wtorek, 12 sierpnia 2008

013 Życie tzw. kulturalne

Niecodziennik, to jest autopamflet prywatny nie codziennie pisany – obrazek 013.


W drugiej połowie ubiegłego wieku życie kulturalne w Opolu w sumie nie aż tak bardzo odbiegało od dzisiejszych standardów. Chodzi mi oczywiście o tzw. kulturę masową. Kino, telewizja, prasa, teatry, filharmonia, biblioteki, festiwale. Były wtedy - są nadal. Pozornie nic, albo niewiele, się zmieniło. Tyle tylko, że to wszystko jest już jakby zupełnie inne... I bardzo dobrze.


Kino i telewizja

W czasach mojego dzieciństwa w Opolu działało 8 kin:
"Kraków" (ul. Katowicka),
"Odra" (ul. Ozimska),
"Stylowe" (ul. Wrocławska - teraz zdaje się plac Piłsudskiego),
"Kosmos" (ul. Katowicka),
"Ogrodowe" (kino letnie, na wolnym powietrzu, ul. Kołłątaja),
"Studio" (w Młodzieżowym Domu Kultury ul. Strzelców Bytomskich),
"Bolko" (w Nowej Wsi Królewskiej),
"Gwardia" (ul. Katowicka).

Wiem o jeszcze jednym - nie pamiętam jak się nazywało, ale mieściło się na terenach Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, czyli tak zwanej "wagonówki" na ulicy Rejtana. Spaliło się przed osiągnięciem przeze mnie wieku kinowego. W chwili obecnej nie działa żaden z w/w przybytków X Muzy: „Kraków”, po latach oczekiwań na rozbiórkę lub adaptację, ostatecznie rozebrano i na jego miejscu jest teraz jakiś supermarket, w "Odrze" mieści się Galeria Piastowska, w "Stylowym" sklep Biedronka, na miejscu "Ogrodowego" jest parking, pomieszczenia "Kosmosu" i "Studio" adaptowano na biura, urzędy i banki, o "Gwardii" nic mi nie wiadomo, poza tym, że nie istnieje i to od bardzo dawna.

Ja chadzałem głównie do "Kosmosu", "Odry" i "Krakowa". Na początku na bajki, głównie Disney'a (do dziś pamiętam "Legendę o wilku Lobo"), później na westerny ("Z piekła do Texasu"), kryminały, itd. Ciekawostką był system wyświetlania filmów w kinie "Kosmos" - puszczano je "na okrągło" od 10:00 do 22:00. Można było wejść w dowolnym momencie i siedzieć tam od rana do wieczora. Obecnie w Opolu jest jedno kino - "Multiplex". Nigdy dotąd tam nie byłem, ale może kiedyś...

• Pierwszy telewizor w naszym domu pojawił się w 1966-67 roku. W drewnianej obudowie, z obrazem o przekątnej ok. 14-15 cali, oczywiście czarno-biały. Nazywał się Alga. Matka kupiła go od ciotki, a ta wcześniej jeszcze od kogoś innego... O nowym, oczywiście ze względu na cenę, nie było nawet co marzyć. W "moim" bloku było 60 mieszkań - telewizory miało może z osiem rodzin.

Program telewizyjny był wówczas jeden i emitowano go kilka-kilkanaście godzin na dobę. Kiedy programu nie było, "na srebrnym ekranie" (wtedy wyłączony telewizor miał rzeczywiście ekran srebrnego koloru) można było podziwiać tzw. "obraz kontrolny" - geometryczne wzory o różnym stopniu szarości. Podobno i to na początku gdzieniegdzie oglądano ze sporym zainteresowaniem.

• Pierwszą bajką jaką widziałem w TV była "Gąska Balbinka". Wyświetlano ją, jeśli dobrze pamiętam, około godz. 16:20. Bajka ta opowiadała o rozmaitych przygodach gęsi Balbinki i jej przyjaciela kurczaka Ptysia, którego pomysły ustawicznie wpędzały Balbinę w jakieś tarapaty. Nie jestem pewien w 100%, ale wydaje mi się, że Balbinka nie była animowana. Bajka składała się po prostu z kilkunastu czy kilkudziesięciu rysunków wyświetlanych przez czas potrzebny do wypowiedzenia (przeczytania) dialogów. No i pamiętam, że Ptyś "mówił" irytującym nosowym głosem. Była to bajka porażająco głupia, ale chyba nie aż tak, jak...

• ..."Jacek i Agatka" - była to pierwsza dobranocka w Telewizji Polskiej. Jej emisja przypadała na godzinę 19:20. Jacek i Agatka to były dwie pacynki, a dokładniej same główki zrobione z piłeczek pingpongowych i nakładane na palec. Koszmar. Nawet jako dziecko oglądałem to z mocno umiarkowanym entuzjazmem i głównie dlatego, że nic innego nie było.

• Inne bajki i dobranocki jakie pamiętam z nieco późniejszego okresu to na przykład: "Piątek z Pankracym", "Miś Uszatek", "Gucio i Cezar", "Przygody kota Filemona", "Przygody Krecika", "W Krainie Muminków", "Pomysłowy Dobromir", "Sąsiedzi", "Miś z Okienka", "Pan Cerowany", "Bolek i Lolek", "Koziołek Matołek" . Dwa ostatnie były naprawdę super! Oglądałem je jeszcze po wielu latach z synem.

• Teleranek. Blok programowy emitowany w latach 70-tych o godzinie 9:00, przeznaczony dla widowni nieco starszej. Jego elementami były takie programy jak "Niewidzialna ręka" czy "Zrób to sam" , w którym Adam Słodowy pokazywał charakterystycznym drewnianym wskaźnikiem rozmaite elementy, narzędzia i materiały, opowiadał co i jak należy z nimi zrobić, a następnie... wyciągał spod stołu gotowy, oczywiście działający model, mówiąc, że żeby nie tracić czasu przygotował go sobie wcześniej.
Krew mnie zalewała w tym momencie, bo przez całe życie z opisanych przez niego rzeczy udało mi się zrobić tylko jedną - umieściłem jajko w butelce po mleku. Tylko po co?
Najważniejszym jednak elementem Teleranka, tym na który faktycznie się czekało, był wyświetlany zawsze na końcu odcinek "zachodniego" filmu przygodowego np. Ivanhoe, Zorro lub Tieri Śmiałek.

• Zwierzyniec - emitowany latami, ale to akurat mi nie przeszkadzało - zawsze lubiłem wszelkie programy przyrodnicze, a zwłaszcza o zwierzętach. Piosenkę rozpoczynającą program pamiętam do dziś: "I kudłate i łaciate, pręgowane i skrzydlate, te co skaczą i fruwają na nasz program zapraszają".
Gwiazdą "Zwierzyńca" był Michał Sumiński, który w mundurze leśniczego czy gajowego snuł kapitalne gawędy o zwierzętach. A na koniec bonus niesamowity: kolejny odcinek amerykańskiego filmu rysunkowego "Pies Huckeberry", Miś Yogi" lub "Kot Jinx".

• W "Kapitana Żbika" (seria komiksowa kryminalno-milicyjna) nie wstrzeliłem się wiekowo, zresztą nigdy nie przepadałem za komiksami, ale serial "Czterej pancerni i pies" to był hit na 24 fajerki. Z wypiekami na twarzy śledziłem przygody załogi czołgu "Rudy" czyli Janka Kosa, Gustlika, Grigorija Sakaszwili, Olgierda (zastąpionego przez Tomsia Czereśniaka), no i oczywiście psa Szarika. Nie wiem, jak i czy w ogóle fabuła zgodna była z faktami historycznymi II Wojny Światowej, ale nie było to ważne. Załoga Rudego gromiła Szkopów koncertowo przy każdej okazji i zwycięsko wychodziła z najgorszych opałów. W stosownym wieku miałem nawet nakrycie głowy w formie hełmofonu czołgisty.

• Następnym seryjnym szlagierem była "Stawka większa niż życie", z niezapomnianym Stanisławem Mikulskim w roli Kapitana Klossa. Mrożące krew w żyłach (wtedy często mówiliśmy "w żylakach") akcje szpiegowsko - dywersyjne agenta J-23 zapierały dech w piersiach. 2-3 odcinki oglądałem nie dalej jak kilka miesięcy temu - ot, sentymenty...

Program ramowy w latach 60-75 był o wiele bardziej sztywny niż kiedykolwiek później. Wiadomo było bez zaglądania do jakiegokolwiek "rozkładu jazdy", że w poniedziałki jest Teatr Telewizji, we wtorki film produkcji ZSRR, w środy zwykle film polski, w czwartki Kobra lub Teatr Sensacji (w każdym razie kryminał), a w sobotę Kino Nocne. Nie pamiętam w tej chwili, jaki był profil piątków i niedziel, ale może z czasem mi się przypomni.


Słowo pisane

Na początku to był oczywiście "Elementarz" Falskiego. Pierwszy, legendarny dzisiaj podręcznik do nauki czytania i pisania dla klasy pierwszej szkoły podstawowej. Kilka lat temu pojawił się znowu na półkach księgarskich, choć nie jest już podręcznikiem obowiązkowym, rodzice często kupują go jako pomoc dla swoich pociech. Czy to tylko efekt sentymentów? Czy może przekonanie, że obecne podręczniki są niezbyt dobre?

Następnie "Miś" - magazyn dla dzieci przedszkolnych. Ukazuje się od 1957 roku. Obecnie jest to dwutygodnik.
W dalszej kolejności "Świerszczyk", czasopismo dla dzieci z młodszych klas podstawówki, ukazujące się od 1945 roku. Miało bawić i uczyć. Wysoki poziom - dość dodać, że początkowo pisali tam Jan Brzechwa czy Ewa Szelburg-Zarembina, a ilustrował Jan Marcin Szancer. Za "Misiem" nie przepadałem, ale po "Świerszczyk" sięgałem dość długo.

Później to ja już byłem w stanie czytać samodzielnie prawdziwe książki. Przełomem był "Król Maciuś Pierwszy" Korczaka- do połowy przeczytała mi go matka, dalej potrafiłem już sam.

Do najważniejszych lektur swojego dzieciństwa zaliczam "Przygody Hucka" Marka Twena (perypetie chłopca, półsieroty i ofiary alkoholizmu ojca na południu USA w czasach niewolnictwa), "Winnetou" Karola Maya (przygodowa powieść o szlachetnym wodzu Indian i jego białym bracie), cykl książek o Panu Samochodziku Zbigniewa Nienackiego. Pan Samochodzik, w cywilu Tomasz, poruszał się po Polsce niezwykle tajemniczym wehikułem zbudowanym na bazie Ferrari 410 przez wujka Gromiłę. Jako pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki poszukiwał ukrytych skarbów i zwalczał gangi handlarzy antyków.

Dalej był cykl książek o Tomku Wilmowskim Alfreda Szklarskiego - w czasach Polski pod zaborami Tomek wędruje z ojcem po świecie chwytając dzikie zwierzęta do ogrodów zoologicznych. Książki zawierały ogromny ładunek wiedzy zoologicznej i geograficznej.
Gdzieś tam, po drodze, był Adam Bahdaj, Edmund Niziurski, Małgorzata Musierowicz, Krystyna Siesicka i inni.

Od kiedy nauczyłem się czytać książki, po gazety i czasopisma sięgałem rzadko lub wcale, a jeśli już, to w określonych okolicznościach (patrz: "Tajemniczy, piękny przedmiot"). Wyjątek stanowiły dwa: "Szpilki" i "Karuzela". "Szpilki" - ilustrowany tygodnik satyryczny na dobrym poziomie założony jeszcze przed wojną między innymi przez Eryka Lipińskiego. Ostatecznie zawieszony w 1994 r. Jego mottem było: "Prawdziwa cnota krytyk się nie boi". W piśmie publikowali m.in. Julian Tuwim, Konstanty Ildefons Gałczyński, Stanisław Jerzy Lec, Krzysztof Teodor Toeplitz, Jerzy Urban. Można tu było znaleźć rysunki Jerzego Flisaka, Zbigniewa Jujki, Zbigniewa Lengrena, Edwarda Lutczyna, Andrzeja Mleczki, Henryka Sawki.
"Karuzela" była łatwiejsza w odbiorze (dla nastolatka). Mniej może satyryczna, a bardziej po prostu humorystyczna.


Festiwal piosenki polskiej

Historia Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu zaczyna się (jeśli czegoś nie pokręciłem) w 1963 roku. Wspaniale się tam bawiłem i nie tylko ja zresztą- były to czasy (druga połowa lat 60-tych), w których publiczność, orkiestra i wykonawcy tworzyli jedną całość rozbawioną do "bezgranic". Ten okres nie trwał niestety zbyt długo.

"Psuć" zaczęło się moim zdaniem od chwili, gdy część koncertów przeniesiono z Amfiteatru do Teatru im. Kochanowskiego. Z roku na rok, w coraz bardziej widoczny sposób, zanikała spontaniczność i tradycja wspólnej zabawy. Podkreślam słowo "wspólnej". Festiwal obrastał w telewizję, "Mikrofon i ekran", imprezy towarzyszące, koncert taki, koncert śmaki, a w każdym jakiś laureat...

Teraz jest to czysto komercyjna impreza i od wielu lat mam wrażenie, że z mieszkańców Opola na festiwal chodzą tylko ci, którzy powinni być tam widziani - reszta to przyjezdni, działacze, organizatorzy, itd. Opolanie w większości oglądają festiwal w telewizji... jeśli w ogóle.

Pierwszą i, moim skromnym zdaniem, jedyną dobrą imprezą towarzyszącą festiwalom były Maratony Kabaretowe (określenie "Kabareton" wymyślił Jacek Fedorowicz). Ale też i czasy były jakby nieco inne. Na estradę wchodził Pietrzak, mówił "zdrastwujtie" i setki ludzi turlało się ze śmiechu. Dzisiaj, wydaje mi się, nastolatkom trzeba by tłumaczyć sens satyrycznych kabaretów sprzed 30 lat - i wcale nie jestem pewien, czy byłoby to łatwe zadanie.


Teatry i Filharmonia

"Teatr Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki" funkcjonował przy ulicy Augustyna Kośnego 2 od 1959 roku. Dalej się tam mieści, a elewacja budynku wygląda dokładnie tak samo jak 40 lat temu. Albo bardzo podobnie. Bajki, baśnie, lalki, kukiełki, pacynki... Raj dla dzieci. Byłem tam kilka razy, ale spektakli już nie pamiętam. Przez pewien czas dzielił pomieszczenia z "Państwowym Teatrem Ziemi Opolskiej" (PTZO).

W 1958 roku grupa "zbuntowanych" aktorów założyła "Teatr 13 Rzędów", a rok później kierownictwo nad nim objął Jerzy Grotowski. Przeniesiono go do Wrocławia w połowie lat sześćdziesiątych. Miał swoją siedzibę w Rynku (tablica pamiatkowa) i zaprzestał działalności, podobno bardzo ambitnej, zanim do niej dorosłem.

"Teatr im. Jana Kochanowskiego", dawniej PTZO, dawniej "Teatr Miejski im. Juliusza Słowackiego". Nie pamiętam czasów, kiedy działał w budynku obecnej Filharmonii. Pamiętam za to dobrze budowę jego nowej siedziby przy placu Lenina (obecnie plac Teatralny). Trwała prawie 10 lat i ja także przyłożyłem do niej rękę - podczas praktyk w szkole budowlanej nosiłem tam worki z cementem i wykonywałem inne równie ważne strategicznie prace.
Ciekawostką może być fakt, że wznoszony był częściowo na fundamentach Kulturhausu, którego budowę Niemcy przerwali w 1939 roku. W dniu otwarcia był to najnowocześniejszy i trzeci pod względem wielkości teatr w Polsce. Na rozmaitych sztukach, spektaklach i przedstawieniach byłem tam wiele razy. Najbardziej przypadło mi do gustu "Białe małżeństwo" Gombrowicza - jedna z aktorek pokazywała w nim goły biust.

"Państwowa Filharmonia im. J. Elsnera" przy ulicy Krakowskiej. Moja znajomość zagadnień muzyki poważnej to najczęściej miazmaty niewiedzy i pomieszania pojęć, więc na temat Filharmonii niewiele mam do powiedzenia. Byłem tam kilka razy, na "lżejszych kawałkach", i to raczej przez przypadek.


Miało być o kulturze, więc o pochodach pierwszomajowych nie wspominam celowo.