Wspomnienia i spekulacje na temat Internetu
Mój pierwszy komputer (Commodore C64) nie był podłączony do Internetu – pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku Internet w Polsce nie istniał w żadnej formie. Przyznam też, że przegapiłem informację o rejestracji domeny .pl i wysłaniu pierwszego e-maila z Warszawy do Kopenhagi (1991 rok), ale były to specjalistyczne eksperymenty uczelniane, ciekawostki ze świata nauki, bez znaczenia dla życia codziennego. Pamiętam już za to artykuł (1995) w jakimś technicznym czasopiśmie na temat uruchomienia portalu Wirtualna Polska, a pamiętam dlatego, że zastanawiałem się wtedy, czy uda mi się to cudo kiedyś zobaczyć inaczej, niż na gazetowej ilustracji.
Do następnego komputera, już klasy PC, dostęp miałem w firmie około 1998 roku. W każdym razie był już możliwy anonimowy dostęp do Internetu za pomocą modemów Telekomunikacji Polskiej, więc niektóre nasze komputery w te modemy wyposażono, choć wydaje mi się, że miało to znaczenie jedynie prestiżowe, bo początkowo żadnemu praktycznemu celowi nie służyło. Firma ma dostęp do Internetu – to brzmi przecież tak dumnie!
Pamiętam z tego okresu szczególne wydarzenie. Ktoś z szefostwa chciał mi zademonstrować ten cały Internet, wyświetlając na ekranie monitora stronę naszego strategicznego inwestora. Strona, jak ją sobie teraz przypominam, była całkowicie statyczna, nie było z nią żadnej interakcji, nic się na niej nawet nie ruszało, nie grało – po prostu wizytówka, informacja i nic więcej. Mimo to wczytywała się czterdzieści minut, a i tak wczytała się tylko częściowo i wyświetlała jakoś koślawo.
Mając żywo w pamięci to właśnie doświadczenie, kilka miesięcy później, gdy dostałem w prezencie pierwszego peceta, na propozycję dokupienia modemu i podłączenia komputera do sieci odparłem, że mnie właściwie Internet zupełnie nie interesuje. Tym niemniej modem został kupiony i podłączony, a połączenie skonfigurowane.
Przy szybkości modemowej wczytywanie stron szło jak krew z nosa; poza tym była to też usługa stosunkowo droga, tak więc początkowo Internet służył mi tylko i wyłącznie do korespondencji e-mailowej z członkami rodziny mieszkającymi za granicą. Nieco później nauczyłem się korzystać z Usenetu i tak to sobie trwało aż do czasu, gdy dorobiłem się pierwszego stałego łącza. A kiedy to nastąpiło…
… kiedy to nastąpiło, doczekałem się pytania mojej uroczej małżonki: „Jak można tyle czasu spędzać przy komputerze?! Co ty w tym Internecie stale robisz?!”. W ramach odpowiedzi zrobiłem poniższą listę możliwych zastosowań Internetu (jak widać, są tu całe działy, które można byłoby podzielić na mniejsze części składowe):
1. Komunikatory, czaty, telefonia internetowa (VoIP),
2. Nauka oraz dostęp do informacji na każdy temat,
3. Usenet, czyli grupy i listy dyskusyjne,
4. Media, czyli tv, muzyka, filmy, radio,
5. Poczta elektroniczna, czyli e-mail,
6. Wszelkiego typu fora dyskusyjne,
7. Gry on-line (MMO i Multiplayer),
8. Pornografia internetowa,
9. Aplikacje uruchamiane przez sieć,
10. Bankowość internetowa, zakupy, aukcje,
11. Tworzenie i publikacja stron internetowych,
12. Download, czyli ściąganie danych, w tym P2P,
13. Gra na giełdach papierów wartościowych, hazard,
14. Planowanie wycieczek, w tym mapy interaktywne,
15. RSS, czyli serwisy z wiadomościami na każdy temat.
(Niewielka dygresja. Punkt 8 – pornografia. Gdzieś niedawno czytałem, że pornografia internetowa generuje większe dochody, niż cały internetowy przemysł fonograficzny. Jest to swoista ciekawostka, bo jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem, i nie mam nadziei spotkać, kogoś, kto by się do korzystania z takich usług przyznawał.)
Kiedy teraz patrzę na tę listę i przypominam sobie, jak kiedyś twierdziłem, że mnie Internet nie interesuje, to śmiać mi się chce. Prawda bowiem jest taka, że w chwili obecnej nie interesuje mnie komputer nie podłączony do Internetu. Bo i co miałbym z nim robić? No, oczywiście trochę przesadzam, mógłbym używać go jako maszyny do pisania, albo grać w szachy, ale chyba niewiele więcej.
Na wszystko to, co opisałem, potrzeba było około dwudziestu lat. Postęp technologiczny wydaje się coraz szybszy, a nie coraz wolniejszy. Czego w takim razie możemy spodziewać się za lat… powiedzmy pięć-dziesięć? Co z tej listy ubędzie? Co przybędzie?
Moje osobiste i prywatne fantazje.
Ja stawiałbym przede wszystkim na punkt 9. Zakładam, że za kilka lat, szybkość transmisji danych przestanie stanowić barierę, czy istotną przeszkodę. A wtedy to, co nazywamy komputerem, może zostać zredukowane do urządzenia, którego jedynym zadaniem będzie nawiązanie połączenia z Internetem. System będzie wczytywany/ściągany przy starcie, a wszelkie potrzebne aplikacje ładowane doraźnie, w razie potrzeby.
Wzrośnie poziom bezpieczeństwa, natomiast zminimalizowane zostanie ryzyko awarii serwerów i ewentualnych skutków takich awarii, to jest na przykład utraty danych. A w takim razie przechowywanie filmów czy muzyki na płytach lub dyskach twardych domowych komputerów, stanie się rozwiązaniem tak anachronicznym, jak zakopywanie pieniędzy w słoiku pod jabłonką. Od tego będzie przecież „chmura”.
Potrafię sobie nawet wyobrazić, że to wszystko… no, albo prawie, będzie dostępne powszechnie, w ramach umiarkowanego abonamentu za Internet.
Ale może ja zwariowałem? :-) Z drugiej strony nie chciałbym popełnić błędu mojego dziadka, który pokazując na swoją dłoń mówił, że tu mu kaktus wyrośnie, jak ludzie polecą na Księżyc.
Do następnego komputera, już klasy PC, dostęp miałem w firmie około 1998 roku. W każdym razie był już możliwy anonimowy dostęp do Internetu za pomocą modemów Telekomunikacji Polskiej, więc niektóre nasze komputery w te modemy wyposażono, choć wydaje mi się, że miało to znaczenie jedynie prestiżowe, bo początkowo żadnemu praktycznemu celowi nie służyło. Firma ma dostęp do Internetu – to brzmi przecież tak dumnie!
Pamiętam z tego okresu szczególne wydarzenie. Ktoś z szefostwa chciał mi zademonstrować ten cały Internet, wyświetlając na ekranie monitora stronę naszego strategicznego inwestora. Strona, jak ją sobie teraz przypominam, była całkowicie statyczna, nie było z nią żadnej interakcji, nic się na niej nawet nie ruszało, nie grało – po prostu wizytówka, informacja i nic więcej. Mimo to wczytywała się czterdzieści minut, a i tak wczytała się tylko częściowo i wyświetlała jakoś koślawo.
Mając żywo w pamięci to właśnie doświadczenie, kilka miesięcy później, gdy dostałem w prezencie pierwszego peceta, na propozycję dokupienia modemu i podłączenia komputera do sieci odparłem, że mnie właściwie Internet zupełnie nie interesuje. Tym niemniej modem został kupiony i podłączony, a połączenie skonfigurowane.
Przy szybkości modemowej wczytywanie stron szło jak krew z nosa; poza tym była to też usługa stosunkowo droga, tak więc początkowo Internet służył mi tylko i wyłącznie do korespondencji e-mailowej z członkami rodziny mieszkającymi za granicą. Nieco później nauczyłem się korzystać z Usenetu i tak to sobie trwało aż do czasu, gdy dorobiłem się pierwszego stałego łącza. A kiedy to nastąpiło…
… kiedy to nastąpiło, doczekałem się pytania mojej uroczej małżonki: „Jak można tyle czasu spędzać przy komputerze?! Co ty w tym Internecie stale robisz?!”. W ramach odpowiedzi zrobiłem poniższą listę możliwych zastosowań Internetu (jak widać, są tu całe działy, które można byłoby podzielić na mniejsze części składowe):
1. Komunikatory, czaty, telefonia internetowa (VoIP),
2. Nauka oraz dostęp do informacji na każdy temat,
3. Usenet, czyli grupy i listy dyskusyjne,
4. Media, czyli tv, muzyka, filmy, radio,
5. Poczta elektroniczna, czyli e-mail,
6. Wszelkiego typu fora dyskusyjne,
7. Gry on-line (MMO i Multiplayer),
8. Pornografia internetowa,
9. Aplikacje uruchamiane przez sieć,
10. Bankowość internetowa, zakupy, aukcje,
11. Tworzenie i publikacja stron internetowych,
12. Download, czyli ściąganie danych, w tym P2P,
13. Gra na giełdach papierów wartościowych, hazard,
14. Planowanie wycieczek, w tym mapy interaktywne,
15. RSS, czyli serwisy z wiadomościami na każdy temat.
(Niewielka dygresja. Punkt 8 – pornografia. Gdzieś niedawno czytałem, że pornografia internetowa generuje większe dochody, niż cały internetowy przemysł fonograficzny. Jest to swoista ciekawostka, bo jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem, i nie mam nadziei spotkać, kogoś, kto by się do korzystania z takich usług przyznawał.)
Kiedy teraz patrzę na tę listę i przypominam sobie, jak kiedyś twierdziłem, że mnie Internet nie interesuje, to śmiać mi się chce. Prawda bowiem jest taka, że w chwili obecnej nie interesuje mnie komputer nie podłączony do Internetu. Bo i co miałbym z nim robić? No, oczywiście trochę przesadzam, mógłbym używać go jako maszyny do pisania, albo grać w szachy, ale chyba niewiele więcej.
Na wszystko to, co opisałem, potrzeba było około dwudziestu lat. Postęp technologiczny wydaje się coraz szybszy, a nie coraz wolniejszy. Czego w takim razie możemy spodziewać się za lat… powiedzmy pięć-dziesięć? Co z tej listy ubędzie? Co przybędzie?
Moje osobiste i prywatne fantazje.
Ja stawiałbym przede wszystkim na punkt 9. Zakładam, że za kilka lat, szybkość transmisji danych przestanie stanowić barierę, czy istotną przeszkodę. A wtedy to, co nazywamy komputerem, może zostać zredukowane do urządzenia, którego jedynym zadaniem będzie nawiązanie połączenia z Internetem. System będzie wczytywany/ściągany przy starcie, a wszelkie potrzebne aplikacje ładowane doraźnie, w razie potrzeby.
Wzrośnie poziom bezpieczeństwa, natomiast zminimalizowane zostanie ryzyko awarii serwerów i ewentualnych skutków takich awarii, to jest na przykład utraty danych. A w takim razie przechowywanie filmów czy muzyki na płytach lub dyskach twardych domowych komputerów, stanie się rozwiązaniem tak anachronicznym, jak zakopywanie pieniędzy w słoiku pod jabłonką. Od tego będzie przecież „chmura”.
Potrafię sobie nawet wyobrazić, że to wszystko… no, albo prawie, będzie dostępne powszechnie, w ramach umiarkowanego abonamentu za Internet.
Ale może ja zwariowałem? :-) Z drugiej strony nie chciałbym popełnić błędu mojego dziadka, który pokazując na swoją dłoń mówił, że tu mu kaktus wyrośnie, jak ludzie polecą na Księżyc.