„Wszystko” – Atka Brożek
Jeśli się nie mylę,
imienia „Atka” nie ma, nie istnieje, to głównie nazwa geograficzna. Jeśli dodać do tego
zdjęcie na okładce, aż ociekające Photoshopem… Ale mniejsza z tym, i tak
zacząłem czytać.
Książka jest umiarkowanie
udanym eksperymentem formalnym – są to bowiem niekończące się monologi Anki
(pięćdziesiątka, szczupła, czarne włosy). Owszem, pojawiają się tu także inne
osoby, ale Anka nie dopuszcza ich do głosu. Ich obecność (tych innych) wyrażana
jest w sposób znany z lektury scenariuszy filmowych, np. Karolina (Garbata)
chciała coś dodać, ale zrezygnowała, Elżbieta wolno sączyła wino, Magda
patrzyła w przestrzeń pustym wzrokiem, Suchemu, który chciał coś powiedzieć,
Anka natychmiast przerwała itp.
Anka dużo pije,
właściwie to prawie stale, z mężem (zwanym Suchym), sypiającym w piwnicy,
tworzy parę już tylko formalną, angażuje się w różne bezsensowne przygody seksualne, ale przede
wszystkim wiecznie i ustawicznie narzeka. Wyrzyguje swoją złość, niezadowolenie
i frustrację na każdego, kogo da się zmusić do słuchania. Nużące to – krótko
mówiąc.
Specyficzne relacje
łączą Ankę tylko z dwoma osobami: matką, wyraźnie sprawczynią chorych relacji Anki
z ludźmi oraz Magdą – ten układ trudny jest do określenia. Magda jest ze
dwadzieścia lat młodsza od Anki i odgrywa w jej życiu wiele różnych ról, bo to
i przyjaciółka, i podopieczna, i protegowana… może nawet kochanka. Anka niby to
stale pomaga Magdzie, ale w sumie karmi się jej chorobą i słabością. Bardzo ta
relacja jest… niefajna.
Raził mnie w książce
ordynarny, plugawy, wulgarny język – ale… może kobiety tak teraz ze sobą
rozmawiają.
Refleksja druga: obraz
jest oczywiście mocno przerysowany, ale… ile kobiet żyje w taki sposób, jak
Anka, choćby częściowo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz