Kilka lat temu Poczta Polska wprowadziła nową usługę: przesyłki priorytetowe.
Właściwie nowa była tylko nazwa, bo wcześniej istniało coś podobnego, czyli
przesyłki ekspresowe, ale szumu wokół tego pomysłu zrobiono tyle, że faktycznie
mógł się wydawać czymś nowym i odkrywczym. W związku z tym, natychmiast
pochwaliłem się członkom rodziny, mieszkającym w cywilizowanych krajach
europejskich, jak to doganiamy zgniły zachód. W
pierwszej chwili myślałem nawet, że wręcz przeganiamy, bo okazało się, że u
nich taka usługa w ogóle nie istnieje, jednak szybko okazało się, że to, co u
nas jest dodatkowo płatną przesyłką priorytetową, tam mieści się w normalnym
zakresie usług świadczonych przez pocztę w ramach standardowej opłaty.
Kosztowna usługa, zgodnie z którą
przesyłka miała być traktowana jako priorytetowa, polegała na tym, że listy
nadane do godziny siedemnastej miały być dostarczane do adresata następnego
dnia. Pewnego razu, o poranku, straciłem w urzędzie pocztowym mnóstwo czasu próbując
dowiedzieć się, czy moja przesyłka nadana jako priorytetowa będzie dostarczona
w dniu następnym. Pani z okienka z uporem powtarzała, że powinna zostać
dostarczona. Szczególny ton, z jakim wypowiadała owo powinna skłonił
mnie do dalszych indagacji, z których w sumie dowiedziałem się co następuje:
wniesienie dodatkowej opłaty za przesyłkę priorytetową Poczty Polskiej do
niczego zupełnie nie zobowiązuje. Przesyłka może zostać dostarczona dnia
następnego, ale nie musi i jeśli faktycznie adresat otrzyma ją po dniach
pięciu, nie przysługuje mi z tego tytułu prawo do żądania zwrotu pieniędzy za
niewyświadczoną usługę. Czyli: ja muszę dodatkowo
zapłacić za priorytet, a Poczta usługę priorytetowo wykonać może. Ale nie
musi.
Bardzo szybko okazało się, że z
praktyczną realizacją tej usługi są poważne problemy, a więc graniczną godzinę,
do której przesyłkę priorytetową należało nadać w urzędzie pocztowym, zmieniono
z siedemnastej na piętnastą. Niewiele to zmieniło, jeśli w ogóle. Listy
priorytetowe nadal docierały do adresatów następnego dnia, albo i nie. W miarę
upływu czasu, gdy nowość straciła powab świeżości, coraz częściej – nie.
Kolejnym elementem ewolucji było
znikanie skrzynek pocztowych. Za komuny wisiały
takie na murach domów. Czerwone. Kilka dni temu wędrowałem z listem w garści po
mieście, szukając skrzynki pocztowej. W miejscach, w których były od zawsze,
teraz ich nie było. Miejscami nawet zostały po nich ślady w postaci
niepomalowanego tynku. Tak doszedłem do poczty. Tu kolejne zaskoczenie. Dawniej
przed urzędami pocztowymi stały skrzynki na listy oklejone informacjami na
temat prawidłowego adresowania listów oraz godzin, w których ze skrzynki
wybierane są listy; zwykle wymienionych było kilka, na przykład: 10:00, 12:00,
14:00, 16:00, 18:00. Skrzynki stojące przed urzędem pocztowym stoją nadal,
nadal można na nich zobaczyć, jak prawidłowo zaadresować list i jest też
informacja, że… listy wyjmowane są raz na dobę, o godzinie 14:00, a wrzucone do
skrzynki po tej godzinie, będą traktowane jako nadane dnia następnego. Ups!
Mogę zrozumieć, że w ramach
redukcji kosztów, znikają skrzynki pocztowe z murów, ale że skrzynka stojąca
obok urzędu pocztowego, jakieś 40 centymetrów od wejścia do niego, jest
opróżniana przez pracowników tego urzędu raz na dobę, tego pojąć nie mogę.
Na koniec przypomnę jeszcze
ludziom starszym, a nowych uświadomię, że przed laty znaczki pocztowe kupić
można było dosłownie w każdym kiosku. Teraz dostępne są one tylko w urzędach
pocztowych, gdzie stać trzeba po nie w gigantycznych kolejkach.
Czy Wy też macie wrażenie, że ta
ewolucja usług pocztowych jakby nie w tę stronę zmierza, co powinna?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz