Kupiłem.
Przeczytałem. Przecież nie mogłem tego nie zrobić. „Wielki Szu” (najpierw film, później
książka napisana na podstawie scenariusza) może nie był dla mnie aż tak ważny
jak Winnetou, Sherlock Holmes, Janek Kos albo Huck Finn, ale jednak ważny, a więc
przeczytałem – z sentymentu.
Dawny
Wielki Szu (obecnie doktor Szuster) jest teraz siedemdziesięcioletnim
specjalistą od kręgosłupów i właścicielem luksusowego hotelu-spa w Lutyniu.
Kiedy w wypadku samochodowym ginie jego żona i pasierb (Borys), Doktor Szu
postanawia odnaleźć kierowcę. Pragnienie zemsty przyświeca też biologicznemu
ojcu Borysa, byłemu agentowi Specnazu, Wołodii. Na scenie pojawiają się też:
kasyno (bo i gdzieżby Szu miał demonstrować swój talent?), banki, wielki
biznes, stary mafioso, skorumpowani
urzędnicy, piękne i zdradzieckie kobiety, pijani Rosjanie.
„Wielki
Szu” był mocno osadzony w realiach Polski lat siedemdziesiątych. „Doktor Szu”
wydaje się raczej powieścią s-f, która – prawie do samego końca – sprawia
wrażenie jakby powoli rozkręcającej się, i z finałem bardziej bankowo-formalno-prawnym
niż karcianym.
Może
trzeba było poczekać? Może i w tym przypadku lepiej sprawdziłaby się kolejność:
najpierw film, a dopiero później książka napisana według filmowego scenariusza?
Nie wiem. Nie potrafię też ocenić „Doktora Szu” w oderwaniu od „Wielkiego Szu”,
a w takiej konfiguracji „Doktor” wypada zdecydowanie słabiej, choć nie jest to
zła książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz