wtorek, 14 września 2010

To nie jest deszcz, to ślina!


„Przemilczane ludobójstwo na Kresach” – Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski


Niemcy rozpętali drugą wojnę światową. Niemcy dopuścili się ludobójstwa na gigantyczną skalę. Ale… Niemcy zaczęli płacić za to, co zrobili od pierwszego dnia po kapitulacji. Zdychali z głodu (często w sensie bardzo dosłownym) i płacili. Latami. Zbrodnie wojenne popełnione przez hitlerowców nie ulęgają przedawnieniu i ścigane są do dziś. Niemcy wychowali swoją młodzież tak, że trzy pokolenia później wielu młodych ludzi odczuwało wyrzuty sumienia i wstyd za swoją ojczyznę, choć wojna skończyła się kilkadziesiąt lat przed ich urodzeniem. Niemcy, może częściowo w ramach zadośćuczynienia, dziesiątkami lat przyjmowali miliony obcokrajowców i traktowali ich nie gorzej (czasem nawet lepiej) niż swoich obywateli.
Nie da się ukryć, że Niemcy mają za co pokutować. Pewnie nawet można powiedzieć, że wszystko to, co spotkało ich po wojnie, słusznie im się należało – w tym sto tysięcy Niemek zgwałconych przez żołnierzy radzieckich, rabunek i wywiezienie na wschód maszyn, urządzeń i wyposażenia fabryk, utrata części terytorium itd.

O ludobójstwie Niemców napisano tysiące tomów, nakręcono setki filmów, ale ludobójstwo na polskich Kresach Wschodnich nadal jest ukrywane, tuszowane, bagatelizowane, pomijane. W czasach „komuny” i wymuszonej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim można to było jeszcze zrozumieć, ale teraz?

O nadal fałszowanej i przemilczanej historii ludobójstwa obywateli polskich na Wołyniu i Kresach, dokonywanego przez członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Armii Powstańczej, pisze ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski w swojej książce, jak zresztą łatwo zorientować się po tytule.

Jest ona dziełem dość niejednorodnym, powiedziałbym. Zawiera niepublikowane dotąd opracowanie dotyczące mordów dokonywanych na Polakach i Ormianach w Kutach. Zawiera felietony, które autor publikował w „Gazecie Polskiej”, dotyczące ukraińskiego ludobójstwa. Zawiera opracowanie historyczne na temat zagłady wsi Korościatyn, rodzinnej miejscowości dziadków autora. Zawiera wreszcie teksty Ryszarda Szawłowskiego, profesora Uniwersytetu w Calgary (Kanada) i Ewy Siemaszko, współautorki monografii „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”.

„Według szacunków z rąk banderowców, bo tak powszechnie nazywano członków UPA, zginęło w ciągu ośmiu lat ok. 150 tysięcy bezbronnych Polaków, ale faktyczna ich liczba jest z pewnością większa. Ludobójstwo to działo się zgodnie z hasłami, które nacjonaliści ukraińscy od lat wpajali swoim rodakom: »Smert Lacham – sława Ukrajinu«, »Lachiw wyriżem, Żydiw wydusym, a Ukrajinu stworyty musym«, »Bude lacka krow po kolina – bude wilna Ukrajina«…
[…]
Zabójstwa połączone były z niesłychanym okrucieństwem, którego nie stosowali nawet niemieccy, czy sowieccy okupanci”
.

Zabójstwa… ano, właśnie… Autor nie pisze o działaniach wojennych. Pisze o bestialskich mordach dokonywanych przez ukraińskich mieszkańców wsi na polskich mieszkańcach wsi. W filmie „Ogniomistrz Kaleń” (scenariusz filmu zrealizowano na podstawie powieści „Łuny w Bieszczadach” Jana Gerharda) pokazana jest scena ścinania toporem polskich żołnierzy. Czytając książkę „Przemilczane ludobójstwo na Kresach” można dojść do wniosku, że skazańcy ci mieli wiele szczęścia – ścięcie toporem to śmierć stosunkowo szybka, w porównaniu do rozprucia brzucha kosą, spalenia żywcem, zatłuczenia cepami… Ukraińscy chłopi mordowali Polaków tym, co mieli pod ręką.


„Dokonywanie mordów na Polakach w okresie świąt rzymskokatolickich, a także w czasie innych uroczystości religijnych, było stałą, perfidną praktyką nacjonalistów ukraińskich.
[…]
W Wielki Czwartek, czyli 22 kwietnia, po zakończonym nabożeństwie w kaplicy wszyscy mieszkańcy Janowej Doliny poszli spokojnie spać.
[…]
Napastnikom poruszającym się leśnymi ścieżkami, udało się podejść niepostrzeżenie pod pierwsze domy. Uderzyli tuż po północy, a więc już w Wielki Piątek. Wdzierali się oni do mieszkań, mordując wszystkich, jak popadło. Nie darowano nawet niemowlętom, które chwytając za nogi roztrzaskiwano o ściany. Polacy w panice wyskakiwali przez okna, ale dosięgały ich kule, bądź ciosy siekier i wideł. Ci, co chowali się w piwnicach, ginęli w płomieniach, gdyż ukraińskie kobiety po zrabowaniu najcenniejszych przedmiotów od razu podpalały domy”
.

Podobno po dziś dzień w wielu ukraińskich domach znaleźć można przedmioty zagrabione pomordowanym Polakom.

W następnej kolejności Ukraińcy „zajęli się” szpitalem, to jest chorymi i personelem, ale te opisy uważam za zbyt brutalne, potworne i okropne, żeby je tu cytować.

W 55 rocznicę tej zbrodni strona ukraińska zezwoliła jedynie na postawienie skromnego pomnika z napisem: „Polakom z Janowej Góry”. Nie zezwolono na podanie daty mordu, ani liczby zabitych. Tylko te trzy słowa, nic więcej, ale nawet temu sprzeciwiali się nacjonaliści z Ludowego Ruchu Ukrainy.

„Szefem owego Ruchu został późniejszy minister spraw zagranicznych Ukrainy Borys Tarasiuk, który w październiku 2007r., w 65. rocznicę powstania UPA wezwał do uznania tej zbrodniczej formacji za organizację walczącą o niepodległość Ukrainy. Pisał wówczas do prezydenta Ukrainy: UPA z honorem wypełniała swe obowiązki wobec narodu i zasługuje na pamięć i szacunek ze strony państwa i obywateli”.

Polskich oficerów: Zygmunta Rumla i Krzysztofa Markiewicza, po trzech dobach bestialskich tortur, we wsi Kustycze rozerwano końmi. Żaden z nich nie ma swojego pomnika – na Ukrainie, co chyba jest zrozumiałe, ale i w Polsce. Ale ma od niedawna monumentalny pomnik we Lwowie Stepan Bandera, przywódca zbrodniarzy spod znaku tryzuba, pośmiertnie odznaczony tytułem Bohatera Ukrainy.

Czemu Polska nie protestuje, czemu te fakty pomija milczeniem? Na takie niewygodne pytania też próbuje odpowiedzieć ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

Nie można mówić, że deszcz pada, kiedy plują nam w twarz…