środa, 19 czerwca 2019

Piękny świat pełen absurdów


„Liga walki ze śmiercią” – Kingsley Amis

Zabawne wydaje mi się, że po powieść sięgnąłem, leżąc w szpitalu, który dawno, dawno temu nazywał się Brandenburskim Szpitalem dla Psychicznie Chorych.

Niewielkie miasteczko. Lata – zapewne – sześćdziesiąte. Jednostka wojskowa złożona z Brytyjczyków, Hindusów i Pakistańczyków przygotowuje supertajną operację „Apollo”. W związku z tym do jednostki skierowany zostaje kompletnie nieudolny kapitan wywiadu Leonard.

Tylko przez pójście z kimś do łóżka, można osiągnąć ów moment konwersacyjnej intymności, stanowiący niezbędne preludium do namówienia tego kogoś na pójście do łóżka.

Leonard to nie jedyna dziwaczna osobistość na kartach powieści i… w okolicy. W pobliskim domu wariatów działa doktor Best, przekonany, że większość jego pacjentów, na przykład alkoholik, kapitan Max Hunter albo Catherine Casement, skrywają skłonności homoseksualne, lady Hazell sypiająca z prawie wszystkimi oficerami i to kilkoma w ciągu jednej nocy, wielebny Ayscue, Moti Naidu… Churchill kopuluje z Lisą Hazell, ale zakochuje się w Catherine, Hunter wraca do picia w związku z chorobą kochanka, Leonard tworzy coraz to nowe pułapki na szpiega. Do momentu, w którym w miasteczku działać zaczyna Liga Walki ze Śmiercią, byłaby to zwyczajna powieść społeczna o zabarwieniu prześmiewczo-cynicznym, ale to zdarzenie przekształca ją w groteskę, podobną momentami do „Paragrafu 22”.

sobota, 8 czerwca 2019

Przyszłość nieoptymistyczna

„Do nielicznego grona szczęśliwych” – Marcin Król

Marcin Król, filozof polityki i historyk idei (filozofia pyta o prawdę, historia idei pyta o ciągłość i zmianę, i ich konsekwencje), prezentuje w książce esej, ewentualnie zbór esejów, o problemach współczesnej, i nie tylko, demokracji, o zagrożeniach dla kultury, o zaletach i wadach rewolucji wszelakich, o polityce… Książka adresowana jest do grona czytelników szczególnych – Chodziło mi o tych, zapewne niezbyt licznych w skali świata zachodniego, którzy nie chcą ulec marazmowi, do którego nas skłania stan rzeczy. Stan nie tej lub owej rzeczy, lecz wszystkich rzeczy… – przeczytałem we Wstępie. Nie jest to lektura łatwa, lekka, może nawet nie zawsze jest przyjemna, ale wartościowa jest ponad wszelką wątpliwość.

Niektórzy tak bardzo byli rozczarowani zakończeniem rewolucji, że po upadku komunizmu wyjeżdżali z Polski, która przestała żyć w czasie wyjętym z ciągłości*.

Skąd ja to znam! – chciałoby się zawołać. A czy ktoś nie zna osób ze swojego otoczenia, jakichś krewnych lub znajomych, którzy działali w opozycji, a następnie szybciutko wynieśli się na Zachód, żeby tylko za blisko z owocami swojej wygranej się nie zetknąć?

Wizja przyszłości w ujęciu Króla daleko wykracza poza banalne stwierdzenia typu: albo będzie dobrze, albo będzie źle, to rozważania zupełnie odmienne, na innym poziomie np.:

Może dojść do rewolucji, może dojść do wojny, ale może też się tak zdarzyć – prawdopodobieństwo wysokie – że stan obecny, stan lenistwa i gnicia politycznego, będzie trwał, i ewolucyjnie, po wielu latach, przekształci się w nową pozytywność**.

Świat, Europa, Polska, dojrzewa do zmiany – wydaje się dowodzić Marcin Król, ale…

Niezbędna jest zmiana polityczna, ale nikt nie wie, co to naprawdę ma oznaczać. Coraz częściej, nauczeni doświadczeniem minionych rewolucji, przez zmianę rozumiemy nie reformę, na przykład służby zdrowia, lecz zmianę całkowitą. Nie administracyjną korektę, lecz rewolucję…***.

Ludzkość brnie w ślepą uliczkę i zaszła na tej drodze tak daleko, że wycofanie się nie jest już możliwe. Nie da się zawrócić i dokonać drobnych zmian tego lub owego detalu, na to jest po prostu zbyt późno. Wielkimi dokonaniami/posunięciami (wojna, rewolucja itp.) musimy z tej ślepej uliczki wyrąbać przejście na drugą stronę, eksplozjami utorować drogę ku nowemu.
Kiedy komuna oddawała w Polsce władzę, opozycja wyliczyła, że Polska zadłużona jest na 44 miliardy dolarów. W roku 2018 zadłużenie Polski przekroczyło… bilion. Czy w tej sytuacji wymiana partii rządzącej lub całego ugrupowania cokolwiek zmieni?

Myślę głownie obrazami, tak więc oczami wyobraźni widzę wielką górę, ogromną, aż po horyzont, i wlot do tunelu ozdobiony symbolami narodowymi. Daliśmy się zaprosić do marszu w kierunku nowego, lepszego jutra… no, jedni dali się zaprosić inni uznali się za przewodników w tej podróży, mniejsza z tym, tylko nikt nas nie uprzedził, że tunel nie jest skończony. Zbliżamy się do zwężenia, ściana coraz bliżej, żadnego światełka nie widać…

W eseju „Do nielicznego grona szczęśliwych” Marcin Król proponuje też czytelnikowi rozważania związane z szeroko pojmowaną jakością (ilość nie przechodzi w jakość, demokracja w świecie jakości, porażka jakości w ujęciu historycznym itp.) i nie jest to, niestety, lektura nastrajająca hurraoptymistycznie.




--
* Marcin Król, „Do nielicznego grona szczęśliwych”, Iskry, 2018, s. 12.
** Tamże, s. 22.
*** Tamże, s. 25.

czwartek, 6 czerwca 2019

Czart - zły, dobry motocyklista


„Aleja potępienia” Roger Zelazny

Długie opowiadanie z 1969 roku, które po polsku w „Fantastyce” ukazało się, jeśli dobrze pamiętam, w maju 1983. Inne czasy, inne okoliczności; zimna wojna trwała wtedy w najlepsze, a wizja atomowej zagłady wydawała się wysoce prawdopodobna. Dziś opowiadanie to rodzi… mieszane uczucia.

Czart Tanner (Hell Tanner) morderca i gwałciciel, członek motocyklowego gangu, świetny kierowca prowadzący po mistrzowsku każdy pojazd, jeden z niewielu, którzy przeżyli Wielki Atak, to jest bliżej niesprecyzowaną wojnę atomową, po której z Ameryki zostało niewiele – pojedyncze skupiska ludzkie, a między nimi pustkowia, ruiny, promieniotwórcze kratery, szalejące siły natury, zmutowane zwierzęta i rośliny, bandyci na motorach itp.

Państwo Kalifornijskie obiecuje Czartowi Tannerowi pełne ułaskawienie, jeśli dowiezie do Bostonu surowicę – w mieście panuje epidemia, bez tego leku wszyscy umrą. Wyruszają trzy specjalne, opancerzone wozy, ale wkrótce Tanner zostaje sam. Dokonuje się w nim pewna przemiana, o ile wcześniej palcem by nie kiwnął, żeby uratować Boston, to teraz zaczyna mu zależeć na wykonaniu zadania. Droga, którą musi przebyć, w poprzek kontynentu, to ok. 3000 mil, nazywanych Aleją Potępienia.

sobota, 1 czerwca 2019

Winny na wieki wieków, amen


„Niewinny” – Harlan Coben

Nie przepadam za opowieściami, w których jakiś zwyczajny, prosty człowiek zderza się z machiną prawa, państwa, korporacji, uwikłany zostaje w sytuację, której nie rozumie, z której nie jest w stanie się wykaraskać. Za bardzo przypomina to rzeczywistość, a ja nie po to czytam powieści sensacyjne i s-f, żeby zanurzać się w rzeczywistości, może nawet wprost przeciwnie. Mam jednak świadomość, że powieści sensacyjne tym różnią się od życia, że zawsze dobrze się kończą (dobro triumfuje, źli ludzie giną albo wędrują do pierdla), więc jakoś przez „Niewinnego” brnąłem.

Świat nie jest ani okrutny, ani radosny. Jest po prostu chaosem pędzących na oślep cząsteczek, mieszaniną reagujących ze sobą substancji chemicznych. Nie ma w nim prawdziwego ładu. Nie ma uświęconego potępienia zła i zwycięstwa słusznej sprawy. Chaos, dziecino. To wszystko chaos.

Matt Hunter, zwyczajny chłopak, w bójce, broniąc kolegi, przypadkowo zabił swojego przeciwnika. Przesiedział za to cztery lata, a drugie tyle potrzebował, żeby na nowo jakoś ułożyć sobie życie. W firmie prawniczej pracuje jako doradca (będąc przestępcą nie może być adwokatem), ale jego pozycja rośnie, można powiedzieć, że robi karierę. Matt żeni się z Olivią, a kiedy okazuje się, że żona jest w ciąży, małżonkowie kupują sobie najnowszy, niesamowity wynalazek: wideotelefony – można przez nie rozmawiać, można nagrać filmik o długości nawet do 15 sekund, można wysłać zdjęcie. Fantastyczne urządzenie.
Kiedy Olivia wyjeżdża na delegację Matt dostaje krótki filmik, wysłany z jej telefonu, w którym pojawia się ona z jakimś obcym facetem. Dzień później Matt orientuje się, że jest śledzony, a wkrótce potem śledzący go mężczyzna zostaje zamordowany. Sytuacja komplikuje się niesamowicie, oczywiście Matt uważany jest za sprawcę, czemu trudno się dziwić, zwłaszcza kiedy wychodzi na jaw, że zamordowany był partnerem Olivii z filmu, a ona sama… jest kimś zupełnie innym niż mu się wydawało.

Niezła lektura, choć przez tę początkową beznadzieję Matta Huntera, odrobinę nużąca momentami.