„Domysły
współwinnego widza” – Thomas Merton
Dobrze
się zaczęło, bo już dzięki „Słowu Wstępnemu” (tłumacza, Zygmunta Ławrynowicza)
upewniłem się, że moje domysły dotyczące znaczenia tytułu były słuszne – nawet
jeśli nie bierzemy w czymś czynnego udziału, to i tak, w pewnym sensie i do
pewnego stopnia, jesteśmy współwinni tego, co się stało, wydarzyło, zaistniało.
Jeśli nawet czasami mam zdanie podobne (na przykład uważam, że zgoda na zło – rodzi
zło), to jednak przyznaję, że jednym z istotnych elementów współczesnego
chrześcijaństwa (czyli od około 330 roku), którego nie akceptuję, jest
wkręcanie wiernych/wyznawców w niekończące się i nie do uniknięcia poczucie
winy. Tak, wiem oczywiście, że człowiekiem obarczonym poczuciem winy i
wyrzutami sumienia łatwiej jest sterować, manipulować, ale – choć to skuteczne
i wszelkiej władzy przydatne – nadal podobać mi się nie musi.
W
„Przedmowie” Merton stwierdza, że „na obecną książkę składają się w istocie
rzeczy osobiste refleksje, intuicje, metafory, obserwacje i osądy poczynione na
marginesie lektur i wydarzeń” [1], ale zastrzega od razu, że czytelnik nie znajdzie
w książce żadnych prywatnych i poufnych zwierzeń. To jak to? Osobiste, ale nie
prywatne? Nie rozumiem.
Później
często było jeszcze gorzej, jeszcze trudniej.
Część pierwsza, zatytułowana „Sen Bartha”, dotyczy – jak
mi się wydaje – polemiki z jakimiś poglądami albo przekonaniami Karla Bartha.
Nie miałem pojęcia, kto zacz, więc sprawdziłem, jednak okazało się, że
informacja, iż Karl Barth, to, zmarły w 1968 roku, wpływowy szwajcarski teolog
ewangelicko-reformowany, niewiele mi pomogła. Wydaje się, że żeby w pełni
zrozumieć uwagi i komentarze Mertona, należałoby wpierw solidnie przestudiować
dzieła Karla Bartha. Podobnie rzecz się ma z Dietrichem Bonhoefferem. A chwilę
później z niektórymi poetami Ameryki Łacińskiej. Merton znajduje coś
szczególnego u Carrera Andrade z Ekwadoru i Ernesta Cardenal z Nikaragui, ale
ja ich nie czytałem. Manuel Bandeira czy Jorge de Lima też nie są mi znani. Do
tego nietłumaczone wstawki w obcym języku…
W
tym momencie zorientowałem się, że dalej w ten sposób czytać Mertona się nie
da. Postanowiłem koncentrować się odtąd na fragmentach, które rozumiem – bez
względu na to, czy się z nimi zgadzam – które w moim umyśle albo może duszy
wywołują jakiś oddźwięk, nie zwracając większej uwagi na to, czego pojąć nie
mogę.
Oto
takie właśnie, intrygujące mnie w różny sposób treści, z komentarzami i
uwagami:
„Albo
się jest Żydem, albo należy przestać czytać Pismo Święte. Biblia nie może mieć
sensu dla kogoś, kto nie jest duchowo
Semitą” [2].
Oczywiście.
Jezus przyszedł na świat, by wypełniły się pisma Żydów, a nie przeciwko nim.
„Wierzymy
nie dlatego, że chcemy wiedzieć, ale dlatego, że chcemy być” [3].
Niby
rozumiem, ale… co chwilę, gdy sens próbuję ubrać w słowa, ten mi ucieka. Temat
do medytacji!
„Powinniśmy
pamiętać, że pewne pragnienia i przyjemności istnieją z woli Boga. Nie jest
możliwe życie w prawdzie, jeśli automatycznie traktujemy z nieufnością
wszystkie przyjemności i zachcianki. Przyjmując naszą ludzką naturę, dajemy
świadectwo pokory, odrzucając – dajemy dowód pychy” [4].
„Pewne”
pragnienia? Czyli nie wszystkie, prawda? A kto będzie decydował, które z nich są
z woli Boga, a które nie?
„Ameryka
jest rajem na ziemi. […] Ale Nowo-Odkryty-Świat był światem bez historii, czyli
bez grzechu, ergo był rajem” [5].
