niedziela, 14 lutego 2010

Polska, polskość, Polacy

„Nie pytaj o Polskę” – antologia


Pisarstwo! Kocham tę dziedzinę sztuki! Kocham, bo tylko w niej można być młodym, dobrze zapowiadającym się artystą także po pięćdziesiątce. Ale… mniejsza z tym.

„Nie pytaj o Polskę” to zbiór osiemnastu opowiadań, nowel oraz… innych tekstów, młodych współczesnych polskich pisarzy płci obojga. Najmłodszy z nich, Szymon Wigienka, urodził się w 1994 roku. „Polska”, występująca w tytule książki, określa wspólny temat, myśl przewodnią utworów zawartych w antologii. Wygląda na to, że autorom – poza tym jednym… drogowskazem – pozostawiono pełną dowolność, zarówno w interpretacji tematu, jak i formie wypowiedzi. Tak więc znalazły się tu próby znalezienia odpowiedzi na pytanie o polskość (cokolwiek miałoby to znaczyć), o patriotyzm, o to, co to w ogóle znaczy – być Polakiem? Być Polakiem w Polsce, być Polakiem zagranicą…

Choć poziom utworów jest bardzo nierówny, to całość oceniam wysoko. Dobry pomysł, niezłe wykonanie. Nawet te gorsze „kawałki” sprawiają wrażenie potrzebnych i na swoim miejscu.

A oto fragment tekstu Marty Łosiak:
„Wszyscy Polacy pochodzą spod Kielc. Guru mojej młodości, Tadeusz Konwicki, twierdzi co prawda, że wszyscy pochodzimy spod Oszmiany, nawet Bóg, ale ja już Konwickiemu nie wierzę. To znaczy, Bóg może i jest spod Oszmiany, bo z Kieleckiego na pewno nie. Na Kielecczyźnie ludzie są pazerni, okrutni i głupi, mają ciasne horyzonty i płaskie uczucia. Boga noszą na obrazach, nie w sercach, topią kocięta, a poważają tylko kasę. Ale wszyscy Polacy pochodzą zdecydowanie spod Kielc.
/…/
Ja wiem, ja rozumiem – życie na gołoborzach, wśród puszcz jodłowych, jest ciężkie i trudne. Każda piędź ziemi pod uprawę wymaga zażartej walki z przyrodą i z ludźmi, każdy posiłek wymusza więcej zachodu, każdy budynek stawiany jest z większym trudem. W dodatku na taką głęboką prowincję prowincji, do wioseczek rozsianych po lasach i wzgórzach – na takie zadupie po prostu – każda innowacja dociera ze stuletnim opóźnieniem. Ale to nie tłumaczy wszystkiego – palenia gromnic zamiast zakładania piorunochronów na przykład, ani ekskluzywnych łazienek niepodłączonych do kanalizacji, bo one tylko na pokaz, nie do użytku. Albo topienia kociąt, bo na weterynarza szkoda pieniędzy, albo wyrzucania kości przodków na śmietnik, bo trzeba przygotować dla siebie atrakcyjne miejsce na cmentarzu przy głównej alejce. Kielecczyzna to anus mundi w każdym wymiarze.
Nienawidzę Kieleckiego z całego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich sił swoich i bardzo się staram od niego uciec. Co nie jest łatwe. Nie jest to łatwe, bo ja też jestem spod Kielc, i moja rodzina, i wszyscy, których znam. Więc to Kieleckie ciągle mnie dopada: a to w kolejce do dziekanatu, do której wepchnie się koleżanka z Kielc, a to w pociągu, gdzie gruba baba wciśnie mnie w ściankę przedziału, bo to ona musi mieć więcej miejsca, a to podczas Wszystkich Świętych, kiedy się okazuje, że grób prababci został przeniesiony na nowy cmentarz, by ciotki w ciężkich futrach mogły się ładniej prezentować. Ze mnie też, niestety, wyłazi co jakiś czas – nie oprę się pokusie zabrania hotelowych mydełek, jeśli zaszaleję i kupię egzotyczny owoc, poczekam aż się lekko nadpsuje i dopiero wtedy zjem, nie dla rozkoszy podniebienia, ale by się nie zmarnował, a zamiast pigułek antykoncepcyjnych używam zaklęć i modlitw. Ale z tym walczę: jestem wykształcona, subtelna i tolerancyjna, znam języki obce, jeżdżę po świecie – czuję się prawdziwą Europejką”.