„Czarna lista” – Brad Thor
Lektura zaczęła się wręcz fantastycznie. Byłem zachwycony. Specjalni superagenci, zaawansowane technologie informatyczne, dynamiczna akcja od pierwszego akapitu. Czytałem łapczywie dalej, a tam specjalni superagenci, zaawansowane technologie informatyczne, dynamiczna akcja. W połowie książki poznawałem rzesze specjalnych superagentów, zaawansowane technologie informatyczne, dynamiczną akcję. Ale wtedy zacząłem też pytać, o co tu w końcu chodzi? Superagentów sporo, więc ci dobrzy mylili mi się z tymi złymi. Zwłaszcza, że ich metody wyglądały bardzo podobnie. W każdym razie, w wyniku skomplikowanej intrygi, jedni chcieli przejąć pełną władzę nad USA (czytaj: nad światem), a drudzy im w tym przeszkodzić.
Ludzi, którzy mogli, choćby potencjalnie, zagrozić realizacji planów przejmowania kontroli, ci źli umieszczali na czarnej liście, czyli po prostu wykazie osób do likwidacji. Na listę tę trafiła supertajna organizacja Carltona i jej najlepszy superagent, Scot Harvath. Większość siatki Carltona wylądowała w piachu i teraz Scot Harvath, z pomocą karła Nicolasa, musi uratować świat.
Miało być znakomicie – wyszło średnio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz