„Ocean
na końcu drogi” – Neil Gaiman
Po
fanaberiach siedemnastolatki, po wyzwaniu, jakie stanowił dla mnie Rohr i Merton,
z ulgą zaczynałem lekturę „Oceanu”. Spokój, tchnący z pierwszych kartek tej książki,
był mi naprawdę potrzebny. Zastanawiałem się nawet, czy chciałbym, żeby cała
książka taka właśnie była, od początku do samego końca? Jednak urok
początkowych, sielskich klimatów polegał właśnie na tym, że przecież
wiedziałem, że już za chwilę coś jednak się wydarzy, coś się stanie – w końcu
to jednak Gaiman.
Dorosły
mężczyzna przyjeżdża do swojego rodzinnego miasteczka na pogrzeb. Tam wracają
mu wspomnienia z wydarzeń, w których uczestniczył, mając lat siedem, a związane
były one z kontaktami z istotami z innego wymiaru.
Dziwna
książka. Jakby jej prawdziwe wezwanie leżało zupełnie poza fabułą i treścią…
Może
po prostu dokładnie taka była mi w tej chwili potrzebna.
To była otchłań. Nie czerń,
nie nicość. Oto, co leży poza cienko namalowaną powłoką rzeczywistości.
Jeszcze
niedawno wydawało mi się, że rzeczywistość to właśnie absolutnie wszystko, ale
czy na pewno?
Czy napewno?
OdpowiedzUsuńWitkacy napisał:
"Poza rzeczy-wistością
Nie szukaj już niczego,
Bo wistość tych rzeczy
Jest nie z świata tego." :)
Pozdrawiam.
Z tego świata albo z innego... najważniejsze, że jest. :-)
Usuń