„Ostatnia
miłość” – Jadwiga Bogusławska i Jerzy Seipp
„Królewną”
byłem zachwycony, „Angielka” też mi się podobała, nic więc dziwnego, że po ich
lekturze, miesiąc za miesiącem i rok za rokiem czekałem na kolejne książki
Seippa. Około roku 2009 świat czytelników, miłośników tego autora, obiegała
szokująca informacja, że może będzie kontynuacja „Królewny” – „Nóż ojca”
(pojawiła się też na jego blogu). Jak dotąd z kontynuacji przygód Bartka
Zborowskiego nic nie wyszło, ale nadzieję mam nadal. Wreszcie na przełomie
2015/2016, dotarła do mnie informacja o „Ostatniej miłości”. Radość moja była
wielka, ale… wtedy zauważyłem współautorkę. Kim jest ta Jadwiga Bogusławska? Co
na okładce „mojego” Seippa robi jakaś Jadwiga Bogusławska?! Jadwiga – Jaga –
baba Jaga… dzięki takiemu właśnie ciągowi skojarzeń, oczami wyobraźni widziałem
starszą, tęgawą kobietę. Ależ się później śmiałem! Później, czyli kiedy w
książce znalazłem zdjęcie ich obojga. W każdym razie zaintrygowało mnie to tak
bardzo, że odważyłem się napisać e-mail do Jerzego Seippa i –proszę sobie
wyobrazić – odpisał. Zawsze bardzo sobie ceniłem i cenię osobistą kurtuazję i
grzeczność ludzi nietuzinkowych. W każdym razie otrzymałem odpowiedź, jednak
tak sformułowaną, że w sumie tylko pobudziła moją ciekawość. Dalej wypytywać mi
już nie wypadało, bo wyszłoby na to, że domagam się od autora streszczenia jego
najnowszej powieści. Swoją drogą Jadwiga Bogusławska wyznaje w książce, że też
napisała do Seippa (od tego wszystko się zaczęło) bez wielkiej nadziei na odpowiedź.
Trochę to świadczy o naszych czasach i mentalności, prawda?
POWIEŚĆ
OTWIERAJĄCA I…
Zaczęło
się znakomicie, bo humorystycznym zapewnieniem Bogusławskiej, że podczas
pisania powieści, nie ucierpiał żaden rodzic – z jednej strony zabawna
parafraza, z drugiej przewrotna dwuznaczność: podczas samego pisania, to może i
nie, ale…
Otwieranie
rozpoczęło się zanim przeczytałem pierwszych dwadzieścia stron.
Poznałem Emilkę, przepiwszy
najpierw wszystko, co miałem do przepicia, a to, że wciąż jechałem na Wyborowej
i winiaku zamiast Boryga i tektury, zawdzięczam jedynie Miłości Wiernej i
Wybaczającej, która nigdy nie była małostkowa…[1].
Pamiętam
noc po koncercie, gdy z Joanną od Mrocznych Aniołów, Dawnym Komilitonem i
Madame, jego panią, siedzieliśmy w jakimś kebabowym
barku (tylko taki był otwarty o północy), obsługiwanym przez mrukliwego Turka,
a może Syryjczyka, czy Libańczyka, kto by ich tam rozróżnił, i gadali o bólu
istnienia i tworzenia. Kiedy Dawny Komiliton oddalił się na chwilę celem
odświeżenia, a wszyscy przecież wiedzieliśmy, że chodziło o przyjęcie dawki
odświeżającego etanolu, zapytałem Madame, dlaczego trwa u boku starego pijaka.
Odpowiedziała, że tak to jest, gdy się kogoś kocha. I, co wydaje mi się
najważniejsze, powiedziała to bez goryczy czy cierpiętnictwa, ale z przekornym
albo nawet figlarnym błyskiem w oku. Wtedy pomyślałem sobie: kur… (w myślach nieco
mniej dbam o poprawność), dlaczego mnie nikt nigdy tak nie kochał? I smutno mi
się zrobiło. I żal. I należało mi się pewnie, za naiwne pytanie.
Czytałem
dalej i dalej się otwierało.
Wiersz
libańskiego poety, w którym tłumaczy, że nasze dzieci są synami i córkami
powołanymi przez życie do Życia, ale nie naszą własnością i pytanie książkowej
Emilki: …rodzice robią dzieci dla siebie, czy dla tych dzieci?[2].
W
tym momencie wróciły wszystkie te trudne pytania, których nigdy nie zadałem
matce i inne jeszcze wspomnienia i wątpliwości z dzieciństwa, bo jeśli nie
wiesz, ile tych dzieci się urodzi, jakiej płci i kim one będą, to czy naprawdę
o nie tu chodzi?
I
jeszcze…
I tak w końcu wszyscy razem
przekonali mnie. Że to już koniec. Że to się nie wydarzy. Nigdy. Nigdy. Nigdy.
Pewnie nie wiedzieli, co sprawili swoimi kpinami: bez mojego Marzenia
odechciało mi się żyć[3].
Kiedy
rozstałem się z kobietą, którą kochałem do
bezgranic, kiedy okazało się, że to już koniec, że z marzeń o domu i
rodzinie nie zostało nic, odechciało mi się żyć. Artysta, alkoholik, bohater
książki, po kilkunastu latach abstynencji, wrócił wtedy do zachlewania się na
ostro, a i mnie przychodziło do głowy, żeby napić się do utraty przytomności i
choć na chwilę złagodzić ból. Uratował mnie zdrowy rozsądek, który jednak
wówczas wyglądał nieco groteskowo. Pomyślałem bowiem, że jeśli ona nie chce
mnie trzeźwego, to czy jest jakaś szansa, że zechce pijanego w trupa?
Ostatecznie jakoś przetrwałem, choć nie jestem pewien, czy czas przeszły
dokonany jest tu właściwą formą, ale mniejsza z tym.
Tak,
„Ostatnia miłość” jest powieścią otwierającą… wrota wspomnień, pozornie zapomnianych,
a nawet wyśmianych nadziei i marzeń, przeżyć, cynicznie, choć na pokaz tylko,
wykpiwanych uczuć i wartości.
Zaprezentowałem
tu swoje skojarzenia i wspomnienia (jedne z wielu pojawiających się w trakcie
lektury), ale niech nikt nie oczekuje, że w jego przypadku będzie tak samo, że
poruszą go te same fragmenty albo w ogóle jakiekolwiek. „Ostatnia miłość” jest niewątpliwie
powieścią… hm… indywidualną i jeśli nie dotrze do każdego czytelnika prywatnie
i osobiście, to nie dotrze w ogóle. Dlatego też przewiduję krańcowo różne oceny
tej książki, a nawet jestem takich pewien.
Jest
oczywiście „Ostatnia miłość” zapisem procesu poznawania się, narodzin
fascynacji, wzajemnego uwodzenia, ewolucji uczuć. W pierwszej chwili miałem
ochotę napisać, że książka jest też poradnikiem, instrukcją, ale to jednak bez
sensu. Obserwując uważnie, krok po kroku, grę starego Artysty i Emilki, można
rozdziawiać gębę z zachwytu (albo krzywić się ze wstrętem i oburzeniem), ale
własnych doświadczeń i umiejętności w ten sposób jednak czytelnikowi nie
przybywa.
Podobało
mi się, jak dwoje dorosłych ludzi otwarcie umawia się na seks i go planuje.
Jeśli taki sposób jest obecnie powszechnie praktykowany, to pozostaje mi
zawołać z radością: NO, NARESZCIE! Ileż jeszcze obłudy potrzebujemy i udawania,
że chodzi o oglądanie kolekcji motyli albo wspólne słuchanie najnowszych
przebojów?
„Romans
pornograficzny”? A to są jakieś inne? Czy seks nie jest oczywistym i naturalnym
elementem udanego romansu? Oczywiście można udawać, że nas… mnie to nie
dotyczy, ale tu znowu odzywa się zakłamanie i pruderia. Może autorzy, może
wydawca wymyślili, że tym „romansem pornograficznym” zaintrygują albo nawet
zaszokują kogokolwiek, ale widać dawno nie robili zakupów w zwykłym kiosku –
tam to dopiero, za kilka złotych, da się zaopatrzyć w pornografię i to tak
fizjologiczną, że… „Królewnę” Seippa też chwaliłem za śmiałe sceny erotyczne;
najwyraźniej on to potrafi… także ładnie opisać.
Bo
ona miała okres, a on nie miał erekcji – no i co z tego? Tak czasem wygląda
zwyczajne życie, w pornograficznych pisemkach i filmach coś takiego właśnie się
nie zdarza. Jeśli jednak komuś ta pornografia bardzo jest potrzebna, to ja
spierał się nie będę; ostatecznie wszystko to jest kwestią definicji, która
nieustannie się zmienia.
Sporo
– jak na romans – jest w książce ciekawych, trafnych spostrzeżeń, na przykład:
Wiem,
że tak jest, a nawet wiem, czemu tak jest – ze strachu; boimy się tego, czego
nie rozumiemy (a zrozumieć miłość przy czterdziestoletniej różnicy wieku nie
jest łatwo), ale to już inna sprawa.
Powieść
skonstruowana jest z dwóch zasadniczych elementów:
a)
zapisu komunikacji Emilki i Artysty, czyli e-maili, esemesów, rozmów
telefonicznych; w ten właśnie sposób czytelnik poznaje dzieje ich związku i
jego rozliczne meandry.
b)
dygresji, wtrąceń Artysty, który raz podsuwa Emilce jakiś swój dawny tekst,
innym razem opowiada jej fragmenty przeżyć i doświadczeń z czasów, gdy się
jeszcze nie znali, albo prezentuje czytelnikowi swoje przekonania na różne
tematy polityczne, religijne, socjologiczne i inne, na przykład:
Tu trzeba przypomnieć o
ustawie zakazującej palenia w barach z wódką, gdzie i tak musisz mieć osiemnaście
lat, żeby wypić. Kakao tam nie serwują. Faryzejscy gorliwcy pozwalają tatusiowi
przepić buciki dziecka, byle nie palił. W barze. W środku można się nachlać i
potem tłuc rodzinę, ile dusza zapragnie, ale dopóki przy tym nie zapali
papierosa, wszystko jest w porządku. Jeśli chce zapalić, musi wyjść na ulicę.
Tam mu wolno. Ale nie wolno mu palić z piwem w ręce, bo na ulicy pić akurat nie
można. Trudno się dziwić, że po paru drinkach te przepisy mylą się i dochodzi
do przepychanek[6].
…I
POŻEGNANIE, ALE NIE ROZSTANIE
Okazało się, że Bóg wcale
nie ma brody, że jest dobry i nikogo nie będzie karał, bo nie po to nas
stworzył, żeby nas teraz terroryzować. Kłamstwem też było, że Jezus siedzi na
tronie, z którego nas po śmierci zapędza do piekła: chodził po ziemi, palił z nami
jointy i słuchał muzyki gitarowej przy ogniskach[7].
Może
nie przeczytałem wielu romansów w życiu (kilkanaście?), więc jakiejś rozległej
skali porównawczej nie mam, ale mnie się „Ostatnia miłość” podobała; nie wiem,
co jest w tej powieści prawdą, a co nie, czy jest absolutnie wiernym zapisem
spraw, zdarzeń i słów, czy tworem wyobraźni, ale jakie to ma znaczenie? Jestem
przekonany, że w tym momencie MUSZĘ zwrócić uwagę i przypomnieć, że oceniam
książkę, dzieło literackie, a nie prywatne życie Bogusławskiej i Seippa. Dlatego
też nie podniecam się niezdrowo spekulacjami, jak to wszystko znosi/znosiła
żona Artysty (w książce jest wzmianka, że jest żonaty, któryś raz z kolei
zresztą, i że to żona go utrzymuje) albo jak reagują na nowy romans taty jego
dzieci.
Emilka
i Artysta nadal się kochają i spotykają i niech im się wiedzie jak najlepiej.
Komu
„Ostatnia miłość” na pewno podobać się nie będzie?
a)
Młodym ludziom, nie tylko z pokolenia kciuka, którzy, po otwarciu wewnętrznych
drzwi, słyszeć będą jedynie echo swoich nieśmiałych, cichutko wyszeptanych do
monitora, jeśli w ogóle ujawnionych, pragnień, głucho odbijających się od
wirtualnych tablic Facebooka.
b)
Osobom w wieku dowolnym, które zdolne są postrzegać jedynie to, co już wiedzą,
zaś niezdolne – przyjąć, a czasem właśnie nawet zauważyć, czegokolwiek, co nie
zgadza się z ich (czy na pewno ich własnych? bo może rodziców? katechetki?
wychowawcy? starej babci Jagi?) ugruntowanymi przekonaniami o życiu, o
rodzinie, o miłości, o seksie, o świecie, o pracy, o uczciwości, o wolności, o
przyzwoitości, o tym, co wypada i nie wypada, o pornografii… Już dostrzec nowe
nie każdy z nas potrafi, a zakwestionować własne przekonania, odrzucić je albo
zamienić na inne są w stanie jedynie nieliczni, wyjątkowi ludzie.
[1]
„Ostatnia miłość”, Jadwiga Bogusławska, Jerzy Seipp, wyd. Novae Res, 2016, s. 13.
[2] Tamże, s. 31.
[3]
Tamże, s. 19.
[4]
Władysław Bartoszewski, „Warto być przyzwoitym”, s. 75.
[5]
„Ostatnia miłość”, Jadwiga Bogusławska, Jerzy Seipp, wyd. Novae Res, 2016, s. 95.
[6] Tamże, s. 140.
[7]
Tamże, s. 306.
Dawno już nie czytałem tak wciągająej recenzji. Dzięki. Poprzez nią dowiedziałem się o pisarzu. Plusdzięki. A dwaplusdzięki za coś, czego nie umiem w tej chwili (jadąc tramwajem do pracy) nazwać. ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Zawsze do usług.
UsuńNie dość, że wciągająca, to jeszcze bardzo osobista.
UsuńI chyba takie właśnie recenzje być powinny, bo ta z pewnością zachęca do lektury książki.
Dziękuję.
Dziękuję.
Usuń