poniedziałek, 15 września 2008

015 Całkiem inne miasto

Niecodziennik, to jest autopamflet prywatny nie codziennie pisany – obrazek 015.


Kiedy miałem 7-21 lat mieszkaliśmy przy ulicy 1-go Maja. W tym okresie Opole miało ok. 60-70 tysięcy mieszkańców, a 2,5 kilometrowa ulica 1-go Maja była jedną z dłuższych w mieście. Mieszkaliśmy na końcu tej ulicy, a więc nieomalże na krańcu miasta. Dalej nie było już nic. Och, oczywiście nie w sensie dosłownym; był tam stadion żużlowy, na który w niedziele ściągały setki widzów, było wzniesienie, zwane „Śląskimi Górkami”, potem długo, długo nic i wreszcie wieś o nazwie Nowa Wieś Królewska. W Nowej Wsi Królewskiej było kino „Bolko”, knajpa, kościół i, za kościołem, jeziorko. A nawet dwa.

Jako dziecko na „Śląskie Górki” chodziłem z sankami, kilka razy byłem w kinie „Bolko”, ze dwa razy w życiu poszedłem na zawody żużlowe. A kiedy dostałem pierwszy rower, otworzyła się dla mnie możliwość organizowania wypraw nad jeziorka. Jeździliśmy tam z kolegą kąpać się. Zbyszek próbował mnie także wciągnąć w tajniki i arkana sportu wędkarskiego, ale właściwie nigdy mu się to nie udało.
Pewnego razu, zimą, na „Śląskie Górki” uciekłem z domu. Zabrałem ze sobą 3-4 letniego brata, kawałek chleba z kiełbasą, sanki... Napędziliśmy Matce sporo strachu, mimo że wróciliśmy po czterech czy pięciu godzinach.
Od kilkunastu lat mieszkam w centrum, dwieście metrów od Ratusza. W Nowej Wsi Królewskiej nie byłem jeszcze dłużej... Wybrałem się więc tam jakiś czas temu na rowerze. Ot, taka podróż sentymentalna do krainy dzieciństwa. Było to doświadczenie koszmarne. To nic, że zamiast „Śląskich Górek” jest obecnie parking. To nic, że nie ma już kina „Bolko” (z wypiekami na policzkach oglądałem tam film „Inwazja potworów”), ani sklepu spożywczego, w którym kupowaliśmy oranżadę w proszku lub galaretkę owocową – ją też jedliśmy na sucho. To głupstwo, że nie potrafiłem znaleźć drogi prowadzącej do jeziorka; prawdą jest też, ze aż tak strasznie to się znowu nie upierałem i nie starałem...

Nowa Wieś Królewska to już od dziesięcioleci dzielnica Opola. Ale jeżdżąc jej ulicami miałem wrażenie, jakby od tamtych lat zostawiono ją całkowicie samej sobie – porzucono ją, zapomniano o niej. Właściwie nie ma tam żadnych nowych obiektów czy budynków, a stare... Chaotyczna zabudowa, „hektary” odpadających tynków i łuszczącej się farby, zaniedbane, zaśmiecone podwórka, szare od kurzu wystawy kiepsko zaopatrzonych sklepów, krzywe i pełne wybojów chodniki, śmieci na ulicach i kipiące z przepełnionych koszy.
A przede wszystkim atmosfera marazmu i kompletnej beznadziei. Ludzie, nawet nie aż tak znowu starzy, siedzący przed domami na zdezelowanych ławkach i wzrokiem bez wyrazu wpatrujący się w pustkę. Brudne dzieci bawiące się nie bardzo wiadomo czym...
Ja wiem, że to stara dzielnica. Stara w sensie wieku zamieszkujących ją ludzi- starych, a więc zwykle niezamożnych lub biednych po prostu. Brutalne i przygnębiające jest to, że nikt nawet nie ukrywa, że tam nie warto inwestować, stawiać sklepów, zakładów, lokować firm. Nie warto dbać, sprzątać, robić ładnych wystaw... Nic już nie warto...
To inne miasto. Inne niż to, w którym ja żyję. Smutne i przygnębiające. Byś może było tam tak samo, kiedy byłem dzieckiem. Ale wtedy tego nie widziałem.


Jaka szkoda, że tak krótki jest czas między okresami, gdy jest się za młodym a gdy jest się za starym... Anonim