środa, 17 lutego 2016

Biało-czerwona księżniczka


„Towarzyszka panienka” – Monika Jaruzelska

Kilkadziesiąt obrazków – krótkich rozdziałów, w których mowa jest o ludziach, zdarzeniach, przekonaniach, doświadczeniach, zwierzętach, lekturach itd. itd. – ułożonych chronologicznie, bez ciągłości narracji; bardziej kojarzy mi się to z kolekcją fotografii, zrobionych w różnych miejscach i okolicznościach, niż z kolejnymi klatkami filmu. Przyznam, że nawet lubię tę formę; nie trzeba uważnie śledzić akcji, bo tej w zasadzie nie ma.

„Towarzyszka panienka” to zbiór takich właśnie obrazków. Jedne ciekawe bardziej, inne mniej, w jedne wierzę, w inne nie bardzo… Monika Jaruzelska twierdzi na przykład, że chodziła do zwyczajnej szkoły podstawowej, takiej jak wszystkie. Być może budynek był typową „tysiąclatką”, ale czy urządzenie i wyposażenie szkoły na „czerwonym” osiedlu, do której uczęszczały dzieci partyjnych, rządowych i wojskowych bonzów, było też takie samo, jak w Rybniku? W to akurat wątpię, ale rozumiem też, że kilkuletnie dziecko takich porównań nie było zdolne dokonywać.

Autobiografia córki generała Wojciecha Jaruzelskiego bardzo sprawnie napisana, w duchu pojednania, tak, żeby nie wkurzać nikogo. No i dobrze. Nie mam do niej pretensji o banany od Fidela (i zapewne nie tylko), których ja nie widywałem zbyt często – co niby miało zrobić dziecko kilku- albo kilkunastoletnie? Domagać się chleba z pasztetówką w imię walki z „komuną” i zasady biernego oporu?

Książkę czyta się lekko, bez wysiłku; jeśli tylko nie oczekuje się osobistych i intymnych wyznań albo skandalizujących politycznych komentarzy, to można przy niej spędzić ze dwa wieczory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz