„Spowiedź
psa” – Dariusz Loranty i Aleksander Majewski
Książka reklamowana jako brutalna prawda
o polskiej policji, ale… czy to sama prawda, to mam spore wątpliwości, a
znacznie bardziej brutalne są filmy od lat szesnastu. To raczej policja była i
jest brutalna, bo prawda o niej, zwłaszcza w wersji Lorantego, to już tak
sobie.
O tym, że praca śledczego,
dochodzeniowca, negocjatora, nie sprzyja pielęgnowaniu domowego szczęścia,
wiedziałem już od czasów pierwszych powieści policyjnych i kryminalnych, więc
kolejne żony, rozwody, alimenty, Lorantego jakoś specjalnie mnie nie
zaskoczyły. Raczej dziwny wydaje się fakt, że skoro zdawał sobie z tego sprawę,
tyle razy próbował.
Nie zaskoczyło mnie też i to, że
policjanci, i nie, nie tylko ci z drogówki, biorą łapówki. Że ignorują zasady i
regulaminy tego zawodu, a często także normy prawne, też wiedziałem albo
zdawałem sobie sprawę. Także nadużywanie
alkoholu i regularne korzystanie z burdeli nie wydało mi się szokujące.
Zaskoczyło mnie za to coś innego,
stwierdzenie: „Nie wiem, jak można
funkcjonować, np. być Polakiem, bez Kościoła czy wiary katolickiej. To
niewyobrażalne dla mnie”. Loranty mieni się, oczywiście, katolikiem i
gorliwym obrońcą tej religii. Ups!*
Czego oczekiwałem po tej książce?
Konkretów, szczegółów, faktów. Loranty zbyt często opowiada zdarzenia
pobieżnie, ogólnie, mało konkretnie. A kiedy już prezentuje jakieś detale, to
raczej takie mniej ciekawe, niezbyt ważne, bez istotnego znaczenia.
Ostatecznie pozycja ani zła, ani dobra…
można sobie darować bez wyrzutów sumienia.
--
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz