Na początek dygresja. Każdy chyba widział, albo czytał jakiś film czy książkę szpiegowską. Elementem fabuły jest tam zwykle tajne przekazywanie informacji, bo zdobyć pilnie strzeżone dane to oczywiście podstawa, ale jeszcze trzeba je jakoś przekazać swoim mocodawcom i „nie wpaść” przy tym. Są więc w tych filmach/książkach radiostacje, nasłuchy, szyfry, skrzynki i lokale kontaktowe, jakieś przekazywanie teczek pod stołem w barze itd. itp., w każdym razie wiadomo, o co chodzi.
Każdy przeciętnie inteligentny człowiek powinien sobie w tym momencie zadać proste pytanie: po co te wszystkie cudaczne kombinacje? Przecież konstytucja każdego cywilizowanego kraju gwarantuje obywatelom nienaruszalność korespondencji. Czy zamiast tych karkołomnych ewolucji nie prościej napisać list? Albo zwykłą kartkę pocztową z informacją: „Tu J-23 uprzejmie donoszę, że…” opatrzoną podpisem zawierającym imię, nazwisko i inne dane adresowe. Korespondencja jest tajna, a więc takiej wiadomości nikt nie może przeczytać poza adresatem i nadawcą, a gdyby jakiś listonosz, niechcący, fragment przeczytał, to musi natychmiast o nim zapomnieć i zgłosić się do ukarania, za naruszenie konstytucji. W każdym razie, w ten sposób zdobytej informacji w żaden sposób wykorzystać nikomu nie wolno.
Głupie? No oczywiście, że głupie! Jeśli nadal szpiedzy wszelkiej maści przekazują informacje w sposób utajniony, to oznacza tylko, że cała ta tajemnica korespondencji jest iluzją.
A jeśli ktoś wierzy (oj naiwny, naiwny…), że po zjednoczeniu Europy i upadku „komuny” wywiad przestał istnieć, to niech sobie w miejsce szpiegów podstawi przestępców, którzy korespondencyjnie uzgadniają szczegóły skoku na bank.
Każdy przeciętnie inteligentny człowiek powinien sobie w tym momencie zadać proste pytanie: po co te wszystkie cudaczne kombinacje? Przecież konstytucja każdego cywilizowanego kraju gwarantuje obywatelom nienaruszalność korespondencji. Czy zamiast tych karkołomnych ewolucji nie prościej napisać list? Albo zwykłą kartkę pocztową z informacją: „Tu J-23 uprzejmie donoszę, że…” opatrzoną podpisem zawierającym imię, nazwisko i inne dane adresowe. Korespondencja jest tajna, a więc takiej wiadomości nikt nie może przeczytać poza adresatem i nadawcą, a gdyby jakiś listonosz, niechcący, fragment przeczytał, to musi natychmiast o nim zapomnieć i zgłosić się do ukarania, za naruszenie konstytucji. W każdym razie, w ten sposób zdobytej informacji w żaden sposób wykorzystać nikomu nie wolno.
Głupie? No oczywiście, że głupie! Jeśli nadal szpiedzy wszelkiej maści przekazują informacje w sposób utajniony, to oznacza tylko, że cała ta tajemnica korespondencji jest iluzją.
A jeśli ktoś wierzy (oj naiwny, naiwny…), że po zjednoczeniu Europy i upadku „komuny” wywiad przestał istnieć, to niech sobie w miejsce szpiegów podstawi przestępców, którzy korespondencyjnie uzgadniają szczegóły skoku na bank.
Wielkie rozczarowanie – rzecz o anonimowości w Internecie
Internet pojawił się w moim domu wraz z systemem Windows 98, a więc dość dawno temu. Wtedy, zarówno ja, jak i zdecydowana większość moich znajomych, zdawaliśmy sobie świetnie sprawę, że prawdopodobnie Microsoft (i nie tylko) wie, kto używa pirackiego oprogramowania, ale wiedzy tej w żaden sposób nie może wykorzystać przeciwko nam, nie przyznając się jednocześnie – jak w przykładzie z tradycyjną pocztą – do łamania konstytucji, czy innych przepisów danego kraju.
Korzystaliśmy wtedy powszechnie z Usenetu (grup dyskusyjnych) i wiedzieliśmy, że wszystko, co piszemy zostaje na serwerach – jeśli nie na zawsze, to na bardzo długo. Analogicznie było z pocztą e-mail, forami dyskusyjnymi itd. Były to sprawy tak oczywiste, jak to, że Urząd Skarbowy wie jakie mam dochody i z jakich źródeł, że ZUS wie, na co chorowałem, fryzjerka wie, że mam łupież, sprzedawczyni z pobliskiego sklepu wie, jakie pieczywo lubię, bank wie, co kupuję i gdzie byłem w określonym czasie (płatności kartą, bankomaty), sąsiadka wie, jakiej muzyki słucham, pani na poczcie wie kto pisze do mnie i komu ja odpisuję, NFZ wie, że mi pryszcz na tyłku wyskoczył… Tak można w nieskończoność i to bez podłączenia do Internetu.
Kilka lat później wydarzyło się coś niezrozumiałego – kolejni użytkownicy komputerów nagle i nie wiedzieć na jakiej podstawie uroili sobie, że będą w Internecie anonimowi. Być może (to tylko moja spekulacja) tę naiwną wizję anonimowości zrodziła, jako kuriozalny skutek uboczny, ustawa o ochronie danych osobowych, ale pewności co do tego nie mam.
W każdym razie przekonanie o anonimowości w Internecie jest tak absurdalne, tak dziecięco naiwne, jak poczucie bezpieczeństwa podczas wysyłania meldunków szpiegowskich na kartkach pocztowych z prawdziwym adresem nadawcy.
Znowu minęło kilka lat. Przez Polskę przetacza się obecnie fala rozczarowania, żalu, zawodu. Ludzie najwyraźniej niezbyt dojrzali, choć w różnym wieku, zachowują się jak zawiedzione dzieci, którym ktoś odbiera wiarę w świętego Mikołaja, albo podwórkowe przekonanie, że jak założą maskę Zorro, to już nikt ich w piaskownicy nie rozpozna. Pryska złudzenie, że w tym Internecie to będzie sobie można zupełnie anonimowo – czytaj: bezkarnie – hasać do woli.
Od zawsze chodzę w butach firmy Dr Martens. Kiedyś wiedzieli o tym sprzedawcy w sklepach z butami, teraz wie także Bill Gates, Sergey Brin i Larry Page. I co z tego? Ano to, że następnym razem zobaczę pewnie na monitorze reklamę „martensów”, a nie na przykład biustonoszy. A to świnie! Jak mogli mi to zrobić?!
W systemie Allegro zapisane są numery moich kont bankowych. No i co w związku z tym? Chyba tylko to, że ktoś może mi wpłacić pieniądze na konto, bo przecież wypłacić bez mojej autoryzacji nie jest w stanie. A jeśli jest, to oznacza, że złamane zostały zabezpieczenia banku i jest to problem banku i jego ubezpieczeń, a nie mój.
A jeśli już mowa o bezpieczeństwie, to bardziej niż skomplikowanych przedsięwzięć hackerskich bałbym się czegoś zdecydowanie prostszego i na naszą miarę – napadu pod bankomatem. Przypadek autentyczny: do pani w średnim wieku stojącej przy bankomacie, podchodzi pan, przykłada nóż do żeber, każe włożyć kartę i wystukać PIN. Ot i cała filozofia! A bardziej niż kradzieży tożsamości internetowej obawiałbym się zgubienia, albo kradzieży dowodu osobistego – moja żona coś takiego przeżyła, więc wiem, co to jest za heca, kiedy ktoś na cudzy dowód bierze pożyczki, albo robi zakupy na raty.
Oczywiście wszystko to nie znaczy, że w Internecie można zachowywać się zupełnie bezmyślnie i rozdawać wszystkie informacje o sobie każdemu i przy każdej okazji. Albo i bez okazji.
Dostęp do Internetu daje niesamowite korzyści i wygodę. Poza abonamentem, trzeba za to „zapłacić” kolejnym obniżeniem poziomu anonimowości, który i tak od dawna był już właściwie tylko iluzją. Ludzie dorośli i dojrzali zdają sobie sprawę, że zawsze jest coś za coś. Czegoś za nic, oczekują małe dzieci.
Poza tym warto się może zastanowić, co takiego chcemy robić w Internecie, że aż tak bardzo boimy się lub wstydzimy ujawnienia swoich poczynań?
Na koniec zwolennikom anonimowości i tajności podpowiem tylko, żeby rozważyli rezygnację z telefonów komórkowych, bo dzięki tym urządzeniom ich operator zawsze wie, gdzie się aktualnie znajdują. I na pewno ich śledzi.
Poza tym wizytówki – dla zachowania anonimowości i bezpieczeństwa radziłbym umieszczać na nich tylko nieprawdziwe dane.
Korzystaliśmy wtedy powszechnie z Usenetu (grup dyskusyjnych) i wiedzieliśmy, że wszystko, co piszemy zostaje na serwerach – jeśli nie na zawsze, to na bardzo długo. Analogicznie było z pocztą e-mail, forami dyskusyjnymi itd. Były to sprawy tak oczywiste, jak to, że Urząd Skarbowy wie jakie mam dochody i z jakich źródeł, że ZUS wie, na co chorowałem, fryzjerka wie, że mam łupież, sprzedawczyni z pobliskiego sklepu wie, jakie pieczywo lubię, bank wie, co kupuję i gdzie byłem w określonym czasie (płatności kartą, bankomaty), sąsiadka wie, jakiej muzyki słucham, pani na poczcie wie kto pisze do mnie i komu ja odpisuję, NFZ wie, że mi pryszcz na tyłku wyskoczył… Tak można w nieskończoność i to bez podłączenia do Internetu.
Kilka lat później wydarzyło się coś niezrozumiałego – kolejni użytkownicy komputerów nagle i nie wiedzieć na jakiej podstawie uroili sobie, że będą w Internecie anonimowi. Być może (to tylko moja spekulacja) tę naiwną wizję anonimowości zrodziła, jako kuriozalny skutek uboczny, ustawa o ochronie danych osobowych, ale pewności co do tego nie mam.
W każdym razie przekonanie o anonimowości w Internecie jest tak absurdalne, tak dziecięco naiwne, jak poczucie bezpieczeństwa podczas wysyłania meldunków szpiegowskich na kartkach pocztowych z prawdziwym adresem nadawcy.
Znowu minęło kilka lat. Przez Polskę przetacza się obecnie fala rozczarowania, żalu, zawodu. Ludzie najwyraźniej niezbyt dojrzali, choć w różnym wieku, zachowują się jak zawiedzione dzieci, którym ktoś odbiera wiarę w świętego Mikołaja, albo podwórkowe przekonanie, że jak założą maskę Zorro, to już nikt ich w piaskownicy nie rozpozna. Pryska złudzenie, że w tym Internecie to będzie sobie można zupełnie anonimowo – czytaj: bezkarnie – hasać do woli.
Od zawsze chodzę w butach firmy Dr Martens. Kiedyś wiedzieli o tym sprzedawcy w sklepach z butami, teraz wie także Bill Gates, Sergey Brin i Larry Page. I co z tego? Ano to, że następnym razem zobaczę pewnie na monitorze reklamę „martensów”, a nie na przykład biustonoszy. A to świnie! Jak mogli mi to zrobić?!
W systemie Allegro zapisane są numery moich kont bankowych. No i co w związku z tym? Chyba tylko to, że ktoś może mi wpłacić pieniądze na konto, bo przecież wypłacić bez mojej autoryzacji nie jest w stanie. A jeśli jest, to oznacza, że złamane zostały zabezpieczenia banku i jest to problem banku i jego ubezpieczeń, a nie mój.
A jeśli już mowa o bezpieczeństwie, to bardziej niż skomplikowanych przedsięwzięć hackerskich bałbym się czegoś zdecydowanie prostszego i na naszą miarę – napadu pod bankomatem. Przypadek autentyczny: do pani w średnim wieku stojącej przy bankomacie, podchodzi pan, przykłada nóż do żeber, każe włożyć kartę i wystukać PIN. Ot i cała filozofia! A bardziej niż kradzieży tożsamości internetowej obawiałbym się zgubienia, albo kradzieży dowodu osobistego – moja żona coś takiego przeżyła, więc wiem, co to jest za heca, kiedy ktoś na cudzy dowód bierze pożyczki, albo robi zakupy na raty.
Oczywiście wszystko to nie znaczy, że w Internecie można zachowywać się zupełnie bezmyślnie i rozdawać wszystkie informacje o sobie każdemu i przy każdej okazji. Albo i bez okazji.
Dostęp do Internetu daje niesamowite korzyści i wygodę. Poza abonamentem, trzeba za to „zapłacić” kolejnym obniżeniem poziomu anonimowości, który i tak od dawna był już właściwie tylko iluzją. Ludzie dorośli i dojrzali zdają sobie sprawę, że zawsze jest coś za coś. Czegoś za nic, oczekują małe dzieci.
Poza tym warto się może zastanowić, co takiego chcemy robić w Internecie, że aż tak bardzo boimy się lub wstydzimy ujawnienia swoich poczynań?
Na koniec zwolennikom anonimowości i tajności podpowiem tylko, żeby rozważyli rezygnację z telefonów komórkowych, bo dzięki tym urządzeniom ich operator zawsze wie, gdzie się aktualnie znajdują. I na pewno ich śledzi.
Poza tym wizytówki – dla zachowania anonimowości i bezpieczeństwa radziłbym umieszczać na nich tylko nieprawdziwe dane.