„Sługa Boży” – Jacek Piekara
„Kroniki Jakuba Wędrowycza”, historia groteskowo przedstawionego egzorcysty ukazała się, jeśli się nie mylę, w 2001 roku. „Sługa Boży”, historia groteskowo przedstawionego inkwizytora ukazała się, jeśli się nie mylę, w 2003 roku. Ciekawe… czy jedno z drugim może mieć jakiś związek?
Oczywiście nie twierdzę, że pan Piekara ściągnął pomysł od Andrzeja Pilipiuka, nie, skądże, gdzieżbym śmiał?! Przecież nie mam ku temu żadnych racjonalnych podstaw.
Nie ulega też najmniejszej wątpliwości, że powody i motywy dla których pan Piekara spłodził „Sługę Bożego”, na pewno nie mają nic wspólnego z pożądaniem grzesznej mamony, dla zdobycia której wielu autorów o wyobraźni nieco mniej rozwiniętej, sięga po dzieła i pomysły, które zdobyły już sławę, sprawdziły się, „odpaliły”, i zwyczajnie kopiuje… nie, oczywiście nie fabułę, kopiuje pomysł, samo clou, jak mawiają wykształceni Rosjanie mówiący biegle po francusku.
Ale, przede wszystkim, czym jest „Sługa Boży” pana Piekary? Ano, jest opowieścią o inkwizytorze i jego przygodach w tak zwanym świecie równoległym, czyli takim, którego historia potoczyła się nieco inaczej niż to znamy z lekcji… historii właśnie. W rzeczywistości, którą tak malowniczo i ze smakiem opisuje pan Piekara, Jezus zszedł z krzyża, co zapoczątkowało rządy terroru religijnego, tortury, stosy, gwałty, grabieże, niewyobrażalne bestialstwo, itd.
Składowym elementem tegoż terroru jest rzesza inkwizytorów tropiących zajadle wszelkie odchylenia od doktryny przyjętej i zaakceptowanej. Jednym z nich jest nasz ulubiony bohater, tytułowy Sługa Boży, Mordimer Madderdin, plugawa, zakłamana kanalia, pozbawiona jakichkolwiek ludzkich uczuć (chyba, że wynaturzonych hipokryzją i zakłamaniem), dla którego cała reszta populacji wydaje się mieć tyleż znaczenia, co robactwo pod butami.
Inkwizytor wypełnia swoje rozliczne zadania z pomocą braci, którzy „kochają” gwałcić umierające lub zmarłe kobiety, oraz daleko bardziej zdegenerowanego Kostucha.
A wracając do motywów… Zastanawiam się mocno, co kieruje autorem tworzącym tego typu literaturę, jakie uczucia, jakie instynkty i pragnienia, a może jakie niezaspokojone, rodzące ostrą frustrację żądze?
Pewnie długo mógłbym szukać odpowiedzi na te pytania i pewnie bym nie znalazł, bo taka postawa jest dla mnie czymś zupełnie obcym, gdyby nie przypadek. Otóż na stronie pierwszej, pierwszego wydania „Sługi Bożego” (wyd. Fabryka Słów, 2003) znalazłem coś w rodzaju mini wywiadu z autorem, to jest panem Piekarą właśnie. Jego fragment (wywiadu, a nie pana Piekary) wygląda następująco: „Czego nienawidzę: komunistów, socjaldemokratów oraz wszelkiego innego robactwa”.
Nienawidzę… Robactwo… No, tak…
Akurat tak się składa, może przypadkiem, że nie jestem ani komunistą, ani socjaldemokratą, zakładam jednak, że w Polsce, lub gdziekolwiek na świecie, tacy są i staram się wyobrazić sobie, co bym czuł, gdybym był jednym z nich... Właśnie kupiłem książkę pana Piekary, a po powrocie do domu przekonuję się, że za moje pieniądze pan Piekara nazywa mnie i porównuje do robactwa. To chyba tak, jakby mi w twarz napluł, prawda? A może jeszcze gorzej…
Jak chyba wielu ludzi w Polsce mam jakieś tam swoje przekonania polityczne. Po ostatnich wyborach mocno mnie niepokoi fakt, że ok. pięć milionów Polaków głosowało za niedemokratyczną formą rządów. Nie podoba mi się to, ale nie do pomyślenia jest dla mnie nazywanie ich (i kogokolwiek) robactwem.
Ktoś, gdzieś pisał, że nam, Polakom, kompletnie brak jest dyscypliny wewnętrznej. Szczycimy się wręcz nieumiejętnością, a nawet brakiem świadomości, że byłoby to potrzebne i przydatne, panowania nad swoimi nastrojami, uczuciami i emocjami. W Polsce dalej i wciąż wyżej ceniona, a już na pewno lepiej rozumiana jest emocjonalność, od opanowania, powściągliwości i sztuki gry międzyludzkiej.
Słyszałem też, że po drodze do właściwie rozumianej demokracji rodzi się arogancja. Pewnie to prawda.
A szkoda…
Oczywiście nie twierdzę, że pan Piekara ściągnął pomysł od Andrzeja Pilipiuka, nie, skądże, gdzieżbym śmiał?! Przecież nie mam ku temu żadnych racjonalnych podstaw.
Nie ulega też najmniejszej wątpliwości, że powody i motywy dla których pan Piekara spłodził „Sługę Bożego”, na pewno nie mają nic wspólnego z pożądaniem grzesznej mamony, dla zdobycia której wielu autorów o wyobraźni nieco mniej rozwiniętej, sięga po dzieła i pomysły, które zdobyły już sławę, sprawdziły się, „odpaliły”, i zwyczajnie kopiuje… nie, oczywiście nie fabułę, kopiuje pomysł, samo clou, jak mawiają wykształceni Rosjanie mówiący biegle po francusku.
Ale, przede wszystkim, czym jest „Sługa Boży” pana Piekary? Ano, jest opowieścią o inkwizytorze i jego przygodach w tak zwanym świecie równoległym, czyli takim, którego historia potoczyła się nieco inaczej niż to znamy z lekcji… historii właśnie. W rzeczywistości, którą tak malowniczo i ze smakiem opisuje pan Piekara, Jezus zszedł z krzyża, co zapoczątkowało rządy terroru religijnego, tortury, stosy, gwałty, grabieże, niewyobrażalne bestialstwo, itd.
Składowym elementem tegoż terroru jest rzesza inkwizytorów tropiących zajadle wszelkie odchylenia od doktryny przyjętej i zaakceptowanej. Jednym z nich jest nasz ulubiony bohater, tytułowy Sługa Boży, Mordimer Madderdin, plugawa, zakłamana kanalia, pozbawiona jakichkolwiek ludzkich uczuć (chyba, że wynaturzonych hipokryzją i zakłamaniem), dla którego cała reszta populacji wydaje się mieć tyleż znaczenia, co robactwo pod butami.
Inkwizytor wypełnia swoje rozliczne zadania z pomocą braci, którzy „kochają” gwałcić umierające lub zmarłe kobiety, oraz daleko bardziej zdegenerowanego Kostucha.
A wracając do motywów… Zastanawiam się mocno, co kieruje autorem tworzącym tego typu literaturę, jakie uczucia, jakie instynkty i pragnienia, a może jakie niezaspokojone, rodzące ostrą frustrację żądze?
Pewnie długo mógłbym szukać odpowiedzi na te pytania i pewnie bym nie znalazł, bo taka postawa jest dla mnie czymś zupełnie obcym, gdyby nie przypadek. Otóż na stronie pierwszej, pierwszego wydania „Sługi Bożego” (wyd. Fabryka Słów, 2003) znalazłem coś w rodzaju mini wywiadu z autorem, to jest panem Piekarą właśnie. Jego fragment (wywiadu, a nie pana Piekary) wygląda następująco: „Czego nienawidzę: komunistów, socjaldemokratów oraz wszelkiego innego robactwa”.
Nienawidzę… Robactwo… No, tak…
Akurat tak się składa, może przypadkiem, że nie jestem ani komunistą, ani socjaldemokratą, zakładam jednak, że w Polsce, lub gdziekolwiek na świecie, tacy są i staram się wyobrazić sobie, co bym czuł, gdybym był jednym z nich... Właśnie kupiłem książkę pana Piekary, a po powrocie do domu przekonuję się, że za moje pieniądze pan Piekara nazywa mnie i porównuje do robactwa. To chyba tak, jakby mi w twarz napluł, prawda? A może jeszcze gorzej…
Jak chyba wielu ludzi w Polsce mam jakieś tam swoje przekonania polityczne. Po ostatnich wyborach mocno mnie niepokoi fakt, że ok. pięć milionów Polaków głosowało za niedemokratyczną formą rządów. Nie podoba mi się to, ale nie do pomyślenia jest dla mnie nazywanie ich (i kogokolwiek) robactwem.
Ktoś, gdzieś pisał, że nam, Polakom, kompletnie brak jest dyscypliny wewnętrznej. Szczycimy się wręcz nieumiejętnością, a nawet brakiem świadomości, że byłoby to potrzebne i przydatne, panowania nad swoimi nastrojami, uczuciami i emocjami. W Polsce dalej i wciąż wyżej ceniona, a już na pewno lepiej rozumiana jest emocjonalność, od opanowania, powściągliwości i sztuki gry międzyludzkiej.
Słyszałem też, że po drodze do właściwie rozumianej demokracji rodzi się arogancja. Pewnie to prawda.
A szkoda…