Stary zegarek
Zegarek cichutko tyka. Stary, kieszonkowy zegarek z dewizką. Mechaniczny zegarek, który codziennie trzeba nakręcać. Takiego właśnie szukałem, o taki mi chodziło. Duży. Czytelny. I żeby cichutko tykał.
W chwilach ciszy i spokoju słyszę, jak mija czas. Czas dobrze wykorzystany, nie zmarnowany, albo…
Już nie chciałem najnowszych cudów techniki, czasomierzy trzydziestej siódmej generacji, takich, co to same łączą się z jakimś supernowoczesnym zegarem atomowym i korygują swoje wskazania tak, by ewentualne różnice nie przekraczały jednej sekundy na milion lat.
Mój zegarek nie jest tak dokładny. Nie musi. Zdążę. Jeśli tylko będę uważny – zdążę. A jeżeli nie będę? Jeśli nie będę uważny, to i najdroższy chronometr nie pomoże. Przecież to już wiem.
Stary zegarek i czas, który odmierza jest jak… jak pomost. Łączy ludzi, którzy kiedyś, dawno temu, słuchali jego tykania, ze mną, dzisiaj, teraz. Ale przecież na mnie się nie kończy, a więc stary zegarek łączy także mnie z kimś, z kim mam się niedługo spotkać, kto będzie na mnie czekał… Jeśli pozwolę mu czekać. Jeśli chcę kazać mu czekać.
Ile czasu miał będę dla niego? Ile mu poświęcę, ile dla niego przeznaczę? Ile chcę mu… dać, ofiarować? Ciekawe pytania, prawda? Zwłaszcza, kiedy pomyślę, że to nie ja przecież jestem szafarzem czasu, a po prawdzie, to przecież nie wiem nawet, ile mnie go wydzielono, ile ja będę go miał. Tutaj.
A jeżeli czasu będę miał tyle tylko, co do jutra, do świtu, to czy pójdę dzisiaj na spotkanie? Czy swoje ostatnie godziny gotów jestem oddać drugiemu człowiekowi?
Ale, czemu oddać? Czemu poświęcić? Przecież jego zegar tyka tak samo… Czyżby mój czas był lepszy, ważniejszy, droższy?
Kto wie, co każdy z nas wyniesie z tego spotkania? Kto wie, z jakimi skarbami ja ze spotkania wrócę, by w ciszy i spokoju móc cieszyć się nimi, słuchając jednocześnie tykania starego zegara?
„Już” – przekleństwo mojego życia. I pytanie, które zawisło, jak głaz: nie będziesz już zbierać książek? – gdy matka przed śmiercią rozdawała przypadkowym ludziom swoje zbiory.
Ano, właśnie. Już. Ja jeszcze, ale ty – już. Niewybaczalne.
Ale z drugiej strony… Bez goryczy wyrzekać się przymiotów młodości, to ja już chyba potrafię. Gorzej z godzeniem się, przyjmowaniem bez oporu i goryczy przymiotów starości. Na nie nie jestem jeszcze gotów. Ale czy kiedykolwiek będę? Przecież…
Ja nie „mam” czasu. Czas ma Bóg i może jeszcze zegarmistrze. Ja za to mam kolegę, o którego trochę się niepokoję, wyjdę więc z domu nieco wcześniej, a jeśli i on wpadnie na taki pomysł, to będziemy mieli dla siebie więcej czasu.
Dziwny jest ten czas. Ja go nie mam, ale we dwóch lub trzech, wspólnie, widocznie można go mieć. Nawet więcej mieć.
Cicho tyka stary, kieszonkowy zegarek… Dla mnie. Dla ciebie. I dla nas.
W chwilach ciszy i spokoju słyszę, jak mija czas. Czas dobrze wykorzystany, nie zmarnowany, albo…
Już nie chciałem najnowszych cudów techniki, czasomierzy trzydziestej siódmej generacji, takich, co to same łączą się z jakimś supernowoczesnym zegarem atomowym i korygują swoje wskazania tak, by ewentualne różnice nie przekraczały jednej sekundy na milion lat.
Mój zegarek nie jest tak dokładny. Nie musi. Zdążę. Jeśli tylko będę uważny – zdążę. A jeżeli nie będę? Jeśli nie będę uważny, to i najdroższy chronometr nie pomoże. Przecież to już wiem.
Stary zegarek i czas, który odmierza jest jak… jak pomost. Łączy ludzi, którzy kiedyś, dawno temu, słuchali jego tykania, ze mną, dzisiaj, teraz. Ale przecież na mnie się nie kończy, a więc stary zegarek łączy także mnie z kimś, z kim mam się niedługo spotkać, kto będzie na mnie czekał… Jeśli pozwolę mu czekać. Jeśli chcę kazać mu czekać.
Ile czasu miał będę dla niego? Ile mu poświęcę, ile dla niego przeznaczę? Ile chcę mu… dać, ofiarować? Ciekawe pytania, prawda? Zwłaszcza, kiedy pomyślę, że to nie ja przecież jestem szafarzem czasu, a po prawdzie, to przecież nie wiem nawet, ile mnie go wydzielono, ile ja będę go miał. Tutaj.
A jeżeli czasu będę miał tyle tylko, co do jutra, do świtu, to czy pójdę dzisiaj na spotkanie? Czy swoje ostatnie godziny gotów jestem oddać drugiemu człowiekowi?
Ale, czemu oddać? Czemu poświęcić? Przecież jego zegar tyka tak samo… Czyżby mój czas był lepszy, ważniejszy, droższy?
Kto wie, co każdy z nas wyniesie z tego spotkania? Kto wie, z jakimi skarbami ja ze spotkania wrócę, by w ciszy i spokoju móc cieszyć się nimi, słuchając jednocześnie tykania starego zegara?
„Już” – przekleństwo mojego życia. I pytanie, które zawisło, jak głaz: nie będziesz już zbierać książek? – gdy matka przed śmiercią rozdawała przypadkowym ludziom swoje zbiory.
Ano, właśnie. Już. Ja jeszcze, ale ty – już. Niewybaczalne.
Ale z drugiej strony… Bez goryczy wyrzekać się przymiotów młodości, to ja już chyba potrafię. Gorzej z godzeniem się, przyjmowaniem bez oporu i goryczy przymiotów starości. Na nie nie jestem jeszcze gotów. Ale czy kiedykolwiek będę? Przecież…
Ja nie „mam” czasu. Czas ma Bóg i może jeszcze zegarmistrze. Ja za to mam kolegę, o którego trochę się niepokoję, wyjdę więc z domu nieco wcześniej, a jeśli i on wpadnie na taki pomysł, to będziemy mieli dla siebie więcej czasu.
Dziwny jest ten czas. Ja go nie mam, ale we dwóch lub trzech, wspólnie, widocznie można go mieć. Nawet więcej mieć.
Cicho tyka stary, kieszonkowy zegarek… Dla mnie. Dla ciebie. I dla nas.