wtorek, 4 stycznia 2022

Wichry grają, Wichry skrzypią

 „Oberki do końca świata” – Wit  Szostak

Początkowo przeczytałem tytuł „Obierki do…” i nie wiedziałem, o co chodzi. Później spostrzegłem, że to oberki, a nie obierki, ale dalej nic z tego nie wynikało. A po „Oberki do końca świata” Szostaka, pisarza i doktora filozofii, sięgnąłem, bo podobało mi się, i to bardzo, „Sto dni bez słońca”.

Po lekturze kilkunastu stron włączyłem sobie kilka oberków na YouTube, bo wpadło mi do głowy, że to pomoże wczuć się w rytm tej książki. Miałem rację, to był dobry pomysł. Bo powieść jest w rytmach ludowych oberków. I jest ona balladą o przemijaniu.

Byli muzykanci, byli, ale się skończyli.
Byli muzykanci, byli, lecz poumierali.
Nikt nie wie, jak się wołali, nikt nie wie, jak grali.
Kiedy o nich zapomnimy, komu będą grali?*.

„Oberki do końca świata” to opowieść o wielu pokoleniach rodu Wichrów, wiejskich muzykantów, grajków, którzy swoimi oberkami potrafili muzycznie obsłużyć każdą imprezę, czy uroczystość. Maciej Wicher przywędrował do Rokicin wiele pokoleń wcześniej. Nie wiadomo, skąd, nie wiadomo na pewno, czemu swoje życie związał z tą właśnie wsią – może dlatego, że w niej właśnie spotkał śmierć i postanowił bliżej ją poznać… Wichrowie uczyli się gry na skrzypcach od dzieciństwa i mieli do tego talent, smykałkę. Jednak czasy się zmieniają i wiejskich skrzypków, choćby nie wiem jak utalentowanych, coraz rzadziej zaprasza się na wesela albo darcie pierza.

Wit Szostak napisał powieść poetycko-magiczną, w której wydarzenia wydają się znacznie mniej ważne od sposobu ich opowiadania. Zresztą, cóż wielkiego mogło zdarzyć się w mikroskopijnych Rokicinach, czy pobliskim Kadzidle. Kowal w karczmie się upił i groził dziedzicowi. Franek Wicher w dzień ślubu pojechał na wojnę. Ot, takie tam… Żeby jednak nie doszło do nieporozumienia: styl powieści, jak napisałem, poetyczno-magiczny, nie oznacza kompletnego oderwania od rzeczywistości, od realnej oceny faktów i wydarzeń, może wręcz przeciwnie.

Wichro­wie wie­dzieli, że po par­ty­zan­tach nie można spo­dzie­wać się niczego dobrego. Miesz­kańcy z innych wsi, wysta­wio­nych na pastwę histo­rii, opo­wia­dali o leśnych, któ­rzy przy­cho­dzili w środku nocy i zabie­rali jedze­nie i doby­tek, tłu­ma­cząc się dobrem Ojczyzny. Józef pamię­tał opo­wieść muzy­kanta, któ­remu par­ty­zanci zabrali skrzypce, nie wie­dzieć po co, nie wie­dzieć na co. Zna­lazł je następ­nego ranka, pora­nione i roz­bite na dro­dze. Koła wozu wgnio­tły je w błoto, miaż­dżąc oby­dwie płyty. Po co im to było, po co, żalił się muzy­kant, a Józef widział w jego oczach łzy. Nie lubili chłopi par­ty­zan­tów. Pasożytowali na chłop­skiej pracy, żero­wali na chłop­skiej bie­dzie. Tro­pili bim­ber lepiej niż Niemcy, ni­gdy nie pła­cili za zra­bo­wane mie­nie. W niektó­rych wio­skach dzię­ko­wano Bogu, że co jakiś czas oku­pant wyła­puje leśnych rabu­siów*.

Czy i my, teraz, nie żyjemy w jakichś magicznych czasach, czasach baśni o idealnych, bez skazy, żołnierzach „wyklętych”, o sprawiedliwości, o… Tylko język współczesnej retoryki nie tak piękny jest, jak u Szastaka. Bo ważne jest nie tylko, co się opowiada, ale jak, w jaki sposób. I „Oberki do końca świata” są taką książką, do której można wracać wiele razy, choć wiadomo przecież, jak się to kończy.

Bardzo dobra jest ta książka, choć nie dla każdego.







--
* Wit Szostak, „Oberki do końca świata”, wyd. Powergraph, 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz