niedziela, 15 września 2024

Kwakrzy: inspiracja i polemika

 „Czekając na Boga” – Zbigniew Kaźmierczak

Jestem prostym człowiekiem, może odrobinę bardziej oczytanym, niż polska średnia krajowa, ale to nadal nie oznacza, bym miał wprawę i kompetencje w zakresie czytania i pełnego zrozumienia tekstów naukowych. Z tego powodu moje rozważania na temat tej książki będą laickie, ale przede wszystkim prywatne – jest to dla mnie kwestia istotna, bo przyznam, że irytuje mnie maniera pracowników dydaktycznych uczelni, którzy w swoich publikacjach, osobiste przekonania prezentują w formie dogmatów (twierdzeń przyjmowanych za pewne i prawdziwe na mocy autorytetu osoby, która je wygłasza) lub budują je na specjalnie wyselekcjonowanych źródłach. Przyjmuję jednak do wiadomości, że w tym środowisku widocznie tak trzeba.

O czym jest książka? Jej podtytuł to: „Rozpad i nowy sens kwakryzmu liberalnego”. A to oznacza, że nie tyle traktuje ona o kwakierstwie (wolę to określenie, bo występuje w Słowniku Języka Polskiego PWN i Wielkim Słowniku Języka Polskiego*, oznaczające doktrynę, zasady i obyczaje kwakrów), co dowodzi, że kwakierstwo liberalne upada lub się rozpada. Ciekawa publikacja, ale raczej nie adresowana do kogoś, kto chciałby się w miarę szybko i w skrócie dowiedzieć, kim są kwakrzy. Choć i takie informacje dałoby się w tej publikacji znaleźć.

Dwie główne tezy „Czekając na Boga”:
a) kwakierstwo liberalne się sypie,
b) uratować wartościowe idee kwakierstwa liberalnego, a jest ich wiele, może jedynie projekt (zapewne autorstwa samego Zbigniewa Kaźmierczaka, ale tego pewien nie jestem) sformułowania/powołania kwakierstwa mistycznego. Jeszcze innym rozwiązaniem mogłoby być kwakierstwo socjologiczne lub anarchiczne (nie chodzi tu oczywiście o chaos, ale o niewielkie lokalne grupy, luźno współpracujące ze sobą, choć niekoniecznie).

W „Czekając na Boga” porusza też autor wiele innych kwestii, choć zwykle pokrewnych: komunitaryzmu egzystencjalnego, przemocowości głównych religii, a już katolicyzmu w szczególności, dualizmów werbalno-empirycznych, niepewności poznawczej itd.
Autor zbudował swoje tezy w oparciu o obserwacje (zapewne były to wieloletnie badania) kwakierstwa brytyjskiego. Uważa też, że w USA może to wyglądać podobnie. Trudno mi o tym cokolwiek powiedzieć – nie wiem, nie byłem, nie znam się. Z moich obserwacji wynika, ale to tylko ciekawostka, że w Polsce oraz Czechach liczebność kwakrów wyraźnie wzrosła w przeciągu ostatnich dwudziestu lat. Oczywiście nie musi to oznaczać, że autor nie ma racji, przewidując rozpad kwakierstwa liberalnego w Wielkiej Brytanii.

Książka napisana dobrą polszczyzną, z polotem, sprawia wrażenie wiarygodnej – w tym sensie, że zawiera autentyczne przekonania autora – w to akurat wierzę. Czyta się w miarę gładko, a obawiałem się, że z powodu niedostatków mojej edukacji, lektura może się okazać drogą przez mękę. Nietłumaczone wstawki z łaciny problemu nie stanowią żadnego, wszak każdy cywilizowany Polak łaciną posługuje się biegle; zawsze też można skorzystać z jakiegoś translatora.

Wyjątkową wartość „Czekając na Boga” stanowi, moim skromnym zdaniem, inspiracja i polemika. Inspiracja słowami autora i polemika z samym sobą, a konkretnie z własnymi przekonaniami. Mogłyby to być próby odnalezienia odpowiedzi na pytania typu: a co ja o tym sądzę, jakie jest moje stanowisko w tej kwestii, skąd ono pochodzi, czy nadal jest aktualne? Rzecz jasna można też polemizować z przekonaniami autora. Zaprezentuję przykład.

„Obok chrześcijan kwakrami stali się również żydzi, muzułmanie, hinduiści czy buddyści – wszyscy nie wyrzekając się w nowym wyznaniu swojej poprzedniej tożsamości. Jest nieuniknione, że organizacja światopoglądowa, która dopuściła do swojego grona i uznała za wyrażające jakoś jej charakter nieomal wszystkie możliwe, sprzeczne światopoglądy przestaje eo ipso istnieć, gdyż nie posiada już ideowego rdzenia, jedności i tożsamości” [1].

Moje rozważania. Czy jest możliwe, że kwakrzy dysponują jednak nadal „ideowym rdzeniem”, który stanowi wartość duchową znacznie wyższego rzędu niż różnice, które autorowi wydają się nie do pogodzenia? A czy nie prościej byłoby, zamiast forsować zmiany w kwakierstwie liberalnym, związać się z kwakrami ewangelikalnymi lub tradycjonalnymi (ortodoksyjnymi), u których wymienione problemy nie występują?

„Drugi błąd kwakryzmu liberalnego jest bardziej natury teologicznej: było nim odrzucenie obecnej we wcześniejszym kwakryzmie i we wszystkich religiach idei diabła. Decyzja ta prowadziła do stopniowego odrzucania teizmu, gdyż na gruncie teizmu, jeżeli nie przypiszemy zła w świecie aktywnościom diabła, to musimy przypisać je pozytywnej woli Boga” [2].

Moje rozważania. „Pozytywnej woli Boga”? A może jednak sprawczej woli? Nie mam pojęcia czy kwakrzy liberalni na świecie odrzucili ideę diabła, ale założę na ten moment teoretycznie, że tak. Więc zastanawiam się, czy może być tak, że Bóg kwakrom wystarczy? Zwłaszcza w świetle biblijnego stwierdzenia „Ja tworzę światło i stwarzam ciemności, sprawiam pomyślność i stwarzam niedolę. Ja, Pan, czynię to wszystko” [3]?

Za odmianę wartościowych inspiracji uważam skojarzenia. Na przykład przyszedł mi na myśl trzmiel i pochodzące sprzed stu lat naciągane przekonanie (Antoine Magnan), że zgodnie z zasadami aerodynamiki trzmiel latać nie może, ale trzmiel ma to głęboko w… odwłoku i lata sobie w najlepsze. Inne skojarzenie to Rumi (perski mistyk) i jego stwierdzenie, że miłujący Boga nie mają religii, tylko samego Boga. I mnóstwo innych, bo – jak już wspomniałem – to wartościowa i inspirująca lektura.

Ostatecznie wydaje mi się, że kwakrzy liberalni będą istnieli i działali tak długo, jak Bóg będzie ich potrzebował oraz będą ludzie gotowi odpowiedzieć na Jego wezwanie.




---
[1] Zbigniew Kaźmierczak, „Czekając na Boga”, Wydawnictwo Naukowe Semper, 2024, s. 11.
[2] Tamże, s. 15.
[3] Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Biblia Tysiąclecia, wyd. Pallotinum, Księga Izajasza 45,7.
* https://wsjp.pl/haslo/podglad/71430/kwakierstwo i https://sjp.pwn.pl/sjp/kwakierstwo;2476890.html - dostęp 15 września 2024.


środa, 11 września 2024

Grecja - nagie plaże i demony

 „Przebudzenie” – Jack Ketchum

Głównym bohaterem powieści jest zamożny biznesmen, Jordan Thayer Chase, który czasem miewa niezrozumiałe ezoteryczne doświadczenia i przeżycia, związane z zabytkami historycznymi. Nieomalże równie ważną osobą dramatu jest Lelia Narkisos, kobieta piękna, ale… bardzo niebezpieczna oraz Dodgson, turysta zadomowiony w Grecji, romansujący z Lelią, a może to raczej ona z nim. Wszyscy oni, jak i kilkoro innych osób, pełnią rolę narratorów w tej powieści.

„Zdarzało mu się to wcześniej, choć nigdy aż tak.
Zwiedzał jakieś miejsce, a ono nieoczekiwanie sięgało ku niemu. Zawsze było to miejsce starożytne. Odbierał to jako dotyk starożytności, jakby żywej. Głęboko go to poruszało. Był świadom towarzyszącemu temu niebezpieczeństwu. Był świadom zmian, które w nim zachodziły – zwykle na lepsze. Tym razem odbyło się to inaczej” [1].

Tym razem metafizyczny impuls kazał Jordanowi wybrać się do Grecji. W firmie bąknął coś o konieczności dogrania pewnych spraw w Mykenach, co można było zrobić równie dobrze przez telefon, i wsiadł w pierwszy samolot. Na miejscu odwiedził historyczny grobowiec, w którym doświadczył rozmaitych wizji, głównie jednak związanych ze straszną wersją przyszłości.

Od pierwszego rozdziału wiadomo, że Lelia Narkisos to ktoś zły, może nawet demonicznie zły, natomiast nie wiadomo dokładnie, na czym miałoby to polegać i o co jej chodzi. Trwa to, niestety, trochę za długo. Dużo jest w powieści seksu i brutalnych zachowań; czytelnik wyczuwa narastające zagrożenie.

Dodgson zerwał z Lelią po jej kolejnym szalonym wyskoku. Wraz z kilkoma turystami przenosi się na inną wyspę, odwiedza różne miasta i miasteczka. Lelia Narkisos podąża za nim. A potrafi ona tworzyć niezwykle realistyczne iluzje oraz sterować zachowaniem zwierząt.

Mniej więcej w połowie książki pojawia się fragment treści, w którym lawinowo przybywa drugorzędnych bohaterów i narratorów oraz opisów zdarzeń, które wydają się nie mieć istotnego, a nawet żadnego, związku z głównym wątkiem. Większość z nich pod koniec powieści splata się jakoś, ale… fragment ten wydawał mi się ewidentnie za długi, bo obejmuje on ze dwadzieścia procent powieści, i nużący. Zakończenie lepsze, bo zaczyna się wyjaśniać, o co chodzi, ale sądzę, że jednocześnie mało przekonujące.

Jack Ketchum odwiedził kiedyś Grecję i „Przebudzenie” jest wynikiem jego spotkania z grecką kulturą, zabytkami, historią. Jest to jedna z wcześniejszych jego powieści, kiedy to warsztatu pisarskiego nie miał opanowanego jeszcze tak perfekcyjnie. Ostatecznie – powieść, horror niezły, ale znam wiele lepszych.





---
[1] Jack Ketchum, „Przebudzenie”, tłumacz: Robert J. Szmidt, wydawnictwo: Skarpa Warszawska, 2024, 16.



Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

niedziela, 1 września 2024

O kryminalistach w sutannach

 „Kryminalna historia Watykanu” – Arkadiusz Stempin, Artur Nowak

Stempin - polski historyk i politolog, doktor habilitowany, profesor nadzwyczajny Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie. Nowak - prawnik, publicysta i pisarz, który w młodości był ofiarą dwóch księży pedofilów; był jednym z głównych bohaterów filmu Tomasza i Marka Sekielskich o wykorzystywaniu seksualnym dzieci przez księży katolickich.

W pewnym momencie podczas lektury zacząłem się zastanawiać, dla kogo Arkadiusz Stempin i Artur Nowak napisali swoją książkę? Dla mnie? Takich i podobnych pozycji przeczytałem wiele i większość przytaczanych faktów znam. Owszem, nie wszystkie, ale te wcześniej nieznane, niczego w sumie nie zmieniają. Za pierwszym razem to może i tak, ale za którymś kolejnym nie potrafię się już ekscytować zbrodniami papieży, ich orgiami seksualnymi, gwałceniem dzieci płci obojga, stosunkami seksualnymi za zwierzętami, obdarowywaniem krewnych, w tym własnych dzieci, wysokimi stanowiskami kościelnymi i to właśnie jeszcze w dzieciństwie, pychą, żądzą władzy itd. Nie jest dla mnie niczym nowym, że Watykan wspierał Adolfa Hitlera (wcześniej także Mussoliniego) zarówno przed wybuchem drugiej wojny światowej, jak i po jej zakończeniu. Że pomagał ukrywać się i unikać sprawiedliwego sądu zbrodniarzom hitlerowskim. Wiem, jak nazywał się biskup, który pomógł uciec do Ameryki Południowej Josephowi Mengele, lekarzowi, oficerowi SS, znanemu ze swojej służby w obozie Auschwitz-Birkenau jako „Anioł Śmierci”. Wiedziałem, że Watykan, a zwłaszcza papież Pius XII (ten od dogmatu o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny), wiedział na bieżąco o masowych mordach Żydów i Polaków w obozach koncentracyjnych, ale nie zrobił w tej sprawie kompletnie nic. Ale nie wiedziałem, jak bardzo Adolf Hitler pogardzał Kościołem i jego funkcjonariuszami – w książce cytowany jest fragment listu Hitlera na ten temat, więc wątpliwości być nie może. Piusa XII, do którego przylgnął przydomek „papież Hitlera”, Kościół katolicki beatyfikował w 2007 roku.

„Trzy lata po konferencji w Poczdamie jednemu z największych przestępców nazistowskich udaje się w 1948 roku zbiec z aresztu w austriackim Linzu. To Franz Stangl, komendant obozów w Sobiborze i Treblince. Odpowiada za śmierć setek tysięcy Żydów. Stangl ucieka na piechotę przez Graz, Merano, do Florencji, aż 300 kilometrów na południe do Rzymu, a dokładnie do Watykanu. Tam uciekiniera przejmuje biskup Alois Hudal i wyposaża w fałszywe dokumenty. Z nimi Strangl ucieka do Syrii. Tu dociera jego rodzina. Wspólnie, w 1951 roku, emigrują do Brazylii. /…/ Strangl to jeden z tysięcy nazistowskich przestępców, którym z pomocą Watykanu udało się zbiec do Ameryki Południowej”*.

Każdy, kto jest zainteresowany prawdą, faktami, rzeczywistością tej organizacji, wiedział albo bardzo łatwo mógł ją poznać także wcześniej, bo – jak wspomniałem – o plugastwie i zbrodniach Kk publikacji jest mnóstwo. Natomiast ci, którym wygodniej jest nie wiedzieć albo niewiedzę udawać, po tę książkę nie sięgną tak czy owak. Więc wracam do postawionego już pytania, kto miałby być adresatem tej książki i przyznam, że po prostu nie wiem. To oczywiście nie znaczy, żeby książka była zła – wręcz przeciwnie! Przystępna, napisana ze swadą i polotem, momentami nawet z odrobiną humoru; czyta się ją gładko i szybko. Może chodzi o to, że młodsi czytelnicy chętniej sięgną po nowość, zamiast prehistorycznego starocia sprzed dekady?




---
* Arkadiusz Stempin, Artur Nowak, „Kryminalna historia Watykanu”, Agora, 2024, e-book.