„Podejrzany”
– Lee Child
Kolejny tomik przygód, jeśli
tak można to nazwać, sztandarowego bohatera Lee Childa, Jacka Reachera, byłego
żandarma. Tym razem Reacher ma dziewczynę, w której jest zakochany po uszy,
Jodie, córkę swojego dawnego przełożonego, ma też dom, zapisany mu w spadku
przez ojca Jodie. O ile wielka miłość z dawnych czasów jest jeszcze w porządku,
to posiadanie nieruchomości mocno Reacherowi przeszkadza, nie czuje się z tym
dobrze.
Reacher przypadkowo natyka
się na próbę wymuszenia haraczu, przez szeregowych członków organizacji
przestępczej Petrosjana. Cwaniaków wysyła do szpitala, kradnąc im wcześniej
pieniądze, i w ten sposób (bo to samotny mściciel, którego prawo nie
obowiązuje, kierujący się jedynie własnymi standardami moralnymi i
przekonaniami) zaczyna pasować do profilu masowego zabójcy kobiet skrzywdzonych
przez żołnierzy.
Reacher zachowuje się, jak
półinteligent – dawny żandarm, znający normy prawne na wyrywki, jakoś nie
rozumie, że jego dziewczyna, specjalizująca się w prawie bankowym i biznesowym,
nie jest odpowiednia do bronienia klienta w sprawie kryminalnej; upiera się
też, że adwokat mu w zasadzie niepotrzebny, bo… jest niewinny.
Wkrótce okazuje się, że FBI
stara się wrobić Reachera po to, by później, oczyściwszy go nieco z zarzutów,
zyskać sobie jego wdzięczność (sic!), a tym samym chęć udzielenia im pomocy.
Kiedy ta naiwna psychomanipulacja nie wychodzi, FBI zaczyna szantażować
Reachera, grożąc przekazaniem danych jego dziewczyny organizacji Petrosjana. W
tych warunkach Jack zgadza się pomóc FBI w śledztwie.
Równolegle z rozwojem fabuły
poznawać można myśli, plany, rozważania sprawcy. W związku ze specyficzną formą
tej narracji szybko można zorientować się, kim jest ów ktoś i na czym polega
największa tajemnica.
Fabuła naiwna i bardzo mocno
przekombinowana. Opisana w książce hipnoza powoduje, że ręce (i oczy) opadają z
beznadziei. Postępowanie pracowników FBI, którzy na końcu znowu próbują w coś
Reachera wrobić, jest zupełnie nieprawdopodobne. Podobnie wygląda kwestia
związku z Jodie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz