Zaskoczyła mnie stosunkowo wysoka ocena tej
książki w BiblioNETce. A może to tylko ja mam problem ze zrozumieniem
jedenasto-dwunastopunktowej skali ocen? A tak prosiłem, żeby zrobić to po
ludzku, od 1 do 10, ale mniejsza z tym. W każdym razie przeczytałem… może bez
jakiegoś strasznego wysiłku, ale i bez entuzjazmu. Ot, jeszcze jeden
przeciętniutki kryminał, z jakby na siłę wymyślonym i wprowadzonym elementem
wyjątkowym (Faulkner).
Emanuele
Gargano, finansowy geniusz, a w rzeczywistości cwaniak i kanciarz, znika nagle
z pieniędzmi drobnych ciułaczy, może też i większych inwestorów. Wydaje się, że
możliwości są dwie: albo bawi się teraz wesoło na jakiejś egzotycznej wyspie,
albo został zgładzony przez mafię. Komisarz Salvo Montalbano z Vigaty (fikcyjne
miasteczko na Sycylii) stawia na to pierwsze, ale…
Zawsze jest
jakieś „ale”, bez tego kryminał – nie tylko ten – utknąłby w martwym punkcie.
Tym razem „ale” stanowią dwa elementy: zniknięcie współpracownika Gargana,
księgowego Giacoma Pellegrina (wraz ze skuterem, komputerem i jakimiś
dyskietkami) oraz niesamowita wręcz lojalność Mariastelli Cosentino, która
miesiąc po zniknięciu szefa nadal otwiera biuro, a nawet płaci za nie czynsz z
własnych, skromnych oszczędności. Kiedy w powieści pojawia się zwariowany nauczyciel,
Montalbano szybko już odkrywa zaskakującą prawdę.
Andrea
Camilleri, sycylijski komunista, od lat mieszkający w Rzymie, jakoś nie
zachwycił mnie swoją twórczością, ale też nie zniechęcił na tyle, bym nie dał
mu drugiej szansy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz