„Grzesiuk.
Król życia” – Bartosz Janiszewski
Stanisław Grzesiuk (1918-1963) – autor trzech książek:
„Boso, ale w ostrogach”, „Pięć lat kacetu” i „Na marginesie życia”. Aktywny
członek partii komunistycznych (PPR i PZPR), radny Rady m.st. Warszawy,
zastępca dyrektora (a nie skończył nawet szkoły zawodowej!) kilku placówek
służby zdrowia. Ateista, wrogo nastawiony do polskiego kleru katolickiego. Z
pewnym talentem, ale głównie z zamiłowaniem wykonywał uliczne piosenki
warszawskie. Grywał na bandżoli i mandolinie. Całe życie nadużywał alkoholu.
Zmarł z powodu gruźlicy.
Grzesiuk – a raczej jego książki, bo nie on sam – był
elementem mojego wychowania i dorastania prawie tak ważnym jak Winnetou, Zorro,
Huckleberry Finn czy kilku innych jeszcze bohaterów powieści i filmów dla
młodzieży. „Boso, ale w ostrogach” podsunęła mi matka, kiedy miałem 13-16 lat.
O tym, że napisał jeszcze dwie inne książki, dowiedziałem się już sam, wiele
lat później. Wszystkie trzy przeczytałem po kilka razy, choć „Boso, ale w
ostrogach” pozostała tą, z którą czułem się najbardziej związany emocjonalnie.
Dość długo też nie zdawałem sobie sprawy, że opowieści tych autor nie pisał
chronologicznie, że zaczął od wspomnień obozowych. W każdym razie wszystkie one
w moim życiu to były, i są w jakimś sensie nadal, elementy ważne, na nich, między
innymi, budowałem postawę męskiej dumy i honoru. Mnóstwo lat przekonany byłem,
że Grzesiuk opisywał w swoich książkach prawdę i tylko prawdę, przecież pisał o
sobie i dobrze, i źle, dlatego właśnie wydawał mi się absolutnie wiarygodny.
Miałem kiedyś znajomego warszawiaka. Pewnego razu zwierzyłem
mu się ze swoich „grzesiukowych” sentymentów i pomysłu, żeby przy jakiejś
okazji poszukać w stolicy miejsc opisywanych w „Boso, ale w ostrogach”.
Dowiedziałem się wtedy, że nawet jeśli jakieś fragmenty miasta przetrwały
wojnę, to i tak wyglądają obecnie zupełnie inaczej, niż przed wojną, ale też że
Grzesiuk mocno tę swoją historię zafałszował, że w rzeczywistości aż tak
idealny (jak w tych swoich książkach) jednak nie był. W pierwsze uwierzyłem bez
zastrzeżeń, w drugie… niezupełnie.
Pierwszy raz zobaczyłem żywego Grzesiuka jakieś 4-5 lat temu
na Youtube (https://www.youtube.com/watch?v=NsIjKIO4YnM
). Ten tłustawy pot na twarzy, typowy dla nałogowych pijaków na kacu, chrapliwy
„przepalony” głos… No, nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, wyobrażałem go
sobie inaczej. Od tego momentu byłem już w stanie stopniowo weryfikować swoje
dziecinne wyobrażenia o Staśku Kozaku z Tatrzańskiej ulicy. Podobnie zresztą
było z Himilsbachem, z „autorką” książki „My, dzieci z dworca ZOO” i paroma
innymi idolami młodych lat. Czas byłby się przyzwyczaić, nieprawdaż?
Po książkę Janiszewskiego sięgnąć musiałem. Mógłbym sobie
darować biografie całej gromady autorek współczesnych powieści kobiecych, ale
Grzesiuka – nigdy w życiu! Więc przeczytałem i przyznaję, że mam w związku z
lekturą mieszane uczucia (mieszane uczucia są ponoć wtedy, gdy się narobi w
gacie, bo z jednej strony to ulga, ale z drugiej – wstyd). Czy to naprawdę
rzeczowa, obiektywna biografia, czy może opowieść jeszcze jednego wielbiciela
Grzesiuka, prywatna, osobista i bardzo tendencyjna?
Bartosz Janiszewski nieustannie miota się między dwoma
trudnymi do pogodzenia postawami. Z jednej strony chyba jednak zależy mu na
prawdzie, ale z drugiej – kiedy ta prawda mocno mu się nie podoba – stara się
tłumaczyć Grzesiuka, usprawiedliwiać go. Ukradł kobiecie pieniądze z torebki?
No… tak, ale jej się to należało, bo nie chciała dać zarobić chłopakom na
kortach. Przyjmował hurtowe dawki etanolu, czyli po prostu był pijakiem? No… tak,
ale upijał się zawsze na wesoło. Nie był wirtuozem gry na bandżoli i śpiewu?
No… tak, ale tysiące ludzi lubiły go jednak słuchać. Nieprawdziwie opisał biedę
w swoim rodzinnym domu, a z ojca zrobił nieomalże sadystę alkoholika, tak że
nawet pozostali członkowie rodziny mieli do niego o ten fałsz poważne
pretensje? No… tak, ale… Bił innych więźniów w obozie koncentracyjnym? No… tak,
ale…
Książki Grzesiuka są nadal bardzo dobre. Książka
Janiszewskiego o Grzesiuku to też pozycja bardzo dobra i warta poznania ponad
wszelką wątpliwość. Może rzeczywiście za dużo w niej osobistych sentymentów
autora, ale jeśli pamiętać, że nie jest dokumentem w ścisłym tego słowa
znaczeniu, to wszystko w porządku i czyta się znakomicie. Tym bardziej, że
zawiera wiele archiwalnych zdjęć. To tylko ja muszę się co rusz rozstawać z
jakimiś naiwnymi i romantycznymi przekonaniami z dzieciństwa na temat pisarzy,
poetów, aktorów, co czasem bywa przykre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz