Profesor Osiatyński pisał, że cechą charakterystyczną każdego alkoholika jest niedobór podstawowych, ważnych umiejętności życiowych i społecznych. Podejrzewam, że cechę tę można rozciągnąć także na inne uzależnienia – zdaje się, że WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) rejestruje ich co najmniej kilkadziesiąt. Zakładam, że w Polsce w roku 2011 około 30% dorosłych jest uzależnionych od czegoś tam: alkoholu, narkotyków, hazardu, pracy, seksu i chorej miłości, nikotyny, zakupów, Internetu itd.
Technologia i porozumienie w drugiej dekadzie XXI wieku
Skąd się bierze, lub z czego może wynikać, ów brak umiejętności życiowych i społecznych? Sto lat temu do ulubionych rozrywek należały wizyty u krewnych lub przyjaciół. Jechało się do nich, różnymi środkami lokomocji, trzy dni. Z oczywistych względów mowy być nie mogło o wpadaniu do kogoś na godzinkę, na kawę. Odwiedziny, trwały wtedy tygodniami. Co z tego wynika? Ano to, że mieszkając z kimś tak długo pod jednym dachem, na pewno można go było lepiej poznać i zrozumieć, niż podczas godzinnego „wpadnięcia” na kawę. Mieszkając u kogoś, prędzej czy później, było się świadkiem, uczestnikiem, a może stroną jakiegoś sporu, scysji, zwady, ale… Wtedy nie było wyjścia i ludzie po prostu musieli uczyć się takie problemy rozwiązywać. Osobiście. W realnym życiu.
Kwestia następna, może nawet ważniejsza, to nauka tolerancji i wyrozumiałości oraz zrozumienia dla odmienności drugiego człowieka – w tych okolicznościach niezbędna. Na to zwracam uwagę wyjątkowo i szczególnie: niezbędna. Bo teraz, niestety, jest… zbędna. Ano, tak! Jak mi się u kumpla coś nie spodoba, to po prostu wkładam kapotę, wychodzę i za pół godziny jestem w swoim domu.
Później, całymi latami, jakoś te więzi utrzymywaliśmy, gadając godzinami przez telefon. Pamiętam, jak u mnie w domu nieustannie był on oblężony, bo stale ktoś komuś coś opowiadał; albo dyktował przepis na tort, lub wypracowanie z polskiego.
Koszmarny cios w więzi społeczne zadał pierwszy okres wprowadzania w naszym kraju telefonii komórkowej. Pamiętam, jak znajomy, prowadzący salon z telefonami przekonywał mnie – pewnie nawet wierząc w to, co mówi – że 2,79 za minutę rozmowy, to w sumie absolutne minimum i taniej po prostu się nie da. Nauczyliśmy się wtedy, a może nauczono nas, że telefon nie służy do rozmawiania (sic!), ale tylko i wyłącznie do przekazania ważnej informacji i to w telegraficznym skrócie.
W ciągu ostatniej dekady zrobiło się jeszcze wygodniej, w razie jakiejś sytuacji trudnej, konfliktowej, wystarczy nie odpisywać na e-maile albo SMS-y, ostatecznie zamknąć konto na jakimś portalu społecznościowym, fejsbóku czy NK, zmienić nick na takim czy innym forum, a to nie wymaga już przecież żadnego wysiłku, żadnego starania! I nadal niczego nie potrzeba się uczyć, żadnej trudnej sytuacji stawiać czoła!
Mamy więc pozorną (pozorną, bo tylko w sensie technologicznym) łatwość komunikacji oraz całkiem realny brak umiejętności porozumiewania się. Mamy też wokół coraz większą liczbę nieszczęśników, którzy z powodu niedoborów podstawowych umiejętności życiowych czy społecznych tak boją się życia i innych ludzi, a zwłaszcza złożonych relacji między nimi, że uciekają przed tymi wyzwaniami w rozmaite nałogi, uzależnienia, dopalacze, używki, kompulsje itd.
Nie do końca jestem przekonany, że właśnie o coś takiego chodziło, że tak miało być…
Kwestia następna, może nawet ważniejsza, to nauka tolerancji i wyrozumiałości oraz zrozumienia dla odmienności drugiego człowieka – w tych okolicznościach niezbędna. Na to zwracam uwagę wyjątkowo i szczególnie: niezbędna. Bo teraz, niestety, jest… zbędna. Ano, tak! Jak mi się u kumpla coś nie spodoba, to po prostu wkładam kapotę, wychodzę i za pół godziny jestem w swoim domu.
Później, całymi latami, jakoś te więzi utrzymywaliśmy, gadając godzinami przez telefon. Pamiętam, jak u mnie w domu nieustannie był on oblężony, bo stale ktoś komuś coś opowiadał; albo dyktował przepis na tort, lub wypracowanie z polskiego.
Koszmarny cios w więzi społeczne zadał pierwszy okres wprowadzania w naszym kraju telefonii komórkowej. Pamiętam, jak znajomy, prowadzący salon z telefonami przekonywał mnie – pewnie nawet wierząc w to, co mówi – że 2,79 za minutę rozmowy, to w sumie absolutne minimum i taniej po prostu się nie da. Nauczyliśmy się wtedy, a może nauczono nas, że telefon nie służy do rozmawiania (sic!), ale tylko i wyłącznie do przekazania ważnej informacji i to w telegraficznym skrócie.
W ciągu ostatniej dekady zrobiło się jeszcze wygodniej, w razie jakiejś sytuacji trudnej, konfliktowej, wystarczy nie odpisywać na e-maile albo SMS-y, ostatecznie zamknąć konto na jakimś portalu społecznościowym, fejsbóku czy NK, zmienić nick na takim czy innym forum, a to nie wymaga już przecież żadnego wysiłku, żadnego starania! I nadal niczego nie potrzeba się uczyć, żadnej trudnej sytuacji stawiać czoła!
Mamy więc pozorną (pozorną, bo tylko w sensie technologicznym) łatwość komunikacji oraz całkiem realny brak umiejętności porozumiewania się. Mamy też wokół coraz większą liczbę nieszczęśników, którzy z powodu niedoborów podstawowych umiejętności życiowych czy społecznych tak boją się życia i innych ludzi, a zwłaszcza złożonych relacji między nimi, że uciekają przed tymi wyzwaniami w rozmaite nałogi, uzależnienia, dopalacze, używki, kompulsje itd.
Nie do końca jestem przekonany, że właśnie o coś takiego chodziło, że tak miało być…