Tu
ośmieliłbym się nie zgodzić. Ameryka miała swoją historię także przed Kolumbem
– tyle, że nie była to historia białych chrześcijan. Negowanie tego faktu
wydaje mi się odrażającą pychą i arogancją, ale kilka linijek dalej jest
jeszcze gorzej: „…to, co przydarzyło się Indianom, było w pewnym sensie klęską
szatana” – ups! Jeśli rdzennych mieszkańców Ameryki uznać za szatański pomiot,
to ich eksterminacja (np. misjonarze chrześcijańscy rozdawali Indianom zarażone
koce) jest niewątpliwie ciosem zadanym szatanowi. A w ogóle najważniejsze – jak
twierdzi Merton – że wszystko to działo się w „dobrej wierze”.
„Mamy
u siebie w domu Murzynów, którzy zakłócają spokój raju i usiłują zmusić nas,
wbrew naszym słusznym przekonaniom, do ruchu, do zmiany, do kształtowania
historii, zamiast nieustannych prób powrotu do czegoś, co już nigdy nie może
służyć nam za nowy start” [6].
Segregacja
rasowa w USA oficjalnie zniesiona została w 1964 roku. Thomas Merton zmarł w
1968 – dla niego była to kwestia aktualna.
„Dzisiaj
więc (mówi się nam) nienawiść do komunizmu stanowi sprawdzian, czy się jest
dobrym chrześcijaninem czy też nie. Rękojmią wszelkiej prawdy jest nasza
polityczna nienawiść” [7].
No,
cóż… ciekawe czasy, ciekawe podejście… Temat Zimnej Wojny wydaje się być stale
obecny w rozważaniach Mertona, wraca on do niego wielokrotnie w różny sposób.
Obecnie łatwo z tego żartować, ale wówczas, w latach pięćdziesiątych i
sześćdziesiątych miliony ludzi naprawdę bało się wybuchu trzeciej wojny
światowej.
Część Druga. Prawda i gwałt: interesująca era.
„A
ten szczególny rodzaj zła właściwy naszym czasom – kontynuuje Bonhoeffer –objawia
się nie tyle w grzechach dobrych ludzi, ile w pozorach cnoty ludzi złych. Są to
czasy zapamiętałych łgarzy, którzy mówią prawdę, jeśli służy ona interesom
takich samych jak i oni kłamczuchów” [8].
To
akurat przekonania Dietricha Bonhoeffera, ewangelickiego teologa zamordowanego
w obozie koncentracyjnym Flossenbürg w Bawarii, ale odnoszę wrażenie, że Merton
się z nim zgadzał. Czy tak jest i dziś? A może jeszcze gorzej?
„Człowiek
jest gotów zostać bogiem, a zamiast tego często okazuje się bałwanem” [9].
Znakomite,
bardzo mi się podoba!
„Na
dalszą metę nikt nie jest w stanie wykazać innemu jego błędu, dopóki ten drugi
nie jest przekonany, że jego krytyk przede wszystkim dostrzega i kocha dobro,
które on nosi w sobie” [10].
Czy
przypadkiem nie znamy czegoś podobnego w grupie przyjaciół i znajomych? Dobre!
„Przywiązanie
współczesnego Amerykanina do swego samochodu i symbolicznej roli, jaką odgrywa
ten samochód przy całym swym agresywnym i lubieżnym kształcie, bezużytecznej
mocy…” [11].
Lubieżny
kształt? Proszę! Bez kleszej durnoty…
„Każdy
z nas jest święcie przekonany, że niczego tak bardzo nie łaknie, jak prawdy. I
nie ma w tym nic dziwnego. Jest rzeczą naturalną, że człowiek, istota
inteligentna, łaknie prawdy. W rzeczywistości nie tyle o prawdę chodzi nam w
naszych pragnieniach, ile o posiadanie
racji” [12].
Zdecydowanie
też tak uważam. Dobrze gada.
„…zaczynamy
rozumieć, jak mógłby wyglądać świat odmieniony przez zasady polityczne
uduchowione Ewangelią. Byłaby to próba wydźwignięcia człowieka, bez względu na
to, czy jest on wyznawcą Chrystusa, czy też nie…” [13].
Merton
jakby zapomina, że coś takiego próbował jego Kościół zrealizować – z rdzennymi
mieszkańcami obu Ameryk, rękami konkwistadorów. Tak właśnie wyglądała polityka
podporządkowana religii. Gdyby żył obecnie, mógłby zastanowić się, jak działa
polityka podporządkowana religii w Państwie Islamskim.
„Każdy
rezygnuje z prawości osobistej (wolności duchowej) na rzecz bezpieczeństwa,
ambicji, przyjemności, względnie po to, aby go zostawiono w spokoju” [14].
Tak,
to prawda. Może trochę smutna, ale właściwie nic w tym dziwnego.
„Powinieneś
wyrzec się i zrezygnować z aprobaty, która jest niczym innym, jak tylko łapówką
kupującą twoje poparcie dla zbiorowej ułudy” [15].
Pięknie,
tylko ilu ludzi na to stać?
„Najwyższą
formą złożenia siebie w ofierze było teraz paść w boju pod znakiem Krzyża. W
XII wieku nawet zakonnicy chwytali za miecz i składali daninę posłuszeństwa,
ginąc w boju przeciw niewiernym, przeciw heretykom. Na nieszczęście walczyli
oni także z innymi zakonnikami…” [16].
Mocne!
Wyrzynanie katarów, albigensów, patarenów, waldensów, dulcynian i innych
zakonników chrześcijańskich nie było za bardzo w porządku, ale niewiernych
można było sobie mordować milionami bez skazy na chrześcijańskim honorze? Ups!
„Największą
pokusą, która napastuje chrześcijan jest to, że w praktyce dla większości z nas
Ewangelia przestała być nowiną. A jeśli nie jest nowiną, nie jest Ewangelią…”
[17].
I
aż do końca części drugiej Merton porusza ten właśnie temat. Rzeczywiście, w
ten sposób nigdy nie myślałem, ale coś w tym jest. Ludzie, którzy dostają dobrą
nowinę (jak nazwa wskazuje, jest to wiadomość nowa) cieszą się. A gdzie radość
i szczęście u polskich katolików? Dobra nowina i te ponure, zacięte,
przygnębione polskie mordy? Może Polacy nawet i są religijni, ale czy są
chrześcijanami?
Część Trzecia. Duch nocy i oddech świtu.
„Boże,
dopomóż człowiekowi, który sądzi, że wie już wszystko o sobie” [18].
Niby
zabawne, ale przecież w pełni prawdziwe.
„Nawet
gdybym miał na swoim koncie jakieś dobre uczynki, wolałbym nie pokładać w nich
zbytnich nadziei” [19].
Bóg
jest w pełni suwerenny, a to oznacza, że człowiek nie może Go zobowiązać do
niczego w żaden sposób, nawet dobrymi uczynkami.
„Kryzys
osobisty zachodzi wtedy, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę z istnienia
przeciwieństw w sobie, których prawdopodobnie nie da się pogodzić” [20].
Intryguje
mnie to, ale mam wrażenie, że sens mi umyka. O co tu może chodzić, o jakie
przeciwieństwa?
Część czwarta. Na rozstaju.
„Człowiek,
uważający siebie po cichu za kompletnie wolną, autonomiczną jednostkę o
nieograniczonych możliwościach, znajduje się w ogromnie kłopotliwym położeniu.
On jest Bogu podobny i stąd wszystko
znajduje się w jego zasięgu. Ale oto okazuje się, że wszystko to, co udaje mu
się zdobyć z popędu własnej woli, właściwie nie jest warte posiadania. To,
czego on naprawdę szuka i potrzebuje – jak miłość, autentyczna tożsamość, życie
które, posiada istotne znaczenie – nie daje się osiągnąć przez samo chcenie i
przez podejmowanie odpowiednich kroków, aby zapewnić sobie ich posiadanie.
Żadna pomysłowość nie kupi nam tych rzeczy – żadna psychologiczna i
socjologiczna manipulacja nie obejmie ich, żadna budująca samopomoc religijna,
żadna technika ascetyczna, żaden narkotyk nic tu nie pomoże!” [21].
Dalej
pisze Merton, że te rzeczy dostajemy
w darze, że to łaska. Czy wszyscy dostajemy i czy zawsze i czy na zawsze?
„Mam
blisko 48 lat. Mam kawał roboty do zrobienia: osiągnąć wolność w samym sobie,
pozdejmować z siebie sznury i nawyki myślowe, moje skóry odzieżowe (jak gdybym
mógł tego dokonać na własną rękę)” [22].
Ja
mam trochę więcej, ale czy osiągnąłem te cele? I czymże jest ta „wolność w
samym sobie”? Czy to coś, co ja chcę?
„Powiedział
ktoś, że pierwsza sesja Drugiego Soboru w Watykanie stanowiła już koniec epoki
kontrreformacji” [23].
W
1939 roku Pius XII wyraża poparcie dla hitlerowskiej napaści na Polskę. Takich
aktów było zresztą więcej…
Ano
właśnie, Sobór Watykański Drugi. Rok 1962 i dalsze… W 1965 zmieniono nazwę
Świętej Inkwizycji na Świętą Kongregację Nauki Wiary. Bóg – z karzącego
sędziego – zmienił się w czystą miłość… Merton pisze dalej o problemach z mszą,
którą odtąd trzeba było odprawiać przodem do ludu i po angielsku, a nie po
łacinie.
Część piąta. Wariat pędzi na wschód.
„Kto
wie, może powinniśmy bardziej krytycznie spojrzeć na to pojęcie życia duchowego. Tak długo, jak długo
myśl i modlitwa nie znajdują pełnego odzwierciedlenia w działalności, która je
podtrzymuje i daje im słuszny wyraz, serce ludzkie przepełnione będzie zduszoną
wściekłością, frustracją i poczuciem nieuczciwości” [24].
Wiele
lat potrzebowałem, żeby pojąć, że duchowość jest praktyczna i codzienna. Może
gdybym to przeczytał wcześniej… Ale z drugiej strony, czy wtedy zauważyłbym to
i jakoś zrozumiał? Wątpię.
„A
jednak jeśli dając odpór zwątpieniu przekonujemy siebie, że naprawdę znamy Boga, wówczas straciliśmy kontakt
z rzeczywistością, bowiem jak mówi św. Tomasz: Najwyższy szczebel ludzkiej wiedzy o Bogu to wiedzieć, że się nie zna
Boga” [25].
Czyli
jednak Bóg, jakkolwiek Go nie pojmuję.
I w dziwny sposób mnie to uspokaja.
Trudna
lektura ten Merton…
--
1. Thomas Merton, „Domysły współwinnego widza”, przekład
Zygmunt Ławrynowicz, Społeczny Instytut Wydawniczy, 1972, s. 13.
2. Tamże, s. 21.
3. Tamże, s. 26.
4. Tamże, s. 28.
5. Tamże, s. 36-37.
6. Tamże, s. 42.
7. Tamże, s. 47.
8. Tamże, s. 68.
9. Tamże, s. 69.
10. Tamże, s. 71.
11. Tamże, s. 76.
12. Tamże, s. 78.
13. Tamże, s. 83.
14. Tamże, s. 85.
15. Tamże, s. 95.
16. Tamże, s. 100.
17. Tamże, s. 116.
18. Tamże, s. 143.
19. Tamże, s. 147.
20. Tamże, s. 203.
21. Tamże, s. 220.
22. Tamże, s. 249.
23. Tamże, s. 259.
24. Tamże, s. 264.
25. Tamże, s. 278.
„Kryzys osobisty zachodzi wtedy, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę z istnienia przeciwieństw w sobie, których prawdopodobnie nie da się pogodzić” [20].
OdpowiedzUsuńMerton jest rzeczywiście, trudny (dla mnie nawet bardzo), ale wydaje mi się, że wiem, o co tu może chodzić. Ano o to, czego doświadczyłam we własnym życiu - żony alkoholika. Największy kryzys osobowości powstał we mnie, gdy zdałam sobie sprawę, że ja tak nie chcę, nie umiem żyć, a z drugiej strony głęboko wierzyłam, że męża kocham i nie potrafię bez niego żyć. Ani nie umiałam związku naprawić, ani go zakończyć. Na poziomie intelektualnym myślałam jedno, a na emocjonalnym, uczuciowym, czy "sercowym" zupełnie co innego. I nijak nie byłam w stanie tego połączyć, zbalansować.
Dziękuję. Na poziomie alkoholizmu to ja też to rozumiem: piję choć pić nie chcę. Ale Merton nie był alkoholikiem, nie o taki kontekst mu chodziło. Chyba... :-)
UsuńDzięki za recenzję. Będę wiedział co(kogo) omijać. Facet zdaje się być(przefiltrowany przez Twoje odczytaniu - ale jemu akurat ufam, bo wielokrotnie zweryfikowałem Twoje odczucia na temat lektur w porównaniu z własnymi) jakimś pokracznym, skostniałym erudyto-dziwolągiem mającym problemy z odróżnieniem ducha i litery jeśli chodzi o nurty duchowego rozwoju i źródła inspiracji. Amerykanin-katolik. To chyba nielekkie "brzemię" i nie każdy potrafi to zdrowo przetrawić, przepracować i być jak np jego rodak Richard Rohr... Przeczytałem trochę jego cytatów na Wikiquotes(Wikicytaty) i muszę przyznać, że nie rozumiem. A dziwne to trochę, bo w kręgach anglo-amerykańskich dominuje raczej jasny i klarowny styl pisania(że czasem nieco płytki i upraszczający, to już inna sprawa - zresztą znam również wielu autorów piszących po angielsku, którym płytkości nie mogę żadną miarą zarzucić) Mam wrażenie jakby Mr Thomas uczył się wyrażania myśli od niektórych niemieckich filozofów (i przejął ich wady) i dodał do tego amerykańską(USA) bojowość. Pozdrawiam serdecznie i nie-bojowo... :)
OdpowiedzUsuń