„Towarzyszka
panienka” – Monika Jaruzelska
Kilkadziesiąt
obrazków – krótkich rozdziałów, w których mowa jest o ludziach, zdarzeniach,
przekonaniach, doświadczeniach, zwierzętach, lekturach itd. itd. – ułożonych chronologicznie,
bez ciągłości narracji; bardziej kojarzy mi się to z kolekcją fotografii,
zrobionych w różnych miejscach i okolicznościach, niż z kolejnymi klatkami
filmu. Przyznam, że nawet lubię tę formę; nie trzeba uważnie śledzić akcji, bo
tej w zasadzie nie ma.
„Towarzyszka
panienka” to zbiór takich właśnie obrazków. Jedne ciekawe bardziej, inne mniej,
w jedne wierzę, w inne nie bardzo… Monika Jaruzelska twierdzi na przykład, że
chodziła do zwyczajnej szkoły podstawowej, takiej jak wszystkie. Być może
budynek był typową „tysiąclatką”, ale czy urządzenie i wyposażenie szkoły na „czerwonym”
osiedlu, do której uczęszczały dzieci partyjnych, rządowych i wojskowych
bonzów, było też takie samo, jak w Rybniku? W to akurat wątpię, ale rozumiem
też, że kilkuletnie dziecko takich porównań nie było zdolne dokonywać.
Autobiografia
córki generała Wojciecha Jaruzelskiego bardzo sprawnie napisana, w duchu
pojednania, tak, żeby nie wkurzać nikogo. No i dobrze. Nie mam do niej
pretensji o banany od Fidela (i zapewne nie tylko), których ja nie widywałem
zbyt często – co niby miało zrobić dziecko kilku- albo kilkunastoletnie? Domagać
się chleba z pasztetówką w imię walki z „komuną” i zasady biernego oporu?
Książkę
czyta się lekko, bez wysiłku; jeśli tylko nie oczekuje się osobistych i
intymnych wyznań albo skandalizujących politycznych komentarzy, to można przy
niej spędzić ze dwa wieczory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz