piątek, 15 października 2010

Alikwoty, albo solilokwia


Jakiś czas temu, przyjaciel zasugerował mi, bym spróbował napisać kilka bardzo krótkich utworów z jakąś myślą przewodnią, puentą, tematem do rozważenia. On nazywa je alikwotami (w muzyce jest to ton decydujący o barwie dźwięku), ja raczej używam określenia solilokwia: rozmowy z sobą, rozważania, refleksje, służące do określenia własnej postawy, poznania i zrozumienia siebie. Rozsypane koraliki… Łzy w deszczu…
Oto kilka z nich:


Za hektar nieba

Dobre uczynki i cnoty wszelakie, wyrzeczenia przeróżne i akty poświęcenia, latami całymi gromadziłem skrzętnie i zapobiegliwie ze strachu przed piekłem i potępieniem. Wierzyłem, że za te ziemskie zasługi zapewnię sobie lepsze miejsce w niebie, może tego miejsca jeszcze trochę więcej, może bardziej moje,  może mieszkanie w domu Ojca wygodniejsze, bardziej komfortowe…
Później odszedłem z mojego kościoła, dobrowolnie zrezygnowałem z liturgii, obrzędów i sakramentów, zdając sobie sprawę, że w ten sposób tracę pewnie szansę na zbawienie.
Teraz już mogę Bogu i bliźnim służyć bezinteresownie, nie oglądając się na nagrody i nie sprawdzając, co jeszcze muszę zrobić, by zasłużyć na kolejny hektar nieba…

  
Cztery pory roku

Kiedy byłem małym chłopcem, lubiłem „wyraziste” pory roku. Mroźną i śnieżną zimę i szaleństwa na sankach oraz gorące lato i czas spędzany nad wodą. Wojsko, stan wojenny, zima stulecia, noce w śniegu, obrzydziły mi zimę; do dziś mam nawet pewien uraz – boję się zimna. Wkraczając w wiek średni, nie lubiłem już aż tak bardzo lata; nie to zdrowie, nie ta tusza, upały stały się po prostu męczące. Teraz kocham jesień: umiarkowana temperatura, piękne kolory, cicho opadające liście w parku, i ławki, na których mogę siedzieć i bez nerwowego pośpiechu obserwować te cuda.
Dobrze jest mieć coś do kochania; dobra jest też wdzięczność…
 

Ostatnie buty

Niedawno kupiłem sobie ostatnie buty w życiu, choć w momencie zakupu, nie zdawałem sobie z tego jeszcze sprawy. Dopiero później, gdy radość z nowego nabytku nieco opadła, wpadło mi do głowy, że tak to właśnie jest: prawie sześćdziesiąt lat i cztery pary znakomitych, drogich i bardzo dobrej jakości „niezdzieralnych” butów w zapasie. Jest bardzo prawdopodobne, że nie będę już potrzebował kupować innych. Ciekawe doświadczenie… Z jednej strony spokój i  poczucie bezpieczeństwa – butów nigdy mi już nie zabraknie, już nigdy nie będę się musiał o nie martwić. Ale z drugiej, swego rodzaju nostalgia, bo w tym temacie nie czeka mnie już nic nowego.
Jeszcze tylko nie wiem, co ważniejsze…
 

Książkowy dylemat

Nie mam już dwudziestu lat i przekonania, że całe życie przede mną. Jeśli pozostały do dyspozycji czas jest ograniczony, wracam do zasady, którą kiedyś sobie przyswoiłem: „najpierw rzeczy najważniejsze”. Nie starczy mi czasu na wszystko, a więc na co go przeznaczę? Oczywiście pewną część na lekturę, na książki. Dylemat dotyczy ich wyboru. Czy mam czytać nowości, pozycje, których nie znam? Starać się poznać jeszcze jakiś drobny ułamek nowości wydawniczych? A może inaczej, odwrotnie, może wrócić do książek kiedyś już czytanych? Wrócić nie tyle do fabuły, bo tą przecież znam, ale do ich nastroju, klimatu? Takie sentymentalne odwiedziny u starych przyjaciół, powrót do miejsc, w których kiedyś byłem szczęśliwy… Co wybrać, jeśli wiadomo, że na jedno i drugie nie wystarczy czasu?

 
Moje miejsce

Nigdy nie odczuwałem potrzeby posiadania domu (budynku). Jestem przeciwny dokładaniu sobie obowiązków, wydatków i odpowiedzialności, więc jeśli marzyłem, to raczej o komfortowym mieszkaniu w dobrej dzielnicy. Czasem znajduję taki dom realnie, w jakimś mieście, ale częściej to tylko migawka z jakiegoś filmu, czy programu. W takich momentach bywa, że aż mnie serce boli, bo mam wrażenie, że to byłoby właśnie to, że to moje miejsce, że właśnie tam…
I tu zaczyna się problem; „właśnie tam…” co? Pieniądze szczęścia nie dają, jak wiadomo, więc czy w lepszej dzielny, w innym domu, na innej ulicy innego miasta byłbym szczęśliwy? Pewnie nie, ale z drugiej strony chyba jednak lepiej być nieszczęśliwym w luksusowej garsonierze, niż w przytułku dla bezdomnych? A przynajmniej wygodniej…