czwartek, 12 czerwca 2008

010 Prezent na I Komunię

Niecodziennik, to jest autopamflet prywatny nie codziennie pisany – obrazek 010.


Najwspanialsze prezenty dzieci dostawały zawsze z okazji Pierwszej Komunii Świętej. Urodziny to pestka! Imieniny - pikuś! "Osiemnastka" - głupstwo! Komunia - to było właśnie TO! Przygotowania, czyli głównie gromadzenie funduszy, rozpoczynano czasem już rok wcześniej. Prezent komunijny miał powalać na kolana, musiał być niezapomniany.

Kiedy miałem kilka, kilkanaście lat w zasadzie nie było żadnego problemu z wyborem prezentu na Komunię. Były one niejako standardowe, oczywiste, innych nie oczekiwano i nie dawano. Jeśli z czymś był kłopot, to ze zgromadzeniem odpowiedniej kwoty, niezbędnej do zakupienia prezentu, a nie z jego wybraniem.

Dziewczynkom dawano złoto, złotą biżuterię. Krzyżyk na łańcuszku, kolczyki, ale przede wszystkim pierścionki. Gości na uroczystość Pierwszej Komunii siedmiolatki zapraszano stosownie wcześniej, aby mieli czas i możliwość przetrząsnąć szkatułki i pudełka, wygrzebać stare, za ciasne obrączki czy przemycone z wycieczki do Związku Radzieckiego pierścionki i dać je do złotnika lub jubilera do przeróbki.
Znam kobiety, starsze już, które do dnia dzisiejszego przechowują pieczołowicie otrzymaną przy Pierwszej Komunii biżuterię. Może nie miały w rodzinie żadnych dziewczynek, którym trzeba by było coś takiego dać? Oczywiście z okazji Pierwszej Komunii Świętej.

Jeśli chodzi o chłopca, sprawa była jeszcze prostsza. Na pierwszym miejscu w rankingu (takiego słowa wtedy pewnie nikt by nie zrozumiał) prezentów komunijnych były zegarki. Oczywiście na rękę, nie budziki. Później długo, długo nic i w dalszej kolejności ewentualnie rower.
Zegarek to była wtedy niezwykle kosztowna inwestycja. Przewidywano ją na lata i rzeczywiście w wielu przypadkach zegarki te potrafiły służyć kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Żeby kupić chłopcu zegarek często zbierało i wspólnie składało pieniądze kilka osób z rodziny.

Polskie zegarki - np. marki Błonie - zupełnie się nie liczyły, więc wybór był tylko pomiędzy wyrobami radzieckimi (ZSRR) oraz NRD-owskimi (Niemiecka Republika Demokratyczna - ten kraj już nie istnieje).
W NRD robiono Ruhle, zegarki bez kamieni i nawet jak na tamte czasy wyjątkowo lipne i tandetne. Jedyną ich zaletą była faktycznie tylko nieco niższa cena. Taki można było kupić sobie do codziennego użytku, ale dziecku na Komunię już nie wypadało. Pozostawały Poljoty, Wostoki, Łucze, Pobiedy czy Miry produkcji ZSRR. Zegarek komunijny powinien mieć co najmniej 17-18 kamieni i pozłacaną obudowę. Takie cudeńko potrafiło kosztować pół pensji, albo i dużo, dużo więcej.

Ja nie przystępowałem do Komunii w wieku lat siedmiu, ale mimo to, kiedy byłem w pierwszej klasie szkoły podstawowej dostałem wielkiego (zasłaniał mi prawie cały nadgarstek), kwadratowego Łucza wyposażonego w 21 kamieni; złotego koloru, z datownikiem i skórzanym paskiem... Byłem z niego niesamowicie dumny, bardzo o niego dbałem i szanowałem. Chodził idealnie dokładnie przez kilkanaście lat.

W przypadku dziewczynek być może niewiele się zmieniło. Jednak jeśli chodzi o chłopców zmienić się musiało. Zegarek na rękę można dziś kupić za kilkanaście złotych - na straganie, ale taki prezent byłby wręcz afrontem.

Chciałem na potrzeby tej strony sfotografować jakiś stragan z zegarkami - jest ich na "ruskim targu" kilkanaście. Jednak na wykonanie zdjęcia nie zgodził się żaden z właścicieli takiej budki. Czyżby panowie ci sądzili, że ktoś mógłby poddać w wątpliwość legalne pochodzenie oraz autentyzm sprzedawanych przez nich po 45,00 złotych Rolexów czy Patków?