czwartek, 17 października 2024

Księża katoliccy wersja polska

 „Plebania” – Artur Nowak

W przypadku takich publikacji prawie zawsze najpierw sprawdzam, kim jest autor. Artur Nowak, adwokat i publicysta, pisze o sobie:
Poznałem luksusowych escortów oraz pięknych chłopców oferujących nobliwym prałatom i infułatom masaże z opcją happy end, rozmawiałem z kierowcami wożącymi ich na nocne eskapady, w trakcie których przeobrażają się w bestie, dilerów sprzedających towar na seksparty, wreszcie wysłuchałem nieprawdopodobnych historii o sztabach złota i wartych miliony fortunach, które zgromadzili ci „boży ludzie"*.

W książce „Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie” Frédérica Martela wyczytałem, że katolickich księży pederastów** (homoseksualnej orientacji) jest w Watykanie z 80 procent. Powiedzmy, że mamy niewielkie miasteczko w środku Polski. Kościół, plebania, siedmiu księży. Pięciu z nich to pederaści aktywni. Dwaj pozostali to pederaści nieaktywni ze względu na wiek. Jak to wygląda procentowo?

Jeśli ktoś czytał „Sodomę”, to uprzedzam, że ”Plebania” jest znacznie bardziej szokująca. Może dlatego, że to u nas, trzy ulice dalej, w sąsiedniej wsi, a nie gdzieś tam, daleko, w innym kraju? A może dlatego, że autor „Plebanii” nie ogranicza się do tematu prawie powszechnego homoseksualizmu księży w Polsce, ale prezentuje przykłady pedofilii, zoofilii, narkomani i sprzedaży narkotyków, przestępstwa, np. obrabowanie kilku sąsiednich parafii.
Jeszcze nie tak dawno Polskę bulwersowała sprawa homoseksualnej orgii na plebanii w Dąbrowie Górniczej – rozmówcy Artura Nowaka śmieją się w kułak, bo według nich, takich imprez po plebaniach jest mnóstwo. Dąbrowa wyszła na jaw tylko dlatego, bo męski striptizer dostał chyba zawału czy czegoś takiego, a proboszcz i inni uczestnicy zabawy próbowali uniemożliwić udzielenie mu pomocy przez zespół ratunkowy karetki pogotowia.

W „Plebanii”, w kolejnych rozdziałach, autor porusza tematy:
- Chłopcy księży,
- Kobiety księży,
- Dzieci księży,
- Mamona,
- Patola zwana zgorszeniem,
- Samotność i agresja,
- Buta i formacja,
- Książki, z których korzystałem i które polecam.

Rozdziały (może poza spisem polecanych lektur) zbudowane są z rozmów z księżmi katolickimi, psychologami, lekarzami, szoferami, rozmów osobistych lub telefonicznych; część rozmówców Artura Nowaka nie odważyła się ujawnić nazwiska. Każdy rozdział kończy bardzo obszerny i wiarygodny wykaz źródeł. I to mnie zaskoczyło.

Dużo informacji do książki dostaję od pewnego masażysty, którego stałymi klientami są między innymi księża. Nie specjalizuje się w ich obsłudze. Po prostu lubią go odwiedzać. Jest ich kilkudziesięciu.
[...]
Przyznaje, że lubi masować proboszczów.
– Oni zostawiają najwięcej, właśnie z tych tac. To, że płacą w niskich nominałach, czyli dziesięcio-, dwudziesto-, maksymalnie pięćdziesięciozłotówkami, nie znaczy, że płacą mało. Jak dobrze rozkręcisz takiego proboszcza podczas masażu, to na koniec on z tej walizeczki potrafi wyciągnąć dla ciebie taką kwotę, że made my week!, chciałoby się powiedzieć. Wykonywałem masaże, za które dostawałem tysiące. I to od proboszczów zawsze. Cztery tysiące, pięć tysięcy za dwugodzinny masaż. I to wszystko było z tacy*.

Nie było specjalnie zaskakujące, że kleryk został w czasie zajęć rzucony na glebę przez policję, skuty i wyprowadzony – znaleziono u niego materiały zawierające sceny seksu zwierząt i dzieci. Szokujące było coś innego: kleryk ten był typowany, żeby iść na praktyki do przedszkola.

Zapytałem kiedyś proboszcza z Wrocławia o to, czy nie uważa, że płacenie akuratnie tacą za masaże erotyczne nie do końca jest OK, a on mi wtedy odpowiedział – i obiektywnie przyznaję mu rację – że pieniądze z tacy nie są po to, aby przeznaczać je na działalność eucharystyczną czy ewangeliczną. Są po to, żeby załatać dach na plebanii, zatankować samochód, kupić żywność albo skorzystać z moich usług. Rzucając coś na tacę, płacisz na utrzymanie swojej parafii, a na to składa się wiele elementów. Jeśli proboszcz czy wikariusz w twojej parafii jeździ wygodnym samochodem, przekłada się to na jego dobre samopoczucie i odprawia dla ciebie lepszą mszę. Jeśli śpi w wygodnym łóżku, jest bardziej wypoczęty. To działa tak samo. A jak pójdzie na masaż, dobrze się zabawi, spuści z krzyża, to nazajutrz jest zupełnie innym człowiekiem*.

Nie pierwszy to już raz zetknąłem się z informacją, że orientacja heteroseksualna uniemożliwia albo przynajmniej bardzo utrudnia kościelną karierę. Żeby takową robić, trzeba mieć wysoko postawionego „opiekuna”, a jeśli kleryk lub młody ksiądz nie jest homo, to i czym mógłby się odwdzięczyć za protekcję?








---
* Artur Nowak, „Plebania”, wyd. Prószyński i S-ka, 2024, e-book. 

piątek, 11 października 2024

Rozterki kubańskiego gliny

 „Gorączka w Hawanie” – Leonardo Padura Fuentes

Przeczytałem, w Dużym Formacie bodajże, artykuł o autorze. Ciekawy, nie powiem, ale nie na tyle, żebym – bez zachęty w postaci prezentu – sięgnął po jego książki. Bez oporów zabieram się za różne powieści amerykańskie, brytyjskie, francuskie, niemieckie, ale albańskie, rumuńskie, kubańskie, malezyjskie, libijskie, już niekoniecznie. Miewam pewne trudności z zapamiętywaniem nazwisk, nazw geograficznych, ulic, miejscowości i wielu innych realiów. Owszem, jakoś w końcu jestem sobie w stanie poradzić, ale odbywa się to kosztem fabuły. Mniej doceniam warsztat pisarski autora i jego koncepcję, bo muszę kombinować, szukać, doczytywać. Zapewne domyśliłbym się, że Museo de la Revolución, to Muzeum Rewolucji, ale Malecón, Viñales. Camagüey? Miasto? Ulica? Rzeka, a może dzielnica lub nazwisko? Może jedno z nazwisk, bo – jak zapewne powszechnie wiadomo – Kubańczycy (i Hiszpanie) mają zawsze dwa nazwiska, pierwsze po ojcu, drugie po matce. Imion miewają zwykle więcej niż dwa, a zdrobnienia, którymi często się posługują, potrafią być mocno nieoczywiste. W języku polskim też się to zdarza, ale raczej rzadko. Obcokrajowcy często mają problem ze zrozumieniem i zapamiętaniem, że Gośka, to Małgorzata. Ale… mniejsza z tym.
Zacząłem od „Gorączki w Hawanie” – ze względu na czerwoną okładkę (koloru niebieskiego i fioletowego, a takie są kolejne tomy, nie lubię) i okazało się, że trafiłem w ten sposób na pierwszy tom cyklu Mario Conde. I bardzo dobrze.

Rzecz dzieje się w socjalistycznej lub komunistycznej Kubie, głównie w Hawanie, w roku 1989, choć zdarzają się retrospekcje sięgające dwadzieścia lat wstecz, a nawet do czasów prapradziadka głównego bohatera, którym jest policjant, trzydziestoczteroletni porucznik, Mario Conde. Jego partnerem jest sierżant Manuel Palacios.

Pierwszego stycznia, po sylwestrowej imprezie u poważnego urzędnika, może ministra, zaginął Rafael Morin Rodriguez, dyrektor w Ministerstwie Przemysłu; po prostu zniknął bez śladu. Conde i Palacios niechętnie podejmują rutynowe dochodzenie. Conde nie pali się do tego zadania, bo z zaginionym łączą go pewne więzi – chodzili do jednej szkoły, a Rafael Morin Rodriguez, szkolny prymus, ożenił się z piękną Tamarą, klasową koleżanką porucznika, w której podkochiwał się Conde; wydaje się, że mimo upływu lat to uczucie nie wygasło. W każdym razie policjant zazdrościł i wyraźnie nadal zazdrości zaginionemu właściwie wszystkiego, kariery, pieniędzy, stanowiska, żony, samochodu, domu…

Leonardo Padura (urodzony w 1955) posługuje się specyficznym warsztatem. Nawet nie w tym rzecz, że zmienia w powieści tryby narracji… po prostu ma swój wyjątkowy styl.

I wreszcie kawa wyszła z kuchni. W trzech filiżankach, na szklanej tacy, do tego dwie szklanki wody, a wszystko to niosła kobieta, dzień dobry, powiedziała, wchodząc do salonu. Ona też zbliżała się do pięćdziesiątki, ale jakby szybciej, bo było to po niej bardzo wyraźnie: wokół jej oczu wytworzył się wachlarz agresywnych zmarszczek, a skóra na szyi była obwisła, miękka. Była to kobieta zmęczona i bez choćby najmniejszego błysku krzepy i sprawności, dostrzegalnych u jej męża [1].

Przystępując do lektury wiedziałem już sporo o autorze, ale nic o jego dziełach, co okazało się niezwykle korzystne. Jestem przekonany, że czytelnik, który jakoś się do książki nastawi, będzie miał wobec powieści Padury jakiekolwiek oczekiwania, będzie po lekturze zawiedziony. W informacji wydawcy, że jest to kubański kryminał, w pełni prawdziwe jest to, że kubański. Owszem, w „Gorączce w Hawanie” obecne jest policyjne dochodzenia, ale równie ważne wydały mi się przynajmniej dwa inne elementy: egzystencjalne rozważania Maria Conde (dwa nieudane związki, wątpliwości co do wybranego zawodu, niezrealizowane ambicje literackie) oraz codzienne życie na Kubie, a zwłaszcza w Hawanie, na przełomie lat 1989-1990. Kartki na żywność, czyny społeczne czy niedzielna kolejka do piekarni to może w dzisiejszych czasach egzotyka, ale to tylko drobiazgi w społeczno-obyczajowej części książki.

Raczej nie mógłbym z czystym sumieniem polecać tej powieści każdemu – wydaje mi się, że to lektura dla wyrobionych czytelników, zdolnych rozpoznać dobre pisarstwo. Dodam, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby kiedyś Leonardo de la Caridad Padura Fuentes otrzymał Nagrodę Nobla. Może nie za „Gorączkę w Hawanie”, ale za całokształt twórczości.




---
[1] Leonardo Padura Fuentes, „Gorączka w Hawanie”, przekład Tomasz Pindel, Znak, 2009, s. 113.

poniedziałek, 7 października 2024

Dobra, ale słabsza od innych

 „Strażnik” – Lee Child, Andrew Child

Główny bohater: Jack Reacher, były żandarm wojskowy, wędrujący po Stanach właściwie bez celu, ale wiecznie pakujący się w jakieś kłopoty. Nieprawdopodobnie pewny siebie i skuteczny – rozprawienie się z sześcioma zaprawionymi w bójkach zakapiorami to dla niego bułka z masłem.

Na początku dowiedziałem się, że Jack Reacher nie ma żadnego dokumentu ze zdjęciem. W trakcie lektury okazało się, że kilka razy legitymował się policji paszportem. To teraz jedno z dwojga – albo amerykańskie paszporty pozbawione są zdjęć posiadacza, albo spółka Lee i Andrew Child (bracia) bardzo obniżyła poziom, tworzy szybko, byle jak, stawiając na ilość kosztem jakości, używając kopiuj/wklej. Stawiam na to drugie.

Tym razem Reacher mierzy się z rosyjskimi szpiegami i neonazistami jednocześnie, co uważam za mocno naciągane. Tym niemniej powieść czyta się bardzo szybko, jest wciągająca i porywająca. Znacznie lepsza od produktów królowych polskiego kryminału i mistrzów polskiej sensacji. „Strażnik” jest gorszą pozycją w dorobku Lee Childa, ale tak w ogóle, to dobra powieść sensacyjna i rozrywkowa.

Książkę wzbogacono o wywiad z braćmi Child, w którym wyjaśniają, jak do tego doszło, że zaczęli pracować razem.

wtorek, 1 października 2024

Mocno naciągana kontynuacja

 „Wymiana” – John Grisham

Ta powieść jest niby kontynuacją „Firmy”, czasem stykałem się nawet z tytułem „Firma 2”. Do czytania ze zrozumieniem „Wymiany” znajomość „Firmy” nie jest niezbędna, bo autor zadbał, na samym początku, o potrzeby czytelników, którzy „Firmy” nie czytali lub nie pamiętają, wprowadzając (mniej lub bardziej zgrabnie) coś w rodzaju streszczenia.

Mitch McDeere skończył prestiżowe studia prawnicze, więc dostał propozycję pracy w renomowanej kancelarii w Memphis. Firma okazała się trefna i to bardzo. Mitch ujawnił ich przekręty, powiązania z mafią i przestępstwa, i w konsekwencji musiał z żoną uciekać w środku nocy. Na szczęście nie zapomniał przy tej okazji zabrać przestępcom wielkiej sumy pieniędzy – ukrywanie się (Kajmany, wielomiesięczne rejsy, Europa) wymaga bowiem sporych nakładów. Po jakichś czterech latach Mitch McDeere po prostu wstępuje do londyńskiego oddziału Scully&Pershing, jednej z największych firm prawniczych na świecie; pyta o pracę dla prawnika i ją dostaje. Przez pewien czas pracuje w Anglii, a kiedy w Memphis się uspokoiło (źli ludzie zostali skazani lub nie żyją), państwo McDeere wrócili do Ameryki. Kilkanaście lat po dramatycznej ucieczce z Memphis Mitch McDeere jest starszym wspólnikiem w nowojorskim oddziale Scully&Pershing, zarabia mnóstwo pieniędzy, mieszka z żoną i dziećmi na Manhattanie.

Obecnie. Turecka firma budowlana Lennak postawiła na zlecenie Mu’ammara al-Kaddafiego, właściwie to szalonego dyktatora Libii, wielki most pośrodku pustyni wart miliard dolarów. Przedsięwzięcie było absurdalne od początku, ale skoro klient chce i płaci… I właśnie z tym płaceniem okazał się kłopot – kiedy most był gotowy, reżim odmówił wypłacenia ostatniej transzy należności, to jest ok. 400 milionów.
Turecki Lennak od lat reprezentował włoski oddział kancelarii Scully&Pershing, a dokładnie jej szef, Luca Sandroni, który dowiedział się niedawno, że jest poważnie chory na raka, a właściwie umierający. W tej sytuacji Luca poprosił, by do sprawy Lennaka oddelegowany został z Nowego Jorku, Mitch McDeere. Miał także inną prośbę, a mianowicie, żeby do zespołu prawników, którzy mieli reprezentować Lennak przed międzynarodowym arbitrażem, Mitch dokooptował córkę Luki, Giovannę Sandroni, zdolną prawniczkę z Londynu.
Mitch i Giovanna polecieli do Trypolisu i wybierali się – kompletnie nie wiadomo, po co – oglądać most na pustyni. Jednak Mitch czymś się zatruł poprzedniego dnia i wylądował w szpitalu, więc Giovanna pojechała sama, to znaczy w towarzystwie lokalnych ochroniarzy i zastępców kierowców. Oznaczało to sześć godzin jazdy przez pustynne wertepy. Ciężarówka, którą podróżowali została napadnięta, Giovanna porwana, pozostałych wymordowano. Za życie Giovanny porywacze wyznaczyli wielką cenę.
W tym momencie historia właściwie dopiero się zaczyna.

Całkiem niezła powieść, dobrze napisana, ale mimo to lekturą czuję się nieco rozczarowany i zawiedziony. Oczekiwałem thrillera prawniczego. „Kontynuacja Firmy”, „Firma 2” - głosiły reklamy i zapowiedzi, więc miałem nadzieję właśnie na thriller prawniczy. „Wymiana” jest jednak przeciętną powieścią sensacyjną. Prawa czy sądowych batalii jest w książce tyle, ile opowiedziałem we wstępie. Cała reszta to wątek porwania, gorączkowego zbierania okupów, wyścig z czasem, miotanie się Mitcha po całym świecie. Takie rzeczy znaleźć można w tysiącach powieści sensacyjnych. W „Wymianie” jedyną wartością przyciągającą czytelnika jest Mitch McDeere, bohater „Firmy”.

Przyszły mi do głowy dwie wątpliwości. Może oczekiwałem za dużo, może nadzieje na thriller PRAWNICZY po prostu sobie uroiłem? Więc sprawdziłem w różnych mediach i nie ma wątpliwości, że książka jest reklamowana jako połączenie thrillera prawniczego z powieścią sensacyjną. Druga jest już mocno ryzykowna, ale… może Grisham napisał ten prawniczy początek, a ktoś zupełnie inny całą resztę, to jest tą średniej jakości powieść sensacyjną?

Ostatecznie „Wymiana” wcale nie jest zła, ale uważam, że od pisarza klasy Johna Grishama nie tylko można, ale powinno się oczekiwać więcej.