„Szkoła po japońsku. Jak przetrwałam elitarną edukację mojego syna” – Kumiko Makihara
Popełniłem poważny błąd i przeczytałem przedmowę autorstwa Deborah Fallows, a w niej między innymi:
Szkoła po japońsku wywołuje przypływ wspomnień o trudnych doświadczeniach mojej rodziny sprzed trzech dziesięcioleci, kiedy mieszkaliśmy w Japonii i zapisaliśmy naszych chłopców na rok do japońskiej szkoły publicznej. Z rodziną Kumiko mieliśmy zadziwiająco wiele wspólnego, mimo pewnych oczywistych różnic. Ona była Japonką wychowaną za granicą, po rozwodzie, a jej adoptowany syn, różniący się wyglądem od innych dzieci, pochodził z Kazachstanu. My byliśmy Amerykanami, mieliśmy chłopców o jasnych włosach i bardzo słabo mówiliśmy po japońsku. W przeciwieństwie do Kumiko wszyscy członkowie naszej rodziny byli w Japonii całkowicie obcy, co miało ogromny wpływ na nasze codzienne życie. Wbrew pozorom dzięki tej obcości żyło nam się łatwiej niż Kumiko*.
Trzydzieści lat różnicy? Musiałem długo zastanawiać się, o jakiego/czyjego syna w końcu chodzi, w jakich latach się to dzieje, gdzie to jest „za granicą” itd. Ale dalej nie było lepiej, niestety.
16 listopada 2007 – opis snu, a zaraz później przeskok do 3 czerwca 1999 i informacja, że teraz będzie o tym, jak to się wszystko zaczęło. Następnie przenosimy się do 13 lutego 2006 – obrazek – i… już? jeszcze? jest 1 listopada 2004. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że jeśli chcę kontynuować lekturę, to powinienem skrupulatnie i konsekwentnie omijać wszelkie daty.
Zamożny pan Makihara pracował na placówce za granicą, więc wczesne dzieciństwo (od pierwszego roku życia) Kumiko spędziła w luksusowym, dwupiętrowym domu w Purley (prywatna szkoła, niebiesko-biały triumph coupé itp.). Sielanka skończyła się, gdy dziewczynka miała osiem lat, bo wtedy rodzina musiała wrócić do Japonii i zamieszkać w zadymionym przemysłowym Kawasaki, w raczej skromnym mieszkaniu.
Kumiko Makihara wyszła za mąż za Amerykanina. Około czterdziestki adoptowali dziecko z Kazachstanu, którego ojcem prawdopodobnie był Rosjanin. Rodzina pomieszkiwała w różnych krajach (oboje światowej klasy dziennikarze) i wiodło im się raczej dobrze. Po rozwodzie Kumiko wróciła z kilkuletnim synkiem Taro (Yataro) do Japonii.
Japonia ma bardzo dobry system edukacji publicznej, realizujący znormalizowany program nauczania na wysokim poziomie, oparty na założeniu równych szans dla wszystkich*.
Ale ludzie bogaci mogą posyłać dzieci do szkół prywatnych. Kumiko Makihara dość późno zorientowała się, że kursy przygotowujące dzieci do egzaminu wstępnego do szkoły podstawowej, trwają około dwa lata, więc Taro miał tylko sześć miesięcy na przygotowanie się. Po egzaminie uznał, że ten był łatwy i… dostał się do elitarnej podstawówki (ośmioro dzieci na jedno miejsce) mimo zdiagnozowanego nieco później ADHD. Ten fakt oraz kilka podobnych pokazuje, że to często rodzice mają znacznie większy problem z systemem nauczania w Japonii niż ich dzieci. Inną ciekawostką było to, że do tej prywatnej ekstra szkoły nie dostał się synek mężczyzny, który był w jej zarządzie. To się bodajże nazywa demokracja (czyli coś w Polsce zupełnie nieznanego) – w systemie rekrutacyjnym wszyscy mają równe szanse, bo liczą się zasady i sprawiedliwość, a nie stanowisko taty, to nie ma znaczenia.
Taro jest zamknięty w ciasnej toalecie z zeszytem i ołówkiem. Nie wypuszczę go, dopóki nie rozwiąże zadania. Ze złośliwym poczuciem humoru, jakiego nauczyły nas ciągłe utarczki, od czasu do czasu wsuwam mu pod drzwi drażetkę M&M’s, aby podtrzymać go na duchu. Kiedy czuję, że przestaje pracować, gaszę światło zewnętrznym wyłącznikiem. Taro boi się ciemności*.
Wspomnienia autorki, czasem przerywane wstawkami z pamiętnika Taro, można odbierać wielopoziomowo.
Poziom pierwszy – jakie biedniusie te japońskie dzieci. Nasze nie mają aż tak strasznie. Szkolnictwo w Japonii jako ciekawostka bez głębszej refleksji.
Poziom drugi – po co, tak naprawdę, napisała to wszystko Kumiko? Czy to próba odkupienia własnych win wobec dziecka? Czy próba przerzucenia tych win na system: tak, byłam straszną matką, ale to oni, to system jest winien. Podtytuł „Jak przetrwałam”, a nie, jak przetrwał Taro – to też ważne. Na tym poziomie pojawia się też wątpliwość, czy autorka podjęła jakiekolwiek kroki, by zadośćuczynić prawie dorosłemu już synowi? Bo w książce załatwia swoje poczucie winy.
Poziom trzeci – czemu służy edukacja młodego pokolenia w państwie? Jaki jest jej cel? Czy chodzi o napychanie głów dzieci kompletnie nieprzydatnymi informacjami, z czego później nie wynika nic ani dla nich, ani dla ich kraju? Czy może efektem powinno być dobro państwa i narodu jako całości? Która gospodarka jest bardziej rozwinięta, Polski czy Japonii? Gdzie dzieci są bezpieczniejsze, w Warszawie czy w Tokio (sześcioletni Taro jeździł do szkoły sam, przez pół Tokio, dwoma pociągami i autobusem). Jaki jest standard życia przeciętnego Polaka i Japończyka? Bezrobocie? Inflacja?
Poziom czwarty – porównania. Jeśli ktoś czytał „Stalky i spółka” Kiplinga mógł być zaszokowany brutalnym wychowaniem dzieci i młodzieży w szkołach z internatem w wiktoriańskiej Anglii. A czy nie był to okres największej potęgi Wielkiej Brytanii? Czy Japonia nie jest potęgą w porównaniu do Polski? Tutaj można też zacząć odkrywać, że „szkoła” w Japonii i w Polsce, to dwie zupełnie różne instytucje, realizujące kompletnie odmienne cele.
Książka bardzo wartościowa. Zwłaszcza jeśli czytelniczka/czytelnik będzie w stanie wyjść poza ckliwe współczucie i użalanie się nad losem małych Japończyków. Bo życie jest trudne. A jeśli ktoś ci wmawiał, że jest inaczej, to albo cię okłamał, albo nie wiedział, co mówi.
Gdyby przedmowa Deborah Fallows znalazła się na końcu tej książki, byłaby w pełni zrozumiała i może nawet wartościowa.
---
* Kumiko Makihara, „Szkoła po japońsku:, przeł. Joanna Gilewicz. Wyd. Bo.wiem, seria Mundus, 2022.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz