wtorek, 12 sierpnia 2025

Świat się zmienia nieustannie

Firma Google została założona w 1998 roku. Obecnie oferuje dziesiątki produktów i usług, ale najbardziej znanym i popularnym jest wyszukiwarka internetowa. Wielu ludziom zdarza się używać nazwy Google na określenie dowolnej wyszukiwarki, podobnie jak kiedyś Kodak, jako określenie dowolnego aparatu fotograficznego lub Frania na wirnikową pralkę. Często słyszę nawet, że trzeba coś „wygooglać”.

Od kiedy brat podarował mi pierwszy komputer, który zresztą sam złożył, używam wyszukiwarki Google stale, zwykle kilka razy dziennie. Może właśnie dlatego zacząłem zauważać coś dziwnego w jej działaniu. I o to właśnie chodzi w tym wpisie. I o wnioski z moich obserwacji wynikające.

Trwa to już od kilku-kilkunastu miesięcy – wyszukiwarka Google nadal jest niewątpliwie najlepsza na świecie, ale odnoszę wrażenie, że jakość wyników wyszukiwania się pogorszyła. Po zadaniu pytania nadal otrzymuję wyniki, ale... jakby już nie tak konkretne i dokładne, jak wcześniej. Przykład: pytam o nierzetelnych psychologów czy terapeutów. Odpowiedzi dotyczą ustawy o zawodzie psychoterapeuty, wskazań kwalifikujących do psychoterapii, zasad certyfikowania terapeutów, organizacji pracy grupy terapeutycznej itp.
Początkowo myślałem, że może w tym przypadku i stu innych, źle (cokolwiek to znaczy) zadałem pytanie. Nie, nie o to chodziło. Szukałem przyczyny w VPN, w stosowanym oprogramowaniu, sprawdzałem komputer pod kontem wirusów, wreszcie eksperymentowałem z innym komputerem. W końcu wykluczyłem czynniki zewnętrzne i wyszło mi, że to jednak wyszukiwarka Google prezentuje mniej precyzyjne wyniki niż kiedyś. Dlaczego tak się dzieje?

Teraz to, co najważniejsze oraz najbardziej zwariowane. Wyszukiwarka Google, będąca sztandarowym produktem tej firmy, przynosząca miliardy, z większościowym udziałem w rynku światowym (może poza Chinami), jest po prostu za dobra i firma Google z premedytacją obniża jej jakość. Tak, wiem, brzmi to nieprawdopodobnie, ale...
A co, jeśli firma Google bardzo mocno postawiła i inwestuje w rozwój SI (Sztuczna Inteligencja)? A co, jeśli firma Google zaczyna zdawać sobie sprawę, że ich wyszukiwarka jest tak dobra, że miliardy użytkowników nie zechcą migrować na rozwijane dopiero obszary i rozwiązania SI? Dlaczego miałbym szukać innych narzędzi, jeśli to, z czego korzystam od lat, świetnie działa? Ano właśnie! No to już nie działa tak świetnie.

Mój fantastyczny, może absurdalny, pomysł jest taki: firma Google planuje położyć albo przynajmniej osłabić swój najlepszy produkt, bo ten stoi na przeszkodzie rozwoju czegoś jeszcze lepszego – według ich wizji biznesowej. Myślę, że najbliższe 2-3 lata pokażą, czy zupełnie zwariowałem...

Szykuje się pożegnanie z parą?

 „Pomyśl dwa razy” – Harlan Coben

Wydawca twierdzi, że to dwunasty tom cyklu „Myron Bolitar” i najprawdopodobniej ma rację. Chyba przeoczyłem kilka kolejnych (zrobiłem sobie od Cobena prawie rok przerwy), a może to autor zastosował spory skok czasowy, bo akcja „Pomyśl dwa razy” dzieje się znacznie później niż w poprzednich tomach serii, a może jedno i drugie. Sporo się zmieniło, czasem trzeba się domyślać, zgadywać, odkrywać. Esperanza Diaz, Mała Pocahontas, skończyła prawo i pracuje we własnej firmie, Myron Bolitar sprzedał swoją agencję, ale po jakimś czasie założył nową – reprezentuje już nie tylko sportowców i działa nie tylko, jako ich agent, ale i w pełni wykwalifikowany prawnik. Nowa agencja również mieści się w Lock-Horn, gmachu należącym do Wina, ale już nie na trzecim piętrze, ale na najwyższym.

Bohaterowie to, jak i poprzednio, Myron Bolitar, prawnik i agent oraz Windsor Horne Lookwood III, czyli po prostu Win, przyjaciel Bolitara od czasów studenckich, milioner, psychopata, zabójca. Poprzednio z arystokratycznymi blond włosami – teraz ten blond mocno przetykany jest siwizną. Natomiast Myron, obecnie szczęśliwie żonaty z Teresą, ma dorosłego syna, którego wychowywał jego zaciekły wróg, Greg Downing.

Podczas lektury zauważyłem coś szczególnego – w powieści jest mnóstwo nawiązań do spraw i zdarzeń z wcześniejszych tomów cyklu. Niby coś tam jest wyjaśniane, w jednym dwóch zdaniach, ale jeśli ktoś nie czytał lub nie pamięta poprzednich wydarzeń, może być trochę trudno. Jakby autor wymyślił ciekawą intrygę, ale obudował ją fragmentami poprzednich powieści.

Greg Downing przekupił Big Burta Wessona, by celowo sfaulował Myrona Bolitara podczas meczu koszykówki. Kontuzja na zawsze zakończyła karierę sportową Myrona. Downing zrobił to z zemsty za niewierność żony – Myron spał z nią dzień przed jej ślubem z Downingiem. To jednak miało miejsce wiele lat wcześniej, w innym tomie serii. Bolitar i Downing po latach wybaczyli sobie wzajemnie – może nie zostali najlepszymi przyjaciółmi, ale ich relacje były znośne. Agencja Bolitara prowadziła nawet interesy Downinga. Później Dowling rzucił karierę i wyjechał w jakieś egzotyczne miejsca, by szukać własnego ja, albo coś w tym stylu. Po kilku latach od zniknięcia, skądś tam, przysłano jego prochy; Myron nawet uczestniczył w pogrzebie.

„Pomyśl dwa razy” zaczyna się, gdy do biura Myrona Bolitara wkraczają aroganccy agenci FBI, szukający Grega Downinga. Agenci upierają się, że na ciele niedawno zamordowanej modelki, znaleziono ślady DNA Downinga. Stąd wniosek, że on jednak żyje i podejrzenie, że Bolitar, jego agent i prawnik, wie gdzie przebywa. Rozpoczyna się poszukiwanie Grega Downinga oraz rozliczne działania zmierzające do rozwikłania zagadki, a w sumie to mnóstwa zagadek. Pojawiają się nowe postacie, Bo Storem, Joey Paluszek (ksywa zaiste infantylna, ale to pewnie pomysł tłumacza), ale też znana miłośnikom serii, była dziewczyna Myrona i kilkanaście innych osób.

Powieść znacznie lepsza od tysięcy autorstwa polskich gospodyń domowych, ale jak na Harlana Cobena, to raczej średnia. Zdecydowanie bardziej polecałbym wcześniejsze tomy z serii.

niedziela, 3 sierpnia 2025

Lonesome Dove ostatni już raz

 „Księżyc Komanczów” – Larry McMurtry

Czwarta część cyklu „Lonesome Dove”; czwarta w kolejności ich wydawania, jednak chronologia zdarzeń plasuje „Księżyc Komanczów” pomiędzy „Szlakiem Umrzyka”, a „Na południe od Brazos”.

Głównymi bohaterami są dwaj Strażnicy Teksasu, Augustus McCrae i Woodrow Call. Przyjaciele nie są już nowicjuszami, ale do pełni wyszkolenia i doświadczenia też im jeszcze trochę brakuje – przynajmniej na początku tego tomu, bo pod koniec.... Tym razem wraz z dwunastoosobowym oddziałem Strażników wyruszają w pogoń za złodziejem koni, Komanczem Kopiącym Wilkiem. Oczywiście w powieści jest też miejsce dla krwiożerczego wodza, Garbu Bizona. Oddział dowodzony przez kapitana Inisha Sculla, dosiadającego ogromnego konia Hektora (Indianie nazywali go Koniem-Bizonem ze względu na długą i zmierzwioną sierść), prowadzi zwiadowca Kikapu, Sławne Buty.

„Garb Bizona siedział na skórze jelenia przy ognisku płonącym pod skalnym nawisem, który zatrzymywał ciepło i chronił przed pluchą. Był zajęty rozłupywaniem kości z nogi bizona. Robił to zawsze bardzo starannie, żeby nie uronić ani odrobiny maślanego szpiku. Mężczyźni, zwłaszcza ci młodzi, byli zwykle bardzo niecierpliwi. Nie przykładali wagi do tradycyjnych czynności. Jego syn Błękitna Kaczka rzadko łupał kości, a gdy już to robił, marnował połowę szpiku. Garb Bizona spłodził tego chłopca z meksykańską branką o imieniu Rosa, kobietą piękną, lecz nieznośną, która ciągle próbowała uciekać. Garb Bizona trzy razy ją schwytał i wygarbował jej skórę. Potem jeszcze dotkliwiej prały ją jego żony. Rosa była jednak uparta i uciekała nadal. Zimą, po urodzeniu chłopca, znowu zniknęła, zabierając ze sobą niemowlę. Garb Bizona był wtedy na rajzie. Kiedy wrócił, ruszył w pościg, ale przyszła wichura, która miotała nad prerią tak gęste tumany śniegu, że nawet bizony obracały się tyłem do wiatru. Kiedy w końcu znalazł Rosę schowaną pod podmytym brzegiem Washity, zdążyła już zamarznąć, ale Błękitna Kaczka nadal ssał jej zimny sutek*”.

Błękitna Kaczka, jedyny żyjący syn Garbu Bizona, choć bił się i zabijał odważnie, okazał się nierozgarnięty. Ojciec wiele razy zastanawiał się, czy nie wsadzić mu noża między żebra albo przynajmniej wyrzucić, co doradzali inni wodzowie, ale...

„Księżyc Komanczów” to nie tylko pogoń w deszczu i śniegu przez Llano za Kopiącym Wilkiem i meksykańskim bandytą. Autor, podobnie jak w innych powieściach z tego cyklu, przedstawił kompletny obraz życia na pograniczu w tamtych czasach. To oznacza, że wątków pobocznych jest w książce wiele.
Inez Scull, żona kapitana, którą nazywał włochatą dziwką, dosiadała i ujeżdżała młodych chłopców, gdy tylko mąż wyruszał na kolejną wyprawę – co ciekawe robiła to za jego wiedzą i nieoficjalną zgodą.
Augustus McCrae, zakochany w Clarze Forsythe, zupełnie sobie z tą relacją nie radzi, nie rozumie Clary, nie wie, o co jej naprawdę chodzi.
Woodrow Call dostrzega uczucia prostytutki, Maggie Tilton, ale dziewczyna wydaje mu się zbyt uległa, nachalna i bezkrytyczna.
Wybucha wojna secesyjna. Okazuje się, że Strażnicy Teksasu mają różne zapatrywania na ten temat.
I wiele, wiele innych.

Jacka Spoona, Pea Eye’a, Deetsa, Newta i kilku innych czytelnik zapewne dobrze pamięta z poprzednich tomów, ale Xavier Wanz, wiecznie w depresji z powodu różnic między Teksasem a Francją, Teresa Wanz, fryzjerka i nie tylko, Ahumado czyli Czarny Vaquero, to ważni nowi bohaterowie.

Odrobinę irytujący wydał mi się wyidealizowany obraz Strażników Teksasu – za marne grosze, ryzykując życiem, chronią i bronią niewinnych przed zbrodniczymi Indianami i Meksykanami. Naprawdę nie było to takie proste. Z uwagi na okrucieństwo, którym wykazali się podczas wojny amerykańsko-meksykańskiej nazywano ich Teksańskimi Diabłami. Mieli też spore „zasługi” w dziele eksterminacji Indian. Ale... powieść czyta się świetnie.





---
* Larry McMurtry, „Księżyc Komanczów”, przekład Marek Król, 2025.

Spółka działa znacznie gorzej

„Tajny raport” – Lee Child, Andrew Child

Jack Reacher, były żandarm, nawet ze złamanym nadgarstkiem, wstrząsem mózgu i częściową amnezją, rozprawia się skutecznie z parszywcami, bandziorami i zdrajcami.

Całkiem niezła powieść sensacyjna tak w ogóle, ale nie tak dobra jak te, które Lee Child napisał sam. Niestety...

piątek, 1 sierpnia 2025

Beznadziejna bieda z nędzą i...

 „Międzymorze” – Ziemowit Szczerek

I znowu (po lekturze „Tatuażu z tryzubem”) książka o podróżach i wrażeniach z tych podróży. Tym razem Szczerek wędruje po Europie Środkowej. Na początku prezentowana jest mapa, żeby nie było wątpliwości, o jakie kraje chodzi, czyli: kawałek Niemiec (ten wschodni), Polska, Bułgaria, Rumunia, Węgry, Słowacja, Słowenia, Albania, Serbia, Bośnia i Hercegowina, Mołdawia, Macedonia i ewentualnie inne jeszcze twory państwowe, jeśli jakieś pominąłem, powstałe po rozpadzie Jugosławii.

„Rosja, po nieudanym eksperymencie z liberalną demokracją, której nie udało jej się właściwie sobie zaaplikować, poddała się i wróciła w stare, według wielu naturalne dla niej koleiny prawosławnego i nacjonalistycznego konserwatyzmu. I trzymania za pysk. Zachód odrzuciła również Białoruś, wracając do najszczęśliwszych czasów, których zaznali jej mieszkańcy, a nie były to - sorry, Polacy - czasy Rzeczpospolitej, pierwszej czy drugiej, ale czasy ZSRR. I tak dalej. W końcu od Zachodu odłączyła się również w pewnym stopniu Polska, która uznała, że liberalna demokracja to forma gwałtu na jej tożsamości. I pogrążyła się w nacjonalistycznej paranoi i wychwalaniu własnych wad jako narodowych cnót”*.

Szczerek wędruje po wszystkich tych krajach, zagląda w różne dziury, obserwuje ludzi, ich życie i nastawienie do różnych kwestii, opisuje i subiektywnie komentuje. Czasem nieco złośliwie, innym razem z odczuwalną beznadzieją, a zdarza się, rzadko, że z humorem i na wesoło, ale to humor nienachalny, wyrafinowany.

„Międzymorze” podzieliłem sobie (tak – ja, sobie, bo nie jest to podział oficjalny ani wyraźny) na trzy części. Pierwsza kompletnie mnie nie interesuje, druga jest smutna i ponura, trzecia – zachwycająca.

Wymienione wcześniej kraje (poza Polską i Niemcami) nie interesowały mnie kiedyś, przy innych konfiguracjach granic, nie interesują mnie teraz. W najmniejszym stopniu. Nie potrafiłbym wymienić stolic tych państw, obszaru, liczby ludności. Kraje te nie dysponują żadną siłą militarną, żadną siłą gospodarczą/przemysłową/ekonomiczną, żadną kulturalną czy kulturotwórczą. Czemu miałbym się nimi interesować? Ktoś, kiedyś w jednym z nich, otrzymał prestiżową nagrodę – tak, i co z tego? Wyjątek potwierdzający regułę i nic więcej. Mam w nosie poprawność polityczną? Tak, mam. Jestem niesprawiedliwy? Możliwe. Dyskutować o tym nie będę. Tym niemniej cywilizacja europejska zaczyna się w Europie Zachodniej, wraz z Niemcami i Austrią. Od krajów, w których znane i cenione uniwersytety, galerie, opery, muzea, biblioteki, instytuty naukowo-badawcze itd. mają po dwieście lat lub więcej.

Część druga, interesująca mnie jak najbardziej, to współczesna Polska. Ta część książki jest rozpaczliwie smutna, przygnębiająca, pozbawiona nadziei, nawet krępująca. Podczas lektury złapałem się na tym, że wolałbym, żeby tych rozdziałów nikt nie czytał. Bo wstyd.

„Dwadzieścia lat z okładem wystarczyło, żeby to wszystko, co próbowały europejskie peryferie osiągnąć poprzez przyjmowanie standardów centrum, poszło się paść. By pozostała po tym wszystkim pusta forma. Demokratyczna skorupa, w której gnieżdżą się takie Orbany, Kaczyńskie, Putiny. Tak, to wszystko jest Putinowi na rękę, bo wątpliwe, by grał na zupełny upadek Zachodu. Putin wie, że Rosja bez Zachodu nic nie znaczy, a chodzi tylko o to, by Zachód do takiego stopnia obniżył swoje standardy, żeby Putinowska Rosja stała się dla niego akceptowalna. I te standardy są obniżane. Obniżają je pożyteczni idioci Rosji. Vućicie, Orbany, Kaczyńscy, Babiśe”*.

Część trzecia, dla której to wszystko czytałem, to język albo warsztat pisarski autora. Musiałem się pilnować w trakcie lektury, bo co chwila miałem ochotę jakiś fragment przepisać i wysłać znajomym – zobacz to, spójrz na to, zwróć uwagę na tamto, to jest fantastycznie, co? Też ci się podoba? Super, prawda?

„Międzymorze” polecam, jasne, jak najbardziej... tylko nie wiem, komu.



---
Ziemowit Szczerek, „Międzymorze”, wyd. Czarne, 2017, e-book.

wtorek, 29 lipca 2025

Sąsiadów naród nie wybiera

 „Tatuaż z tryzubem” – Ziemowit Szczerek

Trochę to reportaż, trochę luźne notatki, wrażenia, spostrzeżenia z podróży do Ukrainy. Niejednej zresztą. Podczas lektury wiele razy musiałem sobie przypominać, że to zapiski bardzo subiektywne. Szczerek jest znakomitym dziennikarzem, ale przecież nie wszystko widział i słyszał, nie wszędzie był. Dochodzi do tego osobista interpretacja spraw i zdarzeń. Więc żeby nie przyszło mi do głowy, że teraz to ja już wiem, jaka jest Ukraina i na czym polega ukraińskość – choć autor wydaje mi się wiarygodny.

Rozmówca zdaje się wierzyć, że amerykańscy masoni uratują nie tylko Ukraińców, ale i cały świat. Nie ma raczej wątpliwości, że nie jest to przekonanie i nadzieja większości Ukraińców. Tutaj to tylko (zabawna) anegdota.
Wielu mieszkańców tego kraju nazywa swoje pieniądze (hrywny) rublami. Nie sądzę, żeby to była jakaś polityczna manifestacja. Raczej wieloletnie przyzwyczajenie.
Jeśli jest tam jakaś sensowna infrastruktura, to tylko jako pozostałość po ZSRR, bo Ukraińcy potrafią tylko malować. Zwykle na żółto-niebiesko, ale takie na przykład koszary, to na różowo, a pomnik bolszewika z dawnych czasów, na złoto. Bo nie wszystkie komunistyczne pomniki usunęli. Lenina i Stalina owszem, jak najbardziej, ale byli też inni... dobrzy ludzie.
Jedni manifestacyjnie mówią po ukraińsku, drudzy manifestacyjnie po rosyjsku. Nie wszystkim podoba się zmienianie im urzędowo imion rosyjskich na ukraińskie.
Pomniki, ulice, place imienia Bandery (tego od banderowców, UPA i sotni tryzuba) są wszędzie. Wśród Polaków może to rodzić mieszane uczucia – delikatnie rzecz biorąc.

Ziemowit Szczerek pisze w swojej książce o bardzo wielu rzeczach, także o historii Ukrainy i Polski, i o manipulowaniu nią przez władze takie lub inne, w różnych okresach historii. Niektóre pomysły wydają się groteskowe, ale... Jak pokazuje najnowsza historia Polski, Polacy są w stanie uwierzyć w nie takie brednie. Przynajmniej niektórzy.

„Tatuaż z tryzubem” to obraz pewnego czasu – ten kraj nieustannie się zmienia, a jego mieszkańcy pewnie wkrótce wymyślą, co zrobić z niepodległością, która na nich, jakoś tak, spadła, za którą, najwyraźniej, nie wszyscy tęsknili.

Bardzo ważnym elementem, samodzielną wartością, jest język autora „Tatuażu z tryzubem”. Przy zalewie powieści autorstwa królowych polskiego kryminału oraz mistrzów polskiej sensacji, fantastycznym wrażeniem jest warsztat Pisarza. Wtedy, podobnie jak u Głowackiego, mniej ważne staje się to, co napisał, od tego, jak to zrobił. A bardziej łopatologicznie – samo czytanie sprawia przyjemność.

Jak wybiera się papieża Kk

 „Konklawe” – Robert Harris

Książka i tematyka znana, choćby z filmów. Harris prezentuje konklawe (procedurę wyboru nowego papieża) od wewnątrz. Oczywiście to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami Kaplicy Sykstyńskiej, jest w tym przypadku teoretyczne, ale reszta, a zwłaszcza formalna strona tego procesu wydaje się opracowana rzetelnie. Ostatecznie to dyskusje kardynałów są tajne, ale nie dokumenty regulujące przebieg konklawe.

Ta akurat pozycja nieco mnie zaskoczyła – nie wszyscy walczący o tron kardynałowie to kanalie i szuje, niektórzy wydają się (prawie) czyści albo ich przewiny rzeczywiście niezbyt wielkie.

niedziela, 27 lipca 2025

Nieprawdopodobna groteska

 „Dziwne obrazki” – Uketsu                     

Sasaki i Kurihara, przyjaciele, studenci, analizują blog Rena Nanashino i starają się rozwikłać związane z nim zagadki. Przykład, punkt wyjścia:

„Kupiłem cały wielki tort, żeby to uczcić. Drogi, ale niesamowicie pyszny. Tak dobry, że zjadłem dwa kawałki. Yuki gniewała się, że przez to obżarstwo na pewno utyję (^_^);;; Pozostałe cztery kawałki schowałem do lodówki na jutro. Już się nie mogę doczekać!”*.

I teraz uwaga. Mając do dyspozycji tych sześć zdań, Kurihara wymyśla, że:
a) Yuki, żona Rena (autora bloga) też jadła tort.
b) Yuki zjadła dokładnie jeden kawałek tortu.
c) Tort musiał być pokrojony na osiem kawałków.
d) Stąd wniosek, że w domu Yuki i Rena był ktoś jeszcze i to on zjadł jeden kawałek tortu (ups!).

Czy w cytowanych sześciu zdaniach potrafi ktoś wskazać informację, że Yuki w ogóle jadła tort? Czy w cytowanych sześciu zdaniach potrafi ktoś wskazać informację, że tort został pokrojony na osiem kawałków? Spróbujcie pokroić tort na osiem kawałków albo narysować koło na kartce i podzielić je na osiem części. Nie takie to proste, prawda, choć oczywiście możliwe. Standardowe torty o przeciętnej średnicy kroi się zazwyczaj na 12-16 porcji; mniejsze na 6, bardzo duże na 32. Czy w cytowanych sześciu zdaniach albo i całym blogu potrafi ktoś wskazać informację, że w domu Yuki i Rena, mieszkał ktoś jeszcze?

W jednym z opowiadań Conan Dolye’a główny bohater, detektyw Sherlock Holmes, uważnie ogląda laskę, a konkretnie bada pozostawione na niej ślady zębów. Po ich rozmieszczeniu i szerokości uznaje, że właściciel laski ma psa wielkości spaniela (rozstaw szczęk), któremu czasem pozwala nieść swoją laskę. Proste to i możliwe.
Ta sama sytuacja w wersji autora „Dziwnych obrazków”. Uketsu uważnie ogląda laskę, a konkretnie bada pozostawione na niej ślady zębów i już po chwili odkrywa prawdę: właściciel laski ma kanarka o imieniu Mbipi, którego czasem wystawia w klatce do ogrodu. Do ptaka zaczął się dobierać kot sąsiadki, więc Uketsu bierze swoją laskę i... W tym momencie kota sąsiadki atakuje szakal. Uketsu odgania go laską, którą szakal raz czy drugi gryzie. I już wiadomo, skąd wzięły się na lasce ślady zębów. A imię Mbipi dowodzi, że właściciel ptaka był w dzieciństwie adoptowany.
Absurdalne to i kompletnie urojone. Brednie bez sensu ściągnięte z sufitu w jakimś odmiennym stanie świadomości. Dokładnie tak, jak te dziwolągi z tortem. A może tort podzielony był jednak na 12 porcji, więc w domu było jeszcze pięć tajemniczych osób?

Przykład z tortem jest, owszem, wyjątkowo cudaczny, ale w książce jest znacznie więcej mocno naciąganych stwierdzeń, które nie mają kompletnie nic wspólnego z rzeczywistością.

„Jaki kolor kredki wybierze dziecko, które chce usunąć coś, co mu się nie podoba? Nie było nawet nad czym się zastanawiać. Oczywiście białą”*.

Białą świecową kredką można zakryć nieudaną część czarnego rysunku? Naprawdę? Może dobrze byłoby najpierw spróbować? Albo przypomnieć sobie własne dzieciństwo. Dziecko mogłoby zrobić coś takiego raz w życiu, żeby przy tej okazji zorientować się, że to zupełnie nie działa.

Zalety. Książkę czyta się bardzo szybko i nie tylko dlatego, że to zaledwie 270 stron. Ten kryminał jest po prostu wciągający – trudno się oderwać, bo pytanie, jaką jeszcze komplikację i dziwactwo wymyśli autor, do samego końca pozostaje otwarte. Treść pochłania się wyjątkowo szybko także dlatego, bo powieść (o ile tak można to nazwać, a wątpię – moim zdaniem to opowiadanie) prawie w ogóle nie zawiera opisów. Nie wiadomo, jak ktoś wyglądał, w co był ubrany, jak wyglądało jakiekolwiek wnętrze... jest tylko dynamiczna akcja, zdarzenia i spekulacje. Także trochę topornych rysunków.
Pamiętam, jak w podstawówce z niechęcią podchodziliśmy do książek, zawierających dużo opisów. Obowiązkowa lektura bywała znośna tylko wtedy, kiedy stale coś się w niej działo. Pomyślałem więc sobie, że „Dziwne obrazki” na pewno będą się podobały wielu polskim czytelnikom.

Czy, gdyby tegoż autora wydano po polsku coś jeszcze, chciałbym przeczytać? Na początku „Dziwnych obrazków” musiałem podjąć decyzję: wywalić to, bo autor arogancko obraża moją inteligencję? Albo uznać to wszystko za eksperyment i żart i postanowić (tak – postanowić) mimo wszystko dobrze się bawić? Bo wartości innej niż średniej jakości rozrywka to „dzieło” nie ma żadnej. Więc na kolejną pozycję być może przeznaczyłbym 2-3 godziny, głównie żeby sprawdzić, jakie dziwolągi wymyślił tym razem.




---
* Uketsu, „Dziwne obrazki”, Warszawa, 2025 (pierwsze wydanie w Japonii w 2022 roku), tytuł oryginalny: „Strange Pictures” (jak to, to nie japoński???), przekład Sara Manasterska, e-book, konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

środa, 23 lipca 2025

Podobni, jednak nie tacy sami

 „Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na polu walki” – Stephen G. Fritz

Stephen G. Fritz to emerytowany obecnie profesor historii Uniwersytetu Stanowego w Tennessee (Illinois). Jego specjalnością jest historia Europy XIX i XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec XX wieku. Poza „Żołnierzami Hitlera”, wydanymi po raz pierwszy w 1995 roku, autor kilku książek na podobne tematy, na przykład: „The First Soldier: Hitler as Military Leader”, „Endkampf: Soldiers, Civilians, and the Death of the Third Reich”, „Ostkrieg: Hitler's War of Extermination in the East”.

To nie jest typowa książka historyczno-wojenna, a przeczytałem takich wiele. Było w nich o strategii, technice, taktyce, o wpływie najnowszych technologii na wynik poszczególnych działań i całych wojen, o decyzjach wielkich dowódców, które przynosiły wygrane lub spektakularne porażki, wreszcie o zmiennych sojuszach i polityce. Natomiast, jak sam tytuł wskazuje, „Żołnierze Hitlera” to pozycja dotycząca szarych, zwyczajnych żołnierzy, szeregowych, podoficerów i czasem tylko oficerów, ale działających na polu walki, najczęściej na terenie ZSRR, choć nie tylko, a nie generałów w ich centrach dowodzenia w bezpiecznych bunkrach na tyłach.

„...niniejsza książka nie jest o wojnie, tylko o żołnierzach: przeciętnych, często anonimowych niemieckich żołnierzach drugiej wojny światowej. Wojna jako taka przewija się w tle, wokoło, ale tak jak sceneria wielkiej tragedii teatralnej stanowi istotę ludzkich losów i cierpień, zbiorowe doświadczenie grupy ludzi, grupy połączonej wspólnymi staraniami, by znieść to, co nieznośne. To rzecz o strachu i odwadze, o koleżeństwie i bólu, o odczuciach żołnierzy w warunkach skrajnego stresu i o niewyobrażalnych wrażeniach, będących skutkiem wojny; o znojnym zawiązywaniu i odtwarzaniu relacji międzyludzkich po którejś z militarnych katastrof i ponownym ich zrywaniu przez następną klęskę” [1].

Kolejne rozdziały ułożone zostały częściowo i do pewnego stopnia chronologicznie, ale także tematycznie. Zaczyna się od przeżyć i doświadczeń poborowych w koszarach i ośrodkach szkoleniowych. Starsi czytelnicy mogą to sobie porównać z własną zasadniczą służbą wojskową. Później front wschodni i jego okropieństwa, relacje damsko-męskie (skromniutko), niesamowita przyjaźń, a nawet braterstwo żołnierzy Wehrmachtu, nie spotykane w żadnym innym wojsku, pogoda i inne.

„Pomimo upowszechnionego wizerunku drugiej wojny światowej jako cyklu kampanii błyskawicznych, prowadzonych przez zmechanizowane wojska, w istocie większość niemieckich frontowców wkraczała pieszo do Polski, Francji, na Bałkany, do Rosji i na inne bitewne pola. Stąd też pewne czynniki, które zwykle miewają dla historyków drugorzędne znaczenie: takie jak klimat, ukształtowanie terenu, a także choroby, brud oraz brak schronienia i prywatności bardzo liczyły się w codziennym żołnierskim życiu” [2].

Bywa, że autor prezentuje, w formie cytatów, różnego typu zapiski żołnierzy, ale gdy o podobnych przeżyciach mówiło/pisało wielu, wtedy robi to jakby hurtem, syntetycznie. Na przykład większość z nich doświadczała napadów potwornego strachu, nieomalże obłędu z przerażenia, ale wielu także momentów jakiegoś ekstatycznego szczęścia.

Nie chodzi w tych relacjach o zdjęcie odpowiedzialności czy wybaczenie, na coś takiego jestem szczególnie wyczulony, ale o zrozumienie, które nie jest usprawiedliwieniem. A wtedy, choć większość żołnierzy było wyznawcami narodowego socjalizmu (nazizmu) w jego hitlerowskiej wersji, to jednak nie wszyscy. Wtedy możliwe stają się rzadkie odruchy współczucia.

Może nie porywająca, ale dobra pozycja, choć przez powtarzalność określonych stanów emocjonalnych i postaw, zdarzeń, sytuacji, może się wydawać odrobinę nurząca. Jednak powtarzalność ta powoduje wrażenie tym większej rzetelności.
Uwaga techniczna: z mojego egzemplarza książki wypadają kartki.







---
[1] Stephen G. Fritz, „Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na polu walki”, przekład Grzegorz Siwek, wyd. RM, wyd. III, s. 18.
[2] Tamże, s. 169.





Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.