wtorek, 1 marca 2016

Opowieść mocno otwierająca


„Ostatnia miłość” – Jadwiga Bogusławska i Jerzy Seipp

„Królewną” byłem zachwycony, „Angielka” też mi się podobała, nic więc dziwnego, że po ich lekturze, miesiąc za miesiącem i rok za rokiem czekałem na kolejne książki Seippa. Około roku 2009 świat czytelników, miłośników tego autora, obiegała szokująca informacja, że może będzie kontynuacja „Królewny” – „Nóż ojca” (pojawiła się też na jego blogu). Jak dotąd z kontynuacji przygód Bartka Zborowskiego nic nie wyszło, ale nadzieję mam nadal. Wreszcie na przełomie 2015/2016, dotarła do mnie informacja o „Ostatniej miłości”. Radość moja była wielka, ale… wtedy zauważyłem współautorkę. Kim jest ta Jadwiga Bogusławska? Co na okładce „mojego” Seippa robi jakaś Jadwiga Bogusławska?! Jadwiga – Jaga – baba Jaga… dzięki takiemu właśnie ciągowi skojarzeń, oczami wyobraźni widziałem starszą, tęgawą kobietę. Ależ się później śmiałem! Później, czyli kiedy w książce znalazłem zdjęcie ich obojga. W każdym razie zaintrygowało mnie to tak bardzo, że odważyłem się napisać e-mail do Jerzego Seippa i –proszę sobie wyobrazić – odpisał. Zawsze bardzo sobie ceniłem i cenię osobistą kurtuazję i grzeczność ludzi nietuzinkowych. W każdym razie otrzymałem odpowiedź, jednak tak sformułowaną, że w sumie tylko pobudziła moją ciekawość. Dalej wypytywać mi już nie wypadało, bo wyszłoby na to, że domagam się od autora streszczenia jego najnowszej powieści. Swoją drogą Jadwiga Bogusławska wyznaje w książce, że też napisała do Seippa (od tego wszystko się zaczęło) bez wielkiej nadziei na odpowiedź. Trochę to świadczy o naszych czasach i mentalności, prawda?


POWIEŚĆ OTWIERAJĄCA I…

Zaczęło się znakomicie, bo humorystycznym zapewnieniem Bogusławskiej, że podczas pisania powieści, nie ucierpiał żaden rodzic – z jednej strony zabawna parafraza, z drugiej przewrotna dwuznaczność: podczas samego pisania, to może i nie, ale…

Otwieranie rozpoczęło się zanim przeczytałem pierwszych dwadzieścia stron.

Poznałem Emilkę, przepiwszy najpierw wszystko, co miałem do przepicia, a to, że wciąż jechałem na Wyborowej i winiaku zamiast Boryga i tektury, zawdzięczam jedynie Miłości Wiernej i Wybaczającej, która nigdy nie była małostkowa…[1].

Pamiętam noc po koncercie, gdy z Joanną od Mrocznych Aniołów, Dawnym Komilitonem i Madame, jego panią, siedzieliśmy w jakimś kebabowym barku (tylko taki był otwarty o północy), obsługiwanym przez mrukliwego Turka, a może Syryjczyka, czy Libańczyka, kto by ich tam rozróżnił, i gadali o bólu istnienia i tworzenia. Kiedy Dawny Komiliton oddalił się na chwilę celem odświeżenia, a wszyscy przecież wiedzieliśmy, że chodziło o przyjęcie dawki odświeżającego etanolu, zapytałem Madame, dlaczego trwa u boku starego pijaka. Odpowiedziała, że tak to jest, gdy się kogoś kocha. I, co wydaje mi się najważniejsze, powiedziała to bez goryczy czy cierpiętnictwa, ale z przekornym albo nawet figlarnym błyskiem w oku. Wtedy pomyślałem sobie: kur… (w myślach nieco mniej dbam o poprawność), dlaczego mnie nikt nigdy tak nie kochał? I smutno mi się zrobiło. I żal. I należało mi się pewnie, za naiwne pytanie.


Czytałem dalej i dalej się otwierało.

Wiersz libańskiego poety, w którym tłumaczy, że nasze dzieci są synami i córkami powołanymi przez życie do Życia, ale nie naszą własnością i pytanie książkowej Emilki: …rodzice robią dzieci dla siebie, czy dla tych dzieci?[2].

W tym momencie wróciły wszystkie te trudne pytania, których nigdy nie zadałem matce i inne jeszcze wspomnienia i wątpliwości z dzieciństwa, bo jeśli nie wiesz, ile tych dzieci się urodzi, jakiej płci i kim one będą, to czy naprawdę o nie tu chodzi?

I jeszcze…

I tak w końcu wszyscy razem przekonali mnie. Że to już koniec. Że to się nie wydarzy. Nigdy. Nigdy. Nigdy. Pewnie nie wiedzieli, co sprawili swoimi kpinami: bez mojego Marzenia odechciało mi się żyć[3].

Kiedy rozstałem się z kobietą, którą kochałem do bezgranic, kiedy okazało się, że to już koniec, że z marzeń o domu i rodzinie nie zostało nic, odechciało mi się żyć. Artysta, alkoholik, bohater książki, po kilkunastu latach abstynencji, wrócił wtedy do zachlewania się na ostro, a i mnie przychodziło do głowy, żeby napić się do utraty przytomności i choć na chwilę złagodzić ból. Uratował mnie zdrowy rozsądek, który jednak wówczas wyglądał nieco groteskowo. Pomyślałem bowiem, że jeśli ona nie chce mnie trzeźwego, to czy jest jakaś szansa, że zechce pijanego w trupa? Ostatecznie jakoś przetrwałem, choć nie jestem pewien, czy czas przeszły dokonany jest tu właściwą formą, ale mniejsza z tym.

Tak, „Ostatnia miłość” jest powieścią otwierającą… wrota wspomnień, pozornie zapomnianych, a nawet wyśmianych nadziei i marzeń, przeżyć, cynicznie, choć na pokaz tylko, wykpiwanych uczuć i wartości.

Zaprezentowałem tu swoje skojarzenia i wspomnienia (jedne z wielu pojawiających się w trakcie lektury), ale niech nikt nie oczekuje, że w jego przypadku będzie tak samo, że poruszą go te same fragmenty albo w ogóle jakiekolwiek. „Ostatnia miłość” jest niewątpliwie powieścią… hm… indywidualną i jeśli nie dotrze do każdego czytelnika prywatnie i osobiście, to nie dotrze w ogóle. Dlatego też przewiduję krańcowo różne oceny tej książki, a nawet jestem takich pewien.

Jest oczywiście „Ostatnia miłość” zapisem procesu poznawania się, narodzin fascynacji, wzajemnego uwodzenia, ewolucji uczuć. W pierwszej chwili miałem ochotę napisać, że książka jest też poradnikiem, instrukcją, ale to jednak bez sensu. Obserwując uważnie, krok po kroku, grę starego Artysty i Emilki, można rozdziawiać gębę z zachwytu (albo krzywić się ze wstrętem i oburzeniem), ale własnych doświadczeń i umiejętności w ten sposób jednak czytelnikowi nie przybywa.

Każdy musi, niestety, swoje doświadczenia gromadzić sam. Nie są one w pełni przekazywalne[4].

Podobało mi się, jak dwoje dorosłych ludzi otwarcie umawia się na seks i go planuje. Jeśli taki sposób jest obecnie powszechnie praktykowany, to pozostaje mi zawołać z radością: NO, NARESZCIE! Ileż jeszcze obłudy potrzebujemy i udawania, że chodzi o oglądanie kolekcji motyli albo wspólne słuchanie najnowszych przebojów?

„Romans pornograficzny”? A to są jakieś inne? Czy seks nie jest oczywistym i naturalnym elementem udanego romansu? Oczywiście można udawać, że nas… mnie to nie dotyczy, ale tu znowu odzywa się zakłamanie i pruderia. Może autorzy, może wydawca wymyślili, że tym „romansem pornograficznym” zaintrygują albo nawet zaszokują kogokolwiek, ale widać dawno nie robili zakupów w zwykłym kiosku – tam to dopiero, za kilka złotych, da się zaopatrzyć w pornografię i to tak fizjologiczną, że… „Królewnę” Seippa też chwaliłem za śmiałe sceny erotyczne; najwyraźniej on to potrafi… także ładnie opisać.

Bo ona miała okres, a on nie miał erekcji – no i co z tego? Tak czasem wygląda zwyczajne życie, w pornograficznych pisemkach i filmach coś takiego właśnie się nie zdarza. Jeśli jednak komuś ta pornografia bardzo jest potrzebna, to ja spierał się nie będę; ostatecznie wszystko to jest kwestią definicji, która nieustannie się zmienia.

Sporo – jak na romans – jest w książce ciekawych, trafnych spostrzeżeń, na przykład:

…ludzie wybaczą kurestwo, sponsoring, naiwność. Miłości nie darują. Co za dużo, to niezdrowo[5].

Wiem, że tak jest, a nawet wiem, czemu tak jest – ze strachu; boimy się tego, czego nie rozumiemy (a zrozumieć miłość przy czterdziestoletniej różnicy wieku nie jest łatwo), ale to już inna sprawa.


Powieść skonstruowana jest z dwóch zasadniczych elementów:

a) zapisu komunikacji Emilki i Artysty, czyli e-maili, esemesów, rozmów telefonicznych; w ten właśnie sposób czytelnik poznaje dzieje ich związku i jego rozliczne meandry.

b) dygresji, wtrąceń Artysty, który raz podsuwa Emilce jakiś swój dawny tekst, innym razem opowiada jej fragmenty przeżyć i doświadczeń z czasów, gdy się jeszcze nie znali, albo prezentuje czytelnikowi swoje przekonania na różne tematy polityczne, religijne, socjologiczne i inne, na przykład:

Tu trzeba przypomnieć o ustawie zakazującej palenia w barach z wódką, gdzie i tak musisz mieć osiemnaście lat, żeby wypić. Kakao tam nie serwują. Faryzejscy gorliwcy pozwalają tatusiowi przepić buciki dziecka, byle nie palił. W barze. W środku można się nachlać i potem tłuc rodzinę, ile dusza zapragnie, ale dopóki przy tym nie zapali papierosa, wszystko jest w porządku. Jeśli chce zapalić, musi wyjść na ulicę. Tam mu wolno. Ale nie wolno mu palić z piwem w ręce, bo na ulicy pić akurat nie można. Trudno się dziwić, że po paru drinkach te przepisy mylą się i dochodzi do przepychanek[6].

 Zmysł obserwacji i poczucie humoru też niezłe i warte uwagi.


…I POŻEGNANIE, ALE NIE ROZSTANIE

Okazało się, że Bóg wcale nie ma brody, że jest dobry i nikogo nie będzie karał, bo nie po to nas stworzył, żeby nas teraz terroryzować. Kłamstwem też było, że Jezus siedzi na tronie, z którego nas po śmierci zapędza do piekła: chodził po ziemi, palił z nami jointy i słuchał muzyki gitarowej przy ogniskach[7].

Może nie przeczytałem wielu romansów w życiu (kilkanaście?), więc jakiejś rozległej skali porównawczej nie mam, ale mnie się „Ostatnia miłość” podobała; nie wiem, co jest w tej powieści prawdą, a co nie, czy jest absolutnie wiernym zapisem spraw, zdarzeń i słów, czy tworem wyobraźni, ale jakie to ma znaczenie? Jestem przekonany, że w tym momencie MUSZĘ zwrócić uwagę i przypomnieć, że oceniam książkę, dzieło literackie, a nie prywatne życie Bogusławskiej i Seippa. Dlatego też nie podniecam się niezdrowo spekulacjami, jak to wszystko znosi/znosiła żona Artysty (w książce jest wzmianka, że jest żonaty, któryś raz z kolei zresztą, i że to żona go utrzymuje) albo jak reagują na nowy romans taty jego dzieci.

Emilka i Artysta nadal się kochają i spotykają i niech im się wiedzie jak najlepiej.


Komu „Ostatnia miłość” na pewno podobać się nie będzie?

a) Młodym ludziom, nie tylko z pokolenia kciuka, którzy, po otwarciu wewnętrznych drzwi, słyszeć będą jedynie echo swoich nieśmiałych, cichutko wyszeptanych do monitora, jeśli w ogóle ujawnionych, pragnień, głucho odbijających się od wirtualnych tablic Facebooka.

b) Osobom w wieku dowolnym, które zdolne są postrzegać jedynie to, co już wiedzą, zaś niezdolne – przyjąć, a czasem właśnie nawet zauważyć, czegokolwiek, co nie zgadza się z ich (czy na pewno ich własnych? bo może rodziców? katechetki? wychowawcy? starej babci Jagi?) ugruntowanymi przekonaniami o życiu, o rodzinie, o miłości, o seksie, o świecie, o pracy, o uczciwości, o wolności, o przyzwoitości, o tym, co wypada i nie wypada, o pornografii… Już dostrzec nowe nie każdy z nas potrafi, a zakwestionować własne przekonania, odrzucić je albo zamienić na inne są w stanie jedynie nieliczni, wyjątkowi ludzie.





[1] „Ostatnia miłość”, Jadwiga Bogusławska, Jerzy Seipp, wyd. Novae Res, 2016, s. 13.
[2] Tamże, s. 31.
[3] Tamże, s. 19.
[4] Władysław Bartoszewski, „Warto być przyzwoitym”, s. 75.
[5] „Ostatnia miłość”, Jadwiga Bogusławska, Jerzy Seipp, wyd. Novae Res, 2016, s. 95.
[6] Tamże, s. 140.
[7] Tamże, s. 306.

4 komentarze:

  1. Dawno już nie czytałem tak wciągająej recenzji. Dzięki. Poprzez nią dowiedziałem się o pisarzu. Plusdzięki. A dwaplusdzięki za coś, czego nie umiem w tej chwili (jadąc tramwajem do pracy) nazwać. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Zawsze do usług.

      Usuń
    2. Nie dość, że wciągająca, to jeszcze bardzo osobista.
      I chyba takie właśnie recenzje być powinny, bo ta z pewnością zachęca do lektury książki.
      Dziękuję.

      Usuń