niedziela, 16 grudnia 2018

Władza - super afrodyzjak


„Gra o tron” – George R. R. Martin

Pierwszy tom cyklu „Pieśń lodu i ognia”.

Lord Jon Arryn, namiestnik króla Roberta Baratheona, umiera niby to złożony chorobą, ale poszlaki wskazują na to, że nie zmarł śmiercią naturalną. W tej sytuacji król udaje się do dawnego przyjaciela i towarzysza broni, Eddarda Starka, by ofiarować mu to stanowisko, ale właściwie, żeby prosić o pomoc w utrzymaniu władzy.

Prawie 800 stron – bardzo szczegółowo opisanego świata z bardzo drobnymi czasem detalami. Mnóstwo postaci – narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, ale co rozdział, to prowadzi ją inna osoba.

Przyjaciele skusili mnie na lekturę, twierdząc, że George Martin stworzył nowy, kompletny świat podobnie jak Frank Herbert w „Diunie”. To chyba niezupełnie tak, bo „Diuna” to zupełnie nowy świat, a „Gra o tron”, przy całkowicie różnej geografii, bardzo przypomina nasze średniowiecze. Ale to nie jest wadą. W każdym razie obie te książki (cykle) traktują o sztuce rządzenia ludźmi.

Po głębokim namyśle zdecydowałem, że dalszych tomów czytać nie będę. Dlaczego? Odpowiedzią jest motto życiowe, jakie kiedyś wybrałem dla siebie: najpierw sprawy najważniejsze. Mój czas na tym najpiękniejszym ze światów jest z natury ograniczony, nie będę przecież żył wiecznie, a to oznacza, że nie na wszystko wystarczy mi czasu. Zdając sobie z tego sprawę, mając taką świadomość, muszę nauczyć się wybierać właśnie to, co jest dla mnie najważniejsze. Rzecz jasna, wcześniej powinienem swoje priorytety rozpoznać.
„Gra o tron” to dobra powieść, ale ja nie mam pół roku, a może znacznie więcej czasu, na poznanie w sumie jednej historii. Aż tak dobra to ona jednak nie jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz