czwartek, 21 marca 2024

Szpiedzy, agenci i mordercy

 „O północy w Berlinie” – Joanna Jax

Jax – gdzieś, kiedyś, słyszałem/czytałem w literackim świecie ten pseudonim, ale bez jakichkolwiek skojarzeń czy ocen. Podejrzewałem, że może to być jedna z wielu królowych polskiego kryminału, ale mimo to, a może właśnie dlatego, gdy tylko nadarzyła się okazja, postanowiłem sprawdzić.

Afryka, 1889.
Dziadek Ann-Katrin, Joseph Schneider, przybył na Wybrzeże Szkieletowe, nazywane także bramą prowadzącą do piekła, wraz z dziewiętnastoma śmiałkami i dowódcą, kapitanem pruskiej armii Curtem von François. Dostali zadanie by naprawić błędy poprzednika i przykryć jego porażkę. Wcześniej tę ziemię miał zająć dla Drugiej Rzeszy doktor Heinrich Ernst Göring, ale jego misja okazała się kompletną katastrofą*.

Dwudziestu ludzi miało z Niemiec uczynić mocarstwo kolonialne? Dostali zadanie… eee… a od kogo? Cesarz czy Kanclerz Cesarstwa Niemieckiego, zwanego II Rzeszą, wysłał dwudziestu ludzi, by zdobyli Wybrzeże Szkieletowe, stanowiące część pustyni Namib? Dziwne to i nie do końca zrozumiałe, jak zresztą wiele fragmentów powieści, ale wyjaśnia się częściowo w drugiej połowie książki.

Berlin, 1947.
Urodzona w Kairze Ann-Katrin Schneider ukrywała się pod nazwiskiem Karen Bremer, domyślając się, że jej prawdziwe dane znajdują się w Centralnym Rejestrze Zbrodniarzy Wojennych. W Berlinie planowała się spotkać z doktorem Alfredem Kleinem, znajomym jej wuja. W solidnie przeszukanym mieszkaniu (łącznie ze zrywaniem parkietu) kobieta znalazła zwłoki lekarza. Przed śmiercią był torturowany. Ann-Katrin Schneider zostawiła w mieszkaniu odcisk dłoni i włos; widziała ją też stara sąsiadka lekarza.

Policja znalazła zdjęcie ofiary z czasów wojny, na którym Klein pozuje w towarzystwie feldmarszałka Erwina Rommla i kilku innych osób w mundurach Afrika Korps, wykonane na afrykańskiej pustyni. Wkrótce kolejna osoba z fotografii znaleziona zostaje martwa. Wydaje się, że trwa polowanie na następną.

Od początku lektury natykałem się na niejasne, nie do końca zrozumiałe informacje, ale dopiero w drugiej połowie powieści odkryłem, że to zapewne maniera pisarska autorki (alternatywą jest nieudolność, ale to raczej nie to): podsunąć czytelnikowi informację, ale jej wyjaśnienie, znacznie później. Przykład: Już na samym początku czytelnik dowiaduje się, że gdyby Ann-Katrin Schneider w czasie wojny przebywała w Niemczech, to ze względu na ciemną skórę padłaby ofiarą ustaw o czystości rasowej – ale zaraz, zaraz… niby czemu córka Niemca i Brytyjki miałaby mieć ciemniejszą karnację? Dopiero po przeczytaniu połowy książki dowiedziałem się, że jej ojciec, ten Niemiec, był Mulatem.

Sprawę morderstw powiązanych jakoś z Afryką Południowo-Zachodnią prowadzi berliński policjant, Eric Weber. Za Hitlera członek NSDAP, pederasta, znakomity śledczy ze skłonnością do użalania się nad sobą. Niewiele udaje mu się odkryć i niekoniecznie jest to jego winą. Weber prosi więc o pomoc przyjaciela, dawnego agenta MI6 (brytyjskiego wywiadu), Connora Evansa. Tak się składa, że Evans też przebywa w Berlinie – zjawił się tam w poszukiwaniu Ann-Katrin Schneider, która w Kairze zniszczyła mu karierę. Czy chodzi mu o doprowadzenie jej na stryczek za szpiegostwo, czy o kolejną kopulację, to on sam chyba jeszcze do końca nie wie. A tak, naiwny wątek romansowy też jest w powieści obecny.

Poza Schneider, Evansem i Weberem, liczących się bohaterów jest może jeszcze kilkoro (w tym, sławny i znany z filmów przygodowych, Lawrence z Arabii). Mimo to autorka niezbyt sobie z nimi radzi i do połowy powieści, albo i dalej, po prostu mylą się czytelnikowi. Podobnie jest ze skokami w czasie i przestrzeni; akcja raz dzieje się w Berlinie, raz w Afryce, raz w tym roku, raz w innym. Coś takiego można napotkać w wielu książkach i nie jest niczym złym, ale… taki sposób prowadzenia narracji trzeba umieć poprawnie skonstruować, bo inaczej akcja irytująco się rwie.
Przypomniałem sobie, czytaną niedawno książkę Martina „Ogień i Krew” – z setkami bohaterów i dziesiątkami miejsc autor poradził sobie znakomicie. Cóż… pisarze bywają genialni, bardzo dobrzy, dobrzy i…

Powieść historyczno-polityczno-romansowo-szpiegowsko-sensacyjna. Ewidentnie za dużo w niej tego wszystkiego. Wątek uczuciowo-romantyczny przewidywalny, bo przecież żadna Polska nie uczyniłaby bohaterką swojej powieści nazistki. Więc nieomalże od początku wiadomo, że Ann-Katrin Schneider...
Sporo miejsca poświęciła autorka kwestii ludobójstwa dokonywanego przez białych chrześcijan na afrykańskich plemionach. Z tym, że określenie „ludobójstwo”, może nie być w pełni precyzyjne, bo Belgowie i Niemcy w tamtych czasach, nie uważali Murzynów za ludzi.

Nie przywiązuję do tego wagi. Niejednemu wykopywałem spod nóg skrzynię, by zawisł na szubienicy. Czasami byłem miłosierny i ciągnąłem takiego za nogi, żeby szybciej zdechł. Zrozum, oni są jak zwierzęta. Równie dobrze mógłbym polować na lwy czy antylopy, tylko na tych tutaj szkoda cennych naboi**.

Nie jest to specjalnie dobre pisarstwo, choć i nie całkiem złe. „O północy w Berlinie” to pierwsza część większej całości i choć ten tom przeczytałem bez większych oporów, to po kolejne prawie na pewno nie sięgnę. I to zważywszy na fakt, że powieść nie kończy się nijak. Tak, nie ma tu kompletnie żadnego zakończenia, właściwie żaden wątek nie zostaje zamknięty, a akcja urywa się w najciekawszym momencie. Coś takiego, to jest zmuszanie czytelnika, by kupował kolejne tomy, bo inaczej nie będzie wiedział, co było dalej i jak się to skończyło, uważam za mocno nieeleganckie. I niech to starczy za moją prywatą ocenę.




---
* Joanna Jax, „O północy w Berlinie”, wyd. Skarpa Warszawska, 2024, s.39.
** Tamże, s. 307.










Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz