piątek, 14 stycznia 2011

Jezus Chrystus o sobie

„Ewangelia według syna” – Norman Mailer

 

Wynalezienie druku zrewolucjonizowało i odmieniło Europę (a później resztę świata) w tempie błyskawicznym. W każdym razie w porównaniu do wynalazku samego pisma. Zresztą czy w ogóle można mówić, że pismo powstało w jakimś określonym przedziale czasowym? Jego dzieje to historia nieustannej ewolucji i na przykład dwa i więcej dziesiątków wieków temu nie było ono tym, czym jest obecnie: uniwersalnym przekazem.

Jeśli nie robię koszmarnych błędów różnego typu, jeśli nauczono mnie w miarę sprawnie przelewać na papier (papier jest oczywiście coraz bardziej umownym terminem) swoje spostrzeżenia, to za lat sto człowiek władający językiem polskim powinien bez większych trudności zorientować się, o co mi chodziło. Uważamy to za oczywiste, ale w rzeczywistości nie jest to takie proste, a zwłaszcza – nie było.

W czasach Jezusa z Nazaretu, a także i wcześniej, wśród wielu ludów historia była stale żywa dzięki przekazom ustnym. Ale lata i wieki mijały, opowieści ważnych było coraz więcej, historia się wydłużała i pojawiać się zaczął problem z zapamiętywaniem tak długich tekstów. Nawet jeśli specjalnie do tego celu szkoleni ludzie poświęcali na to całe życie. W tym okresie… nazwę go przejściowym (między obrazkami a współczesnym pismem) pismo nie było jeszcze uniwersalnym narzędziem przekazywania informacji i wiadomości, ale… jedynie podpowiedzią, pomocą, ściągą dla opowiadającego.

W czasie, o który chodzi i na terenach, o których w książce mowa, na takiej ściądze znajdowały się znaki graficzne, nazwijmy je literami, ale… na tym podobieństwo się kończyło. Różnica pomiędzy nimi a pismem współczesnym polegała na tym, że:
- nie było znaków odpowiadających samogłoskom ani znakom interpunkcyjnym,
- znaki stawiano bez przerw (spacji), które ewentualnie oddzielałyby wyrazy czy zdania,
- pisano od strony prawej do lewej, ale to już rzecz jasna głupstwo; to nie stanowi problemu.

Oczywiście nie będę się tu posługiwał znakami hebrajskimi, ale używając liter polskich, zademonstruję taki właśnie zapis: CRBHCWDLMTKTKML. Taka notatka była zrozumiała dla opowiadającego, gdyż była jedynie ściągą, podpowiedzią – całą historię znał on bowiem na pamięć.
Dla tych, którzy jeszcze nie potrafią tego tekstu właściwie odczytać – jest to zdanie: Ala ma kota, a kot ma Alę i dwóch braci. Proste, nieprawdaż? W taki właśnie sposób zapisane zostały duże części Biblii, czyli Pisma Świętego. Można to sprawdzić, oglądając reprodukcje Kodeksu Watykańskiego. Zachował się on w bardzo dobrym stanie w odróżnieniu od reszty, która dodatkowo zawiera istotne ubytki tekstu, po prostu brak tam wręcz sporych fragmentów kartek.

Teraz wyobraźmy sobie, że są ludzie, którzy twierdzą z wielkim przekonaniem, iż potrafią odczytać te teksty absolutnie dokładnie i bezbłędnie do tego stopnia, że wiedzą, czy poprawnie jest: „zaprawdę powiadam ci, jeszcze dzisiaj będziesz ze mną w raju”, czy może „zaprawdę powiadam ci jeszcze dzisiaj, będziesz ze mną w raju”. Zauważmy, że różnica w znaczeniu tych zdań jest kolosalna i swego czasu przyczyniała się do rozpadu chrześcijaństwa na dwa wielkie nurty. Nie tylko ta różnica zresztą, ale to już inna sprawa.

Teraz mogę przejść do książki Normana Mailera „Ewangelia według syna”. Jest to opowieść o Jezusie pisana jak gdyby przez niego samego, to jest w pierwszej osobie. Czy można ją nazwać alternatywną (jakże modne słowo w ostatnich latach!) historią biblijną? Powiem tak: można by, gdyby była pewność, że Pismo Święte zostało przetłumaczone w sposób absolutnie bezbłędny i całkowicie wiarygodny, ale o tym pisałem wyżej, w bardzo długim wstępie.

„Ewangelia według syna” napisana jest językiem prostym, zwyczajnym, codziennym, bez zbędnego patosu i archaizmów pozostałych czterech ewangelii; czyta się ją znakomicie. Może stanowić znaczne ułatwienie dla tych, którzy nie są w stanie przebrnąć przez tekst współczesnych wydań Biblii. O wersji ks. Wujka już nawet nie warto wspominać.

W pewnych momentach „Ewangelia według syna” Normana Mailera, mimo istotnych różnic w porównaniu do wersji obowiązującej katolików, jest może nawet bardziej zgodna z Pismem Świętym niż pewne... hm… pomysły czy doktryny kościelne. Na przykład: nigdzie w Biblii nie znalazłem sugestii, jakoby Maria, matka Jezusa, nie miała po Jego narodzeniu innych dzieci z mężem, cieślą Józefem. Wprost przeciwnie. Natomiast Kościół wykreował postać wiecznej dziewicy, z powodów bliżej mi nieznanych. Jezus Mailera wyraźnie opowiada o swoich dwóch braciach i to nie braciach w wierze, ale jednoznacznie braciach – synach tej samej matki. Choć nie tego samego ojca, co chyba oczywiste.

Inny przykład jest już typowo polski. Jezus wiele razy powtarza, że Jego królestwo nie jest z tego świata, co nie przeszkadza Kościołowi katolickiemu w Polsce upierać się i lansować tezy, że jest On królem Polski. No, chyba że obecną Rzeczpospolitą uważają za twór nie z tego świata, co w sumie może nawet nie być takie głupie.

W każdym razie książka zdecydowanie warta przeczytania. Choćby dla rozrywki i chwilowego oderwania się od kolejnego thrillera, tomu o wampirach czy magikach płci obojga.