W Bejrucie wydarzyła się tragedia. To nie ulega wątpliwości. Ale, czy eksplozja nastąpiła, bo wybuchła samoistnie bezsensownie magazynowana tam od lat saletra, czy chodziło o tajny magazyn broni Hezbollahu, to ja już nie wiem. I, co może wydawać się w pierwszej chwili dziwne, informacja taka nie zmieni mojego życia nijak, nie ma na nie żadnego wpływu. Więc mam to w nosie.
Chaos informacyjny, i to znacznie większy, dotyczy koronawirusa, czyli Covid-19. W gorącej dyskusji – jest wirus, czy w ogóle go nie ma – poza wieloma innymi, biorą udział ludzie obdarzeni niewątpliwie autorytetem, choć jest to autorytet bardzo różnego typu, że tak to ujmę. I tak z jednej strony wirusolodzy, naukowcy, specjaliści, epidemiolodzy, lekarze, którzy biją na alarm i zalecają środki ochrony przed zarażeniem. Z drugiej strony Kościół katolicki w Polsce.
To jeden z wielu przykładów. Tu akurat ks. Chmielewski przekonuje, że wirusa nie ma.
https://img15.demotywatoryfb.pl//uploads/202008/1596867156_QlPw7Z.mp4 lub
https://www.facebook.com/Paruzja/videos/2699746536794375/
Specjalnie wspomniałem o ludziach z autorytetem, bo przekonania jakiegoś rolnika z Podlasia, mało mnie obchodzą w kwestii epidemiologii, choć zapewne zna się on dobrze na orce. Ilu wśród księży katolickich w Polsce jest specjalistów epidemiologii lub wirusologów, to ja nie wiem, może i są tacy, ale tę kwestię zostawię.
Jeśli wirus istnieje, zarażę się nim bagatelizując wszystkie sugestie dotyczące bezpieczeństwa, ciężko się rozchoruję i może umrę, czy Kościół katolicki poniesie za to odpowiedzialność? Czy choćby może przerzuci mnie do prywatnej kliniki w Szwajcarii (jak matkę Teresę, która spowodowała potworną śmierć tysięcy ludzi w swoich hospicjach), gdzie mnie będą ratować bez względu na koszty? Cóż… jestem pewien, że nie.
Skoro kryterium korzyści okazało się w temacie wirusa prawie bezwartościowe, to wrócę do wiarygodności, z tym, że tylko w odniesieniu do tego konkretnie wystąpienia księdza, bo akurat mam je pod ręką. Inne w tym duchu można sobie znaleźć w internecie. Jednak zacznę od cytatu z książki „Łzy w deszczu” (strona 35-37):
Łasicza mowa (ang. weasel words). Ważnym elementem zdolności słyszenia, co do nas mówią inni ludzie, jest umiejętność weryfikowania treści komunikatu, wypowiedzi albo zdania w taki sposób, który pozwoli skutecznie odróżnić fakty od… od całej reszty przekazu. Czy łasicza mowa jest po prostu kłamstwem? W pewnym sensie tak, jednak ta jej odmiana, która mnie szczególnie interesuje, jest tylko wstępem do przekazu manipulowanego. Kiedy chcielibyśmy kogoś do czegoś przekonać, a brakuje nam rzeczowych argumentów, sięgamy po łasiczą mowę, w którą – czasami – sami potrafimy uwierzyć. Jednak najłatwiej będzie zrozumieć to na przykładach.
Uważam, że „Wywieranie wpływu na ludzi” Cialdiniego to wartościowa i ciekawa książka – przekaz prosty, jasny uczciwy.
Wszyscy wiedzą, że „Wywieranie wpływu na ludzi” Cialdiniego, to wartościowa i ciekawa książka – łasicza mowa. Wszyscy? Niby jacy wszyscy? A przede wszystkim, na pewno nie wszyscy, nie ma takiej możliwości, żeby wszyscy. Z moją oceną jakiejś tam książki można się zgadzać albo i nie, no ale jeśli wszyscy…
Mieszkam w Opolu i mnie się to miasto podoba – przekaz prosty, jasny uczciwy.
Zdaniem ekspertów od urbanistyki Opole to najładniejsze miasto w Polsce – łasicza mowa. Jakich ekspertów, konkretnie? Gdzie ci eksperci wyrazili taką właśnie opinię? Na jakiej podstawie?
Innymi przykładami powoływania się na nieistniejące źródła informacji są zwroty: jak dowiedli amerykańscy uczeni…, chińscy mędrcy powiadają…, najwięksi badacze ustalili… tysiące lekarzy twierdzi... setki specjalistów uważa, że... grono ekspertów orzekło, że… itp. Łasiczą mowę u rozmówców, ale także w telewizji i innych mediach, stosunkowo łatwo jest rozpoznać dzięki uważnemu słuchaniu, ze zrozumieniem — chciałoby się rzec, dzięki cierpliwemu i upartemu dopytywaniu o źródła informacji, wreszcie ich weryfikowaniu.
A teraz posłuchaj nagrania słów księdza Chmielewskiego raz jeszcze, bo teraz sam musisz zdecydować, czy jest to wiarygodny przekaz, czy łasicza mowa – ja Cię w tym wyręczał nie będę.
Na koniec jeszcze drobiazg. Argument
typu: a znasz kogoś, kto miał wirusa lub na niego umarł? Zwykle, dopóki jeszcze
mi się chciało, odpowiadałem: a znasz kogoś, kogo zabił piorun? A jeśli nie
znasz, czy to znaczy, że pioruny nie istnieją?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz