„Esej o duszy polskiej” – Ryszard Legutko
Esej jest formą szczególną, jej subiektywizm nieomalże uniemożliwia i wyklucza stwierdzenia typu: „a ja się z autorem nie zgadzam”, bo i cóż miałoby to znaczyć? Brak zgody na to, by autor na jakiś tam temat miał takie, a nie inne przekonania? Przecież to jego sprawa i jego prawo, a ja mogę, co najwyżej, uznać, że w jakimś tam temacie moje przekonania są zbieżne, bądź zupełnie inne, niż przedstawione.
Ja też uważam, jak Legutko, że Polska po drugiej wojnie światowej dostała – chyba w ramach rekompensaty za tereny wschodnie – ziemie od setek lat należące do Niemiec. Mieszkam w takim rejonie „od zawsze” i może dlatego szczególnie zdaję sobie sprawę z faktu, że nie było żadnego powrotu do macierzy. Dostaliśmy kawał terenów niemieckich (i pewnie nawet nam się to należało) od narodu, który w ten sposób „zapłacił” za rozpętanie wojny, i tyle. Nie ma sensu dorabiać do tego zdarzenia plemiennej czy jakiejś innej wspólnotowo-narodowej ideologii.
Legutko pisze: „Nikt lub prawie nikt nie spodziewał się wielkich ruchów społecznych i jeszcze na wiosnę 1980 roku dominowały nastroje ogólnego rozleniwienia. Sierpniowy wybuch zaskoczył wszystkich – władzę, obserwatorów politycznych, opozycjonistów, samych strajkujących i cały naród”, i w tym przypadku moje przekonania zbieżne są częściowo – zaskoczenie, o którym mowa, autor traktuje w kategoriach cudu, podczas kiedy moja ocena jest nieco bardziej powiedziałbym… cyniczna.
Irytuje mnie nazywanie mieszkańców Nowej Huty, czy innych dzielnic mieszkaniowych, „ludźmi znikąd” tak, jakby faktycznie stanowili obywateli drugiej, albo dwudziestej drugiej kategorii. Nie podoba mi się słowo „komunizm”, które w eseju Legutki perli się gęsto (za gęsto), jak gdyby taki ustrój faktycznie kiedykolwiek w Polsce istniał. Nie istniał nawet w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, a więc skąd miał się wziąć w Polsce? Dziwi mnie natomiast rozpatrywanie kwestii ustrojowych w konwencjach estetycznych, to jest brzydki-ładny. Nie podobały mi się dziwolągi językowe (na wzór nowomowy?) i fragmenty tekstu nie zawierające właściwie żadnej treści – choć niewątpliwie całkiem nieźle sterujące uczuciami czytelnika.
Oczywiście w swoim eseju Ryszard Legutko porusza znacznie więcej tematów i zagadnień, nie sposób wszystkich wymienić.
Po książkę sięgnąłem między innymi dlatego, że chciałem „na spokojnie”, z daleka od zgiełku walk wyborczych i związanych z nimi emocji, poznać przekonania byłego sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego i kandydata z listy PiS, i nie uważam, żeby był to czas stracony – wręcz przeciwnie. A zgadzać się, jak wcześniej wspomniałem, nie muszę.
Ja też uważam, jak Legutko, że Polska po drugiej wojnie światowej dostała – chyba w ramach rekompensaty za tereny wschodnie – ziemie od setek lat należące do Niemiec. Mieszkam w takim rejonie „od zawsze” i może dlatego szczególnie zdaję sobie sprawę z faktu, że nie było żadnego powrotu do macierzy. Dostaliśmy kawał terenów niemieckich (i pewnie nawet nam się to należało) od narodu, który w ten sposób „zapłacił” za rozpętanie wojny, i tyle. Nie ma sensu dorabiać do tego zdarzenia plemiennej czy jakiejś innej wspólnotowo-narodowej ideologii.
Legutko pisze: „Nikt lub prawie nikt nie spodziewał się wielkich ruchów społecznych i jeszcze na wiosnę 1980 roku dominowały nastroje ogólnego rozleniwienia. Sierpniowy wybuch zaskoczył wszystkich – władzę, obserwatorów politycznych, opozycjonistów, samych strajkujących i cały naród”, i w tym przypadku moje przekonania zbieżne są częściowo – zaskoczenie, o którym mowa, autor traktuje w kategoriach cudu, podczas kiedy moja ocena jest nieco bardziej powiedziałbym… cyniczna.
Irytuje mnie nazywanie mieszkańców Nowej Huty, czy innych dzielnic mieszkaniowych, „ludźmi znikąd” tak, jakby faktycznie stanowili obywateli drugiej, albo dwudziestej drugiej kategorii. Nie podoba mi się słowo „komunizm”, które w eseju Legutki perli się gęsto (za gęsto), jak gdyby taki ustrój faktycznie kiedykolwiek w Polsce istniał. Nie istniał nawet w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, a więc skąd miał się wziąć w Polsce? Dziwi mnie natomiast rozpatrywanie kwestii ustrojowych w konwencjach estetycznych, to jest brzydki-ładny. Nie podobały mi się dziwolągi językowe (na wzór nowomowy?) i fragmenty tekstu nie zawierające właściwie żadnej treści – choć niewątpliwie całkiem nieźle sterujące uczuciami czytelnika.
Oczywiście w swoim eseju Ryszard Legutko porusza znacznie więcej tematów i zagadnień, nie sposób wszystkich wymienić.
Po książkę sięgnąłem między innymi dlatego, że chciałem „na spokojnie”, z daleka od zgiełku walk wyborczych i związanych z nimi emocji, poznać przekonania byłego sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego i kandydata z listy PiS, i nie uważam, żeby był to czas stracony – wręcz przeciwnie. A zgadzać się, jak wcześniej wspomniałem, nie muszę.