niedziela, 7 maja 2023

Niedokończona gra w szachy

 „Punkt Borkmanna” – Håkan Nesser

Uprzedzano mnie, że powieści Håkana Nessera, w których głównym bohaterem jest komisarz Van Veeteren, nie umywają się do tych, z Gunnarem Barbarottim, ale uznałem, że muszę sprawdzić sam, i tak sięgnąłem po „Punkt Borkmanna”. Mieli rację – nie umywają się. To zupełnie nie ta klasa, ale… ale nie było aż tak źle, żebym nie dobrnął do końca, choć głównie z powodu braku innej lektury na weekend.

Kiedy Borkmann w stopniu komisarza wypracowywał swoje ostatnie lata we Frigge, Van Veeteren dopiero zaczynał służbę. Mimo wszystko wciąż wierzył w tę regułę i ufał jej. Oczywiście nie musiał bynajmniej poznawać szczegółów towarzyszących jej powstaniu. Wiadomo, że nawet porządny, stary glina potrzebuje jakiegoś oparcia, jakiegoś koła ratunkowego. Zresztą regułę Borkmanna trudno było nazwać regułą. Stanowiła raczej wskazówkę, drogowskaz do wykorzystania w zagmatwanych przypadkach. W każdym dochodzeniu, twierdził Borkmann, dochodzi się do takiego punktu, po przekroczeniu którego nie potrzebuje się już więcej informacji. Kiedy do niego docieramy, wiemy już wystarczająco dużo, żeby rozwiązać sprawę jedynie za pomocą myślenia. Dobry śledczy powinien dążyć do tego, żeby umieć się zorientować, kiedy zbliża się do tego punktu, czy też raczej kiedy go przekracza. W swoich wspomnieniach Borkmann podkreślał, że to właśnie ta umiejętność albo jej brak odróżnia dobrego detektywa od złego
.

Heinz Eggers, Ernst Simmel i Maurice Rühme, drobny przestępca, zamożny handlarz nieruchomości i lekarz, wrócili do nadmorskiej miejscowości Kaalbringen w ostatnim roku i wszyscy trzej zostali zamordowani ciosem specyficznej siekiery, który to cios nieomalże pozbawił ich głowy. Sprawę prowadzi lokalna policja pod dowództwem komisarza Bausena.
Nie dalej niż trzydzieści, czterdzieści kilometrów od Kaalbringen, komisarz Van Veeteren ze Sztokholmu, kończył urlop w swoim domku letniskowym. Już się pakował, gdy zawiadomiono go o sprawie z Kaalbringen i poproszono o pomoc.

Początkowo akcja wlecze się bez żadnych efektów. Policjanci robią, co się da, ale z ich pracy właściwie nic nie wynika. Nie są w stanie nawet odkryć, co łączy ofiary Rzeźnika, bo tak ochrzczono sprawcę. Dopiero porwanie policjantki, Beate Moerk, powoduje przełom w śledztwie, ale do rozwiązania zagadki nadal jest daleko.
W tle plączą się sprawy osobiste niektórych policjantów i zamiłowanie do szachów panów komisarzy.

Kryminał bardzo przeciętny; można przeczytać, ale nie trzeba. Gdybym miał w tych dniach ciekawszą lekturę, porzuciłbym „Punkt Borkmanna”, może tylko sprawdzając na końcu, kto zabił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz