zaczęła się wręcz fantastycznie. Byłem zachwycony. Specjalni superagenci, zaawansowane technologie informatyczne, dynamiczna akcja od pierwszego akapitu. Czytałem łapczywie dalej, a tam specjalni superagenci, zaawansowane technologie informatyczne, dynamiczna akcja. W połowie książki poznawałem rzesze specjalnych superagentów, zaawansowane technologie informatyczne, dynamiczną akcję. Ale wtedy zacząłem też pytać, o co tu w końcu chodzi? Superagentów sporo, więc ci dobrzy mylili mi się z tymi złymi. Zwłaszcza, że ich metody wyglądały bardzo podobnie. W każdym razie, w wyniku skomplikowanej intrygi, jedni chcieli przejąć pełną władzę nad USA (czytaj: nad światem), a drudzy im w tym przeszkodzić.
Ludzi, którzy mogli, choćby potencjalnie, zagrozić realizacji planów przejmowania kontroli, ci źli umieszczali na czarnej liście, czyli po prostu wykazie osób do likwidacji. Na listę tę trafiła supertajna organizacja Carltona i jej najlepszy superagent, Scot Harvath. Większość siatki Carltona wylądowała w piachu i teraz Scot Harvath, z pomocą karła Nicolasa, musi uratować świat.

Miało być znakomicie – wyszło średnio.

poniedziałek, 15 maja 2023

Adolf Hitler przed aparatem

 „Mój przyjaciel Hitler: Wspomnienia fotografa Hitlera” – Heinrich Hoffmann

Głównie i przede wszystkim książka ma wartość inspiracyjną, bo niestety nie informacyjną. Podczas lektury pojawiają się pytania, rodzą wątpliwości; „Mój przyjaciel Hitler” skłania do mniej lub bardziej głębokich przemyśleń i zajmowania w różnych kwestiach własnego stanowiska. Za to zdecydowanie nie jest to lektura porywająca czy ekscytująca. Momentami jakaś taka… nijaka, beznamiętna. I kompletnie nie sensacyjna.
Pewne rozczarowanie wynikać może z oczekiwań. Jeśli przez dwadzieścia pięć lat Hoffmann i Hitler byli najbliższymi przyjaciółmi, to najwyraźniej w przedwojennych Niemczech, przyjaźń wyglądała inaczej, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni w Polsce. Herr Hitler, herr Hoffmann – ci mężczyźni nigdy nie mówili sobie po imieniu. Inny naród, mentalność, zwyczaje i kultura – owszem, to prawda, ale nie jest prawdą, że w tamtych czasach żadni mężczyźni nigdy nie przechodzili na „ty”, wystarczy poczytać Remarque’a czy Svena Hassela.

„Mój przyjaciel Hitler” to książka zdecydowanie bardziej o Hoffmannie niż o Hitlerze. O tym, gdzie, kiedy, w jakich okolicznościach, z kim, fotografował Hitlera. O samym Hitlerze też jest… trochę. Że miły, ujmujący, kulturalny, pożądany towarzysko (głównie przez kobiety), że nie pił, nie palił, nie jadł mięsa, że interesował się malarstwem i muzyką, że gardził ludźmi, którzy za sport uważają polowania. Właściwie dowiedziałem się o nim bardzo niewiele ponad to, co już wiedziałem. Na przykład – oglądając publiczne wystąpienia Hitlera na archiwalnych filmach, można odnieść wrażenie, że miotał się na scenie, jak szaleniec. Nie wiedziałem, że wszystkie te miny, pozy i gesty Hitler wcześniej mozolnie trenował przed aparatem Hoffmanna, żeby zaplanować, które z nich będą robiły największe wrażenie na obserwujących go tłumach.

Książka reklamowana jest informacją, że zawiera zdjęcia, które Hitler zabronił publikować. To prawda, ale ważne jest, dlaczego zabraniał. Na przykład jedno z nich przedstawia go podczas wycieczki, w krótkich spodniach (typ tyrolski lub bawarski), podkolanówkach i w ogóle… na sportowo. Hitler uważał, że tak nie powinien być prezentowany wódz Tysiącletniej Rzeszy. Gardził Mussolinim, bo ten pozwolił zrobić sobie zdjęcie na basenie w kąpielówkach.

Heinrich Hoffmann wielokrotnie powtarza, że polityką się nie interesował i na niej nie znał, ale do partii nazistowskiej wstąpił wcześniej niż Hitler, a sąd denazyfikacyjny skazał go na 10 lat obozu pracy, zakaz wykonywania zawodu i przepadek mienia, więc coś tu nie do końca trzyma się kupy. Jednak z drugiej strony, czego można się było spodziewać? Że przyjaciel Hitlera, po wojnie, będzie manifestował swoją wiarę w narodowosocjalistyczne idee Wodza? Dostałby wtedy kary jeszcze dotkliwsze, więc, jak wielu z nich, nic nie widział, nic nie słyszał, nic nie wiedział.
W zakładzie fotograficznym Heinricha Hoffmanna „Photohaus” w Monachium Hitler poznał, pracującą tam wówczas, Evę Braun, przyszłą kochankę i żonę. Lekarza szarlatana, który szprycował wodza podejrzanymi lekami i narkotykami, doktora Theo Morella (w NSDAP od 1933 roku), Hitler też poznał dzięki Hoffmannowi. Córka Hoffmanna, Henriette, była żoną Baldura von Schiracha, przywódcy nazistowskiego Hitlerjugend. Więc nie wydaje się możliwe, żeby skromny fotograf był tak bardzo niedoinformowany i niezaangażowany.

Fotografia. Książka zawiera sporo reprodukcji, ale i tak znacznie mniej, niż się spodziewałem. Jako że na temat fotografii coś tam wiem i potrafię, pozwolę sobie stwierdzić, że są to zdjęcia artystycznie bardzo przeciętne. Wartość mają tylko ze względu na osoby, które Hoffmann fotografował, a nie jego talent czy wybitną sztukę.

Ostatecznie – czasu nie żałuję, ale głównie dlatego, że miałem okazję, kolejny raz zresztą, zastanawiać się nad możliwością oddzielenia życia i postawy moralnej twórcy od jego dzieł. Podobnie jak to było w przypadku reżyserki, scenarzystki, Leni Riefenstahl, architekta Hitlera, Alberta Speera i wielu innych.

piątek, 12 maja 2023

Ofiara wzbudza współczucie

 „Studentka” – Gary Braver, Tess Gerritsen

Zaczyna się od śmierci. Ciało wyjątkowo zdolnej studentki uniwersytetu Northeaster, Taryn Moore, przypadkowy przechodzień znalazł nad ranem na chodniku – wypadła, wyskoczyła lub została wyrzucona z okna swojego mieszkania na piątym piętrze.
Najprościej i najwygodniej dla policji byłoby, gdyby to było samobójstwo, ale na taką łatwiznę nie chce pójść doświadczona detektywka, Frankie Loomis (ponad 30 lat służby), z bostońskiej policji. W mieszkaniu Taryn Moore znaleziono jeszcze ciepłe jedzenie, zawiadomienie o przyjęciu na studia doktoranckie (otwiera się kariera), ale nie znaleziono telefonu, a wiadomo przecież, że młodzi ludzie nie rozstają się z nimi nawet podczas pobytu w wychodku. Dzięki solidnie wykonanej sekcji i drobiazgowym oględzinom mieszkania, wychodzi na jaw, że dziewczynę zaatakowano w jej domu, a dopiero później wypchnięto/wypadła przez okno.

Rozdziały powieści to na zmianę: „przedtem” (przed śmiercią Taryn) i „potem”. Narratorami są trzy osoby: detektywka Frankie Loomis, sama Taryn Moore i wreszcie młody profesor, wykładowca, Jack Dorian (mąż robiącej karierę lekarki), prowadzący w Northeaster seminarium o tragicznych miłościach i związkach w literaturze klasycznej, na które uczęszcza zachwycona tematem i profesorem, Taryn Moore. Profesor Jack Dorian dopinguje Taryn, namawia na karierę akademicką, wspiera, pomaga i nie tylko… hm… pomaga.

Kiedy już wiadomo, że policja musi szukać sprawcy, Frankie Loomis przygląda się przede wszystkim Liamowi Reilly’emu, byłemu chłopakowi Taryn, palantowi i dupkowi z dobrego domu, ale też Cody’emu, grubemu, mocno nieatrakcyjnemu koledze z grupy studenckiej, który się w niej skrycie podkochiwał. Co jednak wydaje się najważniejsze, w związku z rozwijającym się dochodzeniem, czytelnik coraz lepiej poznaje Taryn Moore i jej obsesję na punkcie Liama oraz innych mężczyzn.

„Studentka” to dość prosty kryminał psychologiczny. Wątek sensacyjny wydawał mi się mniej ważny, może dlatego, że łatwy do odkrycia jeszcze przed połową powieści, niż obserwacja szczególnej ewolucji uczuć i nastawienia czytelnika do ofiary, studentki Taryn Moore. Zapewne dlatego właśnie zaczyna się od śmierci; ofiary zwykle wzbudzają współczucie, ale z czasem może się okazać, że prawdziwą ofiarą jest ktoś inny.

niedziela, 7 maja 2023

Niedokończona gra w szachy

 „Punkt Borkmanna” – Håkan Nesser

Uprzedzano mnie, że powieści Håkana Nessera, w których głównym bohaterem jest komisarz Van Veeteren, nie umywają się do tych, z Gunnarem Barbarottim, ale uznałem, że muszę sprawdzić sam, i tak sięgnąłem po „Punkt Borkmanna”. Mieli rację – nie umywają się. To zupełnie nie ta klasa, ale… ale nie było aż tak źle, żebym nie dobrnął do końca, choć głównie z powodu braku innej lektury na weekend.

Kiedy Borkmann w stopniu komisarza wypracowywał swoje ostatnie lata we Frigge, Van Veeteren dopiero zaczynał służbę. Mimo wszystko wciąż wierzył w tę regułę i ufał jej. Oczywiście nie musiał bynajmniej poznawać szczegółów towarzyszących jej powstaniu. Wiadomo, że nawet porządny, stary glina potrzebuje jakiegoś oparcia, jakiegoś koła ratunkowego. Zresztą regułę Borkmanna trudno było nazwać regułą. Stanowiła raczej wskazówkę, drogowskaz do wykorzystania w zagmatwanych przypadkach. W każdym dochodzeniu, twierdził Borkmann, dochodzi się do takiego punktu, po przekroczeniu którego nie potrzebuje się już więcej informacji. Kiedy do niego docieramy, wiemy już wystarczająco dużo, żeby rozwiązać sprawę jedynie za pomocą myślenia. Dobry śledczy powinien dążyć do tego, żeby umieć się zorientować, kiedy zbliża się do tego punktu, czy też raczej kiedy go przekracza. W swoich wspomnieniach Borkmann podkreślał, że to właśnie ta umiejętność albo jej brak odróżnia dobrego detektywa od złego
.

Heinz Eggers, Ernst Simmel i Maurice Rühme, drobny przestępca, zamożny handlarz nieruchomości i lekarz, wrócili do nadmorskiej miejscowości Kaalbringen w ostatnim roku i wszyscy trzej zostali zamordowani ciosem specyficznej siekiery, który to cios nieomalże pozbawił ich głowy. Sprawę prowadzi lokalna policja pod dowództwem komisarza Bausena.
Nie dalej niż trzydzieści, czterdzieści kilometrów od Kaalbringen, komisarz Van Veeteren ze Sztokholmu, kończył urlop w swoim domku letniskowym. Już się pakował, gdy zawiadomiono go o sprawie z Kaalbringen i poproszono o pomoc.

Początkowo akcja wlecze się bez żadnych efektów. Policjanci robią, co się da, ale z ich pracy właściwie nic nie wynika. Nie są w stanie nawet odkryć, co łączy ofiary Rzeźnika, bo tak ochrzczono sprawcę. Dopiero porwanie policjantki, Beate Moerk, powoduje przełom w śledztwie, ale do rozwiązania zagadki nadal jest daleko.
W tle plączą się sprawy osobiste niektórych policjantów i zamiłowanie do szachów panów komisarzy.

Kryminał bardzo przeciętny; można przeczytać, ale nie trzeba. Gdybym miał w tych dniach ciekawszą lekturę, porzuciłbym „Punkt Borkmanna”, może tylko sprawdzając na końcu, kto zabił.

sobota, 29 kwietnia 2023

Brutalny świat nastolatków

 „Ściana sekretów” – Tana French

Właściwie nie wiem na pewno, czemu chciałem czytać tę książkę. Właśnie – czytać, a nie przeczytać. Kwestia „kto zabił? „interesowała mnie umiarkowanie. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, że może chodziło o sentymenty z czasów młodości i dojrzewania, o wspomnienia, o podobne stany i nastroje, a może o to, że kiedyś chciałem mieć córkę… sam nie wiem, bo jedno wydaje mi się oczywiste – to nie jest specjalnie dobry kryminał; w powieści znalazłem sporo mankamentów.

Irlandia, przedmieścia Dublina, mniej więcej współcześnie. Ekskluzywna i droga szkoła dla dziewcząt z dobrych domów, imienia świętej Kildy, prowadzona przez zakonnice. Kilkaset metrów dalej, za iluzorycznym ogrodzeniem, funkcjonuje szkoła dla chłopców, imienia świętego Kolumby, prowadzona przez zakonników czy księży. Nauka w takich szkołach nie jest koedukacyjna, co to, to nie, ale sąsiedztwo szkół rodzi rozmaite związki między uczennicami i uczniami. Właściwie te relacje, niektóre męsko-damskie, inne jeszcze nie, przyjaźnie na całe życie albo do jutra, są główną siłą napędową życia młodych ludzi. Nauka i nauczyciele to jedynie mało ważne tło, bo ważniejsze jest, kto z kim chodzi, kto z kim zerwał i dlaczego, kto komu wysłał gołe fotki, kto kogo nienawidzi.

W parku, w pobliżu świętej Kildy, znaleziono zwłoki szesnastoletniego Chrisa Harpera. Ktoś zabił chłopaka uderzeniem motyki, które roztrzaskało mu czaszkę – zginął na miejscu. Motykę, narzędzie zbrodni, policja znalazła w pobliskiej szopie z narzędziami. Pozornie banalna sprawa okazała się nie do wyjaśnienia. Ze względu na środowisko (ustosunkowani rodzice) śledztwo prowadzono bardzo solidnie, ale po roku efektów jak nie było, tak nie ma. Frustracja, wstyd, beznadzieja, poczucie przegranej. W takich okolicznościach do detektywa Stephena Morana z wydziału spraw niewyjaśnionych jedna z uczennic przynosi kartkę, którą znalazła na ścianie sekretów, to jest tablicy, na której uczennice mogą anonimowo zwierzać się ze swoich tajemnic. Zwykle są to pretensje do nauczycieli albo wyznania typu kocham Johna, ale tym razem chodziło o zdjęcie Chrisa Harpera z informacją „wiem, kto go zabił”. Stephen Moran, dla którego jest to szansa na wydostanie się z wydziału spraw niewyjaśnionych i dalszą karierę w policji, oraz detektywkę Antoinette Conway (zaangażowaną w pierwsze, bezowocne śledztwo), wracają do szkoły świętej Kildy i z nowym zapałem oraz świeżymi pomysłami od nowa przesłuchują nastolatki.

Fabuła opowiadana jest dwutorowo i początkowo trudno byłoby określić, która z nich jest ważniejsza, W pierwszej, detektywi prowadzą rozmowy z ośmioma dziewczętami, przeszukują pomieszczenia, rozważają rozmaite opcje. Co jest niesamowite, wszystko to dzieje się w ciągu jednego dnia. W drugiej, przedstawiane są wydarzenia, jakie miały miejsce jakiś czas przed zbrodnią; za każdym razem dodawana jest tu informacja, że Chrisowi Charperowi zostało ileś tam miesięcy życia. Te obrazki z życia nastolatków płci obojga, różne wydarzenia między nimi, sprawy szkolne i osobiste, mają jakby przybliżać czytelnika do rozwiązania zagadki kryminalnej z drugiej strony. Nie tej policyjnej i śledczej, ale właśnie młodzieżowej – w tej części można szukać motywu zbrodni.

Co uważam za słabe? Podejrzanych, zaangażowanych, zamieszanych, jest tylko osiem dziewcząt, ale rozmowy między nimi i przesłuchania ich są tak kiepsko skonstruowane, że nastolatki dość długo mi się myliły.
W powieści pojawia się wątek zdolności parapsychicznych lub może telekinetycznych Seleny głównie, ale nie tylko jej – lewitujący klucz, zapalające się i gasnące światło, spadające przedmioty, pojawiający się duch Chrisa itp. Wydawało mi się, że ten wątek nabiera coraz większego znaczenia, ale w sumie nic z niego nie wynika. A może to ja czegoś nie zrozumiałem.
Książka ma ponad sześćset stron i mimo mojego szczególnego zainteresowania tematem, to już było za dużo i pod koniec stawało się nużące.
Wreszcie zakończenie, które zupełnie nie powala czytelnika na kolana, nie pozostawia go zdumionego, z otwartą z zachwytu gębą.

środa, 19 kwietnia 2023

Poszukiwania prawdy trwają

 „Tajemnica młodości i śmierci Jezusa” – Wacław Korabiewicz


Natykałem się na tę książkę pod różnymi tytułami, bo także „Inne drogi Jezusa”, „Inna droga”, „Tajemnice Jezusa”. Cytat pochodzi z tego ostatniego e-booka.

Któregoś dnia znalazłem się u podnóża Himalajów, na drodze wiodącej do Tybetu. Przede mną wisiał linowy most przerzucony przez rzekę Ganges. Tuż przed tym mostem, z boku, stał dziwnie sklepiony kamienny budynek. Na progu szeroko otwartych drzwi ujrzałem chudą, smukłą postać starca o wygolonej głowie. Miał na sobie pomarańczowy płaszcz, a spod nawisłych brwi, z głęboko zapadniętych oczu przeszywał mnie stalowy, mocny wzrok, który przykuł mnie i zniewolił. Powolnym, niezdecydowanym krokiem ruszyłem w stronę starca. Gestem nagiego ramienia wskazał gościnnie drzwi. Przekroczyłem próg i przystanąłem zdumiony tym, co ujrzałem. Miałem przed sobą wysoko sklepioną, okrągłą salę. Biblioteczne regały, pełne ksiąg oprawnych w skórę, sięgały aż pod sufit.
- To nasza podręczna biblioteka dla medytujących sadhu - cichym, niskim głosem objaśnił starzec.
-Jeśli pan sobie życzy - mogę mu wypożyczyć każdą książkę. Mamy sporo nowości europejskich, a nawet amerykańskich.
-Dziękuję - odrzekłem, - ale dzisiaj jeszcze opuszczam Riszi Kesz.
To mówiąc spostrzegłem leżącą tuż obok na stoliku otwartą książkę. Widocznie przed chwilą czytał ją i odłożył, gdy wszedłem.
Przeczytałem tytuł: „The Life of Jesus" - Ernest, Renan.
- O! - wyrwało mi się niechcący.
- Pan się dziwi? - przemówił znowu jogin. - Wszakże to nasz człowiek.
- Renan? - zdziwiłem się.
- Nie - odrzekł. – Jezus.

W drugiej połowie dziewiętnastego wieku Rosjanin Mikołaj (albo raczej Nikołaj) Notowicz, wędrując po Himalajach, co zdaje się od zawsze było jego marzeniem, być może dlatego, że pochodził z rodziny żydowskiej, ale przeszedł na prawosławie, natknął się na rozproszone wzmianki o proroku Issie, pochodzącym z ludu Izraela, który w młodości pobierał nauki w Indiach. Notowicz odkrył w klasztorze Himis rękopisy świadczące o kilkunastoletnim pobycie Chrystusa w Indiach. Jego odkrycie nie zainteresowało nikogo, a nawet – jeśli tak można to określić – wręcz przeciwnie, bo wyraźnie odradzano mu zajmowanie się tym tematem. Napisał wtedy książkę o swoim odkryciu, ale wszystkie nakłady we Francji, Anglii i Stanach Zjednoczonych, natychmiast znikały.

Wacław Korabiewicz w swojej książce przybliżył postać Notowicza i jego odkrycia. Na ich podstawie powstały dwie teorie. Pierwsza, że w czasie kilkunastu lat, których jakby brakuje w opisie dziejów Jezusa w Piśmie Świętym, przebywał On w Indiach i tam pobierał nauki. Druga jest znacznie bardziej „rewolucyjna”, bo według niej Jezus nie umarł na krzyżu, a cała ta operacja na Golgocie została zainscenizowana, by… uratować Mu życie. Pewne obrażenia jednak oczywiście odniósł, a kiedy po jakichś czterdziestu dniach doszedł do siebie, wrócił do Indii – znalazł już przecież godnego następcę (Szawła/Pawła), który mógł kontynuować Jego dzieło, a sam wyruszył w krainę kontemplacji i spokoju.

Co ciekawe, a ciekawe dlatego, że katoliccy badacze i historycy przed erą Internetu twierdzili, że nic takiego nie istnieje, dziś można kupić elektroniczne wydanie książki „Nieznane Życie Jezusa Chrystusa. Oryginalny i nieocenzurowany opis podróży i odkrycia manuskryptów w buddyjskim klasztorze Himis, wraz z przedstawieniem ich treści, zgodnie z wydaniem z 1887 r.” autorstwa Nikołaja Notowicza.

Za małą mam wiedzę, by decydować o wiarygodności przedstawionych w książce zdarzeń. Może to prawda, może nie - chodzi bowiem o coś innego: to ciekawa lektura dla czytelników z otwartą głową, którzy zdolni są widzieć świat nie tylko w bieli i czerni.


wtorek, 18 kwietnia 2023

Rozum? A niby jaki rozum?!

 „Klęska rozumu” – Marcin Król

Nie spojrzałem na podtytuł i początkowo wydawało mi się, że to będą jakieś rozważania filozoficzne, ale chodziło o coś zupełnie innego. Książka zmarłego niedawno filozofa, historyka idei, nauczyciela akademickiego, Marcina Króla, „Klęska rozumu”, w skrócie i uproszczeniu pokazuje, jak wiele najważniejszych wydarzeń w historii najnowszej, wynikało z ludzkiej głupoty, uprzedzeń, osobistych sympatii i antypatii, przypadku, niedoinformowania itp., a nie ze zdrowego rozsądku i realistycznej oceny sytuacji. Ale najgorsze jest to, że konsekwencje wielu z nich ponosimy do dziś i na pewno jeszcze długo.

W książce Króla nie chodzi o to, jacy durni byli nasi przodkowie, ale o konkluzję znacznie gorszą: tacy jesteśmy, my, ludzie. A lektura przypomniała mi słowa Winstona Churchilla: „Demokracja to najgorszy system, ale nie wymyślono nic lepszego”. Dlaczego najgorszy? To już ja, nie Churchill: bo opiera się na błędnym założeniu, że większość jest rozsądna.

środa, 12 kwietnia 2023

Polski historia jakoś nieznana

 „Kłopoty pani Doroty” – Tadeusz Borowski

Dłuższe opowiadanie zawarte w zbiorze „Pożegnanie z Marią”, zawierającym wybrane opowiadania Tadeusza Borowskiego ze wstępem Jarosława Iwaszkiewicza, ale zdaje się nie tylko w tym zbiorze. Poza tym wydane niedawno samodzielnie, jako e-book. Ponoć gdzieś pojawiło się pod tytułem „Śmierć frajerom” lub „Kłopoty pani Doroty czyli śmierć frajerom”.

Specyficzny styl Borowskiego to jedna z dwóch zalet opowiadania. Drugą jest wyjątkowy obraz Polski w latach, które wydają się nikogo nie interesować, a może nawet fakty na ten temat nie są powszechnie znane. Chodzi bowiem o Polskę już po drugiej wojnie światowej, ale jeszcze nie PRL. Tak, było coś takiego; trwało ze dwa-trzy lata.

Główną bohaterką „Kłopotów pani Doroty” jest tytułowa Dorota, uprawiająca prostytucję małżeńską lub związkową. Mąż i kochanek właściwie jednocześnie, aż do chwili, gdy wyjaśni się, który z nich lepiej rokuje na przyszłość, który będzie obejmował ważniejsze stanowiska i zarabiał więcej pieniędzy.
Drugim bohaterem jest kochanek pani Doroty, pan Stasinek – cwaniak, dorobkiewicz, kanciarz, hochsztapler, zbijający majątek na Ziemiach Uzyskanych, z planami na karierę w stolicy. „Śmierć frajerom” to filozofia życiowa pana Stasinka, wykorzystującego bezwzględnie i cynicznie wszystkich i wszystko.

wtorek, 4 kwietnia 2023

Nauka: zbrodnia i wybawienie

 „Wszystkie podłości nauki: Morderstwa, oszustwa i kradzieże popełniane przez naukowców” – Sam Kean


„Wszystkie podłości nauki” zakwalifikowane zostały do literatury popularno-naukowej. Choć nie mam żadnego powodu kwestionować przedstawionych w książce historii, to jednak uważam, że jest ona zdecydowanie bardziej popularna niż naukowa. To po prostu zbiór ciekawostek. Dzięki temu naprawdę łatwo się ją czyta. Momentami, jak opowiadania przygodowe, czasem z humorem, bywa że z obrzydzeniem, odrazą i wstrętem, ale najczęściej chyba z oburzeniem, że takie rzeczy mogły się dziać, a niektóre dzieją nadal. Jednego tylko nie jestem pewien, czy to rzeczywiście wszystkie podłości nauki.

W 1703 roku William Dampier zwietrzył okazję. Wybuchła kolejna wojna między Hiszpanią i Francją, a Anglia potrzebowała korsarzy, by atakować wrogów. Mimo że Dampier miał zakaz dowodzenia na statkach JKM, królowa Anna wyraziła łaskawą zgodę na audiencję pięćdziesięciojednoletniego pirata. Niczym uniżony sługa Dampier ucałował królewski pierścień i królewski tyłek i wkrótce potem objął kapitaństwo nad St. George*.

Dwanaście rozdziałów merytorycznych:
1. Piractwo: bukanier-biolog,
2. Niewolnictwo: muchołap, który zszedł na złą drogę,
3. Rabowanie grobów: Jekyll & Hyde, Hunter & Knox,
4. Morderstwo: profesor i sprzątacz,
5. Okrucieństwo wobec zwierząt: wojny prądów,
6. Sabotaż: wojna o kości,
7. Złamanie przysięgi: etyczna niemożliwość,
8. Ambicja: chirurgia duszy,
9. Szpiegostwo: sceniczny duet,
10. Tortury: Biały Wieloryb,
11. Nadużycie zaufania: władza, pieniądze i… płeć,
12. Oszustwo: Superwoman.

Do tego Prolog (fantastyczne plotki na temat Kleopatry), Wprowadzenie, Zakończenie, Uzupełnienie, Podziękowania, Bibliografia i Przypisy.

Biolog, który był w stanie realizować swoje zainteresowania tylko dlatego, że parał się piractwem – to może wydawać się nawet przygodowo-zabawne, rabowanie grobów, bo zwłoki potrzebne były rozwijającej się medycynie, też nie są aż takie straszne, choć oczywiście niemoralne, bo ostatecznie ofiary i tak już nie żyją, ale już czynny udział w handlu niewolnikami czy znęcanie się nad zwierzętami, a bywało, że i ludźmi, w imię nauki, czyta się z bardzo mieszanymi uczuciami – delikatnie rzecz ujmując. Czemu jednak mieszanymi? Bo z wyników niektórych z tych badań, korzystamy do dziś, a bywa i tak, ze ratują one życie ludziom także obecnie. Dość powiedzieć, że niektóre skuteczne rozwiązania zawdzięcza ludzkość… nazistom i ich eksperymentom.

Tłum zebrany w sali wykładowej nie miał pojęcia, czego za chwilę stanie się świadkiem, ale pojawienie się psa natychmiast przykuło uwagę wszystkich. Działo się to w lipcu 1888 roku w Columbia College w Nowym Jorku. Niejaki Harold Brown, elektryk, właśnie przyciągnął ze sobą na scenę trzydziestopięciokilogramowego nowofundlanda, zmuszając go następnie do wejścia do drewnianej klatki pokrytej metalową siatką*.

Wartościowa pozycja, moim zdaniem, dzięki której można zweryfikować wiele własnych przekonań lub uzupełnić wiedzę, której o współczesnym świecie brakowało.

Wiele osób ślepo zakłada, że ludzie mądrzejsi od nas są bardziej oświeceni i moralni; rzecz w tym, że większość dowodów wskazuje na coś przeciwnego, wielu mądrych ludzi zakłada bowiem, że uda im się uniknąć schwytania*. 





---
* Cytaty pochodzą z e-booka: Sam Kean, „Wszystkie podłości nauki”, przekład: Adam Wawrzyński, JK Wydawnictwo, 2021, wersję elektroniczną przygotowano w systemie Zecer.