„Lubiewo bez cenzury” – Michał Witkowski
Dawno, dawno temu mój znajomy, obserwując niezwykle barwną, wręcz egzotyczną paradę LGBT, powiedział: ja jestem homoseksualistą, ale ci z piórkami w dupach, obwieszeni łańcuchami, to prymitywne pedały. Krępowałem się prosić o wyjaśnienie, więc zostałem ze swoją niewiedzą. Aż do lektury „Lubiewa”.
Osoby homoseksualne były i będą – tak Bóg stworzył ten świat. Faktem jest, że przydają się różnym faszystom, neobolszewikom, wyznawcom partii narodowo-socjalistycznej. Można nimi straszyć naród, można się czuć od nich lepszym i gardzić, można ich nienawidzić… Gdyby ich nie było, zapewne trzeba by było kogoś takiego wymyślić.
Nie interesowałem się tematem homoseksualizmu w zasadzie nigdy, więc bezrefleksyjnie w bardzo rzadkich rozmowach używałem zamiennie określeń: pedał, ciota, gej, homoseksualista, pederasta i innych, w zależności od poziomu rozmowy i rozmówców. Pojęcia nie miałem, że gej i ciota, na przykład, to zupełnie nie to samo.
Geje są wytworem późnej fazy liberalnego, konsumpcyjnego kapitalizmu w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej, obecnie także w Polsce. Ich kultura to w zasadzie popkultura amerykańska, ludzie ci są bardzo słabo zindywidualizowani, raczej przejmują wzorce (mody, zachowania, nawet miny, marki itd.) grupowe, dlatego stanowią wyraźny target dla rynku, tzw. pink money (podwójne dochody, brak dzieci). Geje - w przeciwieństwie do ciot - w pełni akceptują kapitalistyczne społeczeństwo, którego są wytworem, wyznają wartości mieszczańskie i nie chcą uchodzić za buntowników. Cioty zaś są zadrą w tkance społecznej, a przynajmniej tak same siebie interpretują, jako śmieci, punki, buntowniczki, wyrzucone przez społeczeństwo na margines i akceptujące tę sytuację[1].
Kolejne określenia i pojęcia poznawałem już w trakcie lektury, choćby… luj:
Luj to sens naszego życia, luj to byczek, pijany byczek, męska hołotka, żulik, bączek, chłopek, który czasem wraca przez park albo pijany leży w rowie, na ławce na dworcu czy w zupełnie nieoczekiwanym miejscu. Nasi Orfeusze pijani! Bo przecież ciota nie będzie się lesbijczyła z inną ciotą! Potrzebujemy heteryckiego mięsa! Byle był prosty jak dąb, nieuczony, bo z maturą to już nie chłop, tylko jakiś inteligencik. Najlepiej, żeby był bandyta. Żadnych min nie może robić, musi mieć gębę jak udo, po prostu obciągnięty skórą futerał, nic tam się nie może ukazywać, żadne uczucie! I gdzie znajdziesz takiego w tych barach dla pedałów?[2].
Autor, Michał Witkowski, sam pederasta, o ksywie Michaśka Literatka (wcześniej Śnieżka), rozmawia z ciotami, naciąga je (ich?) na wspomnienia z czasów PRL-u albo z wczoraj. Miejscem akcji zwykle jest Wrocław i Międzyzdroje, ale nie tylko. Wiele epizodów, opowiadanych przez Lukrecję von Szretke, Dżesikę, Patrycję, Cygankę, Lady Pomidorową i innych, to zabawne anegdotki z tego dziwnego środowiska, ale cioty padają też ofiarami pobić, kradzieży, napadów, umierają z powodu zarażenia HIV lub śmiercią samobójczą; życie cioty to nie tylko zabawa.
Momentami raziły mnie – brzydziły, co tu udawać – pewne szczegóły fizjologiczne. Podobno pierwsze wydanie „Lubiewa” było ich pozbawione, ale pewności nie mam.
Poza kawałkami humorystycznymi, książki nie czytało mi się lekko, łatwo i przyjemnie, jednak zdecydowanie nie żałuję lektury. Homoseksualiści są częścią świata, w którym żyję, a skoro tak, to może powinienem zdobyć o nich jakieś sensowne, realne pojęcie, zamiast prymitywnych przekonań, ale zwłaszcza wolne od politycznych manipulacji.
---
[1] Michał Witkowski, „Lubiewo bez cenzury”, wyd. Świat Książki, Warszawa 2012, s. 397.
[2] Tamże, s. 27.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz