„Komisarz” – Sven Hassel
Front wschodni – zima. Żołnierze karnej jednostki – Stary, Barcelona, Porta, Mały, Legionista, Sven i reszta psychopatów, znana z innych powieści Hassela, miota się bez ładu i składu w samym środku działań wojennych, na linii frontu, z nieprzyjacielem stykając się czasem z przodu, czasem z tyłu, po bokach, albo i dookoła. Totalny i mocno męczący chaos przerywany bywa rozmaitymi, ale zawsze bardzo rozbudowanymi, historiami, czy też anegdotami, opowiadanymi przez któregoś z głównych bohaterów. Dygresje te, jak i prawie wszystkie inne wypowiedzi dzielnych wojaków (najbardziej inteligentny jest Stary – stolarz w cywilu), naszpikowane są skomplikowanymi porównaniami i przenośniami i w ogóle są nieprawdopodobnie kwieciste i wyszukane.
Kiedy już miałem zrezygnować z dalszej lektury, a przeczytałem jakąś jedną trzecią, nareszcie pojawiła się żona jakiegoś sowieckiego komisarza z pomysłem na zdobycie skarbu; kontynuowałem więc, przekonany, że wreszcie zacznie się dziać coś godnego uwagi. Nie zaczęło. Wprawdzie miałem wrażenie, że Hassel wzorował się na filmie „Złoto dla zuchwałych”, ale… to zupełnie nie ten poziom.
Zuchwali wojacy przejeżdżają pół Związku Radzieckiego, już w towarzystwie komisarza, by we włodzimierskim więzieniu izolacyjnych zagarnąć wielki łup. Od tego momentu „Złoto dla zuchwałych” zmienia się w „Gang Olsena” (cykl duńskich filmów, w których znakomity pomysł zawsze kończy się klapą).
Nie wszystkie książki Hassela czytałem, ale jednak większość, i uważam, że „Komisarz” jest najgorszą z nich, co prowadzi do wniosku, że powinien on zakończyć swoją karierę pisarską po trzech, góra pięciu pozycjach, bo reszta jest już nudna, przekombinowania, coraz mniej prawdopodobna i wyraźnie naciągana.
Nie polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz